Przejdź do komentarzyRozdział 4 Wolność
Tekst 4 z 14 ze zbioru: Tom2 - Ścieżka Serca
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-02-25
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń85

Po Święcie Kwiatów zostały już tylko wspomnienia.

Pełni energii po zjedzeniu magicznych płatków, przebrani w stroje bojowe, z przewieszonymi przez ramię torbami podróżnymi i bronią u pasa, wybrańcy przepowiedni byli gotowi do drogi. Przed pałacem Motyli królowa osobiście żegnała swoich gości. Podziękowała im za lojalność, pomoc w uniknięciu wojny oraz za dobrą zabawę. Te ostatnie słowa przede wszystkim skierowała do Sebastiana, który w odpowiedzi tylko wymownie westchnął.

– Teraz już musicie radzić sobie sami. To jest wasza Ścieżka Serca – oświadczyła Mirela. Z jej głowy znikła odświętna, złota korona, a powrócił wianek z żywych, czerwonych maków. Tworzył on jedność z jej wyczarowaną z takich samych kwiatów długą, obcisłą suknią.

– Podczas mojej podróży tutaj Adela użyła tego określenia. Ale co to właściwie znaczy? – spytał Ren.

Ciekawi wojownicy błagalnie wpatrywali się w królową Motyli, licząc, że może tym razem uchyli ona rąbka tajemnicy.

– Przepowiednia Żywego Słońca zawsze dotyczy ośmiu osób. Ta liczba nie jest przypadkowa. Jak wiecie, właśnie tyle istnieje Bóstw. To one za pomocą bardzo silnego zaklęcia najpierw typują po jednym wybrańcu, a następnie wysyłają do ich serc zaproszenie. Waszym przypadku też się tak to odbyło. Gdy podjęliście decyzję, aby je przyjąć, to dokładnie wtedy weszliście na Ścieżkę Serca. Tak nazywana jest droga, która ma was zaprowadzić do celu. Wiele prób przed wami. Będziecie musieli wybrać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe. Mam nadzieję, że gdy poznacie treść przepowiedni, to nie zboczycie z owej ścieżki!

Tymczasem Rozalia cierpliwie czekała, aż królowa skończy mówić. Od spotkania z ojcem coś ją trapiło, a to był ostatni moment, żeby spróbować poznać odpowiedź.

– Ja też mam pytanie – odważyła się w końcu.

– A więc pytaj – zachęciła królowa.

– Na Wulkanie, kiedy Anastol wyznał, że jest moim ojcem, to zamknęłam oczy i tak jakby przeniosłam się w bezpieczne miejsce. Otoczyła mnie tam mgła w dokładnie takim samym błękitnym kolorze, jaki teraz ma moja magia. Naprawdę tak było! – krzyknęła Rozalia, widząc zdziwione miny przyjaciół. Nikomu o tym nie mówiła, bo wiedziała, że gdyby wówczas rzeczywiście znikła, to któreś z jej towarzyszy by o tym wspomniało, a tak bała się, że wezmą ją za wariatkę. – Moja moc już wtedy się przebudziła, więc to musiała być ona. Tylko, co to było za miejsce?

– Masz bardzo ciekawy talent. – Mirela uśmiechnęła się szeroko i dodała. – Sama musisz go odkryć.

Zawiedzeni wojownicy zgodnie jęknęli, na co królowa zachichotała.

– Źle się dzieje, gdy my, magiczne istoty mieszamy się w życie ludzi. Historia Anastola jest na to najlepszym przykładem. Ale jedno z całą pewnością mogę wam zdradzić. Bóstwa wybrały was nie bez powodu. Tylko działając razem, jesteście w stanie zatrzymać zło, a to oznacza, że każde z was ma talent, który się do tego przyczyni. Już niedługo twoje Rozalio, zdolności się przydadzą, a kiedy ta chwila nadejdzie, to będziesz wiedziała, co masz robić – wytłumaczyła swoje intencje Mirela.

Zrezygnowani wybrańcy przepowiedni potulnie przytaknęli.

– A może mogłabym poprosić o ostatnią przysługę? – zapytała uprzejmie Miriam, słodko uśmiechając się do królowej.

– A co to miałoby być?

– Łąka Motyli jest przepiękna, ale droga przez nią strasznie się dłuży. Byłaby szansa, abyśmy polecieli na jej granice?

Mirela i pozostali wojownicy roześmiali się głośno, słysząc tę prośbę. Zdawali sobie sprawę, że dla księżniczki wędrówka oznaczała nudę i do walki się jej tak spieszyło.

Bez ostrzeżenia łagodny, magiczny wiatr połączony z wielobarwnymi kwiatami poderwał ich do góry. Żołądki podskoczyły im do gardeł. Uśmiechnięci przyjaciele podziękowali za wszelką pomoc i pożegnali się z królową Motyli.

Z nadzieją, ale też z ogromną troską Mirela patrzyła na oddalających się młodych ludzi, dopóki nie zniknęli jej z oczu.

Zaczarowany wiatr gnał jak szalony. Wojownicy kucnęli, bo bali się, że stracą równowagę, a przy upadku z takiej wysokości najpewniej skręciliby kark. Królowa na błękitnym niebie wyczarowała dla nich ogromne, oznaczające się złotą, migoczącą poświatą drzwi. Niedawno identyczną bramą, ale wówczas znajdującą się na ziemi razem z Frydą pieszo weszli do świata wróżek. Gdy teraz w nią wlecieli, od razu wrócili do zakotwiczonej w Magicznych Krainach uroczej Łąki Motyli. W pędzie kolory i bajeczne kształty roślin mieszały się ze sobą tak samo, jak chmara barwnych Motyli, które rozstąpiły się, aby ich goście mogli bezpiecznie przelecieć.

Zaledwie pięć dni minęło w Magicznych Krainach podczas pobytu wojowników w świecie Motyli, o czym poinformowała ich Mirela. W trakcie podróży zastanawiali się, ile by tu bawili, gdyby czas w obu miejscach płynął tak samo. Jednak przez wiecznie świecące, niezmieniające swojej pozycji słońce nie potrafili tego stwierdzić. Nawet Lenard, któremu Fryda niegdyś zdradziła, jak mniej więcej, to obliczyć przyznał, że po około sześciu dniach w końcu się zgubił. Ale wiedzieli jedno, lot na magicznym wietrze z całą pewnością trwał o wiele krócej, niż gdyby musieli pokonać tę trasę pieszo. Dlatego czuli wdzięczność do królowej i jej ulubienicy Miriam zaoszczędzenie im długiego spaceru, bo niewątpliwie to, kto prosił o przysługę, miało wpływ na decyzje wróżki.

Mirela pomyślała o wszystkim. Gdy po chwili wylądowali na miejscu bez strachu, że nadepnął na jakąś roślinkę i skażą się na gniew wróżek, postawili stopy na wyczarowanym przez nią niewielkim, pokrytym złotymi diamencikami placu.

Królowa wspomniała również, że poza jej ziemiami przywita ich wschód słońca. Dlatego przyjaciele z uniesionymi brwiami popatrzyli na znajdującą się przednimi czarną ścianę. Ciekawi zaczęli wpatrywać się w gęstą ciemność, próbując dostrzec jakiś kształt, który podpowiedziałby im, co ich tam może czekać.

Podczas planowania wyprawy do wyroczni okazało się, że Henrietta i jej brat nie znali terenów, z którymi przyjdzie im się zmierzyć. Po tym, jak matka zdradziła Lenardowi, kto najprawdopodobniej wyruszy na Wulkan, aby powstrzymać czarnoksiężnika, wykluczył on, że będą musieli tam dojść od północy, czyli strony Krainy Lodu i skupił się na poznaniu pozostałych ziem. Było to logiczne myślenie, skoro z lodowego królestwa pochodziła tylko Rozalia na stałe mieszkająca w Krainie Mgły. Oczywiście przyjaciele próbowali podpytać wróżek, jakie magiczne istoty mogą napotkać na swojej drodze, ale te jak zwykle robiły z tego wielką tajemnicę.

Ren sięgnął do pleców i jednym szybkim ruchem wyjął umocowane tam dwa długie sztylety. Z wyjątkiem Rozalii pozostali wyciągnęli miecze. Liczyli na pokojowe załatwienie sprawy, ale musieli być gotowi na każdą ewentualność. Buntownik popatrzył pytająco na czarodziejkę. W odpowiedzi wystawiła ona dłonie, a wtedy wyłoniła się z nich błękitna mgła. Przyjaciele uśmiechnęli się szeroko do siebie i na znak gotowości jednomyślnie przytaknęli głową.

Bez strachu przeszli przez granicę na tereny nieznanych im magicznych istot. W ciemności ledwie zrobili dwa kroki, a poraziło ich ostre światło. Zmuszeni przystanęli, zaciskając mocno powieki.

– Co jest do cholery? – warknął Daniel.

– Wyrażaj się młodzieńcze – upomniał go tajemniczy, męski głos.

– Jesteśmy pacyfistami! Jeśli chcecie przejść przez nasze ziemie, to musicie oddać broń! – oznajmił inny gruby, męski głos.

Chcąc zobaczyć, kto do nich mówił, wojownicy próbowali delikatnie otworzyć oczy. Jednak światło było tak intensywne, że świat rozpływał się w fali łez.

– Przede wszystkim jesteście magicznymi istotami. A więc na pewno macie moc i możecie zrobić nam krzywdę – stwierdził przytomnie Ren, któremu nie uśmiechało się zostać bezbronnym.

– Pośród was są czarodzieje, a magia Bóstw to duża przewaga – odparł rzeczowo grubszy głos.

– Prawda – zgodziła się Miriam. Zdecydowała się rzucić miecz i drewniany łuk, który dostała w prezencie od Mireli, gdy ta dowiedziała się, że jej został na Wulkanie. Broń musiała upaść na coś miękkiego, bo nie usłyszeli uderzenia.

– Chwileczkę. Ale co później? Wy może nie zrobicie nam krzywdy, ale kto wie, jakie niebezpieczeństwa czekają na nas dalej! – stwierdziła mądrze Henrietta.

– Tak, masz rację! – zgodził się z siostrą Lenard i zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza, jakby się bał, że nieznajomi wyrwą mu go siłą.

– Spokojnie. Kiedy przejdziecie nasze tereny, to obiecuję, że oddamy wam broń – odparła magiczna istota ta, która wcześniej upomniała księcia.

– Nie mamy innego wyjścia, musimy im zaufać. Najwyżej oślepiona Rozalia wyzabija nas wszystkich – oznajmił Daniel i jak siostra rzucił broń.

– Czuję, że to nie będzie konieczne. Gdyby chcieli nas zabić, to już by próbowali – skwitowała Rózia i również oddała miecz.

Lenard westchnął głośno. Z bólem serca pożegnał się z ukochanym mieczem i ukrytymi w nogawkach spodni dwoma małymi sztyletami. Henrietta i Sebastian równo pozbyli się ostrzy i łuków, a Ren, ociągając się, po dłuższej chwili jako ostatni rzucił broń.

– My, swoje zrobiliśmy! Teraz wasza kolej! – Nie doczekawszy się zgaszenia strumienia światła, zniecierpliwiony Sebastian ponaglił istoty.

– Naprawdę synu wróżki? – spytał gruby głos. – A sztylet Aurelii?

– Nie oddam sztyletu! On pragnie tylko magii Motyli, wam nic nie zrobi!

– Broń to broń! – krzyknął drugi głos.

– Nigdy go nie oddam!

– Sebastianie, nie warto… – zaczął książę, ale urwał, bo zdenerwowany partner wszedł mu w słowo.

– Sztylet Aurelii to nie jest, byle jaka broń można nim wymordować wróżki, a wierzcie mi, niejeden chciałby to zrobić. Wyobraźcie sobie nasz świat bez opiekunek przyrody. Przy ludzkim talencie do jej dewastacji pomału będzie ona umierać, a my razem z nią, bo choć często o tym zapominamy, to jesteśmy od niej zależni. Matka podarowała mi sztylet, bo mi ufa. Służy on tylko swojemu strażnikowi, którym zostałem ja. Jeśli teraz go rzucę, to tak, jakbym ofiarował ostrze z własnej woli. A jakie intencję mają ręce, w które on wpadnie? Nie wiem, jak wy, ale ja wolę tego nie sprawdzać na własnej skórze. Dlatego nigdy go nie oddam! Już wolę zginąć, a wtedy jego moc przepadnie razem ze mną.

Nieznajomi wybuchli głośnym śmiechem, co wprowadziło wojowników w zdumienie. Nagle bolesne światło straciło na swojej mocy, umożliwiając im otwarcie oczu. W końcu mogli zobaczyć, co ich obezwładniło. Było to czerwono-żółte słońce, które teraz pomału unosiło się do góry, wracając na niebieskie niebo.

Przyjaciele uśmiechnęli się szeroko, widząc, że gospodarze to nie przerażające bestie, jakich się spodziewali. Okazali się nimi: płomiennie rudy lis z długim, puszystym ogonem i żółtymi oczami oraz ogromny niedźwiedź brunatny z ciemnym, głębokim spojrzeniem, który na grzbiecie trzymał ich broń.

– Dobra odpowiedź chłopcze! Musieliśmy sprawdzić, czy Rubi, aby się nie pomyliła, oddając właśnie tobie drogocenny sztylet Aurelii, bo my też jesteśmy częścią przyrody chronionej przez Motyle. A bez nich jak sam powiedziałeś, nasz los byłby marny – wyznał niedźwiedź, który okazał się właścicielem grubszego głosu.

– Rozumiem – odparł łagodnie Sebastian. – Nie martwcie się, moja matka była dobrą nauczycielką.

– Jestem Heniek – przedstawił się lis i pokazał długim pyskiem na niedźwiedzia. – A to mój druh Brunatek. Jak się domyślacie jesteśmy istotami Elapuh. Owszem dzikie z nas zwierzęta, ale używamy siły i mocy tylko w obronie własnej, więc jeśli macie pokojowe zamiary, to nie musicie się nas bać.

Goście przytaknęli jednomyślnie. Od mówiących zwierząt biła szczerość i życzliwość, dlatego zdecydowali się im zaufać.

– Chodźcie ludzkie dzieciaki, odprowadzimy was pod granice naszych ziem – oświadczył wesoło Brunatek.

Wybrańcy przepowiedni ochoczo ruszyli z nowymi przyjaciółmi.

– Nie widziałam was u Motyli na przyjęciu z okazji Święta Kwiatów – zagadała Rozalia.

– Jak zawsze wróżki nas zapraszały, ale my nie lubimy opuszczać naszych ziem. Tu, w swoim towarzystwie, wśród natury czujemy się wolni – wyznał Heniek.

Wojownicy rozglądnęli się po okolicy. Wzdłuż granicy ziem istot Elapuh rosła polna łąka pełna maków, żonkili, stokrotek, bławatków i soczyście zielonej – dzikiej trawy. Kwiaty te nie przypominały tych magicznych z Łąki Motyli, ale były równie urocze i pachniały przyjemnie. Dalej rozciągał się już tylko liściasty las. Gdy goście do niego weszli, znaleźli się na ścieżce z kory, patyków i liści. Miała ich ona zaprowadzić prosto do celu. Promienie słońca bez trudu przebijały się przez gałęzie, odsłaniając ściółkę i jej domowników, a nad ich głowami radośnie śpiewały ptaki. Krajobraz wydawał się zwykły, ale właśnie w tym tkwiła jego magia. Zwierzęta czuły się tu szczęśliwe, bo otaczający ich błogi spokój nie zakłócali ludzie, którzy zapewne chętnie wprowadziliby swoje porządki, nieodwracalnie niszcząc to naturalne miejsce.

– Ale my, magiczne istoty lubimy między sobą gaworzyć – obwieścił Brunatek i zachichotał. – Wiemy, że jesteście wybrańcami przepowiedni, a teraz idziecie Ścieżką Serca. Adela nam powiedziała, dlatego czekaliśmy na was. Słyszeliśmy też, że Hester chciała zabić królową Motyli, czemu pomogliście zapobiec. To dobrze, bo wojna to zło! A skoro ruda wróżka pomogła czarnoksiężnikowi, to wątpię, żeby zadbała o nas i nie tylko o nas, tak jak nasza kochana Mirela. Oby udało się wam też wywalczyć pokój dla czterech Magicznych Krain.

Przyjaciele spojrzeli wymownie na siebie. Rozmowa dotycząca wiedzy Lenarda i Sebastiana o spisku musiała poczekać. Z całą pewnością gadatliwi gospodarze nie potrafiliby usłyszanych informacji zachować w tajemnicy, na czym im bardzo zależało. Ale Rozalia pomyślała, że drugi niemniej interesujący ją temat będzie tu bezpieczny. Na jednym wdechu wyrzuciła z siebie dręczące ją pytania:

– Sebastianie, a skąd twoja matka wzięła sztylet Aurelii? Jeśli jest on, aż takim zagrożeniem dla wszystkich światów, to może lepiej go zniszczyć?

– Sztyletu nie wolno zniszczyć, bo jest on zabezpieczeniem pokoju! – obruszył się lis.

– Heniek ma rację. Poza tym sztylet, tak jak, chociażby Zakazana Księga, którą bezskutecznie już próbowano zniszczyć, to przedmioty otoczone silną, ochronną magią – oznajmił Sebastian i przeszedł do historii swojej rodziny. – Ojcem mojej matki i oczywiście Hester jest Okuni przywódca istot Ninushi.

Rozalia zrobiła wielkie oczy. Uzdrowiciel domyślił się, co zaraz od niej usłyszy, dlatego uprzedził ją i wtrącił szybko.

– Tak, to po nim jestem rudzielcem. Niezależnie od koloru skóry istoty Ninushi ich włosy zawsze mają taką barwę. – Wszyscy zachichotali. – Związek moich dziadków nie trwał długo, bo w końcu Okuni musiał wrócić do swoich, a i bez znaczenia nie jest fakt, że wiecznie żyjące istoty są dość kochliwe. Aurelia oczywiście odesłała córki, aby poznały jego świat, a gdy nadszedł czas, to z własnej woli dołączyły one do wróżek. Wtedy jeszcze wspólnie rządziło osiem powołanych do życia przez Bóstwa Motyli, ale wkrótce Aurelia intrygą przejęła władzę. Na początku nie było tak źle, ale z czasem królowa stała się tak okrutna, że dobroduszny Julian sprzeciwił się jej. Jak już słyszeliście, zabiła go i wybuchło powstanie, ale nie dość liczne. Wśród buntowników większość stanowili mężczyźni, dlatego po zwycięstwie, to ich Aurelia obwiniła o przewrót i za karę wygnała garstkę ocalałych… Matka opowiadała, że była zdolną i silną... a może i najsilniejszą spośród wróżek, dlatego wielu poparło ją, chociażby ze strachu, nawet pierwsze Motyle. Rubi i Mirela przewidziały to, więc również wybrały stronę królowej, aby nie wzbudzać podejrzeń, bo za jej plecami już czyniły przygotowania do przejęcia władzy. Śmierć Motyla, choć straszna dała im do tego narzędzia. Bo widzicie, moc narodzonych z kwiatów pierwszych Motyli jest ogromna, a Julian przed śmiercią poprzysiągł wieczną zemstę na Aurelii, która co istotne zabiła go osobiście, czym zapieczętowała klątwę umarłych. Po dziś dzień żyje ona w prochach skazańca i pragnie magii ziemi, która to daje wróżką skrzydła, siłę i władzę nad czasem, czyniąc je nieśmiertelnymi. Pomyślnie i zgodnie ze zwyczajem Aurelia kazała zaufanej Rubi rozsypać prochy Juliana na magicznej łące, czego ta nie zrobiła. Z pomocą Mireli i zaprzyjaźnionych magicznych istot dostarczyła je do świata Okuniego. Ojciec zgodził się pomóc córce, bo wojna u wróżek odbijała się na przyrodzie we wszystkich światach: susze, powodzie, trzęsienia ziemi i inne kataklizmy niosły ze sobą głód i śmierć. Istoty Ninushi to zielarze, uzdrowiciele, a mocy używają tylko do pomagania. Ich świata strzegą szklane góry, które to moja matka pamiętała z dzieciństwa. Niezniszczalne, przesiąknięte silną magią idealnie nadawały się na broń. Okuni tylko ten jeden raz na prośbę Rubi złamał zasady i połączył magiczne kawałki szkła z prochami zabitego Motyla, przekuwając je w morderczą broń. Ale to nie wszystko, w czasie jej powstawania wiele magicznych istot dodało coś od siebie, darząc go mocą swoich ras. Chcieli mieć pewność, że zakończy on konflikt między najsilniejszymi istotami, od których zależne są też ich światy i nie dopuści do kolejnego. Jako pierwszy strażnik sztyletu Okuni osobiście przybył do świata wróżek i podarował broń Rubi, a ona zabiła nim Aurelie. Tak się to zaczęło!

– Ale twoja matka musi być stara – wypalił Lenard.

– Rubi przestała być Motylem, ale jest silną czarownicą, więc nie radzę jej o tym przypominać – zażartował Sebastian, na co wszyscy zachichotali.

– Sztylet pragnie magii ziemi, a co by się stało po jego zetknięciu z moją mocą Bóstw? Albo z pochodzącą od wróżek twoją magią krwi? – zapytała Rózia.

– Nie widziałaś tego, ale na Wulkanie, kiedy zaatakował nas ten czarodziej od generała Sambora, to sztylet odbił magię Sebastiana, i to ona zabiła go rykoszetem – opowiedziała Miriam.

– Wiedziałem, że tak się stanie. Będąc dziećmi, ja i moje siostry często się kłóciliśmy, jak to rodzeństwo. Tylko że u nas wtedy szła w ruch magia. Pewnego razu pechowo uderzyliśmy w miejsce, gdzie matka ukryła sztylet. Magia rozwaliła ścianę i odbiła się od broni, raniąc stojącą na jej drodze Gabrielę. Nic poważnego się jej nie stało, matka szybko ją uleczyła, a międzyczasie ojciec nakrzyczał na nas. Oczywiście później szukaliśmy sztyletu, ale bezskutecznie. Rubi już go lepiej przed nami schowała.

Wspomnienie Sebastiana z dzieciństwa rozbawiło magiczne istoty i ich gości.

– Sztyletu… oczywiście poza światem wróżek, gdzie z wiadomych względów lepiej mieć go pod ręką, nie musisz nosić przy sobie, bo tak jak ardemerdum on i tak służy wyłącznie swojemu właścicielowi. To magiczna ochrona od istot Baku – domyślił się Lenard. Wojownicy automatycznie popatrzyli na jasne blizny na czarnych dłoniach Henrietty, powstałe w wyniku dotknięcia bakuckiego materiału ardemerdum bez zgody jej brata. Odruchowo dziewczyna schowała ręce za siebie. – To wcale mnie nie dziwi, że Rubi ukryła go przed wścibskimi dziećmi.

– Zgadza się – odparł rozbawiony Sebastian i zwrócił się do Rozalii. – A co do magii Bóstw, to nie wiem, jak zachowa się sztylet po zetknięciu z nią. Ale jak się to wszystko skończy, to możemy sprawdzić!

Rozalia, Miriam i Lenard zareagowali entuzjastycznie. Natomiast Daniel pokręcił głową nad niemądrym pomysłem partnera. Przeczuwał, że to się może źle skończyć. Henrietta i Ren podzielali jego obawy, jednak wszyscy milczeli, licząc, że przyjaciele z czasem o tym po prostu zapomną.

– Skoro magia wróżek jest najsilniejsza, to dlaczego jesteś uzdrowicielem? – zapytał Lenard i bezwiednie rozczochrał włosy.

– Jedno nie wyklucza drugiego – oznajmił Sebastian. – Jako dziecko czysto magicznych rodziców moja matka posiada moc ich ras: istot Motyli i Ninushi. Ja ze względu na dotyczącą tylko ludzi hierarchię krwi przejąłem od niej silniejszy dar, więc leczę magią mgły. Bo wróżki kształtują moc w różnych kierunku. Niewątpliwie wychowanie ojca i złe postępowanie Aurelii miało wpływ na decyzję Rubi, aby przede wszystkim uzdrawiać. Taką moc Motyli przekazała mi matka i nauczyła ją używać. To raczej rzadka droga u ludzi. Jeśli chodzi o obronę, czy magiczne ciosy, co w naszym świecie jest powszechne i pożądane, to owszem potrafię, ale niestety u mnie te umiejętności są bardzo słabe.

– Istoty Ninushi leczą w inny sposób niż wróżki. Ich świat jest bogaty w zioła, z których robią eliksiry. My też często korzystamy z ich daru – dodał Brunatek.

– Ale skoro Aurelia nie żyje, to może lepiej znaleźć sposób i jednak zniszczyć ten sztylet, żeby nikt nie zabił wróżek! Mirela jest potężna, bez trudu pokonałaby Hester i inne zdradzieckie siostry. – Miriam wróciła do tematu morderczej broni, bo bardzo przejęła się losem Motyli i lubianej przez siebie królowej.

– Dopóki wróżki wiedzą, że istnieje broń, która może je zabić, to nie będą wojować, a Mirela będzie sprawiedliwie rządzić – skwitował Daniel.

– Tylko trzeba dopilnować, aby sztyletu nie oddać w złe ręce, i to właśnie jest zadanie strażnika. Nasza rodzina wspólnie uznała, że najlepiej będzie, jeśli wróci on do świata wróżek, żeby w razie zagrożenia szybko zareagować. A po ostatnich wydarzeniach, gdzie musiałem przypomnieć co poniektórym Motylą o jego istnieniu i mojej gotowości do wypełnienia swojego obowiązku, to już jestem pewien słuszności tej decyzji. Dlatego, gdy nadejdzie czas, to któraś z moich sióstr zostanie wróżką i będąc nieśmiertelną stanie na straży pokoju. Obie zostały do tego dobrze przygotowane! – obwieścił Sebastian.

– Myślę, że to najlepsze wyjście! Dobra strażniczka znajdująca się na miejscu będzie postrachem – stwierdził zadowolony Heniek.

– A kto zastąpi Hester u boku królowej? Może Fryda? – zapytała Miriam.

– Wątpię, są silniejsze wróżki. Chociażby dzieci Aurelii z innych ojców niż Rubi. Pewnie już zacierają ręce – odparł lis.

– Aż się boję zapytać – przyznała Henrietta. – Ile dzieci miała zła królowa?

– Dużo – powiedziały chórem istoty Elapuh i Sebastian, co wszystkich rozbawiło.

– To zapewne one też są zdrajczyniami. Dlaczego Mirela nie zabiła pomagających Hester wróżek? – spytał Ren.

– Bo każda przelana krew opiekunek przyrody to ogromna strata. A Mirela już im pokazała, gdzie jest ich miejsce. Po zgładzeniu Aurelii też nikogo nie ukarano. Oczywiście wszystkie wróżki nagle twierdziły, że popierały królową ze strachu. Dlatego matka ciągle mi powtarza, że królowej można ufać, ale innym wróżką już nie. Jeśli chodzi o Hester, to Rubi podejrzewała, że siostra dobrowolnie przystała do Aurelii. Ja polegam na osądach matki, więc skoro ona twierdzi, że ciotka byłaby złą królową, a Mirela jest dobrą, to niech zostanie, tak jak jest. Jednego jestem pewien nieważne, w jakim kierunku poszedłby spisek, śmierć Hester uratowała wiele istnień – podsumował Sebastian.

– Tak to właśnie było – potwierdził niedźwiedź. – Mirela pomagała w obaleniu królowej myśląc, że za matkę zasiądzie na tronie Rubi. To ona wybłagała pomoc u Bóstw, które stanowczo odmawiały mieszania się w konflikt swoich dzieci. Dowiedziała się od nich o klątwie umarłych i jak ona działa. Wyprosiła też dla mężczyzn kawałek ziemi, żeby po wygnaniu nie stracili skrzydeł i nieśmiertelności. Miała nadzieją, że to chwilowe rozwiązanie, ale niestety nie udało się zdjąć czaru Aureli. A więc nic dziwnego, że Rubi ufa tylko królowej!

– Z takim rodowodem i rodzinnym talentem do piastowania władzy, to ty Sebastianie, idealnie się nadajesz, żeby zasiąść na tronie Krainy Słońca obok Daniela – zażartował Lenard.

Wszyscy wybuchli głośnym śmiechem.

– Renie, a ty, z kim jesteś spokrewniony? Z Minoru? Bo to chyba o tobie mówiła Flora, że zrezygnowałeś z ubrania korony? – zapytał Daniel.

– Kuzyn Minoru, książę Ren we własnej osobie. – Lewą ręką pokazując na buntownika, zaprezentował go Lenard.

– Tak, to prawda. Nasi ojcowie są braćmi. Ale nie chce o tym rozmawiać, bo zwyczajnie nie ma o czym – wyznał smutno buntownik i przejechał nerwowo parę razy ręką po czarnych włosach.

Miriam westchnęła. Bardzo polubiła Rena i miała nadzieję, że przy niej zapomni on o Aidzie. Ale teraz już wiedziała, że to nie była miłość, na którą tak czekała. Jeśli buntownikom udałoby się w przyszłości obalić Minoru, to Ren mógłby zostać władcą Krainy Pustyni. A ona nie chciała być księżniczką, a co dopiero królową. Rózia, Daniel i Sebastian zachichotali, bo pomyśleli o tym samym.

Tymczasem Henrietta spojrzała z naganą na rozbawionego brata. Natomiast Ren popatrzył żartownisiowi prosto w oczy. Lenard musiał coś z nich odczytać, bo zmieszał się i od razu spoważniał.

– Rozumiemy! – oświadczyła Rozalia, a reszta przytaknęła, uznając ten temat za zamknięty.

– Sebastianie, a ty nie chcesz dołączyć do Motyli? – zapytała Henrietta. – Będąc nieśmiertelnym, mógłbyś pozostać strażnikiem sztyletu.

Daniel w napięciu wyczekiwał odpowiedzi. Gdyby partner postanowił dołączyć do Motyli, to wówczas nie mogliby być razem. Złamałoby mu to serce, ale nie miałby prawa go zatrzymywać. Jako przyszły król dobrze rozumiał jego zobowiązania względem rodziny.

– Nie! Niewielu magicznych mężczyzn się na to decyduję, dlatego przeważnie Motyle są czystej krwi.

Olbrzymi ciężar spadł z serca księcia.

– Biedacy. Niby mają ziemię, z której czerpią moc, ale nie jest ona tak imponująca, jak ich sióstr. Owszem są Motylami, ale bez większych praw. Nie mogą pełnić żadnej ważnej funkcji, bo ciągle pozostają na wygnaniu. Pozostało im jedynie na odległość wspierać wiedzą Mirelę – wtrącił Brunatek.

– I właśnie dlatego wróżki zazwyczaj odsyłają synów do ojców. Bo choć wiedzą, że mogą ich więcej nie zobaczyć, to jednak nie chcą dla nich takiego losu – podsumował Sebastian.

Z pobliskich drzew coś małego i zwinnego skoczyło w ich stronę. Jedno stworzenie wylądowało na ziemi przed wędrowcami, zmuszając ich do zatrzymania się, a drugie na głowie zaskoczonej Henrietty. Wystraszona krzyknęła piskliwie. Rudy, puszysty ogon połaskotał ją po twarzy, chcąc pokazać, że jego właściciel nie miał złych zamiarów.

– To tylko wiewiórka – stwierdził, chichrając się Lenard. Ostrożnie ściągnął zwierzątko i położył na ziemi. Pieszczotliwie pogłaskał jego rudą główkę, a wtedy zadowolony gryzoń poruszył szybko szpiczastymi uszami.

– Tylko, dlaczego wylądowała akurat na mojej głowie? – zapytała już spokojna Henrietta.

– Łysio, jest trochę ślepy – wytłumaczył Heniek.

– Przepraszam. Myślałem, że to Brunatek – wytłumaczyła się wiewiórka.

– Podobna czupryna, więc mogłeś się pomylić – zażartowała Miriam.

Wszyscy się zaśmiali.

– Chcieliśmy wam tylko powiedzieć, że narada odbędzie się o zachodzie słońca przy Księżycowym Jeziorze – zakomunikowała druga wiewiórka.

– Będziemy – odpowiedzieli równo niedźwiedź i lis.

Po czym dwie rude istoty Elapuh wskoczyły na najbliższe drzewo i zniknęły im z oczu.

Już bez żadnych niespodzianek, ale w miłym towarzystwie i na ciekawej rozmowie dość długa droga – bo trwała prawie cały dzień – minęła im zaskakująco szybko. Gdy wyszli z lasu, znowu znaleźli się na łące, która najwidoczniej rosła dookoła granicy ziem istot Elapuh.

– Teraz to się wam na pewno przyda – oznajmił Brunatek i oddał gościom broń.

– Co nas tam czeka? – zapytał Ren, wskazując ręką na ich kolejny cel podróży, który na pierwszy rzut oka wyglądał na zwykły las.

– Istoty Shikome! – odpowiedział Heniek – Oczywiście poparły czarnoksiężnika. Ale to i tak bez znaczenia, bo one nie są pokojowo nastawione do nikogo. Jeśli uda wam się przejść przez ich ziemię, to później już będzie wyrocznia. Oby wiedza, która zostanie wam przekazana, nie zlękła waszych młodych serc.

– Oby tak było! – zgodził się Daniel, na co pozostali przytaknęli.

Wybrańcy przepowiedni podziękowali za pomoc i pożegnali się z nowymi przyjaciółmi. Po czym z wojowniczym nastawieniem opuścili ich tereny.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×