Przejdź do komentarzyaustryackie gadanie
Tekst 75 z 76 ze zbioru: życiobranie
Autor
Gatunekpublicystyka i reportaż
Formaproza
Data dodania2021-11-26
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń577

Tym razem nie byłem w Wiedniu, jako powiedzieli by miejscowi - w Widniu. Nie potrzebowałem. Wbiłem się po jakieś zaświadczenie do urzędu starostwa pewnego galicyjskiego niegdyś powiatu osadzonego w starych klasztornych murach czworobocznej zakonnej architektury. Bodajże Psów Pańskich jak kiedyś ich nazywano. Zakonu już nie ma , jest Urząd. Mijam bramę zdumiony że żadnego stójkowego pod bronią w pikielhaubie czy co tam się za CK nosiło. Skrzypiące schody jakby jednak przypominały o tym że czas tu zwalnia... Jakżeż by po takich schodach zresztą można szybciej. Wręcz nie uchodzi. Petent niesie tu swój węzełek małych ludzki sprawek , panie, do Urzędu!

Wysiłek zostaje nagrodzony bo na skrzyżowaniu korytarzy tkwi jakiś odpowiednik woźnego, cerbera tajemnic Gmachu. Rzecz jasna wąs czarny i choć nie ma złotych guzików , respekt, trochę zmiękczony miękkim akcentem, obudził.

- Tam panie, na dole, całkiem po drugiej stronie. -uprzejmie objaśnia. Ruszam znów na parter żeby dostać się na czworokątny dziedziniec. Były krużganki na tym poziomie? Chyba nie, w każdym razie śladów nie zostało. Odkrywam biuro za przeszkloną ścianką. W środku rzecz jasna  lada oddzielająca świat śmiertelników od  petentów z węzełkami przyziemności. Panie ( z obu światów) opowiadają sobie jakieś złowrogie historie, najwyraźniej przedkładając przebogate opowieści ze świata rodzin i koligacji nad  mało już atrakcyjne, bo uzyskane, dokumenty na biurku. Dwa stopnie niżej w  głębi ,dającej znać o sobie klasztornej architektury metrowej grubości murów, główna  część biura skrywa jakieś tajemne machiny Urzędu, we właściwy sobie, tajemny sposób  owe dokumenty produkujące. szczegóły dla śmiertelników niewidoczne.

Urzędniczka, miło acz oschle ,usiłuje przydybać  mnie na niewiedzy, żebym nie  myślał, że takie to proste i ostatecznie podaje formularz. Przyjmuje go po chwili i na moją uwagę, że może  skocze zapłacić tymczasem rachunek, uśmiecha się pobłażliwie - to przecież potem, potem i  że mogę ewentualnie teraz tę drugą sprawę załatwić. Ruszam wiec skwapliwie przez dziedziniec, biorę rozpęd w bramie . zdobywam piętro i po krótkiej pogawędce z wąsatym cerberem idę do innego biura. Tu spływa na  mnie aura urzędu jak ze sztychu wyjętego z austrogalicyjskiej  księgi. Wąsy,  już poważniejsze, godniejsze powiedziałbym, szelki na zielonych koszulach, urzędniczka tez obecna, ale pod oknem z rzadka wbijając uwagi w toczący się tok sprawy. Ba! To panie nie kongresówka gdzie carski urzędnik według instrukcji wygląd miał mieć pomięty i durnowaty, nie podnosząc wzroku na przełożonych. Tu panie, w galicyjskim, ale królewskim przecież mieście, urząd piastowany nosi się ze stylem. Od skórzanej teczki po końcówki wąsów, bez nonszalancji ale i bez zbytniego pośpiechu, grzecznie, nie powiem - owszem. Ale przecież z należytą powagą. Az zaczynam szukać wzrokiem laski opartej gdzieś za biurkiem, ze złotą końcówką i rogową rękojeścią. Nie ma . Zagalopowałem się a tu jednak pewne niedorobienie detali w związku z tym że rok mamy 2021 i era plastiku przepełza powoli w szkło i metal z nieznaczna przewagą syntetycznych podrobów natury.. Słucham jeszcze jakiejś nowinki od okna zakończonej rzecz jasna hiobową konkluzją jak ` to się wszystko skończy`. Żałuję ze nie znam kontekstu i nie wiem co sprowadzi na świat te nieszczęścia i rozliczne kataklizmy. Ale może i lepiej. Jeden z panów instruuje mnie, że zapłacić już mogę. Radośnie wybiegam na korytarz i trochę zdezorientowany po krótkim poszukiwaniu kasy wracam do woźnego. Kasa zmieniła swą lokalizacje i umieszczoną ja na powrót w pomieszczeniach klasztornej furty, wiec na dół, do bramy.  Ogarniam  szybko spojrzeniem  drobniutka kasjerkę w perspektywie niszy obramowanej metrowym prawie wykuszem ściany. Takie to wiekowe środki ostrożności strzegą miejskich zasobów, choćby nie wiem jak  niematerialnych ( płace kartą).

Odebrawszy kwitariusz ruszam po schodach, za węgieł , do biura, z biura, przez dziedziniec...Uff. W sumie  mogło być gorzej ,biura mogły  być w odległym budynku  a kasa … w banku choćby po drugiej stronie miasta. A tak, w sumie dwa kroki. No może razy 100.

Panie uroczyście wręczają mi ... nie, nie dokument jeszcze a dwa podobnej wielkości formatem i drukiem kwitariusze i radośnie oznajmiają. A teraz - do kasy. Droga jest  mi znana juz doskonale , ruszam ochoczo bo różnica poziomów do kasy bramnej niewielka, stąd wiem już ze schody pominę. Taka to droga w czasie prawie, przez historyczne mury, omszałe bramy ale przede wszystkim - w dostojnej atmosferze miejskiego urzędu, gdzie duch, tak właśnie duch austriackiej CK urzędniczości się unosi i pewnie pod wąsem się uśmiecha kiedy to piszę.

Ale niech będzie jeszcze trochę kolorytu. Tak intensywne  obrazki , jak te, które opisałem opis , tak teraz smak, zapach  i barwy nie dają przejść obojętnie. Ledwie dwa kroki za urzędem pub, a gdzie tam pub - szynk prawdziwy w łukowatym oknie , odstawionymi szkłami i wysokimi stołkami oznajmia na drzwiach tabliczką z godzinami otwarcia , że tu się pić będzie! Kawałek dalej gdzieś wionęła zapachem spod arkad i łuków. Czasu  nie mam ale tuz za nimi  kolorowa witryna pączków nie da mi przejść dalej. Staje, kupuje. Na potem. A niech tam - z czym? Wiśnia, czekolada, różana marmelada, budynie, jabłko z cynamonem... Wybieram . Idę dalej...Mijam przeróżne creppe i obcojęzyczne frykasy żeby przysiąść dalej na kawce. Ba! Na kawce z ciasteczkiem. Nieśmiało zagaduję o torcik Mozarta, ten wyszedł ale... dostaję pyszna tarte z owocami  w cukierni u człowieka , który kiedyś uwierzył, ze na lodach można kręcić lody. Miasto wchłonęło go jak swojego, z eleganckimi sofami i kanapkami, z plotkującymi pańciami i gwarzącymi obywatelami... Żywcem jak z Widnia panie. Cały ten koloryt podsycany smakami że ho ho! Trzeba tylko na chwilę zatrzymać się w biegu i z rozlicznych kebabów wyłowić te smaczności , słodkości, przesycone torty przemyskie i rozliczne  wschodnie  smaki ukryte czasem w zwykłym burgerze czy podanym naprędce gołąbku. Zawijaku, bajglu, placku, proziaku, binie, sztanglu czy innym nieznanym szerszemu światu pieczywie... I nie kłuje tu wcale italski sznyt u Oskara czy kawa całkiem po nowomodnemu parzona przy rynku, sałatki całkiem jak z innego świata pod zegarem. Bo co że  nie ze wsi, z regiona, jak to miasto zawsze mieszało jak w starym kotle wiry smaków Azji i Europy, paryskie nowinki i moskiewskie smaczki popijane często - gęsto, no cóż, po austriacku warzonym piwem...



  Spis treści zbioru
Komentarze (9)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Masz kłopot z konstrukcją zdań złożonych. Przy nich jest wiele do poprawy.
Ale sam tekst jest fajny. Lekki, z jajem, a przecież niegłupi i znamionuje spostrzegawczość oraz umiejętność opisu.
avatar
Jakby to powiedziała nasza wielka Wielka Olga Tokarczuk,

odwieczny czas w tym naszym "Widniu" płynie tylko koliście:

ludzie karnie się pozaszczepiali i wciąż,

"Choć dokoła wojna, nasza wieś spokojna."

Jak za Franza Józefa 1. przy tym swoim austriackim gadaniu wszyscy nic ino cieszą się urokami kruchego jak szkło życia.

............................

Czym jest to tytułowe austriackie gadanie?

Sztuką takiego mówienia, żebyś niczego sensownego się nie dowiedział.

Jaki jest patent na dobre życie?

Po co zawracać sobie gitarę problemami?? Świata nie uratujesz przecież!

Jedzmy syto, pijmy "żyto", bawmy się wesoło, póki śmierzć nie woło!
avatar
Życiobranie (patrz nagłówek zbioru) nie może być sprzężone

- jak u nas w k/raju nad Wisłą -

"na śmierć i życie" z cierpiętnictwem, z kolejnymi zakazami, nakazami, samoograniczeniami, obostrzeniami, z wiecznym pitoleniem o ranach, krwawych ofiarach i poniesionych krzyżach,

bo wtedy zamienia się w szpital wariatów
avatar
Każdy pełnoletni nieubezwłasnowolniony dorosły Europejczyk sam wie, co ma robić,

i nie potrzebuje żandarma za plecami, żeby się dobrze, po ludzku prowadzić
avatar
Proza przez P tym się różni od prozy /przez p/, że ją "widać, słychać - i czuć"
avatar
W pełni podzielam opinię puszczyka, jednak dodatkowo zwrócę uwagę na poprawność językową, w tym szczególnie na niechlujstwo zapisu. A świadczy o tym chociażby fakt, że aż w osiemnastu przypadkach są zbędne spacje przed kropkami, przecinkami lub wielokropkami. W sześciu przypadkach brakuje spacji po kropkach lub przecinkach. Zdarzają się też zbędne spacje po nawiasie otwierającym. W dziewięciu przypadkach brakuje znaków diakrytycznych w słowach: skoczę, więc (2), aż, tuż, że (3), pyszną. Piszemy powiedzieliby, a nie powiedzieli by. Zdarza się też mała litera na początku zdania lub też brak liter na końcu słowa: ludzkich (ludzki).
Brakuje przecinków przed: jak kiedyś, że żadnego, że czas, bo, wąs czarny, żeby, a tu, że rok, że nie, co sprowadzi, a dwa, ruszam, bo różnica, że schody, ale (2), że (2), żeby, panie. Zbędny przecinek przed: jak te. Czyli prawdopodobnie 22 błędy interpunkcyjne. Są też liczne błędy składniowe, które należałoby szerzej opisać. Przez pomyłkę postawiłem oceny w odwrotnej kolejności i nie było możliwości zamiany.
avatar
Opis dzisiejszej Galicji bardzo fajny, ale zapis jego fatalny.
avatar
Widzę że grono wzrosło, co nawet cieszy, o krytyków- polonistów. Fakt trochę niedbale i nie liczę spacji, grzesząc tez przecinkami. Skupiam się na opowieści nie na poprawie - fakt. Co konstrukcji zdań... hm, a kto powiedział ze ja chce budować klasyczne zdania? Dziękuję za zainteresowanie. Pozdrawiam
avatar
Pyszne. Takiego podejścia wielu brakuje w takich urzędalskich peregrynacjach.
© 2010-2016 by Creative Media
×