Przejdź do komentarzyRozdział dwudziesty siódmy
Tekst 28 z 28 ze zbioru: Taka karma
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2025-09-28
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń50

Leżał na swoim łóżku z wyciągniętymi nogami, mocno ciskając lekką, gumową piłką o ścianę naprzeciwko. Zabawka odbiła się od płaskiej powierzchni, dwie sekundy później znów lądując w jego dłoniach. Powtórzył czynność, mając wrażenie, że z każdym kolejnym uderzeniem, stres i nerwy zmniejszają się na sile. Piętnaście minut później był już całkiem zrelaksowany, ale wciąż kontynuował, bo zabawa była przyjemnie uzależniająca i dzięki niej, wreszcie nie skupiał myśli na wydarzeniach z minionego dnia. Życie toczyło się dalej, a dla niego miała znaczenie tylko ta granatowa kulka i to, czy znów ją złapie. Czuł się wyśmienicie z faktem, że chociaż na chwilę udało mu się uprościć swoją egzystencję do tak przyziemnych pragnień. W pewnym momencie drzwi sypialni, otworzyły się z hukiem, który uderzył Matthew tak potężnie, że w panice złapał piłkę, z trwogą wypatrując osoby, która w niegrzeczny sposób ośmieliła się zakłócić jego święty spokój.

– Dlaczego ty nie odbierasz telefonu?! Dzwonimy do ciebie od rana, a ja urwałem się z roboty, bo myślałem, że coś ci się stało!

Jack wydawał z siebie wrzaski, jeszcze nim pojawił się w polu jego widzenia. Matt tylko głośno westchnął i z krzywym grymasem wrócił do przerwanej czynności. Bordowa twarz Jacka kontrastowała ze śnieżnobiałą koszulą, wystającą spod niedbale narzuconego płaszcza.  Mężczyzna stanął nad łóżkiem i bez wysiłku złapał obiekt, który Matt znowu rzucił przed siebie. W ten sposób ostatecznie zakończył jego ucieczkę i zmusił do interakcji.

– Co z tobą?! - dodał, patrząc rozwścieczonym wzrokiem. - Dlaczego skłamałeś?! Wczoraj byłeś u lekarza, co ci powiedział?!

Matthew wciąż nie był gotów na te pytania. Wziął do ręki smartfon, bez pośpiechu analizując historię nieodebranych połączeń - osiem od Petera, dwa od Audrey, jedno od Samanthy, pięć wiadomości od brata oraz dwanaście zignorowanych połączeń i trzy esemesy od taty, cóż, lista była długa, więc ojciec miał prawo się zdenerwować. Chłopak powoli przesunął otwartą dłonią po twarzy, niechętnie szykując się do udzielenia odpowiedzi.

–  Peter wie wszystko, dlatego wydzwaniał, idź do niego…

Jack skrzyżował ręce na piersi. Oddychał głęboko, starając się ukoić zszargane nerwy.

–  Matthew - zaczął już bardziej powściągliwie. - Nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na wiadomości.  Dopiero od Margaret dowiedziałem się, że siedzisz w łóżku cały dzień, nie jesz, nie pijesz i się nie odzywasz, uważasz, że to normalne? Dziwisz się, że odchodzę od zmysłów? Co ci powiedział lekarz? Chcę dowiedzieć się tego od ciebie, nie od Petera…

Chłopak przymknął zmęczone powieki, ostrożnie wydmuchując powietrze z ust. Doszedł do ściany. Poddał się, nie miał już siły z nim walczyć.

– Christian wyznaczył termin operacji, co jeszcze chcesz wiedzieć? - odpowiedział nad wyraz grzecznym i spokojnym głosem, nie otwierając oczu. Położył  dłonie z tyłu głowy, opierając się o zagłówek.  Minęła dłuższa chwila nim Jack się odezwał.

–  To jeszcze o niczym nie przesądza… ile chcą usunąć?  - spytał, wracając myślami do ich rozmowy o operacji, której mieli uniknąć, właśnie dzięki chemioterapii i naświetlaniom.

– Cały.

– Cały? - powtórzył za nim z niedowierzaniem.

–  Cały, cały żołądek! - teraz Matthew wydarł się na całe gardło, gwałtownie zrywając się na równe nogi. - Koniec przesłuchania! Daj mi już spokój!

Jack nie zareagował. Patrzał w pustą ścianę, jakby coś zawzięcie analizował. Chwilę potem rzucił synowi spojrzenie pełne współczucia i szybko opuścił pokój.


***


Matthew siedział z trudem na metalowym krześle, czując chłód wbijający się w plecy i uda nawet przez materiał ubrań. Cienki, fornirowany blat stołu lśnił w ostrym, jarzeniowym świetle, odbijając blady poblask na jego wyciągniętą dłoń. Sala była obskurna i przygnębiająca, tak jak opisał ją Peter: popielate, obdrapane ściany, grafitowa lamperia i woń stęchlizny, połączona z tanim środkiem dezynfekującym, który potęgował wrażenie brudu. Pokój, w którym miało nastąpić jego odkupienie, był pułapką klaustrofobicznej szarości.

Oczy Matthew wyłapały dwa, niewielkie pęknięcia na ścianie naprzeciwko, łącząc je w nieregularną linię. Był na granicy wytrzymałości – diagnoza Millera i świadomość, że czas to jego najgorszy wróg. Już nic nie miał do stracenia, co paradoksalnie wyostrzyło każdy jego zmysł. Słyszał brzęczenie świetlówki nad głową, a ciężkie, miarowe oddechy Joego Barstada, siedzącego po drugiej stronie stołu, zdawały się odmierzać ostatnie sekundy jego dotychczasowego życia.

Czuł dziwne mrowienie w koniuszkach palców, znajomy zwiastun paniki, ale tym razem potrafił go opanować. Nie robił tego dla siebie. Cały jego cynizm i wrodzona arogancja, nagle wyparowały w obliczu jednego celu. Zamknął na chwilę oczy, chłonąc mdły, zimny zapach pomieszczenia i uświadamiając sobie pełny ciężar podjętej decyzji: w tej chwili, w tej obskurnej klitce, handlował swoją umierającą wolnością za szansę Steve’a na normalne życie. Wiedział, że ta decyzja oznacza koniec. Koniec jego ucieczek i kłamstw. Najprawdopodobniej resztę  życia spędzi za betonowymi murami, stając się więźniem nie tylko swojego ciała, ale i swojego wyboru. Pociągnął nosem. Był gotów.

Joe świdrował go podejrzliwie. Zmrużył oczy i lekko przechylił ociężałą głowę, jakby słuchał opowieści na dobranoc.  Najwyraźniej nie wierzył w ani jedno słowo, lecz mimo to pozwalał mu kontynuować wywód.

–  Powiedział rodzicom, że ma dodatkowy, wieczorny trening, to był chyba czwartek - mówił, starając się nie pominąć żadnej z informacji, które przekazał mu kuzyn. Policja wnikliwie sprawdzi każdy szczegół, więc zeznania musiały być spójne. - Przyszedł o wpół do piątej.


Funkcjonariusz spojrzał w prawo, prosto na zgarbioną postać młodego rudzielca, który z werwą protokolanta stukał w klawisze notebooka. Matt również zwrócił na niego uwagę. Sądząc po nerwowych ruchach, skupionym obliczu i pokornym spojrzeniu mógł być stażystą, który właśnie odbywał swój pierwszy dzień pracy. Czy go zapamięta? Szaleńca, który dobrowolnie wziął na swoje barki winę kogoś innego?

– Yhym, nie wziąłeś kasy za receptę?

–  Proponował… ale… umówmy się, nie chciałem i nie potrzebowałem na nim zarobić. Wiedziałem, że ten obity bark to ściema, domyśliłem się, że zwyczajnie chciał przyćpać z kolegami…

–  No tak, kto jak kto, ale ty akurat mogłeś doskonale wczuć się w jego sytuację… - skomentował uszczypliwie Joe, na co chudy rudzielec przeniósł na niego zaintrygowane spojrzenie, a kiedy wyczuł na sobie wzrok Matthew, szybko wrócił do robienia notatek.

–  Haloperidol? - spytał zagadkowo Barstad, wymuszając na Matthew dalsze zeznania. Chłopak cicho odetchnął, opierając łokieć na blacie. Ułożył kciuk i palec wskazujący w literę L, podpierając podbródek. Detektyw faktycznie liczył, że w wyniku zmęczenia pomyli fakty i obnaży się z kłamstwa. Właśnie mijała trzecia godzina odkąd zgłosił się na komisariat i był pewien, że więcej niż raz odpowiadał już na to pytanie.

–  Rozmawialiśmy o pierdołach, w pewnym momencie wyszedłem do toalety. Wtedy musiał się poczęstować, opakowanie stało na wierzchu.

–  No tak… - skomentował pod nosem Joe, jakby w potwierdzeniu, że już słyszał tą kwestię. Przeciągnął się na swoim krześle, a w tle rozbrzmiał głośny chrzęst kości. Spojrzał porozumiewawczo na rudzielca, a ten jak na komendę zakończył pisanie, delikatnie odsuwając komputer przed siebie. Matthew przeszył zimny dreszcz, najpewniej zbliżali się do końca. Mężczyzna  wstał, a metalowe nóżki krzesła z piskiem przesunęły po gresowych płytkach. Zamaszyście otworzył stalowe drzwi, kiwając do kogoś na zewnątrz.

–  Trzeba wam przyznać, że jeden za drugim wskoczyłby w ogień, to szanuję - zaśmiał się detektyw, a rudowłosy młodzieniec znów spojrzał pytająco na swojego przełożonego, najwyraźniej kompletnie nie rozumiejąc komentarza, na który Matt tylko delikatnie się uśmiechnął. Dwie sekundy później dołączył do nich rosły policjant, który otwierał srebrne kajdanki, szybkim krokiem zmierzając w stronę Matthew. To nie był jego pierwszy raz, więc nauczony doświadczeniem wiedział, co robić. Wstał, posłusznie kładąc ręce za siebie. Wzdrygnął się, czując jak zimny metal ciasno zaciska się wokół nadgarstków.  Odwrócił się, prowadzony do wyjścia, ostatni raz spoglądając na Joe Bastarda, którego twarz rozpromieniał uśmiech tryumfu.


***

Godzinę później, kiedy Matthew miał już za sobą pierwszą część procesu administracyjnego przyjęcia do aresztu, rosły oficer zaprowadził go do ciasnej, zimnej celi. Nie była to cela zbiorowa; ciężkie, zardzewiałe drzwi ze stali zamknęły go najwyżej w czterech metrach kwadratowych. Odór był tu silniejszy – mieszanka potu, wybielacza i pleśni. Matthew poczuł, jak żołądek zaciska mu się w znajomym, bolesnym skurczu.

Oficer, bez cienia emocji, gestem dłoni wskazał mu róg celi. Nadeszła pora na najgorsze.

–  Rozbieraj się. Wszystko. – Ton był spokojny, rutynowy i właśnie to było najbardziej poniżające.

Matthew zesztywniał. Utrata ubrań, a tym samym ostatniego kawałka cywilizacji, uderzyła w niego jak fizyczny cios. To nie była już tylko afera kryminalna, to była degradacja i najwyższe upokorzenie.

Zaczął od płaszcza. Ciemny kaszmir zsunął się na betonową podłogę. Po nim sweter, koszulka, dżinsy, buty i skarpetki. Każdy kolejny element odzieży zdejmowany w tym obskurnym pomieszczeniu zdzierał z niego warstwę godności. Kiedy stał już kompletnie nago, chłód aresztu wgryzł się w jego skórę. Czuł palący wstyd, który nie miał nic wspólnego z seksualnością; to był wstyd bezbronności.

– Obróć się i rozchyl pośladki. – Głos oficera wbił się w ciszę. Matt usłyszał, jak jego własne serce zaczęło walić w piersi niczym młot. Wstrzymał oddech. Nie było już cynizmu, nie było arogancji, nie było Matthew Pattersona. Było tylko czyste posłuszeństwo i fizyczna hańba. Zrobił to, co kazano, czując na sobie ten rutynowy, obojętny skan, który szukał kontrabandy, a widział tylko jego chorą, kruchą powłokę.

– Otwórz usta. Podnieś stopy. – Polecenia były szybkie i bezosobowe. Matthew wykonywał je automatycznie.

Kiedy oficer skinął głową, chłopak poczuł ulgę tak gwałtowną, że prawie się zachwiał. Szybko wciągnął na siebie gruby, pomarańczowy drelich. Pomarańczowy, odrażający kolor, który krzyczał: Więzień. Lecz w tym ubraniu czuł się bezpieczniej niż nago. Ostatnia iluzja luksusu i kontroli pękła. Teraz Matthew był gotów na przyjęcie każdej kary.


***

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×