Przejdź do komentarzyLicho - Przed deszczem.
Tekst 5 z 9 ze zbioru: Licho
Autor
Gatunekhorror / thriller
Formaproza
Data dodania2013-06-09
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2666

Kolejne podmuchy wiatru zdawały się przybierać na sile, lecz on jakby ich nie zauważał. Jego potężne ciało, niczym wykuty z kamienia posąg, skutecznie stawiało czoła szalejącej wśród wzgórz i lasów wichurze. Jedynie jego siwa broda, długa i gęsta, powiewała dumnie na wietrze. Znał te lasy, znał ten wiatr i doskonale wiedział, że jest to ostatni łyk świeżego powietrza jakim Bóg raczy konającego w męczarniach człowieka. A dziś, niewątpliwie kolejne światełko zgaśnie.

Na naznaczonej bliznami starczej twarzy poczuł pierwsze krople deszczu.

- To przychodzi z deszczem. - szepnął wpatrując się w nadciągające nad wieś chmury.

Wysoka trawa muskała jego spodnie w kolorze khaki jakby starała się rozładować panujące wokół napięcie. Jednak on był spokojny a jego oddech opanowany. Nie będzie to jego pierwszy raz, choć przy każdej takiej sytuacji, modlił się w duchu by nie było następnego.

Rozejrzał się po ogromnej polanie po czym zatrzymał wzrok na rosnącym pośród traw, samotnym dębie. Z tej odległości nie widział kawałka liny przywiązanej do jednej z gałęzi jednak doskonale wiedział, że tam jest. Ta sama gałąź z której odcinał swojego przyjaciela, czekała teraz na niego.

- Wkrótce przyjacielu. - rzekł, zamykając oczy i pozwalając by boski oddech dotykał jego twarz.

Gwizdnął, zmuszając by dźwięk niesiony wiatrem rozszedł się po lesie i w ciagu kilku sekund z ciemności wyłonił się owczarek niemiecki. Z najeżoną sierścią i obnażonymi kłami, dobiegł do mężczyzny siadając przy jego nogach i wbijając wzrok w ciemną otchłań lasu.

- Wiem. - westchnął starzec klepiąc sukę po masywnym łbie.

Stali w bezruchu obserwując łamiące się pod naporem wiatru gałęzie. W pewnej chwili pies poderwał się do biegu, lecz szybko cofnął się nie odstępując swojego Pana na krok.

Mężczyzna uniósł trzymaną w prawej dłoni strzelbę i wycelował ją w zarośla.

- Wiem, że tam jesteś. - szepnął przesuwając gruby palec na język spustu. - Wiem, że mnie widzisz. Czuje cię. Znajdę cię. I zabiję. Znowu.

Błyskawica rozcięła niebo nad ich głowami. Płacz niebo, płacz. Już nic innego nam nie możesz dać.



To był zły dzień na ulicy Dobrego Pasterza. Jeden z tych dni, gdy już rankiem można poczuć odór zbliżającego się wieczora. Tego dnia, Bóg, jakkolwiek go pojmował, postanowił z niego zadrwić. Czy było to przeznaczenie, czy jedynie wynik loterii na którą kupon otrzymuje każdy z nas wraz z pierwszym oddechem? Nie wiedział. Nic w tej chwili nie było już ważne. Jeżeli faktycznie istnieje ktoś, kto pisze ludzkie scenariusze - musiał mieć kurewsko zły dzień kiedy przyszła kolej na jego rozdział.

Stał jak sparaliżowany obserwując rozgrywające się wokół niego wydarzenia. Kilka razy złapał się na tym, że zastanawiał się gdzie do cholery się znajduje i o czym tak naprawdę informował go głos z telefonu dzwoniącego kwadrans wcześniej. Pamiętał kłótnię i rozbitą w kuchni butelkę czerwonego wina. Pamiętał świece i kolację. Głośną muzykę dobiegającą z pokoju Kuby i telewizor z włączonym na DVD filmem z ich wesela. A przecież tego wieczora wszystko miało się ułożyć. Co poszło nie tak?

Jakiś mężczyzna w czerwonym kombinezonie wpadł na niego wykrzykując coś do biegnących za nim ludzi z walizkami. Uderzenie nie było silne, lecz oszołomiony Jacek bezwładnie poddał sie impetowi zataczając się na stojący obok policyjny radiowóz.

- Oszalałeś gościu?! Spieprzaj z drogi! - krzyczał Czerwony Kombinezon biegnąc w kierunku oślepiającej łuny.

Migające na dachach samochodów światła tworzyły przepiękny pokaz barw i kolorów.

Spojrzał za siebie. Ogromny tłum ludzi wpatrywał sie w płomienie. Niektórzy z nich krzyczeli, inni jedynie płakali. Kobiety zakrywały usta dłońmi kręcąc przecząco głowami a stojący obok nich mężczyźni przeklinali pod nosem wybałuszając z niedowierzania oczy.

Co tu się dzieje?

Zapach spalenizny uderzał w jego nozdrza kierowany lekkim, jesiennym wiatrem i do plejady samochodów dołączył kolejny wóz strażacki z niemiłosiernie wyjącą syreną. Wybiegający ze środka mężczyźni bez słowa wykonywali polecenia stojącego obok niego strażaka. Butle, wąż, hydrant. Jacek podziwiał z jaką precyzją i szybkością rozkłada się metalowe ramię z koszem, w którym teraz stał jeden z nich.

- Panie Brauer! - usłyszał kobiecy głos.

Odwrócił się i zobaczył cały pluton kamer i błyskające flesze aparatów fotograficznych wycelowane w jego stronę. Do kobiety z mikrofonem w dłoni dołączyli następni i teraz, jego wykrzykiwane przez reporterów nazwisko walczyło z dźwiękami wciąż wyjących syren.

Biegnący przed kilkoma minutami - a może godzinami, tego nie mógł być pewien - mężczyzna w czerwonym kombinezonie, wracał teraz popychając przed siebie nosze na których Jacek dostrzegł wijącego się z bólu człowieka. Unosił w górę poparzone ręce krzycząc niezrozumiałe słowa i dopiero po chwili Jacek zdał sobie sprawę, że na jego poparzonej twarzy, z której płatami odpadała zwęglona skóra, brakuje ust.

Migające światła kuły go w oczy. Gorejąca jaskrawym światłem kula ognia rozświetlała chłodną, listopadową noc. Dziennikarze wciąż go wołali, poparzony mężczyzna krzyczał coraz głośniej. Syreny wyły, kobiety płakały, lecz gdzieś pośród tych wszystkich dźwięków usłyszał inny głos. Cicho, jakby z oddali narastał powoli, lecz równomiernie. Tato...

Rozglądnął się szukając syna. Tato... Tato...

- Tato! - wrzeszczał Kuba szarpiąc go za ramiona. - Tato, obudź się.

Jacek otworzył oczy i zobaczył klęczącego nad nim Kubę.

- Nic ci nie jest? - spytał chłopak na którego twarzy wyraźnie malował się strach.

Na początku nie wiedział gdzie jest. Leżał w bezruchu wpatrując się w szarobrunatne niebo z którego raz po raz kapały zimne krople deszczu. Spojrzał na ustawioną pod ścianą drabinę i zwisającą z dachu, naderwaną rynnę. Czuł pod plecami wilgotną ziemię.

Nic mi nie jest. - stęknął próbując wstać, lecz gdy tylko uniósł głowę, poczuł potworny ból.

Dotknął palcami czoła i na jego dłoni pojawił się ślad krwi. Stół z zamontowaną na blacie piłą stał tuż obok.

- Pomóż mi wstać. - odezwał się do syna wyciągając rękę w jego kierunku.

Gdy w końcu udało mu się stanąć na nogi, Kuba chwycił go w pasie zarzucając sobie na ramiona jego rękę i powolnym krokiem ruszyli do domu.

- Z tym odszkodowaniem to żartowałem. - odezwał się chłopak zaciskając mocniej dłoń na jego ręce. - Wiesz o tym, nie?

Jacek spojrzał na syna. Paniczny strach na jego twarzy ustępował teraz miejsca poczuciu winy.

- Jasne, że wiem. - odpowiedział czując w ustach metaliczny smak krwi. - Ale i tak masz po kieszonkowym.

Gdy znaleźli się w domu założył ojcu prowizoryczny opatrunek korzystając z apteczki którą znalazł w samochodzie.

- Co się tam stało? - spytał zmywając krew z rozciętego czoła.

Jacek pamiętał wiatr i ślizgające się po papie dłonie. Drabinę, która była za daleko i urywającą się rynnę. Pamiętał, że spadał wprost na piłę a jednak, jakimś cudem, udało mu się ją ominąć.

- Chyba trochę przeceniłem swoje możliwości.

- No raczej. - uśmiechnął się chłopak odcinając zbędny nadmiar bandażu. - Gotowe.

- Dzięki. - dotknął głową zabandażowanego czoła. - Gdybyś się lepiej uczył, mógłbyś zostać nawet lekarzem.

Spojrzeli sobie prosto w oczy po czym każde z nich wybuchło gromkim śmiechem.

Godzinę później czuł się już lepiej. Resztka ciepłej wody w zupełności wystarczyła na krótki prysznic, który choć trochę rozluźnił obolałe mięśnie. Wydarzenia towarzyszące upadkowi pamiętał jak przez mgłę, lecz kiedy starał się na nich skupić, czuł ogromny ból w tylnej części głowy.

Założył dres i wychodząc na korytarz poczuł powiew chłodnego powietrza. Noc zapadła już na dobre. Nie miał dziś siły na pisanie, choć jego wydawca już od tygodnia wydzwaniał do niego prosząc o kolejny rozdział.

Jacek przypomniał sobie okładkę magazynu ze stacji benzynowej. `GENIUSZ CZY OSZUST?` Niech się wypchają. - pomyślał.

Mijając pokój Kuby, który z powodu niedokończonej naprawy dachu musiał przenieść się do innego pomieszczenia, zauważył zaświecone światło.

- Śpisz? - spytał wchodząc do środka.

Podszedł do syna i ściągnął mu z uszu przypięte do tableta słuchawki. Chłopak najwyraźniej nie chciał już korzystać z ulubionej mp4.

Zgasił stojącą na stoliku lampkę i skierował się do drzwi.

- Tato. - usłyszał głos rozbudzonego syna.

- Tak?

Pogrążony w półśnie chłopak odwrócił się na drugi bok.

- Ciesze się, że nic ci nie jest.

W tym momencie zapomniał o upadku, ranie na czole i wszystkich innych sprawach. Kto wie, byc może to wszystko wyjdzie im jeszcze na dobre?

- Dobranoc synu. - szepnął zamykając delikatnie drzwi.

Zrobił zaledwie kilka kroków gdy rana na głowie odezwała sie ogromnym bólem. Gdy dotarł do sypialni padł na łózko momentalnie zasypiając.

W Jeleniej Twierdzy zapadła już cisza, lecz nie wszyscy w okolicy zasypiają wraz z nadejściem mroku. Rozpoczynająca się noc, która dla niektórych z mieszkańców będzie ostatnią w ich życiu, przyniesie im coś więcej niż tylko deszcz.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×