Przejdź do komentarzyRatujmy Kosmos - list otwarty w sprawie poszukiwaczy skarbów
Tekst 4 z 4 ze zbioru: Trzy opowiadania i list
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2011-06-30
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2649

Ratujmy Kosmos

list otwarty

w sprawie poszukiwaczy skarbów




Mój kolega Ijon Tichy, w głośnym liście otwartym, poruszył swego czasu problem ochrony przyrody w Kosmosie. Ponieważ miałem okazję spotkać się ostatnio z Ijonem oraz profesorem Tarantogą podczas badań archeologicznych, które prowadziłem na jednym z księżyców układu Quartschen, w trakcie których to badań zaszczycili mnie swoją obecnością, i odnosiłem wrażenie, że nie są w ogóle świadomi skali zagrożeń, jakie czyhają na inny rodzaj dziedzictwa kosmicznego, a nawet pokpiwają z moich obaw, w przekonaniu iż osobom mniej światłym ten rodzaj zagrożeń musi wydawać się tym bardziej niezrozumiały i wydumany, wiedziony poczuciem odpowiedzialności, postanowiłem przerwać milczenie i napisać o tym, o czym mówi się po cichu od dawna, czyli o katastrofalnym stanie kosmicznego dziedzictwa kulturowego, który to stan spowodowała niekontrolowana działalność tzw. poszukiwaczy skarbów.

Poszukiwacze skarbów rozplenili się w całym Kosmosie. Bezkarnie plądrują zasoby kosmicznego dziedzictwa kulturowego, posługując się grawitolotami wyposażonymi w czułe układy detekcji metalu. Złapani na gorącym uczynku tłumaczą, że nie interesują ich zabytki, a poszukują meteorytów i to niewielkich o rozmiarach co najwyżej małej planetoidy, do pięćdziesięciu kilometrów średnicy. Przekonują, że detektory posiadają stosunkowo słabą czułość i są w stanie skanować jedynie wierzchnie warstwy galaktyk, do głębokości co najwyżej jednego roku świetlnego, co nie czyni przecież żadnej szkody kontekstowi grawitacyjnemu. Twierdzą też, że poza meteorytami interesują ich co najwyżej stosunkowo młode przedmioty, takie jak boratynki – drobne monety zdawkowe wykonane z amorficznego boru (liczba atomowa 5),  pospolite w całym Wszechświecie od epoki wczesnego mezonitu (30–35 milionów lat temu), kiedy to rozwlekli je akwizytorzy usług sieci komunikacji fotonowej z galaktyki P48C3. Tajemnicą poliszynela jest jednak, że przy okazji zbierania boratynek ich łupem padają często także bardzo rzadkie bohratynki, bite 18 milionów lat temu w niezidentyfikowanej po dziś dzień mennicy w gwiazdozbiorze Wężownika z czystego bohru (liczba atomowa 107). A znalezisko każdej bohratynki jest dla nauki bezcenne gdyż poszerza naszą wiedzę o wpływach kultury Romków i Atomków.

Nie warto już chyba nawet wspominać, iż na aukcjach galaktycznych można bez problemu kupić czarne dziury zawierające miliony wessanych przezeń cywilizacji wraz ze wszystkimi artefaktami. Aukcjonerzy twierdzą, że czarne dziury otrzymali w spadku po dziadku, lub znaleźli w swoim ogródku. I prawo jest wobec nich bezradne. Ileż takich, straconych dla archeologii, czarnych dziur spoczywa w prywatnych szufladach?

Poszukiwacze przygotowują się do swojego niszczycielskiego dzieła z premedytację i wyrachowaniem. Nie ruszają na ślepo. Studiują mapy promieniowania tła, wykresy aktywności kwazarów, śledzą informacje o wiatrach neutrino, studiują literaturę przedmiotu i pamiętniki oraz zbierają wiadomości z pierwszej ręki.

Na swoich forach chwalą się odkrytymi tzw. miejscówkami. Np. użytkownik Sauron23 pisze na jednym z takich forów: ”Opowiadał mi dziadek, że po wojnie, mówię o VI wojnie o Wielki Wóz, na jednej z tamtych planetek zakopał na rozkaz swojego dowódcy całą masę broni, w tym podobno kwazarówki kal 22. Że klimat w tamtych okolicach dobry, tzn. w ogóle nie ma wody ani atmosfery, więc rdza niczego nie zeżre, postanowiłem sprawdzić to info. Dziadek dokładnie nie pamiętał, o jaką planetę chodzi. Powiedział tylko ogólnie, że za trzecią galaktyką licząc od Andromedy trzeba skręcić w prawo, potem jest taki pas asteroid, za nim parę białych karłów i od ostatniego karła lekko w lewo skos jest gdzieś ta planeta w jakimś małym układzie słonecznym. Mówił też, że trzeba uważać, bo zdziczałe smoloki, czyli stwory z rejonu Oriona napadają w tamtym rejonie na przechodniów i żeby zawsze mieć przy sobie jakiś kij, żeby się opędzić. Dobrze, że mi powiedział, bo jakbym nie wziął kija to by mnie chyba zagryzły. Wiecie, jakie to ma mordy, zwłaszcza te mieszańce – połknęłyby mnie całego i wypluły. A że poruszają się z prędkościami podświetlnymi i zbudowane są z antymaterii to naprawdę trzeba uważać. Ale jakoś dałem radę i odnalazłem tę planetkę. Kopać było ciężko, bo tam cała powierzchnia to zastygły bazalt z wygasłych wulkanów, parę razy saperki ostrzyłem, ale dałem radę. Dobrze, że natura wyposażyła mnie w dwanaście chwytnych odnóży i brak układu kostnego. Jest czym pracować. Jakby to np. jakiś ludziak trafił, to prędzej by kojfnał niż się dorył tymi swoimi dwoma łapkami do tych fantów, a ten swój kręgosłupik to by chyba leczył do końca życia he, he:)) Trzeba mieć konkretny pancerz, żeby wytrzymać ciągłe bombardowanie meteorytów. Panowie, ale co ja będę się spuszczał, zerknijcie sami na foty. Na tych kwazarówkach pełna oksyda!” Po czym grabieżca, jak wynika ze zdradzonych szczegółów anatomicznych (pancerz i dwanaście odnóży) przedstawiciel Wielołapów z Kasjopei, chełpi się zdjęciami przywłaszczonych dóbr, w postaci pięknych egzemplarzy historycznej broni.

O pomstę woła też dezynwoltura, z jaką niektórzy poszukiwacze kolekcjonują obwarzanki skrępne – kunsztownie wykonane z uranu przedmioty pełniące funkcje kultowe, wykorzystywane do wywoływania efektów akustycznych i wizualnych podczas obrzędów tajemniczej wymarłej już od paru milionów lat cywilizacji Mordenów z galaktyki M173C. Przypadkowa eksplozja obwarzanka skrępnego zniszczyłaby każdą planetę i jej otoczenie! Ileż to już układów słonecznych musieli ewakuować saperzy, rekwirujący takie kolekcje? I choć traktowane są jako broń wymagająca pozwolenia, kolekcjonerzy przekonują za każdym razem, iż ich obwarzanki, wskutek zjawiska połowicznego rozpadu pierwiastków promieniotwórczych, utraciły cechy użytkowe i nie mogą być traktowane jako broń. A prokuratorzy lub sądy niestety, często umarzają takie sprawy, co tylko rozzuchwala następnych kolekcjonerów.

Nawet miejsca objęte ochroną na mocy porozumień międzygalaktycznych padają pastwą poszukiwaczy. Archeolodzy, którzy przybyli niedawno na leżącą na skraju Kosmosu Galaktykę Eustachiusza, jedyną jak wiadomo sztucznie stworzoną galaktykę w Kosmosie, która była uznana za zabytek klasy zerowej, zastali obraz zniszczenia. Poszukiwaczy zwabiły zapewne krążące we Wszechświecie legendy o ukrytych tam skarbach. Skarbem był sam Eustachiusz! Powstał, o czym powszechnie wiadomo, jako dzieło szalonego mendora (rządzącej mendy) Eustachiusza Porypanego Młodszego mniej więcej 3 miliony lat temu. Szalony władca chciał unieśmiertelnić swoje imię i oblicze. W niewolniczej pracy, która trwała 300 tysięcy lat, setki milionów obywateli jego państwa oddało życie. Olbrzymia galaktyka o średnicy około stu tysięcy lat świetlnych robi wrażenie po po dziś dzień (a właściwie robiła do niedawno). Cała jej konstrukcja została tak ułożona, że oglądana z którejkolwiek strony przypomina oblicze Eustachiusza – niezbyt piękne, podobne do karalucha, ale w olbrzymim powiększeniu majestatyczne. Był to cel wycieczek szkolnych z całego Kosmosu.

A co z Eustachiusza uczynili poszukiwacze? Słońca zostały popsute, barbarzyńcy pozbawieni szacunku dla dóbr kultury kosmicznej w ich jądrach spodziewali się zapewne znaleźć swoje wyimaginowane skarby i przekopali słońca na wskroś nie zasypując po sobie dziur. Miliony układów planetarnych zostało pomieszanych – na dziko prowadzone prace zmieniły tory planet i ich ułożenie na orbitach. Czerwone karły walały się w jądrze galaktyki, spory procent czarnych dziur i większość pulsarów została bestialsko rozłupanych na kawałki. Archeologom pozostało tylko pozbierać wszystkie planety, słońca i inne obiekty Eustachiusza, rozebrać całą galaktykę dokumentując ten proces i zawieźć wszystko do magazynów. Być może powstanie niewielka wystawa kilku eksponatów z Eustachiusza będąca ostatnim świadectwem tego dzieło. Lokum zaoferowała się użyczyć pewna gmina pod Olsztynem, przeznaczając na ten cel budynek dawnej poczty. Wójt zaapelował już do Unii Drogi Mlecznej o wsparcie finansowe tej inicjatywy. Liczy, iż muzeum przyciągnie turystów i pozwoli zlikwidować trochę bezrobocie.

Ja wiem, że nadzieje wójta spod Olsztyna są płonne, bo muzea nie cieszą się od dawna żadnym zainteresowaniem. Komu chciałoby się oglądać marne resztki eustachiuszowych starożytności, skoro w każdej chwili może skorzystać z zaparkowanego przed domem wehikułu czasu i cofnąć się do momentu, gdy Eustachiusz lśnił pełna krasą i oglądnąć go sobie w każdym detalu, albo nawet cofnąć się do czasów, kiedy był budowany? Każdy może przecież wyskoczyć na weekend do swojej ulubionej epoki czy ulubionego wydarzenia, oglądnąć je naocznie, a nawet przywieźć sobie z przeszłości oryginalne pamiątki, byle nie przekraczały wagi 1 pika (3,14 tony). Sam posiadam w swojej kolekcji 23 oryginalne pary świetlnych mieczy grrunwaldzkich z pól galaktyki Borrusa, gdzie cywilizacja zbudowana na azocie pragnąca podbić Wszechświat została powstrzymana i pokonana w wielkiej bitwie przez sprzymierzone siły białkowców wspomagane zaciągiem Życia Opartego na Siarce. Podróżowałem co prawda do tamtego wydarzenia, aby przyglądnąć się jak nasz wielki przodek mówi wysłańcowi Azotowców „A wsadź sobie w dupę te laserki i paszoł won” 24 razy, ale podczas dziewiątej wyprawy, gdy król, zapomniawszy o mieczach, zakrzyknął do swojego wojska „Bić dziadów!” i ruszył w bój, już wychynąłem z krzaków, aby kolejny zestaw mieczy zabrać na pamiątkę, gdy uprzedził mnie inny chronopodróżnik przyczajony w łopianach, po lewej stronie króla, o dwa metry bliżej od trofeum ode mnie. Po powrocie skontaktował się ze mną i bezczelnie chciał mi sprzedać miecze za dwa tysiące dolarów albo w zmian za numer telefonu do mojej córki!

Tak, wiem, że w każdym domu na kominku stoi oryginalny święty Graal, wiem, że niektórzy podwórka wybrukowali sobie tablicami mojżeszowymi. Ale to nie powód, żeby nie dać archeologom zarobić!


Artur Boratczuk


Opowiadanie z e-booka `Trzy opowiadania i list` dostępnego w Internecie.


A autorze:


Artur Boratczuk - urodzony 6 kwietnia 1972. Porzuciwszy pracę dziennikarz prasy regionalnej w zachodniej Polsce zajmował się poszukiwaniem skarbów. Jego poradnik `Vademecum poszukiwacza skarbów` cieszył się dużą popularnością w Polsce i w Rosji. Mieszka w dawnej komandorii templariuszy w Chwarszczanach, gdzie prowadzi ustatkowane życie rolnika, obserwuje otaczającą go rzeczywistość i stara się oddać jej ducha w słowach. Jest laureatem kilku konkursów literackich.


W lipcu 2011 roku na rynku ukaże się powieść Artura Boratczuka zatutułowana `Wedle reguły kreacji`, rozgrywająca się w latach 1945-1989, osnuta na motywie poszukiwania świętego Graala, którym dla bohatera staje się teoria naukowa wyjaśniająca, jak `działa` Wszechświat.

Stanisław Szmit, rodowodem z `mierzwy ludzkiej`, jak Neo z Matrixa, czuje, że coś w otaczającej go rzeczywistości jest nieprawdziwe. Zanim dana mu będzie szansa zerknięcie na drugą stronę lustra i zrozumienia fragmentu inskrypcji templariuszy, którą znajduje jako dziecko, otaczająca go rzeczywistość wystawi go na szereg prób. Zwykła nieznajomość życia, błędne kroki, romanse i miłości, polityczne i religijne uwarunkowania, przypadkowe posunięcia wikłają go w codzienność, z której ciężko się wyrwać

Jego matka umiera przy porodzie, ojciec rozpływa się jeszcze przed faktem w przygasającej zawierusze II wojny światowej. Dzieciak otrzymuje wybrane na chybił trafił nazwisko i imię i wychowuje się w przybranej rodzinie na Ziemiach Odzyskanych. Tam, pod wpływem przyrody, doznań, doświadczeń, obserwacji kształtuje się jego charakter. Nie jest przeciętnym osobnikiem, ma dociekliwy, analityczny umysł, zdolności techniczne i matematyczne.

Zaczyna robić małą karierę w wojsku. Ale o studiach już nie ma mowy, dowódcy mu nie pozwalają. A właśnie dochodzi do filozoficznych uogólnień i tworzy własną teorię, którą chciałby podeprzeć wiedzą, jaką zdobywa się na wyższym szczeblu edukacji.

Zwolniony z wojska na `wariackich papierach` wciąga się w życie cywilne,ociera o nielegalne struktury opozycji, zostaje skazany za szpiegostwa i zdradę tajemnicy wojskowej, trafia do więzienia. Tam, jako samouk, korzystając z więziennej biblioteki, pogłębia stworzoną przez siebie teorię, formułując tytułowe prawo - regułę kreacji. Zła wola więziennego psychologa sprawia, że trafia do szpitala psychiatrycznego. Stanisławowi udaje się uciec i skontaktować z profesorem uniwersytetu.

Atmosfera wokół niego powoli się zagęszcza, choć w kraju zaczyna się odwilż - Magdalenka, nastroje przedwyborcze przed pamiętnym czerwcem 1989 r. Chcąc za wszelką cenę uniknąć ponownego zamknięcia w więzieniu lub szpitalu, wydostaje się dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności za granicę. Przybywa do Włoch i tam, w ostatniej scenie, podczas erupcji wulkanu Etna, szuka empirycznego potwierdzenia swoich dociekań.

Powieść zainspirowana została autentycznymi losami człowieka, którego dane było autorowi poznać.



Artur Boratczuk

`Wedle reguły kreacji`

szukaj e-booka od lipca 2011 r. w Internecie

Autor zaprasza też na swój blog:

http://www.arturborat.salon24.pl/

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Posłuchaj, przeczytałam parę akapitów i bezbłędnie, ale mnie za bardzo nie interesuje księżyc... dlatego postawiłam 3, bo ja nie lubię takiej tematyki. Ale ogólnie mogło by być super jeżeli ktoś uwielbia ten temat.
avatar
Oceny dotyczą wyłącznie listu otwartego (patrz nagłówek).

Cała reszta /czyli to, co tym listem otwartym nie jest/

do wyrzucenia
© 2010-2016 by Creative Media
×