Przejdź do komentarzy' Mroczne Przeznaczenie ' Rozdział3
Tekst 5 z 7 ze zbioru: Powieśc dzielona na rozdziały
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2015-04-30
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1850

    Wytężałam wzrok, aby dostrzec cokolwiek, przez zasnute nieproszonymi łzami oczy. Eldora powiedziała, że jesteśmy na miejscu, ale ja nie widziałam nic, prócz spływającej ściany wody, która swym kolorem przypominała płynne złoto. Jej wąskie, u stóp odnogi oplatały, małe pagórki porośnięte, kępami maleńkich, niebieskich kwiatów niczym spływająca, jarząca się lawa. Po raz pierwszy w życiu widziałam coś tak, pięknego. Soczysto- zielone korony drzew stykały się ze sobą czubkami. Przez chwile poczułam się, jak w samym środku Afrykańskiej dżungli. Nawet moi towarzysze zamilkli jak gdyby tak, jak ja byli tu po raz pierwszy.

    -Pięknie, prawda?- Powiedzieli jednocześnie.

    -Tak. To niesamowite.

    -Teraz musimy przejść tam tędy.- Eridor wskazał na wodospad.

    -Ale, jak?

    -Idź za mną, poprowadzę cię.

    -A Eldora?

    -Będę tuż za tobą.

Eridor znikł za, złotą ścianą z impetem spływającą w dół.

    -Teraz twoja kolej.

    -Ale…

    -Idź!

    -Nie dam rady!

    -Czyżbyś tchórzyła?

    -To nie jest zabawne.

    -Tchórz, tchórz.

    -Ty wredna, mała… Ahhh!- Miałam ochotę tupnąć, jak rozkapryszone dziecko, ze złości nogą. Jak mój smok z nią wytrzymuje?

    -Jeśli zaraz nie pójdziesz, to sama cię wepchnę.

    -Ciekawe jak? Jestem od ciebie o wiele większa, jakbyś nie zauważyła.

    -Tylko patrz.- Eldora dmuchnęła w moją stronę, a silny podmuch, któremu nie dało się przeciw wstawić, pchał mnie naprzód wprost na silnie napierający strumień wody.

Nie wiem czy minęła, choć jedna dziesiąta sekundy, kiedy stałam obok Eridora w brew pozorom sucha i całkowicie oniemiała rozciągającym się przede mną widokiem.

    -Witaj w domu.- Szepnął, gdy ja stałam z szeroko otwartymi ustami, ze zdziwienia, nie mogąc wydusić z siebie słowa. To miał być mój dom? Ta olbrzymia, biała budowla rodem z baśni? Każdą z ośmiu wierz zdobił niebieski szpic. Ostatnim razem, kiedy widziałam coś takiego byłam dzieckiem i fanką bajek Disneya. Dookoła zamku rozgrywała się gra kolorów. Po lewej stronie, wzdłuż alei ziemię porastały, miliony kwiatów. Począwszy od żółtych po czerwone, różowe, fioletowe, niebieskie, a wśród nich stały, wysokie latarnie, dodając uroku i oświetlając drogę. Po środku w krystalicznie czystym jeziorze pływały łabędzie, dumnie prostujące swoje długie szyje. Po prawej rosła jedyna płacząca wierzba, dająca kojący cień odpoczywających na trawie, pod nią smokom. Brakowało mi tylko białego króliczka i złej, karcianej królowej, żebym poczuła się jak Alicja w krainie czarów. Nie zwróciłam uwagi, że Eldora unosi się tuż obok mnie, bacznie mi się przyglądając.

    -Gniewasz się?

    -Pozwól, że nie skomentuje tego.

    -Czyli się gniewasz.

    -Troszeczkę.

    -Gotowa?

    -Chyba tak.

    -Więc pozwól, że sam cię tam zaniosę. Wskakuj na mój grzbiet.- Smok położył się płasko na ziemi, robiąc z tylnej łapy, coś w rodzaju podnóżka.

    -Dziwne uczucie.

    -Trzymaj się mocno.- Zdołałam zaledwie chwycić za jedną z diamentowych łusek, kiedy energicznie podniósł się w górę.

    -Proszę, tylko powoli.

    -Tak jest, wasza wysokość.- Rozbawiony ruszył w stronę, głównej bramy, prowadzącej na okrągły dziedziniec.

    Inaczej wyobrażałam sobie mój powrót. Nie spodziewałam się fanfar i okrzyków radości, ale liczyłam na to, że zobaczę i poznam ludzi takich jak ja. W sumie dobre pytanie. Czy ja właściwie jestem człowiekiem? Ta myśl uderzyła we mnie, jak grom z jasnego nieba.

    -Dlaczego, tak tu pusto?- Rozglądałam się po opustoszałym dziedzińcu.

    -Nie wiemy Leno.- Oni także wyglądali na zbitych z pantałyku. Eldora, jak nic oczekiwała gromkich braw.

    -Witajcie przyjaciele.- Cała nasza trójka spojrzała w bok na stojącego, starszego mężczyznę, z silnie odznaczającą się siwizną na głowie i krótko przystrzyżonej brodzie, ubranego niczym średniowieczny czarnoksiężnik, w długą do kostek, brązową szatę

    -Witaj Ezeraju.

Podszedł bliżej i wyciągnął do mnie dłoń.

    -Jesteś taka podobna do matki, drogie dziecko. Pozwól, że pomogę ci zejść.

    -Nie trzeba. Dam sobie rade.- Zawstydzona spojrzałam na Eridora, który skinął głową.

    -W porządku.

    -Leno to jest główny doradca twego ojca.- Eldora z wyraźnym szacunkiem wypowiadała się o tym człowieku.

    -I przyjaciel.- Dodał. W jego oczach widziałam jednocześnie ciepło i ból pomieszany ze smutkiem.

    -Ezeraju, gdzie są wszyscy?

    -Wyruszyli na ziemie. Dagon zyskuje coraz większą moc.

    -Czy ktoś naleźcie mi powie, kim jest ten cały Dagon!- Ogarniała mnie już irytacja.

    -Zapraszam waszą wysokość do zamku.

    -Lena!- Powiedziałam szorstko, chyba nazbyt szorstko.- Przepraszam.

    -Rozumiem, wszyscy jesteśmy zdenerwowani. Tędy Leno.


    Leżałam w ogromnym łożu, a pod głową miałam stos złotych poduszek. Gładziłam palcem ich aksamitną powierzchnie, wbijając wzrok w biały sufit, z zawieszonym na środku, kryształowym żyrandolem. Tak, jestem w swoim pokoju, poprawka w komnacie, przynajmniej komnacie, która kiedyś należała do mnie.

    -Leno tylko ty możesz pokonać Dagona. Tylko ty masz na tyle mocy, żeby go zniszczyć!- Słowa Ezeraja powracały do mnie jak bumerang.

    -Jesteś jednym z trzech ogniw. Jesteś nadzieją, jedynym, co nam pozostało. Centralnym punktem połączenia Wiary i Miłości. Rozumiesz?

Szczerze mówiąc nic nie rozumiałam. Że niby ja?! Dobre sobie. Jedyną nadzieją na uratowanie świata od zła?! No jasne, bo pstryknę palcami i wszystko wróci do normy. Siadłam i chwyciłam za włosy, zaciskając dłonie w pięść.

    -Leno Dagon to potężny władca piekieł. To za jego sprawą na ziemi dzieje się tyle zła. Jest nas za mało, żeby naprawiać wszystkie szkody. Wstałam i podeszłam do łukowato, wykończonego okna.

    -Wasza wysokość, Leno, mogę wejść?

    -Tak, proszę.

    -Nie możesz usnąć?

    -Jakoś nie potrafię się rozluźnić.- Uśmiechnęłam się nieśmiało.

    -Rozumiem. Ja także mam z tym problem. Chcesz porozmawiać?

    -A, jest jeszcze, o czym?

    -To, ty znasz odpowiedz.- Miał racje. Było coś jeszcze, co zastanawiało mnie od pewnego czasu. Ezeraj stał i cierpliwie czekał.

    -Powiedz, kim jestem, albo, czym? Czy jestem człowiekiem?

    -Naturalnie, kim innym mogłabyś być?

    -To, dlaczego inni ludzie nie jeżdżą na smokach? Nie mają wróżek? Nie teleportują się czy co tam zrobiłam, między światami?

    -Z bardzo prostych powodów. Może usiądziemy?- Odsunął jedno z dwóch krzeseł, jak na dżentelmena przystało.

    -Proszę nie trzymaj mnie, w takim napięciu.

    -Już tłumacze. Świat, w którym się teraz znajdujemy istnieje od zawsze, bo od zawsze istniało zło. Jesteśmy tłumacząc najprościej obrońcami dobra, odsieczą dla tych, których trzeba strzec.

    -No, dobrze, ale to nadal nie tłumaczy faktu, dlaczego nieliczni maja tu wstęp.

    -Pozwól mi skończyć.

    -Przepraszam.

    -Niecierpliwa jak ojciec, a więc jesteśmy ludźmi z krwi i kości, ale żeby zasłużyć na zaszczyt bycia tu, trzeba posiadać nieskazitelnie czyste serce i duszę. Tylko wtedy bramy Winami otworzą, przed nim swe wrota.

    -Winami?

    -Wiara, Nadzieja, Miłość.

    -No dobrze, ale gdzie mieszkają ci wszyscy obrońcy? Nie zauważyłam innych domów, poza tym zamkiem.- Ezeraj roześmiał się.

    -Na ziemi, tak samo jak ty.

    -Dlaczego ty jesteś tutaj?

    -To mój wybór i mój dom, poza tym jestem tu potrzebny. Zapomniałbym o czymś ważnym. Adela, kiedy miałaś dwa lata zablokowała twoją tożsamość, przed Dagonem i dla twojego bezpieczeństwa przez te wszystkie lata ani razu nie przekroczyła progu, Winami.- Dopiero teraz zrozumiałam ile tak naprawdę jej zawdzięczam i , ile musiała poświęcić, aby mnie chronić.- Skąd on wiedział, gdzie jesteś.

    -Wie, gdzie jestem?!- Zapytałam piskliwym głosem, przez zwężoną ze strachu krtań.

    -Na to wygląda. Eridor zapewne opowiadał ci o łączącej was więzi. Wyczuł, że grozi ci niebezpieczeństwo. Eldora długo nie potrafiła znaleźć sposobu, żeby cię tu ściągnąć. Chroniąca cię bariera jest naprawdę silna, dlatego jedynym sposobem było wtargnięcie do twojej duszy.

    -Możesz jaśniej. Trochę to skomplikowane.

    -Mówiąc prościej, teraz rozmawiam z twoją duszą, a ciało jest pogrążone w głębokim, beztroskim śnie.

    -Czyli, ten cały Dagon w tej chwili może mnie zabić, a ja nawet nie mam się jak obronić?!- To wszystko jest zdrowo pokręcone.

    -Spokojnie. Twojemu ciału nic nie grozi. Jemu chodzi o twą duszę. To ona decyduje o tym, jacy jesteśmy. Musiałby odnaleźć cię w tym świecie, żeby móc cię skrzywdzić, ale ja nigdy do tego nie dopuszczę, przysięgłem to twym rodzicom. Jednak pamiętaj, nie oznacza to, że nie będzie próbował innych sztuczek by zwabić cię do siebie. Jestem pewien, iż posunie się do wszystkiego, byle tylko…- Ezeraj zamilkł.- Powiedz, czy ostatnio nie wydarzyło się nic dziwnego?

    -Owszem, dowiedziałam się, że nie jestem tym, kim od zawsze myślałam, na moje życie czyha diabeł. Wymieniać dalej?

    -Mam na myśli czy coś cię zaniepokoiło, może zaciekawiło?- Przeszukiwałam skrawki pamięci, zupełnie nic, co mogłabym uznać za godne uwagi, ale chwila.

    -Ostatnio do antykwariatu dostarczono książkę. Zapamiętałam ją, bo spadła mi na podłogę.

    -Jak wyglądała?

    -Na przedzie był wąż z rozdziawioną paszczą.

    -Dotykałaś jej?!

    -No, tak. Musiałam ja podnieść.

    -Wszystko jasne.- Ezaraj zamilkł ponownie, jak gdyby rozważał za i przeciw podpisania jakiejś ważnej umowy.

    -Ezeraju? Powiesz mi, o co chodzi?

    -Znalazł cię przez książkę, to ona była łączem.

    -To niedorzeczne.

    -Wcale nie. Leno słowo Dagon oznacza mściwego węża. Podejrzewam, że także nie bez powodu los podsunął ci prace akurat w tym miejscu. To bardziej skomplikowane niż myślisz.- Siedziałam osłupiała, wlepiając wzrok w swojego rozmówce. Już wkrótce osiągnie pełną moc, a gdy do tego dojdzie zniszczy wszystko i wszystkich, a ci, co ocaleją będą zdani na jego łaskę. Musisz uważać na jeszcze jedno. Dagon ma troje dzieci, równie bezwzględnych jak on sam. W szczególności strzeż się najstarszego syna, Darknesa. Aramina jest mściwa i równie przebiegła jak ojciec. Najmłodszy Madar pełni bardziej funkcje ich pachołka z racji, że jest najmłodszy, ale także stanowi dla ciebie zagrożenie pamiętaj o tym!


    Dźwięk budzika drażnił moje bębenki. Wyciągałam rękę z pod kołdry i wyłączyłam to okropne urządzenie. Znów byłam w swoim mieszkaniu, tak bardzo teraz pustym bez babci. Stało się dla mnie jasne, że jeżeli kiedykolwiek będę chciała jeszcze zobaczyć moich bliskich muszę wygrać tą walkę.


    Jesienna słota pogłębiała mój zły nastrój. Wilgotne i z dnia na dzień, chłodniejsze powietrze przypominało o nadejściu zimy. Trzeci dzień pracy, a zdawać by się mogło, że minęło już kilka tygodni odkąd po raz pierwszy przekroczyłam próg antykwariatu. Ten dzień po wydarzeniach ostatniej nocy, już nie będzie zwyczajny. Czy w ogóle kiedykolwiek jeszcze będę mogła nazwać coś zwyczajnym? Przyglądałam się mijanym, na ulicy ludziom. Może ta kobieta niosąca zakupy, jest taka jak ja? Albo ten starszy pan z pieskiem? O! Ten z pewnością pasowałby na wysłannika Dagona. Cały wykolczykowany, z masą tatuaży i kolorowym, wyżelowanym irokezem.

    -Tatusiu! Uderzyłem się w nóżkę.- Podszedł do syna i czule go przytulił. Jednak nie! I jak ja mam się w tym wszystkim odnaleźć? Jak rozróżnić, kto jest, kim? Za miesiąc wigilia, czas cudów, może do tego czasu uda mi się wszystko poukładać. Przynajmniej mam taką nadzieje.


    Około południa, nic się nie działo. Przez dwie godziny sprzedałam jeden egzemplarz przygód Tomka Sawyera z 1901roku. Alicja siedziała na zapleczu wykonując telefon za telefonem.

    -Dziś ty zajmiesz się obsługą klientów. –Usłyszałam na wejściu. Świadomość, że jestem w zasięgu radaru tego, psychopatycznego diabła, nie działała na mnie motywując.

    -Dzień dobry Leno.- Do środka wszedł Dominik, ubrany w jasne dżinsy, kremowy T-shert i czarną, skórzaną kurtkę z stójką. Pojedyncze krople deszczu spływały mu z włosów.- Czas na przerwę. Przyniosłem coś dobrego dla ciebie.

    -Dla mnie? Nie wiem czy mogę, szefowa…

    -Nią się nie przejmuj. Alicjo!

    -Czego chcesz?

    -Jak zawsze ciepłe powitanie.

    -Nie bądź cyniczny.

    -Lenie należy się przerwa.

    -No dobrze.- Postawił na blacie biurka karton po brzegi wypełniony, świeżutkimi mufinkami. Tym samym trafiając w mój słaby punkt.

    -Może zjesz z nami? Proszę częstuj się.- Przesunął karton w stronę szefowej.

    -Dziękuje, ale nie jadam słodyczy. Za bardzo kaloryczne.

    -A, ty Leno? Skusisz się?

    -Ja nie odmówię.- Zaczerwieniłam się i wzięłam jedną do ręki. Ugryzłam kawałek delektując się jej delikatnym, czekoladowym musem.- Pyszna.

    -Wiedziałem, że będzie ci smakować. Nie ruszaj się.- Zamarłam, kiedy kciukiem ściągał mi zbłąkany okruszek z ust.- Lubię jak się czerwienisz.

    -Dominiku! Znalazłeś już partnerkę na dzisiejszy wieczór?

    -Jeszcze nie.

    -A, może Lena? Myślałeś o tym?

    -Owszem, ale pozwól, że sam zadecyduje.

    -Dobrze, już dobrze.- Alicja wróciła do gabinetu z iście diabelskim uśmieszkiem pod nosem.

    -Miała byś ochotę towarzyszyć mi na przyjęciu? Taki mały zjazd przedsiębiorców. Byłbym zaszczycony. – Na parę sekund mnie zatkało. Dosłownie, jak gdyby mózg przestał wysyłać bodźce nerwowe sterujące mową.


    Nadal siedziałam w pokoju sama, czekając, aż Dominik wróci z kuchni ze schłodzonym szampanem. Czerwone, ogniste języki tańczyły w kominku, co jakiś czas wystrzeliwując w górę kolejne, mniejsze iskierki. Dlaczego się na to zgodziłam? Zdenerwowana trzęsącymi dłońmi daremnie próbowałam naciągnąć kusą, czarną, satynową sukienkę.

        Uduszę Justynę, nie siebie uduszę. Co mnie podkusiło, żeby pożyczyć od niej sukienkę. Swędzi mnie skóra na głowie, a nawet nie mam jak się podrapać nie niszcząc, misternie uczesanego koka. Przyjęcie ma się opóźnić o około godzinę i dlatego siedzę teraz w przestronnym apartamencie Dominika, który podobno wynajmuję, za każdym razem, gdy zawita do Wrocławia. Wszystko urządzone w stylu Art Deko. Ściana na wprost mnie wyłożona była po sam sufit drewnianymi panelami ściennymi w kolorze, ciemnego mahoniu. Pozostałe zdobiła śnieżno biała cegła, która także otaczała biały kominek. Niebagatelnych rozmiarów, czarny narożnik w kształcie litery u zajmował honorowe miejsce na środku salonu, dostawiony do niego, szklany stół i dwa podnóżki nie ocieplały tego wnętrza, które bardziej kojarzyło mi się z poczekalnią w ekskluzywnym biurowcu bądź gabinetem psychologa, niż zacisznym miejscu zwanym domem. Reszty nie zdążyłam jeszcze zobaczyć i mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Ile można nalewać szampana? Chciałabym już wracać do domu, a wieczór jeszcze się na dobre nie zaczął. To jednak nie był dobry pomysł! Może po prostu go przeproszę i się pożegnam. Albo powiem, że boli mnie głowa? Sama nie wiem. Ale, czy mogłabym zrezygnować z okazji podziwiania tego adonisa? Mieć możliwość towarzyszyć takiemu mężczyźnie i zrezygnować z niej? W sumie to całe przyjęcie było by miłą odskocznią od ostatnich zdarzeń.

    -Już jestem. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale cały czas ciężko mi się tu odnaleźć.

    -Nie szkodzi. Podziwiałam wnętrze.

    -I jak? Nigdy nie przywiązywałem wagi do tego miejsca. Rzadko tu bywam, ale chyba będę musiał, bo zamierzam zabawić we Wrocławiu dłużej niż zakładałem.- Czekał na odpowiedź podając mi szampana. Zakaszlałam dyskretnie.

    -Szczerze?

    -Tylko, szczerze piękna Leno.

    -Przydał by ci się tu jakiś kwiat. Coś zielonego, co ociepliłoby atmosferę tego miejsca.

    -Jakoś nie przepadam za zielenią. A, atmosferę potrafię ocieplić na wiele innych sposobów.- Podszedł bliżej kładąc gorącą dłoń na moim biodrze z chochlikowym uśmiechem. Odsunęłam się parę centymetrów w tył, a jego ręka bezwiednie opadła w dół zahaczając o kawałek mojego, prawie nagiego uda, które pokrywała wyłącznie cienka warstwa, lateksowych pończoch.

    -Myślę, że kwiatek by wystarczył.- Zakłopotana poufałym zachowaniem Dominika patrzyłam wszędzie, byle nie na niego.

    -Zawstydziłem cię?

    -Powiedzmy, że nie jestem przyzwyczajona do takich zachowań ze strony mężczyzn.

    -Hm… Gdybyś była moja nie potrafiłbym oderwać od ciebie nie tylko oczu.- Ojjj ta sytuacja robi się niezręczna. Gdybyś była moja! Czy chciałabym być jego? Przecież wiesz, że tak. Muszę szybko wybrnąć z tej patowej sytuacji. Myśl Lena, myśl.

    -Chyba musimy już wychodzić.- Odłożyłam kieliszek na srebrną tacę.- Pomożesz mi założyć płaszcz?

    -Oczywiście.-I znów ten jego powalający uśmiech.- Panie przodem.-Wskazał ręką drogę do wyjścia.



    Sala bankietowa z minuty na minutę wypełniała się obrzydliwie, bogatymi ludźmi. Od założenia tych okropnie niewygodnych butów mijała zaledwie trzecia godzina, a ja już straciłam czucie w palcach. Moje stopy nie były stworzone do noszenia szpilek. Z przyklejonym uśmiechem towarzyszyłam Dominikowi przy każdej rozmowie. Czułam się niezręcznie. Nie miałam bladego pojęcia o prowadzeniu interesów, a co dopiero o ich rozprawianiu. Były także plusy tej sytuacji. Dowiedziałam się między innymi, jakie kosmetyki są teraz najlepsze, co będzie najmodniejsze wiosną i najważniejsze, czym zajmuje się Dominik. Swoją drogą powinien mnie o tym poinformować, żebym, choć trochę była w temacie. Miał własną sieć agencji reklamowych, rozsianych po całej Europie. Podobno ma w planach otwarcie kolejnej w Stanach, ale jeszcze się zastanawia. Dla tych ludzi były to zupełnie normalne rozmowy, takie, które przeprowadzają, na co dzień. Ja czułam się tam dziwnie to nie była moja bajka. Te wszystkie inwestycje, kontrakty.

    -Nudzisz się?

    -Troszeczkę. Jakoś nie potrafię się tu odnaleźć.

    -W sumie możemy już iść. Za chwilę zaczyna się aukcja.

    -Jaka aukcja?

    -Chyba dobroczynna. Zbierają na jakąś klinikę dziecięcą, czy coś takiego. Pójdę po nasze płaszcze.- Teraz, kiedy miałam ochotę zostać, on chciał wyjść.

    -Poczekaj.- Zatrzymał się spoglądając na mnie ze zdziwieniem. Tak wiem, że nie mam pieniędzy, aby licytować, ale ty je masz. Chyba nic się nie stanie jak trochę ich odda dzieciakom. Chytry plan zakiełkował mi w głowie.

   - Przecież chciałaś iść?

    -Zmieniłam zdanie. Możemy jeszcze chwile zostać? Nigdy nie byłam na aukcji.

    -No dobrze.- Zawrócił, ale widocznie niezadowolony.- Choć.


    -Witam Państwa! Nazywam się Wacław Karwiński i będę prowadził dzisiejszą aukcje. Jak wiecie co roku licytujemy na rzecz potrzebujących . Dzisiejszy dochód wspomoże hospicjum dla niewidomych dzieci, znajdujące się w pod Wrocławiem. Mam nadzieje, że hojnie wspomożecie ten szczytny cel. Proszę chętnych o pobranie od Pani Anny tabliczek z indywidualnym numerem. Zaczynamy!


    Po godzinie licytacja dobiegała końca. Dominik ani razu nie podniósł w górę białej tabliczki, którą kurczowo trzymał w dłoni. Musiałam wytoczyć cięższe działa, skoro tak mu zależy na moich względach to niech pokaże czy w wydawaniu pieniędzy, jest równie hojny, jak w prawieniu komplementów.

    -Błazenada.- Wybąkał pod nosem.

Na podest wniesiono przepiękny obraz w złotej ramie, jakiegoś nieznanego artysty. Przedstawiał malowniczą polane, usłaną fioletowymi fiołkami.

    -Cena wywoławcza tysiąc złotych.

    -Tysiąc!- Odezwał się facet po naszej prawej.

    -Tysiąc dwieście!- Krzyknęła kobieta z tyłu.

    -Trzy tysiące.- Ponowił propozycje mężczyzna, stojący obok nas. Już czas. Obróciłam się w stronę Dominika.

    -Podoba mi się ten obraz.

    -To coś? To zwykły bohomaz!

    -Nieprawda. Jest piękny. Żałuje, że mnie na niego nie stać.- Dominik spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jakby toczył jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą. Może jednak nie powinnam tak egoistycznie się zachować. Czas to przerwać.

    -Dziesięć tysięcy!- Jego głos rozbrzmiewał mi w uszach. Niech to szlag! Zrobił to! Stałam oniemiała jak cała reszta zgromadzonych, na sali gości włącznie z prowadzącym licytacje. Dominik chyba sam nie wierzył w to, co przed chwilą zrobił. Wydawał się być zagubiony, jak dziecko, które pierwszy raz wchodzi do nowej szkoły.

    -Dziesięć tysięcy po raz pierwszy. Dziesięć tysięcy po raz drugi. Dziesięć tysięcy po raz trzeci. Sprzedane!

Mój plan zadziałał, ale zamiast być szczęśliwa, czułam się strasznie podle.

    -Zadowolona?!- W jego głosie wyczuwalna była nuta poirytowania.

    -Chyba tak. Dziękuje, nie myślałam, że…

    -Czy teraz możemy w końcu z tond wyjść?

    -A, obraz?

    -Dostarczą ci do domu. Podaj adres tej kobiecie przy biurku, za chwile wrócę, tylko wypisze czek.

Na zewnątrz czekał już na nas samochód. Dominik otworzył najpierw drzwi od strony pasażera. Miałam wsiadać do środka, gdy Wacław Karwiński wybiegł za nami.

    -Panie Brzozowski! Proszę poczekać!- Brzozowski? No tak, ale zemnie kretynka. Do tej pory nie przyszło mi na myśl, żeby zapytać o tak ważny szczegół, jak nazwisko. Ale, z drugiej strony, kto by się spodziewał, że nasze stosunki nie zakończą się wyłącznie na dzień dobry i do widzenia.

    -Trochę się śpieszę.

    -To zajmie dosłownie chwilę. Chciałem Panu serdecznie podziękować. Domyślam się, że może nie jest to dla pana jakaś duża suma, ale dla tych dzieciaków to nie wyobrażalna pomoc.

    -To wszystko?- Dlaczego jest taki niemiły? Zachowuje się jak nadąsany bufon, albo nie, jak skończony dupek! Miałam ochotę go walnąć. Pan Karwiński mimo zachowania Dominika wyciągnął dłoń w jego stronę. Na szczęście odwzajemnił uścisk.

    -Pani również dziękuje, pani?- Starszy, niewysoki i lekko łysiejący mężczyzna tym razem wyciągnął dłoń do mnie.

    -Lena Hill. Bardzo mi miło.

    -Mi także. Muszę wracać do gości.- Spojrzał jeszcze raz na Dominika i poszedł.


    W drodze powrotnej nie zamieniliśmy, ani słowa. Czułam się jak intruz. Jak, piąte koło u wozu. Co ja sobie myślałam!

Stanęliśmy. Nigdy nie lubiłam nocy, ale teraz byłam jej wdzięczna, że tak skutecznie tuszowała moje zakłopotanie.

    -Przepraszam.

    -W porządku.- Bijący od niego chłód bym większy niż w zimowy dzień.

    -Naprawdę mi przykro.

    -Powiedziałem w porządku. Wybacz, ale chciałbym już wracać do domu.

    -Oczywiście… Do widzenia.-Wysiadając zerknęłam jeszcze w jego stronę. Dłonie miał zaciśnięte na kierownicy i tępo patrzył w przednią szybę. Zimne powietrze oplotło moje nogi. Owinęłam się ciaśniej płaszczem i czym prędzej ruszyłam do domu.


    Tej nocy nie zawitałam do Winami. Może coś się stało, albo Eldora miała jakiś problem żeby mnie ściągnąć? Oby nie. Te jakże dziwne przemyślenia zaprzątały moje myśli. Jeszcze niedawno zastanawiałabym się, co na siebie włożyć? Albo, jakich użyć dziś perfum, takie prozaiczne czynności, takie zwyczajne. Odkąd nie było babci musiałam radzić sobie sama. Przepełniał mnie smutek, żal, rozpacz. Obojętnie jak by to nazwać bolało tak samo.

   

    Pod pracą byłam punktualnie o dziesiątej. Zewnątrz wydobywały się podniesione tony głosów Alicji i Dominika. Gdy weszłam do środka nastała cisza. Alicja spojrzała na mnie z taką wrogością, jak bym zrobiła coś potwornego. Dominik, no właśnie myślałam, że…Po prostu wyszedł zupełnie ignorując moją obecność. Mały witraż w drzwiach, aż się zachybotał, kiedy te uderzyły o drewnianą futrynę.

Czyżby nadal złościł się o wczorajszą aukcje? Wątpię, bo jaki interes miałaby mieć w tym szefowa.


Wszystkie prawa autorskie do publikowanych tekstów zastrzeżone.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×