Przejdź do komentarzyMoszko Adolko i Wasyl
Tekst 6 z 44 ze zbioru: Krew i ogień
Autor
Gatunekhistoryczne
Formaproza
Data dodania2011-04-13
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3839

Moszko, Adolko i Wasyl


Był jeden z kolejnych lipcowych dni tego lata, jak większość innych na wołyńskiej wsi, pracowity i  gorący. Po wysuszonych trawach i chwastach  poboczy pylistych dróg prowadzących na północ od Szumska, leżącego w widłach wołyńskich rzeczek Kumy i Wilii, szedł od wczesnego ranka pochylony nieco, starszy już człowiek, sądząc po posturze i ruchach. Był ubrany w luźną szarą bluzę, nakładającą się do połowy ud na ciemniejsze nieco, płócienne spodnie. Jego siwą głowę okrywał kapelusz, miękki i jakby niedbale uformowany w powywijane na wszystkie strony kształty.   Przez luźne łapcie z wierzbowego łyka prześwitywały jego gołe, pokryte kurzem stopy.  Gdy schodził z bardziej stromych wzniesień, podpierał się laseczką, którą sam sobie wygiął we wrzącej wodzie z leszczynowego kija. Na plecach  dźwigał stary plecak, jakby wojskowy, poaustriacki rubzak, pamiętający czasy pierwszej wojny światowej. Wysuszona, smagła twarz z wyraźnie wystającym, szpiczasto zakończonym nosem okolona była zwisającymi po bokach pejsami.   Chwilami, zwłaszcza po pokonaniu kolejnego pagórka, przystawał, by odetchnąć. Wtedy rozglądał się po okolicy, po jakby przed chwilą namalowanych, łagodnych wzgórzach i cienistych parowach, po falujących w słońcu łanach zboża, gryki, łąk, ziemniaków, otoczonych zielonymi płachtami lasów.

Pod przydrożnymi drzewami sięgał czasami po bardziej dojrzałe ulęgałki, ugryzł kilka kęsów, krzywił się i wyrzucał ogryzki. Zrywał chabry na poboczach łanów zbóż, by przez chwilę poczuć ich słodki zapach, na łąkach podziwiał jaskry i dmuchawce.  Minął las jeden, drugi, minął rozlewiska rzeczki Iłowicy. Szukał cienia lip, klonów, dębów i topoli.   Upał w lesie był mniejszy i pozwalał odetchnąć od niemiłosiernego chwilami żaru słońca.

- Ach, jak dobrze by było malować te nasze Krzemienieckie Góry. Może by to był lepszy interes, sprzedawać nawet nieduże obrazki. Nie tylko w Szumsku, ale i w Dubnie, Krzemieńcu, nawet Ostrogu, a może i w Równem - mówił do siebie, gdy znalazł się na wzgórzu i rozejrzał się dokoła. Patrząc na rozpościerające się przed nim krajobrazy, miał wrażenie, jakby poruszał się po świecie z bajki.

- I czego człowiekowi więcej potrzeba – westchnął. - Czy nie wystarczy do szczęścia    to powietrze i te widoki godne najpiękniejszego i najprawdziwszego królestwa? I nie ma w tym żadnej przesady, gdyż tutaj, w tych stronach, bywali kiedyś i panowali wielcy książęta i królowie.

Minął już Waśkowce, w Kutach, gdzie przekroczył rzeczkę Kutjankę, była dopiero połowa drogi. Minął Drygany, Marynki, Hucisko Pikulskie i Piaseczną.

Dopiero, gdy znajdował się wśród ludzkich siedzib, przypominał sobie, że ma w plecaku towar. Stawał przed zabudowaniami i czy kogo spotkał za płotem na podwórzu, czy nie, wołał, jak mógł najgłośniej, śpiewnym głosem:

-  Igły, nici, naparstki, nożyczki!

- Jak dojdę do Kamiennej Góry, to wreszcie odpocznę, a jak będzie na miejscu Adolko, to będzie można pogawędzić, jak zawsze - pomyślał, gdy jego oczom ukazały się pierwsze zabudowania kolejnej wsi.

- Dobrze byłoby mieć konia i wózek, ja już za stary chodzić na piechotę - pomyślał.

Szedł samym środkiem pustej drogi przez jakby wyludnioną wieś.

- Wszyscy w polu, jak wszędzie – pomyślał. - Chyba i tu nie zarobię. Szedł od jednej zagrody do drugiej i przystanąwszy przy zamkniętej bramie, wołał:

- Igły, nici, nożyczki, napaaarstki!

Dziadek Ado, zrywający właśnie w sadzie wiśnie, już z daleka usłyszał  to jego zawodzenie – tak pomyślał z początku i tylko przez chwilę, jakby z lekką kpiną, ale już po chwili myślał o niezapowiedzianym gościu z jakimś miłym ciepłem.

- Aha, nasz Żyd Moszko znowu dziś robi interesy.

Posłyszał, jak skrzypnęła furtka przy bramie, a po chwili go zobaczył.

- Adolku, czy pozwolisz, że  ja koło ciebie trochę posiedzę i odpocznę. Mały i szczupły dziadek Ado przenosił się z gałęzi na gałąź lekko niczym ptak. Moszko przypatrywał mu się niemal z podziwem.

- A gdzie reszta twoich domowników?

- W polu na górze.

- Tam upał jak w piekle.

- A ty nie pofruń Adolku do samego nieba, bo kto narwie wiszni - zażartował.

- Mnie tam jeszcze nie tak spieszno!

- A dobre te wiszni?

- Wiszni, jak wiszni, soczyste i  trochę kwaśne, a tylko niektóre trochę słodkie.

- A ty mnie możesz trochę ich dać ? Wiszni dobre, jak chce się pić. A mnie chce się pić  jak na pustyni.

- Dać ci wiszni nie bardzo mogę, ale możesz wejść na drzewo i sobie narwać.

- A ja się bardzo boję spaść z drzewa.

- Oj, coś mnie się widzi, że ty się nie boisz, tylko się lenisz. On nie chwyci się żadnej, nawet lekkiej roboty, tylko mu w głowie lekki interes, choćby byle jaki handelek - pomyślał dziadek Ado bez złośliwości, ale taka jego natura i taki jego los - i dodał:

- Toż to nie jest wysoko, a nawet jak spadniesz na trawę, to trawa miękka.

- I nic sobie nie zrobisz. A ty dziś      pieszo aż z Szumska?

- A jakże, z samego Szumska. Ale ty Adolku pomyśl, jakie to jest ryzyko, wejść mnie na drzewo, a mnie na takie ryzyko nie stać, bo nie będzie miał kto dać mi jeść, jak ja będę inwalid.

- To kupisz sobie wózek i konia, choćby na borg i dalej będziesz mieć handelek, a nie będziesz musiał robić pieszo tyle kilometrów co dziś.

- Wiem to, bo póki nasza parafia była w Szumsku, nieraz trzeba było pieszo z Kamiennej Góry udać się na nabożeństwo.

Gdy tak sobie rozmawiali, niczym jakiś duch pojawił się za płotem jeszcze jeden siwy starzec. Był to  Wasyl, przyjaciel dziadka Ado z Majdanu, sąsiedniej, ale dość odległej wsi.

- Co go dzisiaj tutaj przyniosło w taki upał aż  z Majdanu - pomyśleli niemal równocześnie obydwaj.

Tych trzech starców nieraz przypominało trzech mędrców zasiadających często w sadzie na długie i pełne namiętności rozmowy. Jakkolwiek nieraz się posprzeczali, a nawet pokłócili, nie mogli żyć bez siebie. Gdy dłużej się nie widzieli, każdy czuł, że czegoś mu brakuje i prędzej czy później musiało dojść do kolejnego spotkania.

Prowadzili z sobą od wielu lat bardzo trudne rozhowory.  Ich spotkania i dyskusje  przypominały najczęściej próby pogodzenia wody, piasku i ognia. I mieli rację, gdyż wszystkie te trzy żywioły są równie potrzebne i ważne dla świata.

Jednak od niedawna czuli, że w powietrzu nad tą ziemią wisi jakiś niewyobrażalnie groźny kataklizm, a ludziom jest coraz trudniej się porozumieć, jak obronić się przed najgorszym. Bowiem Moszko sympatyzował z Sowietami, Wasyl z Niemcami, a tylko dziadek  Ado ujmował się za Polską. Gdy zaczynali dotykać nabrzmiałych spraw, dwaj pierwsi nie zostawiali suchej nitki na Polsce, także niewątpliwie z powodu wielu błędów, jakie popełniali  ci, którzy Polską rządzili. Ale rządzenie Rzeczpospolitą, niezwykle skomplikowanym i pełnym narosłych przez wieki sprzeczności żywym organizmem, na wielu odcinkach przypominało trudne zadanie rozwiązywania kwadratury koła, a najbliżsi sąsiedzi, mający swoje interesy i nie zawsze czyste intencje, zdawali się te trudności Polski pomnażać i wykorzystywać do swoich celów.

  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Piękna opowieść o skomplikowanych stosunkach społecznych na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. Barwny i soczysty język oraz doskonałe znawstwo tamtejszych realiów pozwalają niemal istnieć w opisanym zdarzeniu. Brawo!
avatar
Czulam, jakbym czytala Folletta. Super :)
avatar
Te krótkie opowiadanie czytałam jak zauroczona.
Z dwóch powodów. Po pierwsze pasjonuję się historią, a okres międzywojenny niesamowicie mocno mnie pociągają. Po drugie dzięki bogatemu językowi bardzo dobrze oddał Pan realia czasów II RP. Czułam, że naprawdę wędruję tą malowniczą drogą poprzez łany i przysłuchuję się dyskusji tych trzech lokalnych mędrców.
© 2010-2016 by Creative Media
×