Przejdź do komentarzyElegia
Tekst 4 z 8 ze zbioru: PERUKA
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2012-08-27
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2001


Dasy to prawie stokrotka, może trochę nieudana, może czegoś jej brakuje, by mogła wreszcie rozkwitnąć. Widziałaś kiedyś pole stokrotek? U nas, w Maravillas, matka pomiędzy choclo  i ziemniakami co roku zasiewała poletko stokrotek, bo tak obiecała jednemu Jankesowi, kto wie czy to nie był jakiś twój wujaszek? Co roku to samo: „Czy zakwitną stokrotki, czy tym razem zakwitną?”. Nigdy nie zakwitały, a matka uparcie zasiewała i po dziś dzień tak zasiewa, staruszka. Musiała kochać tego Jankesa. Emily, przypomniało mi się właśnie, że ja też trochę znam angielski: My name is Dasy.

- Co mam z tego zapisać? – pyta Emily.

- „Dasy to prawie stokrotka”. Tak chciałabym zacząć. Nie mogę.

Kobieta próbuje podnieść się na szpitalnym łóżku, lecz Emily odwodzi ją od tego zamiaru.

- Jesteś jeszcze słaba – mówi z amerykańskim akcentem, ale bynajmniej nie brzmi to fałszywie. – Musisz pozwolić sobie na odpoczynek.

- Oboje potrzebujemy odpoczynku, flaca . Powiedz mi: czy to pewne, że miałabym chłopca?

- To był chłopiec – smutno przyznaje Emily, ujmując Dasy za ramię.

- Honey, kochana, doctor. Ty znasz bajkę o fujarce?

Opowiada jej legendę o umiłowanym synu wdowy, którego zabili zazdrośni bracia, gdy razem zbierali chrust. Matka miesiącami czekała na syna, pytała ludzi w miasteczku, a syn jak nie wracał, tak nie wracał. Wreszcie któregoś dnia ubogi pasterz lam znalazł piękną gałąź i wyrzeźbił z niej fujarkę. Ledwie zagrał, dał się słyszeć głos chłopaka: `Bracia mnie zabili i jestem uwięziony tu, w tej quena!`.

Emily gładzi białą kołdrę i mówi troskliwie:

- Wiesz, że postąpiliśmy tak, żeby ratować twoje życie, Dasy.

- Quena-quena to w języku aymara coś bardzo podziurawionego - gorzko stwierdza pacjentka.

- Nie kręci ci się w głowie od tej kroplówki?

Emily na chwilę odkłada notatki i patrzy w czarne jak sadza oczy kobiety.

- Nic mi nie jest, amiga. Muszę być silna za nas dwoje. Pisz dalej.

Dyktuje Amerykance kilkanaście wersów, które tamta spisuje na szorstkim papierze, czasem niepewna obcej ortografii. Wreszcie Dasy milknie, wpatrzona w swoją zabandażowaną rękę. Amerykanka pospiesznie przerywa jej milczenie, jak gdyby chciała go uniknąć.

- O, Dasy. Gdybyś chociaż miała tam u siebie jakiegoś lekarza, który by się zajął twoją chorobą. Trzeba coś poradzić, żeby to się nie powtórzyło. Twój mężczyzna tak czeka na wasze dziecko.

- Najpierw trzeba załatwić to, co czekać nie może – oznajmia szorstko Dasy. – Jakie to szczęście, że mam ciotkę w La Paz; ona mi pomoże.

- Zna tam jakiegoś lekarza?

Dasy podnosi się na szpitalnym łóżku i wyjaśnia zawzięcie, gestykulując zabandażowaną ręką.

- Ja nie potrzebuję lekarza, mamacita – sylabizuje. – Raz jest lepiej, raz jest gorzej. Widziałaś mnie wczoraj, widzisz mnie dziś. Teraz, póki jest dobrze, trzeba jechać do La Paz i kupić nowy telewizor. Trzeba ugłaskać Jipi. My, Aymara, wierzymy, że gdy kobieta poroni, należy złożyć ofiarę Jipi. Inaczej Jipi ześle grad na pola uprawne: na ziemniaki i choclo, na to biedne poletko stokrotek mojej stareńkiej matki. Wyobrażasz sobie, kochana, żeby one nigdy nie zakwitły?

Emily bezradnie wpatruje się w zapisaną przez siebie kartkę i długo milczy. Dasy  rozgląda się po szpitalnej sali i zdaje się, że nerwowo coś przeżuwa za wąskimi, fioletowymi wargami. Wtedy zauważa mnie, przyczajonego za niebieską kotarą.

- Hello! – woła roześmiana i zwraca się do Emily: – Is this your brother?

- Nie – rumieni się tamta. – Och, Dasy. Nie wszyscy gringos są rodzeństwem.

- Znów bardziej mnie boli – wzdycha Dasy. – Na czym to skończyłam?

- „Narodził się, narodził...” – z czerstwej karty odczytuje Amerykanka.

- „Pod słońcem Aymara” – dokańcza skrzywiona z bólu Dasy. – On też byłby Aymara.

Kobieta wyje, zabandażowaną rękę przykłada gdzieś do łona, a na drugiej, na tej spracowanej, poharatanej dłoni Dasy naraz spoczywa moja i skądś pojawiają się jeszcze zgrabne palce Emily, wstrzykujące cierpiącej kobiecie środek przeciwbólowy.

- Jak myślicie, – pyta Dasy po chwili, nieco uspokojona – gdzie on teraz jest? Czy mogę go zobaczyć?

- To niczego nie zmieni, Dasy – uspokaja Emily. – Gdziekolwiek jest, słyszy twoją elegię.

Znów patrzy na nas nieufnie.

- Ale to na pewno chłopiec? – docieka ze strachem w oczach. – To muszę wiedzieć. Córeczce pisałabym trochę inaczej.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×