Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-01-04 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1191 |
12.
– No, to w tym układzie Zuza jest nam bardzo potrzebna – powiedział Olo.
– Kluczowa, w początkowej fazie – zgodził się z nim Karol.
Jechali toyotą w stronę portu jachtowego w Górkach Zachodnich pod Gdańskiem, betonową drogą biegnącą przez las. Z prawej strony, niedaleko, ciągnął się teren zalewowy, porośnięty częściowo przez wysokie trawy i trzciny, dalej lśniła tafla wody.
– Oczywiście. Ona musi je we wszystko wprowadzić – podtrzymał ich wypowiedzi Hall. – Dlatego to była moja pierwsza myśl, skojarzona z Gdańskiem.
– Olo, a jak jest właściwie z podsłuchem w samochodzie? – Zuza spytała kierowcę, siedząc z tyłu, za nim i pochylając się do przodu.
– A ty nas rozróżniasz?
– No... chyba tak. Sama nie wiem...
– Samochód jest w większości z metalu, nie? To działa jak klatka Faradaya. Możesz skierować mikrofon kierunkowy na szyby, jeśli nie są specjalnie zabezpieczone, wychwycić drgania szkła, jak masz dobry program komputerowy. Ale jak samochód jest w ruchu, to trochę trudne, nie? Poza tym, szyby drgają same z siebie, szczególnie na takiej drodze, jak ta. Co innego autostrada...
– Aha... Cholera no...
– Ale jeśli samochód stoi... Nawet, jak ma włączony silnik, głośno nastawione radio, można potraktować te dźwięki jako tło, zdejmujesz szumy i tyle.
– Rozumiem. A w pomieszczeniu?
– Nie bój, to nasza robota, Siostra – odparł Olo z uśmiechem.
– Dobra, dobra... To mnie i Jane też podsłuchiwaliście?
– Wszystkich. Taka robota, Zuza, zrozum. Łazicie po sklepach, gadacie o tylu sprawach... Ale nie wszystko się dało... U Halla w domu nie.
– No dobra – odparła, zrezygnowana.
– A tu już skręcamy. – Olo rzeczywiście zwolnił nieco, chociaż i tak jechali niezbyt szybko i skręcił na prawo. – Na wprost jest wejście na plażę... Jeszcze jakieś czterysta metrów i jesteśmy.
Z lewej strony ciągnął się teraz nadmorski las na wydmach, z prawej po jakichś stu metrach skończył się teren zalewowy, a dalej stały domki kempingowe, boisko, budynki hotelowe i jakieś inne obiekty gospodarcze.
– Tu kiedyś była strażnica WOP, z lewej strony, na plaży. Ale radar nadal stoi, dosyć silny. A budynki jachtklubu są z prawej, dalej i na wprost marina. Pokręcimy się tu trochę, połazimy, żebyście mieli rozeznanie gdzie co jest, zjemy coś w restauracji i spadamy. – Olo zwolnił i zatrzymał samochód przy płocie z prawej strony betonowej drogi. – Może będą mieli świeże ryby?
– No – rzucił Karol, wychodząc z samochodu. – Głodny już jestem.
– A plaża jest, o, tą drogą, jakieś sto metrów dalej. – Olo wskazał im odchodzącą w lewo piaszczystą, wydeptaną tysiącami butów drogę między drzewami.
– Zjadłbym jakąś rybkę. – Karol rozprostował się i rozejrzał dookoła.
– A ja bym się napił piwa – rzucił Hall.
– Jedno możecie. – Olo zamknął samochód pilotem i ruszyli wszyscy betonową drogą ku otwartej bramie mariny. – Zjemy coś i bierzemy się do roboty... Edi teraz pewnie załatwia wynajęcie tego domu. Nie było czasu szukać czegoś na stałe, a gdzieś musimy przecież mieszkać, do tego jeszcze sprzęt... Pokręcimy się tu trochę, jak typowi turyści, zostawimy zagłuszacz radaru... Będzie im dzisiejszej nocy wariować... Brak danych, zniekształcenia obrazu, śnieżenie, piski, gwizdy, takie tam... – Uśmiechnął się do nich.
13.
Jednopiętrowy dom, typowy „klocek” z płaskim dachem, stał na cichej uliczce w otoczeniu jemu podobnych. Najwyżej stumetrowa ulica Szyprów z jednej strony była zamknięta wąskim mostkiem dla pieszych nad Kaczą, małą strugą wpadającą wprost do morza, z drugiej strony ścianą bukowego lasu rosnącego na zboczu. Na boki, przy lesie, odchodziły inne małe uliczki, a wszędzie było spokojnie i cicho. Wszystkie te domy powstały w latach trzydziestych i później, jako marynarskie wille. Najspokojniejszy zakątek Orłowa. Do morza i dalej, w stronę klifu, wszystkiego może kilometr, leśną ścieżką. Bukowy las rósł tu od wieków. W przeciwnym kierunku, do głównej arterii tworzącej oś między Gdańskiem, Sopotem i Gdynią, w linii prostej było jakieś pięćset metrów.
Brama wjazdowa była otwarta a obok, częściowo na chodniku, stał zaparkowany niebieski ford Ediego. Olo właśnie w tej chwili stanął toyotą na środku ulicy obok forda, wykręcił i wjechał tyłem na teren posesji. Wybetonowaną drogą wjechał wprost do otwartego na oścież garażu i zatrzymał się już w środku.
– Okej, jesteśmy. – Zgasił silnik, otworzył drzwi i wysiadł z samochodu.
– Nieźle. – Zuza pochwaliła i umiejętności kierowcy i otoczenie.
Garaż był właściwie pusty, jeden drewniany regał na ścianie na wprost, poza tym nic. Wszyscy wysiedli z toyoty. Na jednej ze ścian były drzwi prowadzące zapewne do środka domu, ale Olo skierował się na zewnątrz.
Chodźmy – powiedział Olo, prowadząc ich przez niewielki trawnik ku drzwiom wejściowym.
Wspięli się po kilku schodkach i podeszli do nich. Olo zapukał do drzwi.
– Edi, to my.
– Już otwieram... – Usłyszeli od razu jego głos, a po chwili otworzył im drzwi wejściowe. – No, jak wam się podoba? Wejdźcie do środka. – Weszli wszyscy i Edi zamknął za nimi.
Stanęli w niezbyt dużym przedpokoju. Z boku były schody na górę, a na wprost duży salon. Meble i całe wnętrze utrzymane było w stylu sprzed co najmniej kilkunastu lat.
– Świetne otoczenie. – Hall pokiwał głową, zaprzeczając swoim własnym słowom, wyraźnie skwaszony. – Las, morze, jak na wczasach u cioci Kloci...
– To tymczasowe lokum. – Przeszli wszyscy krótkim korytarzem do dużego, widnego salonu. – Duże, spokojne i umeblowane. Nie było czasu szukać czegoś na stałe – odpowiedział mu Olo.
– Urlop tutaj, okej. Ale nie... – zaczął Edi. – Trudno tu założyć nasze zabezpieczenia, fatalna droga ewakuacji, tylko jedna zresztą, dużo starych, wścibskich sąsiadów, same minusy.
– Ale tu jest bardzo fajnie... – zaoponowała Zuza, rozglądając się po salonie. Telewizor co prawda był nowy, duży płaski LCD wisiał na jednej ze ścian, ale reszta wnętrza wskazywała, że mieszkali tu jeszcze niedawno emeryci. Szydełkowy obrus na dużym stole, poduszki pluszowe na sofie, stary kryształowy żyrandol, zasłony w oknach...
– No, jak u babci... – podsumował Hall.
– Wynajęliśmy na miesiąc, jako „letnicy”. Nie było nic innego. Godzinę temu załatwiłem formalności, zapłaciłem, dałem kaucję i tak dalej. – Edi usiadł w głębokim fotelu, który cicho jęknął. – Dom jest „czysty”, sprawdziłem go właśnie. Ale to nie jest miejsce dla nas... Robimy tak: Olo i ja jedziemy teraz po nasz sprzęt i dopóki go tu nie rozstawimy... Jasne?
– A, aha. – Zuza kiwnęła głową ze zrozumieniem. – To tak, na razie, jak byśmy byli w ogrodzie?
– Dokładnie tak. – Uśmiechnął się do niej Olo i podszedł do okna. Odsłonił lekko firanki i wyjrzał na zewnątrz. – Powinniśmy wrócić za półtorej, maks dwie godziny. Kolejną godzinę zajmie nam rozstawianie sprzętu. Przygotujemy się, omówimy parę szczegółów i jedziemy po Trzecią. Wszystko jasne?
Karol i Hall porozglądali się trochę po salonie i usiedli w fotelach, a Zuza zajęła miejsce na sofie, zdjęła buty i podciągnęła nogi do góry.
– Zabieramy dwa samochody, więc jesteście trochę uziemieni. Powinno się zrobić jakieś zakupy, lodówka jest pusta jak bęben, ale to może poczekać... Zuza, ubrania dla trzech dziewczyn i jednego chłopaka. Jakieś jeansy, bluzy, koszule, buty... – zaczął wyliczać Edi.
– Jasne. Rozmiar?
– Standard. Później sobie dopasują. – Edi wzruszył ramionami.
– Dobra. Coś znajdę.
– Dla ciebie jakaś peruka, poza tym kosmetyki, okulary, czapki... Kurtki i peleryny przeciwdeszczowe dla wszystkich, bo będzie mokro. Może gdzieś dostaniesz turystyczne wkłady termiczne, bo ogniska nie będzie... Zimny biwak. I nie włazić mi w kamery...
– Jasne, jasne.
– No... – Spoglądał na nią, lekko marszcząc brwi. – Możecie się trochę pokręcić po domu i ogrodzie, albo zróbcie sobie spacer nad morze. Takie lekkie rozpoznanie terenu. To jakieś dziesięć, piętnaście minut stąd, trzymając się cały czas lewego brzegu Kaczej. Albo ścieżką od tamtego mostku, albo górną drogą, one się później schodzą. Dochodzicie do liceum plastycznego, potem Domek Żeromskiego, przejście przez ulicę i jesteście na plaży. Trzydzieści metrów i morze. Na stole leży jeden komplet kluczy, my bierzemy drugi. – Edi wstał z fotela i rozejrzał się po salonie. – No, Olo, jedziemy.
Olo poprawił firankę, zasłonił nią dokładnie okno i podszedł do stołu.
– Ale, ale. Jeszcze jedno. Nasze szczepionki. – Edi wskazał głową na jakiś mały pojemnik, leżący na stole. – Hall i Zuzia, to dla was.
– A co to jest? – Hall wstał, także podszedł do stołu i otworzył opakowanie.
– Autodestrukcja. Nowość. Wiąże żelazo w hemoglobinie. – Olo wyjął z pojemnika dwie małe strzykawki jednorazowe, już z jakimś płynem w środku.
– A nic przedtem nie mówiliście – zauważyła Zuza.
– Domięśniowo? – spytał Hall.
– Tak. Odsłońcie ramiona.
– Aktywowanie tak samo, jak normalna autodestrukcja, to bardzo duża zaleta – mówił Olo, podczas gdy Edi robił zastrzyki Hallowi a potem Zuzie. – Dwa impulsy promieniowania gamma i zaczyna działać. Maksymalnie trzy godziny i po sprawie. Niezbyt bolesne umieranie, ale zawsze... Pierwszy impuls wzbudzający, drugi aktywujący. Dezaktywacja następuje poprzez pierwszy impuls promieniowania Roentgena i drugi, potwierdzający status. Cofnięcie aktywacji możliwe jest przez pierwsze pół godziny, no, może trochę dłużej... Specyficzne częstotliwości i energie, wąski zakres, nietypowy. Dobrane tak, żeby wasze stare urządzenia też działały, Hall.
– To znaczy, że jak coś pójdzie nie tak... – spytała Zuza.
– No... – Edi przytrzymywał jej watkę ze środkiem dezynfekującym na ramieniu. – Taka robota, Słoneczko.
– A wy już się zaszczepiliście? – dopytywała się jeszcze.
– Oczywiście, Złotko ty moje. Jeszcze na orbicie, wszyscy. Hall, jak wrócicie do Łodzi...
– Jasne, Edi.
– No to co? Jedziemy?
– Tak, tak. Jedziemy.
Obaj komandosi wyszli szybko z salonu. Po chwili słychać było zamykanie drzwi wejściowych, a potem odgłos zapuszczanego silnika i ruszającego samochodu, następnie drugiego.
– To faktycznie nie jest dobre miejsce – zaczął Karol, cały czas rozglądając się po salonie. – Ale trzeba by to wszystko obejrzeć. – Wstał i ruszył w kierunku korytarza. – Tu jest kuchnia, duża nawet. – Wskazał im skinieniem głowy pomieszczenie z prawej strony.
– Mówili... – Hall także wstał i poszedł za Karolem. – ...że tu jest dwieście pięćdziesiąt metrów. Gdzie niby?
Zuza rozejrzała się jeszcze po salonie, wstała i poszła za nimi.
– To znaczy, na górze jest pewnie kilka pokoi i łazienka, o tu też chyba. – Hall otworzył drzwi przy schodach. – No pewnie.
– Kuchnia jest duża, ale staroć. – Karol krzywił się lekko na widok umeblowania kuchennego i starej kuchenki gazowej z brązową szybką piekarnika. – I nie ma drugiego wejścia. Tamte zamknięte drzwi w salonie to pewnie do drugiego pokoju, co?
Zuza stanęła w kuchni i rozglądała się po wiszących szafkach.
– No... Od biedy...
Hall stanął obok niej.
– Dobra. Chodźcie na górę, zobaczymy co tam mamy.
– To naprawdę jacyś emeryci wynajęli ten dom – zauważył Karol. – Dobra...
Zuza odwróciła się na pięcie i pierwsza poszła schodami na górę, a Hall i Karol ruszyli za nią.
– Dom niby duży, ale ciasno tu jakoś, nie wiem sama...
– A tak ci się podobał początkowo...
– Hall, nie bądź zgryźliwy.
– Dobra. Miesiąc szybko minie – zawyrokował Karol, wspinając się po schodach za nimi. – Obejrzymy to sobie wszystko, a potem pójdziemy na spacer nad morze.
– No widzisz? Karol jest bardziej otwarty niż ty.
– Nie mędrkuj, Sroko. Safe–house to to nie jest...
14.
Na wprost rafinerii Lotos, na obrzeżach Gdańska, przy budynku Makro, był duży, prawie zupełnie pusty parking. W zadaszonej części stało jedynie kilkanaście samochodów, reszta placu była pusta, jeśli nie liczyć trzech dużych trzyosiowych ciężarówek przy samym płocie, daleko od hurtowni. Zaczęło trochę kropić, gdy podjechały do nich dwie toyoty RAV hybrid. Z jednej wysiadł Edi, a z drugiej Zuza, Karol i Hall.
– To tak, jak się umawialiśmy. Odczekacie dziesięć minut i jedziecie na miejsce. A my jedziemy już teraz. Zakupy zrobione? – Edi zwrócił się do Zuzy.
– Jedynie niezbędne minimum.
– Dobra. Łączność tylko nasza i tylko w razie zagrożenia. Najpierw się przebierzcie w ubrania robocze. Będzie cały czas deszcz. Kluczyki do czerwonej. – Podał kluczyki Hallowi. – Druga jest otwarta. No, lecimy... – Edi uśmiechnął się do nich, kiwnął głową Zuzie, wspiął się do kabiny jednej z ciężarówek, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Na ten widok siedzący w toyocie Olo odpalił silnik, poczekał, aż Edi zrobi to samo i dwa samochody powoli odjechały z parkingu.
– Zuza, ty pojedziesz toyotą, co? – zapytał Karol.
– Może być. Zmierzcha się już powoli. Jeszcze ten kapuśniak... A czy to nie będzie podejrzane, że my o tej porze jedziemy do lasu?
– Dobra legenda, podobno. – Hall był trochę sceptyczny. – Oni to załatwiali...
– No tak. – Karol wzruszył ramionami. – Myślę, że możemy zdać się na nich. Pewnie dobrze gadali z mieszkającymi tam ludźmi, poza tym, od rana wynajęta ciężarówka zwozi tam betonowe płyty i sprzęt budowlany... Rozbudowa drogi pożarowej... Nikogo nie zdziwi, że kręcą się w okolicy jakieś ciężarówki. Nawet o tej porze...
Hall zapalił papierosa i nadal tak stali w siąpiącym deszczyku.
– A potem dalszy ciąg legendy. I rozstawione detektory i kamery...
– I wszyscy pójdą spać o jedenastej, nawet psy, he, he, he – zaśmiał się Hall. – Nie takie bajery się sprzedawało, Młoda.
– Ja tam się trochę boję – przyznała się Zuza.
– I bardzo dobrze. Tylko głupek się nie boi. Wiele rzeczy może pójść nie tak. – Karol pocałował ją w policzek. – Ale trzeba trzeźwo myśleć. I działać.
– Zuzia, idź się przebrać. W tej czerwonej ciężarówce, w kabinie, są ubrania robocze, mówił Edi. Tu masz kluczyki. – Hall podał jej pilota i kluczyki.
Zuza odebrała kluczyki wraz z pilotem, podeszła do samochodu, otworzyła zdalnie drzwi i wspięła się do kabiny. Po chwili zniknęła w środku.
– Niepokoją mnie trochę ci „ciekawscy” miejscowi – zaczął Karol.
– No, to jest trochę „cienkie”, zgadza się. Trochę to wszystko na wariata...
– A Sahara to niby nie?
– Pewnie. I cholernie daleko. Pustynia, Araby, granice...
– Straż Graniczna... Nie mogli wodować na jakimś jeziorze? Bursztyniarze, policja, kurwa... I co jeszcze?
– No... Czwarta sobie wyląduje bezpiecznie i legalnie. Teraz tylko ich przejąć spokojnie... Tfu... – Hall splunął, trochę zdenerwowany.
– Zuzia jedzie pierwsza, potem my... – Karol rozglądał się po pustym parkingu. – Dobra...
– No. To tylko kilka domów przy drodze do lasu. I pusty kemping. Będzie dobrze... Tablice są zmienione, ale dobre dokumenty schowałeś?
– Tak, są w bagażniku, pod apteczką.
– I dobrze. A fałszywki?
– W podłokietniku. Trzeba powiedzieć Zuzi. – Karol podszedł do czerwonej ciężarówki. – Jak tam? Przebrałaś się już?
– Chwila. – Usłyszeli zniecierpliwiony głos Zuzy. – Ciasno tu.
– Spokojnie, jeszcze siedem minut. – Hall zaciągnął się papierosem, wypuścił go spomiędzy palców i zgasił niedopałek butem.
– Ciekawe, czy będzie deszcz, czy tylko ta cholerna mżawka? – zastanawiał się Karol, obserwując ciemniejące niebo.
– Jeden pies. A, niech, cholera, pada, będzie mniej ciekawskich.
– No... Chłodno się robi. A ten dom w Orłowie... – Karol pokręcił głową z dezaprobatą. – A jakie były tu wasze początki?
– Nie wiem. Ja przyleciałem tu na gotowe. Spytaj Stellę.
– Tak, niezła jest w te klocki...
– No, już. – Drzwi od kabiny otworzyły się i na schodkach stanęła Zuza, ubrana w trochę podniszczoną kurtkę i jeansy, na nogach miała buty trekkingowe. – A wy co tak stoicie? Przebierać się, migiem. – Stanęła na asfalcie i rozejrzała się trochę niepewnie, gdy Karol wchodził do samochodu po schodkach, a Hall przeszedł na drugą stronę. Po chwili obaj zniknęli w środku.
– Jeszcze nigdy nie jechałam quadem – powiedziała głośno, aby ją usłyszeli. – Ciekawe, jak się to to prowadzi...
– Proste. I na dodatek elektryczny... Jak automatyczna skrzynia biegów. – Rozległ się głos Halla. – Tylko gaz i hamulec.
– Aha. A jechałeś już takim?
– Nie.
– To skąd wiesz?
– Oj, Zuza. To przecież jak samochód–zabawka.
– No, trochę się denerwuję... – rzekła po chwili Zuza, odrobinę jakby do siebie samej, cały czas rozglądając się dookoła.
– Spoko. Poradzimy sobie ze wszystkim. – Dobiegł ją spokojny głos Karola, który miał dodać jej otuchy.
– Że też ja tu z wami jestem, cholera... – Zaczęła trochę przytupywać stopami. – I te buty mnie cisną. Chyba są za małe.
– Może za mocno ścisnęłaś sznurówki z nerwów. Poluzuj trochę sznurowadła.
– Sradła... – Kucnęła i zaczęła rozwiązywać buty. – Niby mój rozmiar...
– Spoko, Zuza. – Hall zszedł już z kabiny z drugiej strony, a potem podszedł do niej. – Nie napinaj się tak. Wyluzuj. I w butach i w ogóle, bo jeszcze zrobisz jakąś stłuczkę po drodze albo co...
– No, Zuzia, spokojnie.– Karol też już stanął koło niej, a gdy się wyprostowała, objął ją i pocałował. – Wszystko będzie dobrze, Kociątko ty moje...
– Zostały nam dwie, trzy minuty – powiedział Hall i zapalił kolejnego papierosa. – Którym jedziesz?
– Mogę tym, co za różnica?
– Dobra. Dokumenty powinny być w schowku. W jednej i w drugiej ciężarówie. Kluczyki w stacyjkach. Aha. Zuza, papiery toyoty są w podłokietniku. Sprawdźcie wszystko jeszcze. Teraz. – Zabrzmiało to jak rozkaz i faktycznie, wszyscy rozeszli się do swoich samochodów.
Po minucie może spotkali się z powrotem przy samochodzie Zuzy.
– No, miejmy nadzieję, że żaden z tych gratów nie zesra się nam po drodze. – Hall rzucił papierosa na mokry asfalt i przydeptał go nogą.
– Tylko tego by brakowało, he, he... – Zuza zaśmiała się trochę nerwowo. – Albo ktoś kapcia złapie...
– Jedziemy. Zuzia, ty pierwsza, tak? Pamiętasz drogę? – Karol ujął jej dłoń. – Spokojnie. Kocham cię. – Pocałowali się jeszcze i po chwili wszyscy rozeszli się do swoich pojazdów.
Po pewnym czasie wszystkie trzy auta ruszyły powoli i wyjechały z pustego prawie parkingu.
15.
Ich mały konwój, toyota i dwie trzyosiowe ciężarówki, wjechał do lasu bez żadnych niespodzianek. Szlaban był otwarty, nikogo nie widzieli przy domach stojących blisko drogi. Ściemniało się już dosyć mocno, tym bardziej, że cały czas siąpił kapuśniaczek. Przez las jechali najpierw starym asfaltem, potem betonowymi płytami, lekko przysypanymi piachem. Zuza, jadąca przodem, zauważyła na skrzyżowaniu dróg, przy turystycznej wiacie, czekającego na nich Ediego i przystanęła. Otworzyła okno i czekała, aż podejdzie bliżej do samochodu.
– Widzisz tę drogę na prawo? Wjedź w nią tyłem z jakieś pięćdziesiąt metrów i poczekaj. – Edi nachylił się do niej.
– Dobra – odpowiedziała i wykonała jego polecenie.
Edi podszedł do pierwszego samochodu ciężarowego, czerwonego. Po chwili wspiął się po schodkach przy kabinie do drzwiczek, w których Karol już otworzył okno.
– Słuchaj – zaczął Edi. – Olo cię poprowadzi. Na skrzyżowaniu wjedziesz w drogę na prawo, wyprostujesz, cofniesz na tę betonową drogę, a potem jedziesz jakieś pół kilometra tyłem, w tym kierunku, jak stoisz teraz. Jak się już ustawisz do cofania, wyłącz światła.
Jasne.
Gdy Edi zeskoczył ze stopnia, Karol ruszył powoli i dojechał do skrzyżowania. Potem skręcił w prawo, aż wyprostował samochód i stanął. Następnie wycofał ciężarówkę na główną drogę i przystanął.
Nie wiadomo skąd pojawił się Olo i wskoczył na stopień przy drzwiczkach Karola, tak samo jak przedtem Edi.
– Dobra. Teraz będzie nieciekawa jazda do tyłu bez świateł. Ja będę szedł obok tylnej klapy, od twojej strony i będę ci mówił i pokazywał, jak masz jechać.
– Ekstra. Już się cieszę.
– Jest już tak ciemno, że i ze światłami byś sobie nie poradził. Tylko moja mocna latarka i ty.
– Dobra. Mów, kiedy.
– No. – Olo zeskoczył i ruszył na tył samochodu.
W tym czasie Edi podszedł do drugiej ciężarówki, którą prowadził Hall. Wspiął się na stopień przy kabinie i uśmiechnął się do Halla przez otwarte okno.
– No i jak tam, „Szwagier”?
– Nie wkurwiaj mnie...
– He, he, he... Dobra... Karol za chwilę zacznie cofać swojego grata, jakieś pięćset metrów... Potem ty robisz to samo.
– Ehe.
– Twoja buda będzie ładowana jako pierwsza.
– Łapię.
– Najbliżej plaży stoi nasza ciężarówka i osobówka.
– No, a nie mogę cofać na jego światła?
– Nie, bo droga nie jest prosta, a światła by cię tylko oślepiały. Ja cię poprowadzę, nie bój, będę szedł przy burcie od twojej strony. Pasuje?
– Jasne.
– Dobra. Poczekamy trochę na nich... To trochę potrwa. Jak skręcisz, wycofasz i wyprostujesz, wyłącz światła.
– Okej. – Hall zapalił papierosa.
Spojrzeli na ciężarówkę Karola, która powoli zaczęła się cofać bez świateł po leśnej, betonowej drodze.
– Pięćset metrów, mówisz?
– Gdzieś tak.
– A jak tam dywersja w porcie?
– Zaraz ruszamy. Wy potrenujecie trochę jazdę quadami, akumulator starcza na pięćdziesiąt minut spokojnej jazdy. Teoretycznie. Jeździjcie jednym najlepiej.
– Pewnie.
– Potem zmienicie mu baterię. I wyładujcie cały sprzęt. My powinniśmy obrócić w godzinę... Mamy pięć zapasowych akumulatorów, to jeden może pójść na trening.
– Jasne. Trochę nazwozili tu tego ci twoi wynajęci budowlańcy. – Hall kiwnął głową na lewo, wskazując stertę betonowych płyt.
– No, taki... prezent im zrobimy. Trzy kursy dziś zrobili z betonem, jutro też... Dobrze, że drogi nam nie zatarasowali, barany, he, he, he... Zawsze są jakieś koszty, nie? Zanim wrócimy, dokończymy budowanie legendy. Wiesz, tam przy wyjeździe z lasu na szosę. Jeszcze się pewnie trochę ludzi będzie kręcić...
– Może nie, taka psia pogoda...
– No, coraz bardziej pada... Będzie może mniej ciekawskich.
– Jasne.
– No i dobrze. Możecie porozkładać, jak będzie czas, te szerokie dechy na najbardziej zapiaszczonych fragmentach drogi. Sporo tego drewna wzięliśmy, wiesz?
– I dobrze. Jasne, że rozłożymy. Zakopać się tu, w tym piachu, z naszym ładunkiem... To by dopiero było...
– Mamy quady i toyoty, ale lepiej nie.
– Najważniejsze, to ruszyć. Jak już samochód się toczy, to dalej jakoś pojedzie. Dobrze, że tu beton.
– Ehe.
– No dobra, ruszamy, co? Schodzisz?
– E, zostanę. – Edi złapał mocniej uchwyt przy drzwiczkach, a drugą ręką chwycił ramę otwartego okna.
Hall włączył silnik i po chwili ruszył i skręcił w prawo. W światłach jego samochodu zobaczyli stojącą nieco dalej toyotę z siedzącą w środku Zuzą.
16.
Było zupełnie ciemno i cały czas siąpił deszczyk. Po lewej stronie leśnej, szerokiej drogi wyłożonej betonowymi płytami, stały dwie toyoty i trzy ciężarówki. Następny fragment drogi, ze dwadzieścia metrów, zajęty był przez cztery quady, po kilku następnych było już ostatnie skrzyżowanie, dosyć szerokie. Betonowa droga na wprost wchodziła następnie w teren zajęty przez drzewka i krzaki, oddzielone po obu stronach siatkowym ogrodzeniem. Po kilkudziesięciu metrach płot się kończył, beton również. Dalej droga prowadziła piachem, między małymi, obrośniętymi wysoką i ostrą trawą wydmami wprost na plażę, szeroką w tym miejscu na kilkadziesiąt metrów. A potem był już brzeg Bałtyku.
Edi i Olo zakupili dla nich noktowizory, więc ciemność nocy im nie przeszkadzała. Wszyscy założyli gogle, żeby przyzwyczaić się do zielonej poświaty. Zuza dosiadła właśnie jednego z quadów. Karol stał obok niej, a Hall przechadzał się po poboczu.
– Siedzi się na nim, jak na jakiejś zabawce – zdumiała się Zuza.
– No, mówiłem ci. – Hall zwrócił się w ich stronę i zaczął podchodzić bliżej.
– Tu masz włącznik, tu jest „R”, czyli wsteczny, a tu „D”. Przełączasz, puszczasz i jedziesz. Proste. Wycofaj trochę, przejedziemy się na plażę. – Mówiąc to, Karol pokazywał Zuzie przełączniki quada.
– Edi mówił, żebyśmy jeździli na jednym, a potem mamy wymienić baterię – zauważył Hall.
– Hm, no dobra. Pobiegam z nią trochę, na początek, pojeździmy, a ty wypakuj coś tam. Trzeba to będzie przewieźć potem na brzeg. To jakieś sto, sto pięćdziesiąt metrów stąd, chyba.
Zuza włączyła silnik, ale poza lekkim, mechanicznym dźwiękiem nic nie usłyszeli.
– Cichy, cholera. Naprawdę... – Zuza wrzuciła wsteczny bieg i quad powoli ruszył do tyłu i wyjechał na drogę. – To co? Jadę. – Ruszyła do przodu, powoli i bardzo cicho. – Ale jaja...
– Tylko się od razu nie rozpędzaj. – Karol już biegł koło niej. – Zobacz, tam jest piach. – Ręką wskazał drogę przed sobą i trochę jaśniejszą plamę piasku na niej.
– Ehe... Cichutki, bardzo dobrze... Tylko żeby mu mocy starczyło...
Hall poszedł w kierunku ciężarówek i podszedł do pierwszej z nich, którą przyjechał Edi. Przy tylnej, zamkniętej klapie był przyczepiony do bocznej burty sterownik na kablu. Włożył do niego kluczyk, przekręcił i zaświeciły się diody sterowania windą. Odszukał właściwy przycisk, nacisnął go i uruchomił klapę, która powoli zaczęła się wychylać do poziomu, aby po chwili zacząć zjeżdżać na dół. Zapalił papierosa, a gdy klapa opadła już do wysokości pół metra, wskoczył na nią, podciągnął się wraz klapą wyżej, zatrzymał windę sterownikiem i wszedł na „pakę”. Przestrzeń ładunkowa ciężarówki była prawie pusta. Na samym końcu, tuż przy kabinie kierowcy, było kilkanaście dużych toreb. Poprzenosił je wszystkie na tył samochodu, ułożył dwie torby na klapie, złapał sterownik, wiszący na kablu, nacisnął odpowiedni przycisk i zjechał wraz z torbami na sam dół. Zszedł, chwycił jedną i przeniósł ją dalej, do skrzyżowania.
Poprzenosił tak wszystkie torby i poukładał je pod drzewem. Gdy wszystkie pakunki wyniósł już z samochodu, stanął pod sosną i zgasił papierosa, rozgniatając go butem w piachu. Po sekundzie zastanowienia schylił się, odszukał zgaszonego już peta i schował go do kieszeni spodni.
Usłyszał lekki szum od strony plaży. Zerknął w tę stronę i zobaczył w zielonej poświacie swojego noktowizora Zuzę i Karola, siedzących razem na quadzie i jadących do niego.
– Ale ekstra! Hall, nie wiedziałam, że to takie fajne...
– He, ty Sroko... Karol, Zuza niech trochę potrenuje, a my rozładujemy deski.
– No, będą potrzebne. – Karol zszedł od razu, gdy Zuza stanęła na drodze obok Halla. Chciał ją jeszcze pocałować w policzek, ale sterczące gogle trochę mu w tym przeszkadzały. – E, potem... Słuchaj, tam jest taka górka piachu, przed samą plażą... Quad jedzie swobodnie, ale jak będzie obciążony...
– A wy jechaliście tamtędy we dwójkę?
– Tak, ale na świeżym akumulatorze... A po pół godzinie pracy?
– Jasne. Trzeba tam zanieść te dechy, koniecznie.
– Tak, tak. Podkładamy pod ciężarówki? Starczy nam?
– Musi. Zresztą, tu jest beton. Trochę zapiaszczony, ale jednak, nie?
– To chodź, bierzemy się za to. – Karol poszedł w kierunku ciężarówek, a Hall ruszył za nim.
Zuza bez słowa zawróciła quadem w miejscu i ruszyła na plażę.
– Wydaje mi się, że tamto miejsce jest najważniejsze, tamta górka – powiedział Karol. – Luźny piach, stopy się zapadają i zakopują. Na podjeździe może być problem.
– Skoro tak mówisz...
– No to ile jest tych dech?
– Nie wiem, nie zaglądałem tam jeszcze. Ty prowadziłeś drugi samochód, ale pewnie też nie zaglądałeś do środka, nie?
– Zgadza się. – Podeszli do tylnej klapy czerwonej ciężarówki. Karol obejrzał zwisający na kablu sterownik. – Cholera, chyba trzeba odpalić z kabiny...
– Wóz Ediego miał stacyjkę na kluczyk w sterowniku.
– Przekręcę stacyjkę w kabinie, zobaczymy – powiedział Karol i poszedł na przód samochodu.
Po chwili doszedł Halla dźwięk otwieranych drzwi kabiny, a potem na sterowniku zabłysły światełka podświetlanych przycisków.
– Jest – krzyknął niezbyt głośno Hall. – Chodź.
Po kilku sekundach Karol stanął obok niego.
– Sprawdzę. – Hall złapał sterownik, nacisnął przycisk „open” i chwilę po tym klapa prawie bezszelestnie zaczęła odchylać się do poziomu, aby potem zjechać na dół.
– Słuchaj, to jak my je bierzemy? – spytał Karol. – Wyładowujemy wszystkie naraz, czy jak?
– No, zobaczymy, ile tego jest. – Hall zatrzymał zjeżdżającą klapę na wysokości około pół metra od ziemi. – Ty widzisz to, co ja?
– Ja pierdolę, ale tego...
– No...
Wskoczyli obaj na klapę i weszli do środka. Przez chwilę przyglądali się w zdumieniu czterem rzędom długich na dwa i pół metra, szerokich na pół, a grubych na dwa centymetry, ułożonych równo i zawiniętych taśmami, płyt wiórowych.
– No, Edi i Olo... Nieźle, kurwa...
– Patrz tam dalej. W głębi też są... – Karol kiwnął głową do przodu.
– Popierdoliło ich chyba...
– No, niby tak, ale jak zobaczysz drogę na plażę i samą plażę też... Odcinek ze sto metrów jest grząski jak cholera.
– No dobra, kurwa... Odpalamy chyba quady. Każdy z nich ma przecież zapasowy akumulator.
– Chyba trzeba będzie. Bez wsiadania na nie, co?
– No... Taśmy usuniemy na miejscu, będzie łatwiej to to przewieźć.
– Ehe... Ja pier...
17.
O burtę czerwonej ciężarówki oparte były owinięte srebrną taśmą paczki płyt wiórowych, już w sklepie przyciętych na wymiar. Karol i Hall ostatnią, dziesiątą paczkę, wyładowali właśnie przed chwilą.
– Dziesięć paczek po dziesięć metrów bieżących... – sapnął Hall. – To daje sto metrów. Pięćdziesiąt, bo na dwie strony. Chodź lepiej zobaczyć, ile nam tego trzeba.
– To chodź. Idziemy... Tu jest jeszcze beton... Do ogrodzenia, ale i dalej też. Widzisz?
– W tych cholernych noktowizorach?
Ruszyli drogą ku plaży. Gdy minęli ciężarówkę Ediego i toyotę, przystanęli na skrzyżowaniu. Na lewo i na prawo odchodziły dosyć szerokie, przejezdne dla samochodów drogi, ale bez płyt z betonu. Na wprost wspinała się lekko do góry droga wyłożona płytami z eliptycznymi otworami, ale była zapiaszczona. Tysiące ludzkich nóg, które tędy przeszły oraz wiatr zrobiły swoje. Hall i Karol ruszyli dalej. Z obu boków drogi widzieli druciane ogrodzenie, a za nim karłowate drzewka, wierzby, krzaki dzikiej róży, trawę i mech. I, oczywiście, piasek.
– Widzisz, do skrzyżowania jest beton, odkryty. Dalej też, ale zapiaszczony.
– Fakt. Ale nie aż tak. Quad przejedzie. Chociaż jest trochę pod górkę. A z plaży do samochodów będzie z górki.
– No, tu nie trzeba. Ewentualnie.
Stanęli na wzniesieniu drogi i ujrzeli przed sobą plażę i morze. Płot w tym miejscu już się skończył, a dalej było tylko trochę wydm po obu stronach drogi, potem plaża, szeroka tutaj na jakieś pięćdziesiąt metrów i brzeg morza.
– No, to wcale się nie dziwię, że wybrali to miejsce. Blisko...
– Jasne. Zobacz, Hall. Beton się skończył.
– Aha... Tu trzeba koniecznie dać te nasze dechy... – powiedział Hall i poszli dalej. – O, od tego miejsca. Bo na betonie nie ma sensu. Jest piach, ale pod spodem twardy beton. A że nawiane... Ale stąd do połowy plaży jest rozdeptany, luźny piach. Zobacz... Już się nam stopy wkręcają...
– Jasne. To te dechy, które ściągnęliśmy, powinny wystarczyć.
– Może... Tu będzie pod górkę, jest miękki piach...
Szli dalej plażą w stronę morza, zakopując się trochę.
– Bez desek zginiemy. Albo będziemy sami nosić...
– Ja bym je dał do samej wody. Jak są?...
– Pewnie.
Zeszli teraz łagodnie plażą na dół, w kierunku brzegu. Wcześniej minęli małe wydmy, obrośnięte miejscami wysoką trawą, teraz naokoło nich był tylko nadmorski piach. Stanęli wreszcie nad samą wodą. Leniwe fale dochodziły im prawie do butów, stali na mokrym, ciemnym piachu i rozglądali się dookoła.
Przed nimi, w siąpiącym cały czas deszczu, była tafla wody, aż po ledwo widoczny horyzont. Nie było stąd widać żadnego statku na wodzie, pewnie przez ten deszcz. Sam horyzont był zamazany, jakby go w ogóle nie było. Na lewo i na prawo plaża była widoczna jako jasna plama, układająca się w wielokilometrowy łuk, a oni stali w jego środku. Gdy się trochę obejrzeli za siebie, dostrzegli jedynie zarys różnicy w ciemnym tle, między ścianą lasu a niebem.
– Co za pogoda...
– Dobra właśnie.
– Jasne. To znaczy, ciemne... – Hall zaśmiał się lekko.
– No...
– Jeden quad wystarczy. Gdzie Zuza?
– Widzisz ten poruszający się punkt? – Karol pokazał mu coś ręką na lewo.
– Ledwo, ledwo.
– Parę kilometrów stąd jest ten hotel, „Orzeł”, bardzo blisko plaży. Mówiła, że pojedzie w tamtym kierunku.
– No tak. Rozstawialiśmy tam coś... Wracamy. – Hall odwrócił się od brzegu i zaczął iść w kierunku samochodów. Karol po chwili ruszył za nim.
– Przewieziemy je quadem Zuzy, jak wróci. Nie będziemy tego nosić, a mamy czas. Szkoda mi akumulatorów. – Hall odwrócił lekko głowę do tyłu, aby Karol go słyszał.
– Jasne.
– Wyciągniemy resztę gratów.
– Pewnie.
– Przy okazji sprawdzimy, jak głęboko zakopują się te quady pod obciążeniem.
– Przejedź się z Zuzą, jak wróci, sam się przekonasz.
– Fakt. Zasobnik waży sto trzydzieści kilo, podwiązany do dwóch quadów, prowadzonych na piechty... E...
– Właśnie. Te dechy to tak na wyrost trochę...
– Ale położymy.
– Jasne. Jak są? Która jest?
– Parę minut temu minęła dziewiąta.
– Aha. To do dziesiątej zdążymy może... Czy ten deszcz nie przestanie? Już jestem cały mokry...
– Niech sobie pada. Jak nam przeszkadza, to innym też, nie? – Hall wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów, wyciągnął jednego, przystanął, wsadził go do ust w taki sposób, aby jak najmniej zamókł i zapalił. Karol zrównał się z nim i po chwili szli już razem.
– Mam pytanie, Karol, ale się nie obraź...
– No?
– Zuza mieszka u nas, ty właściwie nigdzie...
– Tak, tak... Sam nie wiem...
– Mamy co prawda pokoje gościnne w Fundacji, jak ktoś z naszych przyjeżdża z Londynu, czy Marcin... Ale nie powinieneś być kojarzony z nami.
– Poszukamy czegoś, jak wrócimy. Bo chyba zamieszkamy razem, jeszcze z Zuzą nie gadałem, nie było kiedy, wiesz... To delikatny temat...
– Hm... Kurwa... Sam się sobie dziwię, że ci to proponuję... Ale... na razie mógłbyś zamieszkać u nas.
– He, he, he... Hall, nie poznaję cię... Dzięki.
– Tylko, kurwa, sobie nie myśl...
– Nic nie myślę... Hm... Chciałem z rozpędu powiedzieć „szwagier”, ale może lepiej nie?...
– Lepiej nie... Jak najmniej kontaktów z Fundacją.
– No pewnie.
– A ten twój białoruski paszport... Ty masz niby wizę turystyczną, czy jak?
– Ehe.
– A potem co?
– Cholera wie, zostawiam to Stelli. Przecież mnie nie ma. Co innego ty.
Przystanęli przy pierwszej ciężarówce. Rozglądali się dookoła bezwiednie, Hall palił rozmokniętego papierosa. W końcu rozgniótł z niego resztkę żaru, a niedopałek schował do kieszeni spodni.
– To co? Ponton i silniki? Czy dechy? – zapytał Hall.
– Jeden czort.
18.
– Za cholerę się do tego nie przyzwyczaję – marudziła Zuza, poprawiając sobie okulary na nosie. – Jak patrzę, to ciemno, jak nie patrzę, wszystko widzę na zielonkawo...
– No, he, he, Słoneczko... Jak chcesz, to mogę ci dać z powrotem te wasze noktowizory... – zaśmiał się z niej Olo.
– Cholera jasna... Najgorzej z tym zamykaniem oczu... Jak można cokolwiek robić z zamkniętymi oczami...
– Ale wszystko widzisz, nie?
– Jasna dupa... – Zuza nadal się złościła, mrugając oczami, żeby przystosować wzrok do nowego typu noktowizora.
Przecież pokazywałem ci nasze soczewki. – Hall też się z niej śmiał, co jeszcze bardziej ją wkurzało.
– Mmm... – Zuza mruczała, wyraźnie niezadowolona.
– Kicia, Kicia, przyzwyczaisz się. – Karol ją objął w pasie i pocałował w policzek.
– Ładna czapeczka – zauważył Hall ironicznie, wpatrując się w daszek nad jej czołem.
– Tak. Wyglądam, jak kaczor Donald.
– Zuzia. Założyłaś soczewki kontaktowe, sprzężone z kamerami w twoich okularach. Czego tu nie rozumieć? Zamykasz powieki i włączają się soczewki, przekazują do wnętrza oka obraz z kamer. Podnosisz powieki i soczewki się automatycznie wyłączają. Są przeźroczyste. Widzisz obraz rzeczywisty, czyli ciemną, deszczową noc na plaży. – Olo starał się ją uspokoić, chociaż sam powoli tracił cierpliwość.
– No przecież to rozumiem... – złościła się nadal Zuza. Wykręciła się Karolowi i stanęła sama. – Ale nie mogę się do tego przyzwyczaić... Cholera...
Hall machnął zrezygnowany ręką.
– A ty nie bądź taki mądry.
– Jasne, jasne.
– Wcale nie takie jasne.
– Oczywiście. Jakbym słyszał Jane...
– Ty...
– Kończcie już to przedstawienie – odezwał się zniecierpliwiony Edi. – Zuza, masz się przejść z kilometr plażą, brzegiem morza, w tamtą stronę. Sama. I wrócić tu za co najmniej kwadrans. Jasne? Sama. Przy okazji zwalczysz swoje nocne demony. Duchów nie ma, są tylko źli ludzie. Jasne? No już, Zuza, dawaj. Na prawo albo na lewo, możesz sobie wybrać. Marsz. Nam jest potrzebna normalna Zuza, a nie...
– Jakiś tchórz, tak?
– Tak. Przy okazji przyzwyczaisz się do okularów.
– Słyszałem – odezwał się uśmiechnięty nieszczerze Olo, – że tu w okolicy grasuje jakaś bezczelna, wielka orka i poluje na młode foczki... Porywa je z plaży do wody...
– Kurwa... Już ja się wam odpłacę, zobaczycie...
– Dobra. Zobaczymy, a teraz idź. Masz wrócić za kwadrans. Jasne?
– A jak mi się coś stanie?
– Zuza... – Hall też już tracił cierpliwość.
– Jasne, jasne. Markery, śmasery, detektory, kamery...
– No... – Karol objął ją znowu. – Przejdź się, Zuzia. Oni mają rację, przecież sama wiesz... – Pocałował ją w policzek.
– Cholera z wami... – Zuza podniosła z piasku jakiś kij leżący u jej nóg. – Idę. Już sobie idę... – Ruszyła gwałtownie w ciemność.
– W tych okularach to mogłabyś przecież nazbierać bursztynu na piasku – rzucił jeszcze za nią Hall.
– Sam se zbieraj, ty...
– Dobra... Bierzemy się za ten ponton. – Nawet Olo był już zniecierpliwiony. – Pieprzone kartony, zamokły...
– Trzeba je będzie od razu zawieźć do samochodów, bo później się o tym zapomni. – Hall schylił się i zaczął składać przemoknięte tekturowe opakowania pontonu.
– No to skocz. – Karol zaczął składać burty pontonu. – Ty jeszcze nie jeździłeś.
– Gdzie ta pompka... Aha... – Edi podniósł nożną pompkę i umieścił jej giętką rurkę w wentylu jednego z segmentów burty. – No, to trochę potrenujemy sobie kolana, co?
– Dobra... – rzekł Hall składając mokre kartony. – No to co? Faktycznie, przejadę się. Tu były gdzieś te duże niebieskie torby z Ikei, nie?
19.
– Cały czas mi się plącze... – Zuza kiwała głową, powstrzymując się od dotykania okularów.
– E tam. Jeszcze z godzinkę i ci przejdzie. Mózg musi się przestawić. – Edi objął ją mocno i przytulił. – No... Nikogo po drodze nie spotkałaś? – Uśmiechnął się lekko ironicznie.
– Nie.
– Przepraszam, Złotko. – Pocałował ją w głowę przez mokry kaptur i czapkę z daszkiem. – Czasami trzeba ostro...
– Dobra, wiem.
– Jak trener.
– No...
– Olo i ja jedziemy teraz sprawdzić naszych „miejscowych” – powiedział Edi i puścił ją.
– Po co?
– No wiesz... Zasnęli, ale nie wiadomo, jak. Trzeba się może włamać, sprawdzić czy wyłączyli prąd, telewizor, czajnik... Czy nie zostawili czegoś na gazie...
– Aha... – Zuza pokiwała głową ze zrozumieniem.
– No... Po co nam jakiś pożar...
– No jasne. Nie pomyślałam o tym.
– Za pół godziny będziemy z powrotem, mniej więcej.
– Okej.
– Cały czas siąpi. Nie chcesz się przebrać w coś suchego? Jeszcze się przeziębisz.
– Później pójdę. Jak rozstawią namioty.
– No dobra. Pomyśl sobie, że stoisz tu na warcie i pilnujesz pontonu. Karol i Hall postawią namioty, potem pojadą quadami po marker–matkę i liny. A ty będziesz tu zupełnie sama.
– Znowu.
– Tak. Bo masz się oswoić z nocą i przyzwyczaić do okularów. Będziesz sama, ale będziesz wszystko widzieć. Komfortowa sytuacja, jak na pierwszy raz. Jasne?
– Tak jest.
– No, to rozumiem. Wykonać. – Edi uśmiechnął się do niej, puścił „oko” i odszedł w zielonkawą ciemność.
20.
Karol i Hall przytargali z pobliskiej wydmy starą, namokniętą kłodę i położyli ją na środku podłogi dużego namiotu. Owijali ją teraz folią, żeby można było na niej usiąść bez ryzyka zamoczenia sobie spodni. Zuza wcześniej ustawiła z boku namiotu składany stolik turystyczny, a teraz stawiała na jego blacie kubki, termosy i bułki, zawinięte w folię aluminiową. Hall rozłożył na kłodzie karimatę, naciętą wzdłuż i złożoną podwójnie, żeby siedzisko było jak najbardziej miękkie. Karol i Hall usiedli sobie wreszcie na ich „ławeczce”.
Sam namiot był duży, kilkuosobowy, wysoki, z przedsionkiem i daszkiem nad nim. Był otwarty, ale stanowił doskonałą osłonę przed siąpiącym cały czas deszczem.
– Cup of tea, sir? – spytała Zuza, zwracając się do Karola.
– With pleasure, madame, thank you. – Przyjął od niej kubek gorącej herbaty z uśmiechem.
– And you, sir?
– Naturally, thank you. – Hall także nie pogardził napojem. Rozsunęli się z Karolem, robiąc jej miejsce między sobą. – And sit down, please, my dear.
– No to sprawdzę ten wasz „wynalazek”... – powiedziała Zuza uśmiechając się do nich i usiadła ze swoim kubkiem w ręce. – Niezła „miejscówka”...
– Jak tam twoje oczy? – spytał Hall, pocierając dłońmi o gorący kubek turystyczny.
– No, okej. Nie rozlałam ani kropli, nie?
– Szczerze mówiąc, nie widziałem...
– Zamykamy namiot? Moglibyśmy chociaż włączyć latarkę... Chociaż na chwilę...
– Nie, Zuzia. Żadnego światła, kochanie.
– A kto nas tu zobaczy? I to w taką pogodę? Niby was widzę... Wszystko widzę...
– Nie – uciął krótko Hall. – Zmieniłaś buty?
– Pewnie. Dobrze, że były zapasowe. Za duże, ale... – Zuza oparła się lekko, bokiem, o Karola. – Kurtkę i spodnie też zmieniłam. Ale co oni ubiorą, jak już wylądują?
– No, jakoś sobie poradzimy. Wkład masz?
– Jasne. Jeszcze mnie grzeje w nery – zaśmiała się lekko. – Dobra rzecz.
– Jak przestanie grzać, zmień na nowy. Jeszcze mi się tu przeziębisz... – Karol objął ją i pocałował w głowę.
– Spoko. Jeszcze dwie i pół godziny, a potem pewnie będzie takie tempo...
– Ehe – mruknął Hall, siorbiąc gorącą herbatę.
– Normalnie, to zamykam oczy, żeby się zrelaksować. A tu... – Zuza nie mogła się nadziwić nowemu noktowizorowi. – Ale jest to ekstra rzecz, powaga. Tyle, że śmiesznie wyglądacie obaj, z zamkniętymi oczami – zaśmiała się głośno. – I na dodatek w tych okularach...
– No... Dobry patent, nie? – Hall przytrzymał sobie kubek kolanami i sięgnął do kieszeni po papierosy. Zapalił jednego zapalniczką i schował paczkę do kieszeni kurtki.
– Potrzymaj chwilę tę zapalniczkę, szwagier...
– Ehe... Ognisko ci się marzy? – Hall trzymał kilka sekund zapaloną zapalniczkę, ale w końcu zgasił płomień.
– No nie... Znowu muszę zamknąć oczy, żeby coś widzieć... Diabli nadali...
– Jak dziecko...
– Oj, Kociątko ty moje...
– Chcecie kanapki?
– Nie, może później... – odpowiedział Karol.
Hall nawet nie zareagował, tylko zaciągnął się mocno i wypuścił daleko kłąb dymu. Popijali w ciszy nocy herbatę małymi łykami.
– Ci „dyplomaci” te noktowizory też „przehandlują”? – spytała po chwili Zuza, trzymając ściśle kubek obiema dłońmi.
– Nie wiem. Noktowizory są na liście, ale to oni decydują co, gdzie, kiedy, jak... – Karol wzruszył lekko ramionami. – Ja jestem jedynie koordynatorem, oni są decyzyjni.
– Tu widzę pierwszy problem – odezwał się Hall. – Łączność.
– To znaczy?
– Bo będziesz z nimi w kontakcie, nie?
– No jasne.
– Ale nie braliście pod uwagę, że nie można narażać Fundacji. Jesteśmy jak na widelcu.
– No... Fakt.
– Zgoda. Masz swoje utajnione centrum łączności, Edi i Olo, jasne, ale ty sam jesteś zbyt blisko nas. I będziesz. Zuza i inne sprawy...
– Coś wymyślę.
– Hall ma rację, Karol.
– Wiem. Oczywiście... W zasadzie Czwarta jest samodzielna... Pomimo tego, że „miejscowi” nie są w stanie namierzyć naszej łączności...
– Na razie, Karol – przerwał mu Hall.
– Jasne... Pomimo to, ja sam mogę być na celowniku. Pewnie, że tak.
– Właśnie – podsumował Hall, zaciągając się papierosem.
– Nie muszę z nimi codziennie konferować. Na samym początku, może. Ale jak najszybciej trzeba ich „usamodzielnić”.
– Oczywiście – poparła go Zuza. – I Trzecią i Czwartą.
– No. Druga sprawa... – Hall zaciągnął się papierosem prawie teatralnie. – Co to w ogóle za „handel”, co?
– Handel, jak handel.
– No, sprzedacie im trochę nowinek. Noktowizory sobie pozakładają na nosy... Energetyka, nanotechnologia, nadprzewodniki... A co w zamian?
– Przecież nie o to chodzi, Hall...
– O to. O to. Co ty chcesz tu kupić? Ropę?
Zuza zakrztusiła się herbatą.
– No, do waszych statków kosmicznych. To przecież diesle, nie?
– A jak nie ropę, to co? Świeże mięsko? Warzywa? Koncentrat soku pomarańczowego? Co chcecie tu kupić, Karol?
– Spokój w kosmosie. Już wam mówiłem.
– To mnie, kurwa, nie przekonuje. – Hall pokręcił głową i pstryknął wypalonym papierosem w ciemność przed namiotem.
– A co my możemy tu kupić, czego sami nie mamy? Steki wołowe z Argentyny? Kukurydzę?
– No to, kurwa, co?
– Embarga i mylne tropy. Łączność, nasz napęd, komputery optyczne to embarga. I cała kosmologia, nowoczesna fizyka i matematyka, włącznie z naszymi stacjami badawczymi w kosmosie. Anomalie, które tu za niedługo objawią się im na niebie... Mówiłem już wam... I mylne tropy... No tego, to dokładnie sam nie wiem. To już jest działka „dyplomatów”. Mają ich przyhamować w kilku dziedzinach, podając fałszywki.
– Aha. Wreszcie jakiś konkret. – Kiwnął głową Hall.
– Ja nie wiem, ale oni mają dość dokładne wytyczne, co i jak tu przyhamować.
– To ci cholery, no... – skomentowała Zuza z uśmiechem.
– No, to jakoś to jeszcze można... – zastanawiał się głośno Hall. – Bo handel, to wymiana. Coś za coś. A to wygląda tak, jakbyście im tu przywieźli jakieś prezenty gwiazdkowe...
– Gdyby nie nasze badania kosmosu, w ogóle by nas tu nie było. Olaliby was kompletnie. A tak, dokleili to S. I., „dyplomatów”...
– E tam. Jakieś „anomalie”... Walić to.
– Teraz to nieistotne, może, ale za jakieś dwadzieścia lat, jak zaczną latać dalej w kosmos... I tak mają spore opóźnienia. Polecieli na księżyc i co dalej?... A za kilkanaście, kilkadziesiąt lat polecą gdzieś daleko, czerwony karzeł przestanie im przeszkadzać, żeby spojrzeć dokładnie na nas... Zobaczą Alfę, jak nic. I co wtedy?
– A, to wasze „tajne przez poufne”, co? – Zuza stuknęła Karola barkiem.
– No właśnie. Za dwadzieścia lat, czy ile. A prezenty dostaną już teraz.
– Bo już za rok, może wcześniej, zobaczą nie Alfę, co prawda, ale...
– Anomalie.
– Dokładnie.
– Hm... Nadal jestem sceptyczny. Trochę mniej, co prawda, ale nadal. Dobra była ta herbatka, Zuza. – Hall wstał z „ławeczki” i odstawił pusty kubek na stolik. – Dzięki.
– Nie ma za co. Należało nam się coś gorącego, nie?
– Taa... – Karol odchylił się nieco i także odstawił kubek. – Założenie jest takie, jak zawsze, Hall. Najlepszą obroną jest atak. Musimy być na czele stawki. Zawsze te dwa, trzy kroki przed innymi, nie?
– Ale te „prezenty” trochę mnie denerwują.
– Ba. Mnie też, powiem szczerze. Nie wszystko można przewidzieć. Na Alfie bali się, że tu już poszło im szybciej z kosmosem. Dlatego jest taka niezgodność czasowa. Jesteśmy tu za wcześnie i tyle.
– Karol, ty lepiej opowiedz o tych waszych badaniach, bo ja się na tym kompletnie nie znam. – Zuza starała się wtulić w niego ciaśniej.
– Pewnie wiesz tylko, że jest jakieś „e równa się em ce kwadrat”, co?
– No...
– I że był jakiś Einstein, jakaś teoria względności, ale nie, że są dwie, ogólna i szczególna?
– A są dwie? To jakaś różnica?
– Pewnie. Kolosalna. To są dwie różne rzeczy. Powiązane, ale... Jak ja mam tu ci robić wykład z fizyki po ciemku, w namiocie, na plaży i w deszczu?...
– Mamy czas, Karolek.
– „Karolek”, he, he... Proszę, proszę...
– A ty jak niby mówisz do mojej siostry?
– Niunia.
– No widzisz... Muszę chyba wyjąć już ten wkład. – Zuza wyprostowała się, podała Karolowi kubek i sięgnęła ręką pod swoją grubą bluzę, w rejonie pleców. Po chwili wyciągnęła stamtąd czerwony, zafoliowany pakunek. – Przestał grzać.
– Daj to. – Hall odebrał od niej wkład termiczny i wstał. Karol w tym czasie odstawił kubek Zuzy na stolik. – Wywalę go. – Hall wrzucił pakunek do otwartego worka na śmieci, leżącego za stolikiem, w rogu namiotu. – Chcesz nowy? – zapytał, sięgając już ręką do dużej, niebieskiej torby z Ikei, leżącej pod stolikiem.
– Nie pytaj, tylko daj jej to.
– Właśnie. – Hall wrócił na swoje miejsce i podał jej wkład. – Naciśnij to to i wkładaj.
– Ehe... – Zuza wsadziła sobie uruchomiony ogrzewacz turystyczny za bluzę, w okolice nerek. – Dzięki, Hall. A wy nie chcecie?
– Mój jeszcze działa, Kocio ty moje... – Karol pocałował ją w policzek. – Wiesz, co to jest czasoprzestrzeń?
– No...
– Nie wiesz. Ale przestrzeń, to chyba tak, co? Długość, szerokość i wysokość. No, oprzyj się o mnie mocno... Trzy kierunki: góra–dół, prawo–lewo, przód–tył. Takie trzy wektory na rysunku, iks, igrek, zet... Hm. Wyobraź sobie, że stoisz w nieruchomej windzie. Na parterze. W jakim kierunku się poruszasz?
– W żadnym.
– Otóż to. W przestrzeni, w żadnym. W czasoprzestrzeni, poruszasz się jedynie w czasie, w czwartym wymiarze. Nieprzestrzennym, że tak powiem. Ale czas płynie sobie, nie? W trzech pozostałych, przestrzennych, stoisz. Tak? W czasie poruszasz się w stu procentach. Dokładnie, z prędkością wynoszącą sto procent. W przestrzeni w zero procent.
– Ehe.
– A jak winda zacznie jechać, powiedzmy, na dziesiąte piętro?
– No?
– W przestrzeni zaczniesz się poruszać w jednym kierunku. A w czasoprzestrzeni w dwóch. Czasami też idziesz trochę do przodu i trochę na lewo, nie? Albo po schodach... Więc w tej windzie poruszasz się w czasie już nie w stu procentach, tylko w dziewięćdziesięciu dziewięciu i coś tam po przecinku. To pewnie będzie bardzo dużo dziewiątek, ale jednak nie sto procent, jak wcześniej.
– Aha... To rozumiem.
– Winda, mówisz? Dobry przykład. – Hall sięgnął do kieszeni po papierosy.
– Eee, musisz tyle palić? – Skrzywiła się Zuza. – Będzie nam tu smrodzić...
– Młoda...
– Ogólna teoria względności mówi o prędkości światła, między innymi. A szczególna, o grawitacji. I czasoprzestrzeni... Najczęściej, jak się to tłumaczy, jest pokazywany taki obrazek: kula, taka stalowa, ciężka kula, jaką się rzuca na zawodach lekkoatletycznych, leży na rozciągniętej, gumowej membranie. Ciężar kuli powoduje, że guma się ugina i kula leży w dołku. Ale to jest taki skrót myślowy, bo trudno naraz pokazać wszystkie trzy wymiary przestrzeni na karce papieru. Rysunek techniczny pokazuje przedmiot z kilku stron, nie? Z wymiarami. Trudno pokazać na dwuwymiarowej kartce papieru trzy wymiary rzeczywistości. Na papierze brakuje tej jazdy windą do góry.
– Aha.
– To bardzo ważne, bo jak potem będę mówił o większej liczbie wymiarów...
– A jest więcej?
– No... Są. Ukryte i bardzo małe.
– Hmmm.
– Ale łapiesz, że ciężar kuli zniekształca gumową membranę? Zakrzywia jej powierzchnię?
– Wiesz co?...
– Dobrze. Jak dodasz trzeci wymiar przestrzenny, i czas, otrzymasz zagięcie czasoprzestrzeni. Tego już się nie da narysować. To tylko można sobie wyobrazić... Światło jakiejś odległej gwiazdy, przechodząc blisko Słońca, zmienia trochę swoją trajektorię. Rozumiesz? Bo jest przyciągane przez grawitację Słońca, albo, inaczej mówiąc, Słońce odrobinę zakrzywia czasoprzestrzeń wokół siebie. Odrobinę. Im większy obiekt, masywniejszy, tym ma większą grawitację. I będzie bardziej zakrzywiać... Czarne dziury mogą być miliony razy cięższe od Słońca. CIĘCIE