Przejdź do komentarzyDesant na kurzych łapkach
Tekst 3 z 3 ze zbioru: Multiversum
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2022-05-21
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń432

Kolejne eksplozje wstrząsnęły wiekowymi murami piwnicznych lochów pod Bazyliką Mariacką.

- Spokojnie, to nie nalot. Pędzą na zachód. Pierdolone, supersoniczne koryta. - Długowłosy, brodaty kuternoga nie wydawał się być zaniepokojony. - Chatki na kurzych łapkach będą gorsze. Ruskie zawsze liczyli na zmasowane natarcie tanków. Pomijając atomówki. Ale to wojna konwencjonalna.

- Konwencjonalna...?! - Towarzysz od łańcucha wydawał się poruszony. - Konwencjonalne świńskie koryta osiągające ponad trzy machy? Strąciłem jedno, to i strącę więcej!.

- A więc masz moc?

- Dostałem magicznym rykoszetem. To był oddział likwidacyjny na miotłach. Nieudany desant.

Zostałem przebity styliskiem. I od tej pory zamiast zemrzeć, mogłem animować grabie, miotły, widły. Saganem doleciałem do stratosfery. Rozwaliłem dwa wiedźmie koryta.


Konwencjonalna wydawała się tylko rozmowa pomiędzy dwojgiem przykutych łańcuchami, wycieńczonych więźniów. Bowiem lochy, jak za dawnych lat, na swój sposób tuliły do wilgotnych ścian odstępców, heretyków i zbrodniarzy.

- Pierdolone średniowiecze – westchnął kuternoga, szarpiąc łańcuchem przytwierdzonym do ściany. - Nisko upadliśmy.

- Feudalizm, to środowisko i natura baśni.

Że też dożyłem czasów, kiedy nauka ustąpiła gusłom i zabobonom.

- Nauka ma się całkiem dobrze. Znasz może, kolego, aforyzm Artura C. Clarka? Powiedział kiedyś, że odpowiednio zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii. Zawsze wierzyłem w magię, ale traktowałem ją jednak jako nieodkryte prawa fizyki. Tylko jeden facet może poradzić sobie z tym wywróceniem Świata na nice. Niestety, mieszka w USA, a my jesteśmy przykuci do ściany.

Nie mogłem mu zdradzić, że jestem odpowiedzialny za rządy Złej Czarownicy ze Wschodu. Kalinowej Carewny.


Trzy metry litego betonu i ołowianych płyt dalej, w jasnym świetle, igła gramofonu natrafiła na niedoskonałość starej, winylowej płyty.

Sprzedaj mnie wiatrowi, chcę..., Sprzedaj mnie wiatrowi, chcę..., sprzedaj mnie wiatrowi, chcę...


Schron z czasów zimnej wojny, zmodyfikowany na rzecz tej przyszłej, bardziej ciepłej, trzeciej w kolejności, dostarczał „minimum” wygód dla naczalstwa Вольного Города Гданьска.


- Osrali Gdynię dywanowym atakiem, panie burmistrzu. Przepraszam. Panie prezydencie. Teraz tam tylko pustka i puszcza.

- Ale przecież Sopot ma wciąż czyste plaże. Przestrzegają umowy i dawnych granic Freie Stadt Danzig.

- Wiem, panie burmistrzu, to znaczy, panie prezydencie, że to było pańskie marzenie. Wolne Miasto Gdańsk i pan negocjujący z Europą. Ale, kurwa mać, na plaży w Sopocie gromadzą się tylko foki i samobójcze walenie. Te które zdechły, nieco śmierdzą. Chyba uciekają od czegoś groźniejszego. Plażowicze nie dopisali, chyba z musu zalegli w Lasach Oliwskich, co jak rozumiem predestynuje ich do miana terrorystów i przeciwników порядкa.. Przypuszczam, że i tak porośli już kurzajkami i wrośli w grzybnię. A teraz Ruski upomnieli się o Europę. Zaskoczyli NATO przemieniając swoją przykręconą ropę w magiczną Europę, jak to Ruskie. Europa. Niby zawsze byli jej częścią, tylko po niewłaściwej stronie, w ogonie mając Wielkich Mongołów. A pan, panie prezydencie, negocjuje z Carem, a właściwie Carycą Kaliną Putinową.

- W ogonie?

- W takim mongolskim ogonku DNA dziedziczonych chromosomów, o ile pan rozumie. Choć w obecnych czasach to może być wątpliwe jako nauka, no i zawsze było niepoprawne politycznie. Pamięta pan moje CV? Jestem, a właściwie byłem, biochemikiem i genetykiem.

- No wiem, nazywali pana Alchemikiem. Z tego co wiem był pan niespełnionym poetą.

- Wciąż jestem, a alchemia zbliża do magii.

- A` propos, wie pan o zatrzymanych, których zmiękczam w lochu? Ruskie nie mogą się o nich dowiedzieć. Sądzę, że to nasza ostatnia karta przetargowa.

- Dziwiłem się, że jeszcze nie poszli pod pluton. Jeden z nich jakimś cudem zestrzelił koryto i posłał do piachu wiedźmę. O drugim nie mam pojęcia. Czy to też terrorysta?

- Jest kimś znacznie ważniejszym. Wygrzebaliśmy informacje, że znał Carycę Putinową osobiście. A najważniejsze, że ma chyba niejakie pojęcie o źródle magii. Teraz, kiedy wszystko jest porąbane, jak w niewydarzonej baśni.

- Stoimy tu na straży wątpliwej enklawy otoczonej dzikim borem, porośniętym kurkami, borowikami i koźlakami wielometrowej wysokości. W zależności od użytych przez Amerykanów bomb jądrowych, zamienionych jednym gestem z grzybów atomowych w grzybki jadalne.

- Chciałem tylko uratować mój ukochany Gdańsk. Ale i tak mają mnie za zdrajcę narodu. Nazywają Ruskim Kislingiem. A to raczej brzydkie słowo. Spokojnie, jest nas tu tylko dwóch w tym gabinecie. A tych dwóch więźniów, których skułem w lochu, może mieć wielkie znaczenie. Sądzi, pan, że dlaczego obu trzymam razem w celi? Rozpoznałem ich, a właściwie wyczułem intuicyjnie chociaż Google nie działa, a ja muszę posługiwać się czarodziejskim zwierciadełkiem. Całkiem możliwe, że to właśnie oni wyciągną nas z tych tarapatów. Ale tylko dopóki Ameryka się trzyma. To nie nasza rzeczywistość. Ale jednak. Jesteśmy w jakiejś popieprzonej baśni. Baśni, którą ktoś kieruje. Ten długowłosy coś o tym wie. Na pewno będzie jednak dużo lepiej, gdy przeżyje i podzieli się wiedzą?

- Doprawdy, panie prezydencie? Wynegocjował Pan więzienie na modłę dotychczasowego świata. Ale Gdynię pan sprzedał. Nawet nie jest wioską rybacką jak niegdyś. Nie zagrzybili jej, ale stała się gułagiem doświadczalnym. Trwają prace nad magiczną hybrydyzacją ludzko - zwierzęcą. To magiczne lusterko nie jest takie złe. Nie takie dobre jak wujaszek Google, ale jednak. Trzymają tam ziemnowodnych niewolników. Matuszka Rossija chce opanować również morze, a potem ocean.

- Wzywam ochronę!

- Hola! Proszę się wstrzymać chociaż chwilę, bo kto ochroni pana? Zresztą to ja trzymam pistolet. Proszę mnie wysłuchać. Niedługo już. Okazało się, że ten kuternoga ma doprawdy zadziwiające znajomości. Tuż przed wojną korespondował z pewnym doktorantem z MIT - Massachusetts Institute of Technology. Tym, który ponoć stworzył nieosłoniętą osobliwość w cyklotronie, a właściwie w zderzaczu hadronów i twierdził, że może pozbyć się fizyki za pomocą fizyki. Odszedł skompromitowany i w niesławie. Objawił się ponownie na Moskiewskim Uniwersytecie im. Łomonosowa, gdzie poszedł w profesory. Tylko brukowce o nim pisały. I co dziwniejsze było w tej pisaninie sporo prawdy.

Po Cudzie Kremlowskim, kiedy Putin ogłosił się Carem Wszechrosji u boku kolejnej małżonki, nieznanej dotąd nikomu Kalinowej Carewny, Szwajcarsko Francuski CERN natychmiast spróbował odtworzyć doświadczenie w Cyklotronie nad Jeziorem Genewskim. Wszyscy fizycy jądrowi, głównie spece od mechaniki kwantowej zaczęli być pilnie poszukiwani. Niestety, w Alpach już zagnieździły się smoki.

- Zadziwia mnie pan swoją wiedzą, panie sekretarzu. Zaczynam mieć podejrzenia, że nie jest pan tym za kogo się podaje.

- I dobrze pan podejrzewa, Prezydencie. Nazywam się Bond, James Bond Alchemik. Proszę polać wstrząśniętym, nie zmieszanym. Przepraszam nie mogłem się powstrzymać od tego żartu. Prawda jest nieco bardziej nieprawdopodobna, co w naszych czasach straciło swój sens.

Jestem jednym z najlepiej uśpionych agentów na Wschód i Europę środkową. Całkiem możliwe, że jedynym jaki się ostał. ( powiedzmy, że CIA), chociaż nasz wydział daleko wybiegał w przewidywanie możliwych zagrożeń. Sam pan rozumie. Hipotetyczni kosmici, nadludzkie moce itp. Magia została nieco zaniedbana, ale też figurowała jako zagrożenie. Niesamowite, że akurat to nas dopadło, choć akurat dla mnie było do przewidzenia. No i odsłoniłem się, ale będę potrzebował pańskiego wsparcia. Jeżeli mamy ocalić świat, hmmm, panie prezydencie... Lochy to nie tylko prewencja ale i zachęta do współpracy. Myślę, że ta dwójka na razie tam wystarczy, żeby nie było tłoku. Pana wolę na oficjalnym fotelu.

Pozwoli pan, że się przedstawię. Kościej Nieśmiertelny – do usług. Obywatelstwo amerykańskie, narodowość ukraińska. Wieki temu i na nieco innym planie, ścigany przez Bogatyrów z powodu odmiennych przekonań.

- Przez kogo?

- Ano tak, pan zawsze był nerdem i nie czytał bajek. Bogatyrowie, to tacy ruscy herosi. Tępili zło. A ja naprawdę jestem nieśmiertelny i takim złem do tępienia..

Stąd `Z` na ruskich chatkach i korytach.


Duraki, szukali mnie na Ukrainie.







  Spis treści zbioru
Komentarze (28)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Ciekawe czy chatki na kurzych łapkach składają jaja?
Jeszcze ciekawsze jakie koguty je zapładniają?
Myślę, że to muszą być arcydzieła.
avatar
Absurdalny, odleciany, kompletnie nieprzewidywalny real

/jakiego zresztą doświadczają kolejne pokolenia całej Matki Ziemi/

to w literaturze - w zależności od przyjętej konwencji - albo świat tragifarsy, albo thriller, albo mroczna przestrzeń baśni, albo gęsta od przelanej krwi proza dokumentalna etc., etc.

Tutaj mamy udany melanż wszystkich tych stylizacji - i gatunków.

Zastanawia mnie ten /polski malarz, Mojżesz??/ Kisling. Skoro mowa o zdrajcy narodu /norweskiego/, czy przypadkiem jednak nie chodziło o Quislinga??
avatar
Skąd tutaj motywy takie jak chatka na kurzych nóżkach, carewna, Kościej Nieśmiertelny czy bogatyrowie?

To /dzisiaj/ świat rosyjskiego folkloru. Niestety, niekoniecznie to, czego już - zdawałoby się - od wieków nie ma, rzeczywiście nie istnieje.

Kościej Nieśmiertelny - to personifikacja krwawej tyranii, która towarzyszy ludzkości od zawsze. Widzimy to również t e r a z
avatar
Hej, Emilio.
Żyjemy w kłamstwie albo w baśni.
To mogą być baśnie braci Grimm albo skazki ze wschodu.
Albo jedno i drugie.
Tu w środku Europy Baba Jaga jest wspólna dla wszystkich.
Może być Jaś i Małgosia, bądź Hansel i Gretel. A właśnie podczas pisania otworzyła mi się chmura z moimi dokonaniami. (Mówię serio) Otworzyła się chmura informatyczna. Nie znam się na tym. Nie ten rocznik i pesel. Wszystko to co piszemy znajduje się w tej chmurze. Cieszę się, że nie kłamię.
Jerzy Edmund
avatar
Swojego czasu pozwoliłem sobie na pisanie w chmurze informatycznej. Było za darmo. Opłata miała być później. Po latach chmura nagle mi się otworzyła odtwarzając to co mam w Swoich Dokumentach.
Uznałem to z znak.
Wszystko co piszę jest tam zawarte.
Nie muszę publikować.
Wciąż publikuję!
Ktoś kiedyś to otworzy.
Odtworzy.
A wiele napisałem
Jerzy Edmund Alchemik
avatar
Alchemik nauczył mnie jednego, żeby zamiast się szwendać po pustyni, siedzieć w domu. Do rzeczy, do rzeczy, panie Alchemiku. O czym pan tak naprawdę chce napisać? Bo ssanie z chmury ma pewien urok, jednakowoż łatwo się w tym pogubić, czego dowodem są niezliczone tutaj opowieści o niczym. Bo, jeśli pan chciał napisać o lęku, albo go odreagować, to oświadczam że w moim odczuciu nic poprzez ten tekst z tym lękiem pan nie zrobił. Można postawić Pałac Kultury do góry nogami i nauczyć biedronki tańczyć na nim kankana. Oto są przywileje literatury. To jest primo. Dalszym przywilejem jest wytłumaczyć dlaczego one tam tańczą kankana, i dlaczego akurat biedronki. Takim to oto spostrzeżeniem zakańczam niemrawy komentarz. Mogę jeszcze, by lepiej objaśnić dodać, że literatura nie powinna być ucieczką od samego siebie. Ho ho ho, jestem panem literatury. Czyli tak naprawdę kim? Kimś kto przeczytał 1000 książek i nie wyciągnął żadnych wniosków?
avatar
Lęk był. Owszem. Otworzyła mi się nagle chmura z moimi dokumentami. Uzupełnionymi od tamtego czasu.
Poczułem się obserwowany.
Wciąż gdzieś tam zapisuję.
Może Ty, arcydzieło, też to robisz?
Nie wierzę w Boga.
Przykro jeżeli rozczarowuję lubiących mnie wierzących.
Monady informacyjne są mi bliższe.
avatar
Też nosiłem kiedyś kaptur ale żem se go obrzygał. Nie jest tak trudno uwierzyć w Boga. Wystarczy że zauważysz że jesteś.
avatar
Pięknie, pięknie pan pisze, ale na pana miejscu bym się zabrał za coś pożytecznego.
avatar
Czytanie u mnie idzie w dziesiątki, setki i tysiace od lat czterech, kiedy to uzyskałem świadomość czytania.
To był Mickiewicz, Gałczyński, BOY, Tuwim... takie książki na półce ojca.
Mówię serio.
W pierwszej klasie podstawówki dostałem w nagrodę książkę Kiplinga "Księga dżungli".
W drugiej klasie to były północne opowieści Curwooda.
Ja w tym czasie sięgałem po Lema.
avatar
A Ty dlaczego piszesz. arcydzieło?
avatar
Od czasu kiedy wpadłem pod pociąg i straciłem nogę, zachowując kolano, tak sobie piszę.
Tak. Zamiast łydki mam aluminiową protezę.
I lubię pisać.
Wyobraź sobie, że widzisz jak odskakuje twoja część nogi z butem, którego nie lubiłeś.
avatar
Nie wiem. dobre pytanie.
avatar
No tak, to wiele wyjaśnia. Ale żartu z butem nie rozumiem. Ja zawsze noszę buty które lubię.
avatar
Jestem Sopocianinem, jeśli to coś znaczy.
avatar
Znaczy, jesteś z Sopotu? Dlaczego nie piszesz o morzu? Umysł składa się z takich fal. Mnie to ciekawi, co tam wielka woda wyrzuci na brzeg.
Gdybym mieszkał nad morzem to bym pewnie pisał o morzu. Chociaż z drugiej strony miejsce zamieszkania nie daje gwarancji, ze to co napiszesz będzie bardziej wiarygodne. W Sosnowcu był taki gościu, który malował morze. I wygrywał konkursy, bo lepiej malował to morze niż ci, co mieli je za oknem.
avatar
Ależ piszę o morzu.

Mary Celeste


Żeglowanie to moja pasja.
Mary Celeste, statek widmo, to druga pasja zgłębiania tajemnic latających Holendrów.
Zanim napisałem wiersz, przestudiowałem log tajemniczej brygantyny, która wypłynęła z portu w Nowym Jorku, przewożąc jako ładunek 1701 beczek spirytusu w rejsie do Genui.


Ahoj, cumy rzuć! Oddala się keja.
Na gaflach i rejach podmuch żagle wzdyma.
Gną się maszty, łajba w przechyle, burtę liżą fale.

Mewy nad kilwaterem wrzeszczą.
Wiatr szanty gwiżdże w wantach i na fałach.
I choć horyzont nie przybliża się wcale,
statek pędzi, a sternik trzyma kurs na wschód.

Wyruszyła w rejs Mary Celeste.

Zaciągnąłem się na starą brygantynę,
niezła łajba, lecz sławę ma złą.
Pod poprzednim kapitanem znana była,
jako pechowa Amazon.

W ładowni tysiąc siedemset jeden beczek
spirytusu, nie zabraknie na grog.
Biją szklanki na psią wachtę, ciecze czas,
łajba w mrok wpływa, widnokrąg za mgłą.

Hej, wszystkie ręce na pokład!
Od Europy nadciąga sztorm. Chmurne,
wirujące obłoki toczy. Statek ustawia się w dryf.
Żagle zrzuć! Refuj gafle! Kurs na Azory!

Niknie w rozszalałej nocy, sponiewierany bryg.
Wpływa w mit. Na szalupy pora.

Hen, na horyzoncie Gibraltaru skała. Brygantyna
wychynęła z mgieł. Pusty pokład, załoga zniknęła.

W ładowni tysiąc sześćset dziewięćdziesiąt sześć
beczek spirytusu uwalnia duchy, w oparach donikąd
odpływa po wierszu wiersz. Chwilę jeszcze
snuję się wśród nich, chociaż i ja stąd odejdę.

Dryfuje pośród oceanu statek widmo –
Mary Celeste.
A mewy - wciąż wrzeszczą i wrzeszczą.

Mary Celeste zaginęła na oceanie atlantyckim. Została odnaleziona w pobliżu Gibraltaru, opuszczona, bez załogi. Bez żadnych uszkodzeń.
Jeżeli uważnie przeczytać wiersz, to da się zauważyć niezgodność w cargo brygantyny.
Brakuje cał
avatar
No niezłe. Tylko po co wozić spirytus z NY do Europy, to chyba w drugą stronę?
avatar
W tym czasie tak było.
A ja jestem, a właściwie byłem żeglarzem, arcydzieło.
Pływałem na jachtach po Bałtyku.
Z ojcem.
Był kapitanem jachtowym.
Ja byłem tylko członkiem załogi. Za czasów pereelu z powodu sztormu wpłynęliśmy do duńskiego portu.
Nie mogliśmy wyjść na nabrzeże.
Ale...


Żytni

Czasy głębokiej komuny.


Zarzygani. Od kapitana po majtki. Sztormowanie bałtyckie. Twarde, krótkie fale. To nie ocean, walczymy.. Jacht utracił zdolność manewrową. Żagle zrefowane. Dryfkotwa utrzymuje dziobem do wiatru.
Silnik zgasł, ropa wyciekła na pokład. Nie modliłem się, nie nauczono mnie..
Zniosło na brzegi Bornholmu. Ratowaliśmy wszystko, po wycieku z silnika. Ja chleb, wrzucam bochenki do worka, chroniąc przed sztynksem oleju, skręcającym trzewia.

Nabrzeże duńskiego portu. Nie mamy prawa tu być, chyba że jako rozbitkowie. Suszymy wypieki na kei.
- Prawdzywy? - słyszę przekręcane polskie słowa - kupie. Dawno nie jad polskigo. Macie banan. Zaplace.
Bananów było kilka kiści.

Dostaliśmy fortunę za uratowane bochenki.
Na naprawę i dalszą podróż.
avatar
Idę spać, arcydzieło, ale poważam Twoje pisanie.
Dobranoc.
avatar
Dzięki. Nie wiem jak było dawniej ale wydaje mi się że szpirytus to się woziło w drugą stronę, bo ci Indianie nie umieli przecież szpirytusu destylować. W tych poszarpanych nutach jest nieco z życia okrętu. Pisz swoje i nie przejmuj się pierdołami. Zawsze się znajdzie ktoś, kto Ci to i owo wytknie, a ja to robię naprawdę dla zabawy.
avatar
Nie mam pojęcia co się woziło pod pokładem w ówczesnych czasach. Zanim wziąłem się za wiersz Mary Celeste, postanowiłem zdobyć informacje. Dowiedziałem się, że jednostka była pechowa. Przemianowanie z Amazon na Mary Celeste nie pomogło chyba. Zapisy dziennika pokładowego, log i cargo wskazują na to, że wywieziono do Europy 1701 beczek spirytusu. Kiedy odnaleziono opuszczoną brygantynę w pobliżu Gibraltaru, pod pokładem było tylko 1696 beczek spirtu. Brakowało całych pięciu beczek.
Nie twierdzę, że załoga tak się nachlała, iż wyskoczyła za burtę.
Lubię tajemnice.
avatar
Przedziwna historia. Było tylko 8 z załogi, i 2 pasażerów, kobieta z córką, więc odpadają w dalszych obliczeniach. Oficerowie amerykańscy i 4 marynarzy, Niemcy. Nie dali by rady tyle wypić. 5 beczek.
avatar
Ile taka kega może mieć, 30 - 50 litrów
avatar
Moim zdaniem wypadki toczyły się w ten sposób.
1. Okręt posiadał jakąś wadę. Przy silnym sztormie tracił sterowność, poddawał się turbulencjom. Wada budowy poszycia, gdzieś w strefie dziobowej poniżej poziomu wody. Może był źle wyważony.
Trzeba by dotrzeć do dokumentów, do fazy projektowania.
2. Być może przy gwałtownym przechyle te beczki po prostu się wywaliły i wyciekła z nich zawartość. Ale same się wywaliły? Może ktoś tam gmerał, coś podbierał, może obluzował zabezpieczenie żeby się dobrać do środka. Nie po całe 50 litrów, tak po połówce na łeb. Ale nie wierzę że to ci Niemcy. To mi wygląda na zaniedbanie ze strony oficerów.
3. Marynarze coś pokombinowali. Nie byli w zmowie z oficerami, to pewne. Ale ta wersja nie jest już dla mnie tak wiarygodna. Oficerowie mieli o wiele większe szanse i możliwości manipulowania przy tych beczkach.
3. Ja tam widzę duży spokój. Nie pokłócili się. Oprócz złej pogody nie rozważam udziału czynników zewnętrznych.
avatar
Pytanie czy te beczki tam stały czy leżały, myślę o tych pięciu. Bo nie ma o tym mowy. Jeśli leżały, to zawartość może wyciekła. A może inne też leżały a te 5 się otwarło przy jakimś szarpnięciu. Może załogę zmyła fala, ci co się próbowali ratować, użyli szalupy. Stwierdzono brak szalupy, ale jej nie odnaleziono. Tak czy inaczej statek był felerny, nie wierzę w pecha. Statek był piękny, co widać na malowidle olejnym, wdzięczny do malowania. Lecz zawiódł w krytycznym momencie. Coś poszło nie tak w fazie projektowania. Za mało danych.
avatar
Ale piszesz że brakowało tych pięciu beczek. Znaczy że wcale ich tam nie było? Pięć beczek można chyba załadować do szalupy. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Musiałbym się napić grogu. A grogu nie lubię. Może innym razem.
avatar
Trzeba głębokiej wiedzy na temat choćby gatunku literackiego, w którym się wypowiada, trzeba wielkiego oczytania - lub osłuchania - z literaturą świata już na etapie małego dziecka i wreszcie trzeba niezwykle pojemnego, sprawnego gramatycznie słownika oraz maksymalnie interdyscyplinarnej (choć to masło maślane) erudycji, by tak sobie ot, po prostu pisać! Les chapeaux bas! Wyraźnie widać, że ta proza niepowstrzymanie ewoluuje i z całych sił prze w stronę wielkiego polskiego dramatu.
© 2010-2016 by Creative Media
×