Przejdź do komentarzyALFA NOVA TRZY 4 z 7
Tekst 4 z 7 ze zbioru: ALFA NOVA TRZY
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2019-01-04
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1166

CIĘCIE – c.d.

– Właśnie. Te czarne dziury...

– No... O, już mam. – Karol wstał i szukał chwilę czegoś na piasku przed namiotem. – Narysuję wam coś. – Pokazał im jakiś kij, trzymany w ręce. – Siedzimy sobie w namiocie, pod daszkiem... – Kucnął przed namiotem i zaczął wyrównywać piasek. – Piasek się do tego świetnie nadaje... Jaki jest wzór na obwód koła? – Spojrzał na Zuzę.

– Eee... Dwa pi er – wypaliła Zuza po chwili namysłu, uśmiechając się z zadowoleniem.

– To znaczy, że dwa er, czyli dwa promienie, to średnica. – Karol narysował patykiem duże koło na piasku i przeciął je jedną linią na pół. – Na płaskiej przestrzeni zawsze będzie tak, że liczba pi, trzy przecinek czternaście, to znaczy nasz tutaj obwód, będzie dłuższy od średnicy. Tak? Pół obwodu też, nie? I aby dojść z jednego końca tego okręgu na drugi, szybciej będzie iść średnicą, co? Bliżej, nie? Obwodem będzie dłużej, co?

– No chyba. – Zuza wzruszyła ramionami.

– No, chyba... że zakrzywisz przestrzeń. – Karol zaczął wybierać ze środka koła piasek i odrzucać go daleko w mrok. Po paru sekundach zrobił dosyć głęboką dziurę w piasku i pogłębił sam środek koła, tworząc w nim głęboki lej. Potem poprawił rysunek okręgu i średnicy, przechodzącej teraz przez ten lej. – Teraz to już nie jest takie oczywiste, co? To jest jedynie dwuwymiarowe wyobrażenie trójwymiarowej rzeczywistości, pamiętaj.

– Aha...

– A gdybym wywiercił dziurę w środku tego koła, tak ze dwa metry głębokości, to która droga będzie krótsza? Przez środek, idąc w głąb tego leja, potem do góry... czy po okręgu?

– Aaa... To to jest to zakrzywienie... Aha...

– A kilometr?... Zuza?... Czarna dziura to takie, wprost nieskończone, zakrzywienie. Taka osobliwość, właśnie. Trudno to sobie wyobrazić, łatwiej to pokazać liczbami, jak ktoś się na nich zna.

– No, to przemawia, Karol. – Hall także wyraził zainteresowanie.

– Teraz trochę o liczbach.

– Oo, zaczyna się – westchnęła Zuza.

– Spokojnie, Kocio... Mnożenie dwóch liczb ujemnych. No? Jaki daje wynik?

Zuza wzruszyła tylko ramionami.

– Zero? – spytała cicho po chwili.

– Nie. Zawsze daje wynik dodatni. Minus razy minus równa się plus. Zawsze. Minus trzy razy minus trzy, albo minus trzy do kwadratu, do drugiej potęgi, to zawsze jest plus dziewięć. Dlatego to słynne równanie Einsteina brzmi prawidłowo „e równa się plus minus em ce kwadrat”. Bo ce jest do kwadratu.

– A co to zmienia?

– Bardzo dużo. Bo to nam mówi, że jest i materia i antymateria. Nie: że może być, ale, że jest. Matematycznie. Bo wszystko jest „plus minus”.

– Cholera, zapomniałem już chyba wszystko – zaśmiał się Hall.

– I co? Wy ją znaleźliście?

– No... nie tak, Zuzia. I tu i u nas najpierw udowodniono, matematycznie, że istnieje. I dopiero później ją znaleziono. I tu i u nas. I na to jest embargo.

– Aha.

– A jakbym niby tu przyleciał, Zuzia? Tutaj, póki co, tylko o tym myślą, kombinują, a my to już mamy. Napęd. Tu wytwarzają antymaterię w laboratoriach, w ogromnie małych ilościach, my to produkujemy. Też bardzo mało, ale wystarczająco, żeby tu przylecieć. Tu, czy na Dino...

– Aha... Embargo... No.

– Ale w ten sposób nie skolonizujemy Dino... Matematyka, czy fizyka, jest wszędzie taka sama. I nic w tym dziwnego, że odkrycia naukowe są takie same tu i tam. Czas się trochę różni, kolejność, ale też niewiele. Relatywnie, nam przyszło parę rzeczy szybciej. Tak... No, to tak, jakby tu już pod koniec dziewiętnastego wieku odkryto tunelowanie kwantowe. Teleportację.

– Co? Co za bajki? – Zuza spojrzała na Karola lekko zdumiona.

– Żadne bajki, Zuza. – Hall wyrzucił wypalonego już papierosa na zewnątrz namiotu. – W Fundacji mamy dwa mikroskopy skaningowe. Pracuję na nich... Jeden przywieźliśmy z Alfy, drugi jest „tutejszy”. Ale podpinamy mu nasze kompy, żeby był wydajniejszy.

– W fizyce kwantowej jednym z podstawowych praw jest zasada nieoznaczoności. Czym dotkniesz tego kubka, żeby sprawdzić, czy stoi na stole? Czubkiem noża? Okej. A tym samym nożem dotkniesz ziarenko piasku? No, to wymaga precyzji, ale jeszcze da się to zrobić. A pojedynczej bakterii? Już chyba nie, co? Bo nawet jej nie widzisz. A jeden elektron? Powiesz mi zaraz, że zmniejszysz nóż. Że jednym elektronem dotkniesz drugiego. Nie. Nie da się. W fizyce kwantowej to niemożliwe. Tak czy siak, zmienisz jego położenie albo jego pęd. Bo on jest w ruchu. Bo on istnieje jako fala prawdopodobieństwa w pewnym obszarze, a nie w jednym, konkretnym miejscu. Matematycznie, to niemożliwe. Albo zmienisz jego położenie, albo jego energię, pęd. To zasada nieoznaczoności. Im dokładniej znasz miejsce pobytu elektronu, tym mniej dokładnie określisz jego prędkość, energię. I taki elektron może sobie na bardzo krótki moment przeskoczyć gdzieś w kosmos, daleko. Bo jeszcze dochodzi do tego splątanie kwantowe i parę innych rzeczy... Musisz poczytać trochę, Zuzia. Ale ja nie o tym chciałem... Fizyka kwantowa jest bardzo trudna do zrozumienia, tak intuicyjnie.

– Cholernie trudna – rzucił Hall.

– Niektóre sprawy przeczą zdrowemu rozsądkowi. Takie splątanie, na przykład. Są dwa elektrony, splątane ze sobą swoją historią... No... Jeden tu, na Ziemi, drugi na Księżycu. Jednego popchniesz w prawo, drugi zareaguje tak samo jak pierwszy. Szok, co? Wracając do antymaterii, to powstaje ona z par wirtualnych elektron–antyelektron. Pusta przestrzeń wcale nie jest pusta. Dzieją się w niej różne ciekawe zdarzenia, ale na bardzo krótki czas. To tak, jak z księgowością. Kupujesz... stolik do kawy. Wpłacasz w sklepie pieniądze, o dziesiątej rano, ale oni mają zwyczaj księgowania utargu dopiero o piętnastej. Między jedną a drugą operacją „pożyczasz” sobie te pieniądze i bardzo szybko obracasz nimi w jakimś banku, bo to aż pięć godzin! Możesz zarobić kupę kasy... To takie „pieniądze znikąd”, wirtualne. W fizyce kwantowej też jest pożyczanie sobie energii. Na bardzo, bardzo krótki czas są możliwe historie, które, wydawać by się mogło, są absurdalne. A jednak. Powstają cząstki wirtualne. I znikają przed upływem czasu, który by to mógł „zauważyć”. To brzmi jak bajka, ale to prawda. Powstają na przykład nieistniejące jakoby antyelektrony oraz elektrony, a następnie anihilują ze sobą. Prawdopodobieństwo astronomicznie małe, ale niezerowe. Z tak powstałej pary „wyłapuje” się pożądane obiekty. Mało tego. Jako, że anihilują ze sobą, tworzą ogromną energię. I to jest ta tak zwana „ciemna energia”, o której na Ziemi bardzo mało wiedzą na razie. Próżnia wcale nie jest próżna. Jest przebogata, a jej energia rośnie wraz z wiekiem kosmosu. I to jest to nasze embargo, przede wszystkim. Technologie są bardzo skomplikowane, bardzo kosztowne, ale... O czarnych dziurach słyszałaś...

– Tak, tak.

– O ciemnej materii i ciemnej energii też, co?

– Obiło mi się o uszy.

– O ujemnej energii i ujemnym ciśnieniu?

– A co to za cholera?

Karol westchnął.

– Sama widzisz... Godzinami musiałbym ci to wszystko tłumaczyć... Ciemna energia to energia tych wszystkich wirtualnych historii zachodzących w pustej, wydawałoby się, przestrzeni głębokiego kosmosu. Średnio jest około pięć atomów wodoru w metrze sześciennym przestrzeni. Średnio, w całym Wszechświecie... W twoim ciele trochę więcej, nie? To ile jest w pustce między gwiazdami?... Prawie zero. A tam aż kipi od kwantowej aktywności. W tej „nieoznaczoności”. W tym „niezerowym prawdopodobieństwie”... Skracam, bo się „splączesz”... Ta ciemna energia jest potrzebna do stworzenia tak zwanego, tutaj, napędu Alcubierra. Bo wasi też do tego doszli, niekompletnie może, ale jednak. Chodzi o ściśnięcie przestrzeni między dwoma punktami w kosmosie. Żeby nie podróżować przez przestrzeń, tylko samą przestrzeń zmniejszyć na moment. Między dwoma punktami. To właśnie badamy. Po to są te nasze stacje kosmiczne.

– A to w ogóle możliwe? – Zuza ledwo nadążała za Karolem.

– Tak zwane tunelowanie kwantowe jest faktem stwierdzonym także tu, na Ziemi. Macie już mikroskopy skaningowe. Można „teleportować” cząstkę z miejsca na miejsce. My jesteśmy dalej w badaniach, a sytuacja demograficzna wymusiła jeden konkretny kierunek nauki. Tu już nie chodzi o tunelowanie pojedynczego elektronu. To przeskok na wyższy poziom. Ściskamy przestrzeń między dwoma satelitami na dalekich orbitach naszego księżyca i przesyłamy tak, bezczasowo, pojedyncze atomy. To naprawdę wielki sukces. Ale do przesyłania tak ludzi jeszcze daleka droga.

– Aha. No to mi się trochę układa już, jakby... – Zuza przesunęła sobie wkład termiczny.

– Nie da się w ten sposób lecieć gdzieś w nieznane. Potrzebne są dwa konkretne miejsca i stacje pośrednie, do wzmacniania sygnału. To jak tunel.

– Ehe...

– To jeszcze potrwa, wiadomo. To tak, jak z tą twoją „dojrzałością technologiczną”.

– Aha, chodzi ci o broń palną? No pewnie.

– Co, co? – spytał Hall.

– No, opowiadałam mu, jeszcze na Saharze, o... karabinach. Że przez kilkaset lat ładowano osobno proch i osobno okrągłe kule do lufy, z przodu, dopiero później ktoś wymyślił, żeby zrobić nabój i ładować go od tyłu, nie? Przez kilkaset lat strzelano i nikt o tym nie pomyślał. A to niby takie proste...

– No, fakt.

– Ewolucja technologiczna. Najpierw trzeba było wymyślić odpowiednie narzędzia, żeby wymyślić nabój do karabinu. A jak porównasz rusznicę z szesnastego wieku z „kałachem”... to zobaczysz tylko „przeskok”. Ale jak do niego doszło? Co?

– Jasne. Odwieczne pytanie, co było pierwsze: jajko, czy kura. Kłania się teoria Darwina... Wiesz, co to jest bakteria?

– Hall...

– A jest jakaś różnica między bakterią a pojedynczą komórką... twojej skóry?

– No mów, mów.

– Bakteria nie ma jądra komórkowego. A każda komórka twojego ciała ma. Bakteria to wcześniejsza, ewolucyjnie, forma. Jak ta twoja rusznica.

– A, nie wiedziałam. To znaczy, pewnie miałam to w szkole...

– Na pewno, Zuza. Pamiętasz, co to jest mitochondrium?

– Ni cholery.

– He, he, jasne... Słuchaj... Niektóre rośliny są pasożytami. Jemioła, na przykład...

– No, tu nie ma akurat, ale co tam... – Karol objął Zuzę i pocałowali się szybko.

– No...

– Inne żyją w symbiozie. Współpracują ze sobą. Dogadały się i żyją sobie razem, nie?

– No.

– Każda pojedyncza komórka potrzebuje pożywienia. To główny cel, poza rozmnażaniem się. Jeść, żeby żyć. Wykształciły się przez długi czas różne „specjalizacje”. Jeden typ komórek, powiedzmy, jest bardzo dobry w przyswajaniu z otoczenia potrzebnych substancji. Jest samodzielny. Ma silnie pomarszczoną błonę komórkową, swoją skórę, żeby zwiększyć jej powierzchnię, a tym samym wydajność. Metabolizm na wysokim poziomie. I jest to taka spokojna „roślinka”, nie przeszkadza nikomu, sama sobie produkuje papu... Inny typ komórek jest agresywny i leniwy. Po co ma się męczyć i produkować jakieś substancje? Lepiej wciągnąć do swojego wnętrza takiego „pracusia” i go pożreć. Wsysa do siebie i trawi ofiarę... Jak krowa trawę.

– Samo życie.

– W toku ewolucji, chociaż nie mamy na ten „przeskok” twardych dowodów, są poszczególne etapy, wytworzyła się obecna sytuacja. Zaistniała tak zwana endosymbioza. Czyli, wpuszczanie do wnętrza dużej, powiedzmy, komórki, jakiejś małej, samowystarczalnej i... nietrawienie jej. O to chodzi. Wytworzenie takiej synchronizacji metabolizmu obu organizmów i ich cykli życiowych, żeby nie pożerać bezmyślnie tego małego, ale go wykorzystywać jako żywiciela i dostawcy. To co? Może zjemy sobie po bułce, co?

– No, właściwie... Pewnie. – Karol sięgnął na stół po bułki, zawinięte w folię aluminiową i podał każdemu po jednej. Zaczęli odwijać „sreberka” i jeść buły.

– Ale to sprytne... – Zuza ugryzła kęs bułki. – Mmm... To bardzo cwane... Mów dalej, Hall.

– Miliard lat prób i błędów. Ale, żeby się nie wymieszać genetycznie ze swoim żywicielem, trzeba było chronić własne geny. Swoje własne DNA. I dlatego powstało jądro komórkowe. Już nie będę opowiadał o wszystkich fazach rozwojowych komórki, chociaż to fascynujący temat... Błona otaczająca jądro komórkowe skutecznie chroni właściciela przed jakąś niepożądaną krzyżówką. Mitochondrium ma pracować, dawać papu, ale zero seksu z właścicielem.

– To przecież niewolnictwo – parsknęła Zuza.

– No właśnie. Dokładnie tak.

– Ale jaja... – Zuza zagryzła z przejęciem bułkę.

– Chloroplasty, czyli organelle produkujące energię w procesie fotosyntezy, są w każdej roślinie zielonej. Są samoreplikujące się, oczywiście. Bo muszą chcieć żyć i produkować, nie? Muszą mieć jakiś cel... To jakby taki prywatny niewolnik gospodarza... Komórka pochłania inną komórkę, ale nie trawi jej, nie pożera, tylko przekształca w symbionta. To jest właśnie cały ten bajer. Bardzo możliwe, że w procesie adaptacji, w toku ewolucji, część genów symbionta została przejęta przez gospodarza, przetransportowana na stałe do jądra komórkowego, żeby wytworzyć jakąś specyficzną więź między nimi. Ale to nadal pan i niewolnik.

– No tak, ale co ten niewolnik z tego ma?

– Spokojne, bezstresowe życie w ciele gospodarza.

– He, he, he... A w naszych organizmach też tak jest?

– Oczywiście. Mówię o fotosyntezie, bo to najprostszy model.

– Jest jeszcze kawa w jakimś termosie?

– Pewnie. O, mnie też nalej.

– Potwierdzenie ewolucji tego procesu można znaleźć we wnętrzach pewnych specyficznych roślin. Mają trochę odmienną endosymbiozę... A tak w ogóle, to tutaj już dawno powinno się mówić o prawie Darwina, a nie o teorii.

– No tak. Co innego Einstein...

– Ale... – zaczęła Zuza.

– To co? Kawa dla wszystkich?

– Jasne. Ale...

– Zuza, bez śmietanki może być, co?

– Tak, tak...

– Właściwie, to zgłodniałem... Dobrze, że zrobiłaś te buły. Chyba sobie zjem jeszcze jedną...

– Cicho. Myślę... – Zuza wyprostowała się i zastygła na moment.

– Ooo, aż się boję.

– Nie przesz... Mam... No... – Uśmiechnęła się do siebie samej. – Kurwa mać!... Ale to proste... He...

– Co takiego, Słoneczko? Twoja kawa.

– Eee, kawa?... No...

– Co ty tam znowu wymyśliłaś, Młoda?

– Karol, jak wy budujecie tę swoją S. I.? To znaczy, Trzecia?

– No...

– Symbiotycznie? Pan i niewolnik? Co? Czy osobno? Bezosobowo? Czy jest symbioza? – Zuza wpadła w ten swój stan entuzjazmu, który już poznali obaj, kiedy to szybko wyrzucała z siebie słowa jak karabin maszynowy.

– Raczej nie...

– A powinna być. Kurde... Ależ to proste! I już sprawdzone. Działa dobry miliard lat. Hall, ile życie już trwa? Z miliard będzie?

– Ha, prawie cztery...

– I działa, co? Ewolucyjnie. Jasne, że tak. Tak samo to S. I. Ono wcale nie musi być groźne. Tak je trzeba od początku zbudować, od razu, żeby było symbiotyczne. Kurde... Symbioza... – Zuza uśmiechnęła się do siebie samej, błogo.

– Proszę, proszę... Prześcigasz Jane, Młoda... – Hall stuknął ją delikatnie barkiem.

– Genialne. – Karol pocałował ją w głowę. – No, Zuzia... Ty mój skarbie...

– Dobra, dobra... Muszę pomyśleć, bo jestem na fali... Siedźcie tu sobie, a ja się przejdę brzegiem morza...


21.


Przed namioty zajechały dwa quady, słychać było jedynie chrzęst piasku pod ich kołami. Karol i Hall wybiegli, zaniepokojeni, bo w tym zaciszu i siąpiącym deszczu jakby zapomnieli się na ich „ławeczce”.

– A, to wy. – Uspokoił się Hall i przystanął przy pierwszym pojeździe.

– A niby kto? – spytał Olo, schodząc z quada. – Jest bezpiecznie.

Edi wykręcił i podjechał nad wodę.

– A Zuza gdzie? – spytał Olo, wchodząc do namiotu wraz z Karolem i Hallem.

– Poszła na spacer, parę minut temu – wyjaśnił Hall, siadając na swoim miejscu.

– Sama?

– Ehe. – Uśmiechnął się z dumą Karol.

– Okej. A jak tu? – Olo rozglądał się dookoła.

– Spoko. Chcecie kawę, albo herbatę? Mamy bułki.

– O, dobry pomysł – powiedział Olo i podszedł do stolika.

Karol wyjął z torby dwa termosy i postawił je na stole.

– Nie wiem, co to jest, odkręć sobie. – Wyjął z torby kubki termiczne, postawił je także na stole, potem sięgnął jeszcze po worek foliowy z bułkami i położył je na blacie.

– Jasne – powiedział Olo i zajął się sprawdzaniem zawartości termosów. – Przebraliśmy się w kabinach ciężarówek w suche ubrania. Cholerna pogoda... – Nalał do dwóch kubków gorący napój. – Dobrze, że mamy trochę tych ciuchów.

– No... Ja się jeszcze nie przebierałem, wziąłem sobie tylko wkład na nerki – powiedział Karol siadając na kłodzie. – Póki jestem jeszcze przemoczony, sprawdzę ponton.

– Dobra. – Olo wziął sobie jedną z bułek oraz kubek i usiadł pośrodku nich.

– A ja cię zepchnę na wodę i pójdę do samochodów.

– Ehe... – Olo odwinął folię i wgryzł się w bułkę. – Myślałem, ze już sprawdziliście.

– Nie, tak tu sobie siedzieliśmy i gadaliśmy z Zuzą... – Hall wstał i wyglądał na zewnątrz, wypatrując czegoś. – Jakoś jej nie widać.

– Taka psia pogoda... Nawet, jak przełączysz na super czułość emisji ciepła, to jej nie zobaczysz. – Olo zagryzł bułę.

Pod namiot zajechał Edi i zsiadł z quada.

– E, patrzcie ich, jaką to sobie ławeczkę przytargali, cwaniaczki... Co to? Herbatka? – spytał, wchodząc do środka.

– Bierz kubek, bułę i siadaj. – Karol kiwnął głową w kierunku stolika.

– Jasne. – Ediemu nie było potrzebne jakieś specjalne zaproszenie. – Trochę niska ta ławka i bez oparcia...

– Nie marudź. Sprawdzimy jeszcze ponton, wystawimy marker–matkę i to wszystko. I czekamy. – Karol sięgnął po termos i powąchał zawartość. – Kawa. Wezmę sobie parę łyków jeszcze.

– Ciemno jak w dupie u murzyna, rozpadało się chyba jeszcze bardziej, zimno się robi – rzekł Hall patrząc na plażę. – Przydałoby się ognisko, kiełbaski i piwo, albo coś mocniejszego, nie?

– He, he, jasne... – Olo kończył już swoją bułkę. – Zgłodniałem, cholera. To przez to twoje gadanie o kiełbaskach. Biwak, kurwa...

– Desant, a nie jakiś pieprzony biwak, cwaniaczku. – Edi nadganiał stracony czas, gryząc zawzięcie bułkę.

– Gdzie ta Zuza... – Niecierpliwił się Hall. – Łazi w tym deszczu...

– Aaa... Jest dwieście metrów stąd, mam jej namiar... – odezwał się Olo. – Wraca.

– To dobrze.

– Tylko niepotrzebnie zmokła. – Niezadowolony Karol pokręcił głową.

– Ale... Coś... – Olo trochę zesztywniał na moment, a Edi przestał przeżuwać.

– Co jest? – zaniepokoił się Karol, a Hall odwrócił się do nich. – Zuza?

– Nie...

– Wisła.

– Co się dzieje? – spytał Hall.

– Jakiś obiekt na rzece... Gdzie jest tablet? W torbie? – Olo wstał i podszedł do torby leżącej pod stolikiem. – Zaraz zobaczymy. – Wyjął tablet i wrócił z nim na „ławeczkę”.

– Kilometr od ujścia. Cholera, minął port bez alertu... – Edi jak gdyby głośno myślał. – Może płynął z drugiego brzegu? To coś małego. Albo głębiej?...

– Zaraz go tu kurwa... – rzucił Olo obsługując tablet. Po chwili ekran rozjaśnił się nieco. – Trochę zwiększę jasność, dla kontrastu... No, jest.

– Ale co? – Hall wpatrywał się ponad ich głowami w niewielki ekran tabletu.

– Mikrofony i detektory go wcześniej nie namierzyły, musiał płynąć blisko drugiego brzegu. Jest deszcz, szum wody go zagłuszył.

– Duża łódź albo mały kuter. Sześć metrów... – Edi wrócił do jedzenia bułki.

– Ale przecież byliście w porcie? – Hall spojrzał na niego pytająco.

– Mieliśmy tam wszystko zatopić, czy jak? Wyłączyliśmy zdalnie elektronikę i tyle.

– Nikt normalny nie wyjdzie w taką pogodę w morze bez sprawnego radia i radaru. Kurwa... To chyba jakiś jebany kłusownik...

– Cholera... – Hall wpatrywał się w ekran, na którym była widoczna teraz mapa okolicy.

– Jest. – Edi położył palec na ekranie tabletu i powiększył fragment obrazu między portem rybackim a ujściem Wisły. – O, tu... Pierdolony... Płynie wolno, po cichu, po drugiej stronie. – Nacisnął ponownie i właściwie dopiero teraz zobaczyli małą czerwoną plamę. Nacisnął jeszcze raz i plama rozrosła się do niewyraźnego zarysu łodzi. – Więcej szczegółów nie zobaczymy w tym deszczu. To jest dwóch, góra trzech ludzi. Kłusownicy, na bank.

– Skurwysyny. Miejmy nadzieję, że się zwiną przed drugą. Bo jak nie...

– No. Zawsze zostaną jakieś ślady po nas.

– Cholera jasna. – Karol wpatrywał się intensywnie w plamkę, leniwie przesuwającą się po ekranie. – Może płyną na drugą stronę, na wschód?

– Może. A jak nie? – Olo popił kawę ze swojego kubka.

– Ja pierdolę. Ponton – rzucił Hall, odwrócił się i poszedł szybkim krokiem w stronę brzegu.

– Mogliście, w mordę, prędzej go sprawdzić.

– Gdzie są zapasowe akumulatory do niego? – Edi wstał i podszedł do stołu po drugą bułkę, potem wrócił z nią na „ławeczkę”.

– W drugim namiocie. Tam są wszystkie graty, żeby nam nie zamokły.

– Aha... No dobra, kłusowniku pieprzony... Już my cię...

– A jak przypłynie tu? To co? Postawi sieci i odpłynie?

– No tak.

– Jest dwunasta. Za pięć, dziesięć minut będzie, powiedzmy, tutaj – zastanawiał się głośno Karol. – Rozstawi sieci, piętnaście, dwadzieścia minut i wraca do siebie, tak? Kolejne dziesięć minut. Minimum. Przed pierwszą zniknie. Jeżeli rozstawi sieci w rejonie wodowania...

– Będziemy musieli je ściągnąć. Proste.

– Tym pontonem?

– Nic innego nie mamy. Trzy sprzężone silniki elektryczne. To tyle, co jeden zwykły, spalinowy. – Olo wzruszył ramionami. – Mamy taki też, na pace.

– Jak to się, kurwa, nazywa... – Edi popił łyk kawy. – Taka długa tyczka z hakiem na końcu...

– Bosak – podpowiedział mu Karol.

– Może. Nie wiem. Idę do lasu, wytnę ze dwie brzózki. – Edi wstał, dopił kawę i odstawił pusty kubek na stolik. – Na cholerę ja się przebierałem... – mruczał, wychodząc z namiotu w ciemność nocy.

– Idę do pontonu, popływam chwilę. – Karol także wstał i po chwili zniknął w ciemnościach.

– Tylko się tam pospieszcie – powiedział za nim głośno Olo i wsadził sobie do ust ostatni kawałek bułki. – Zawsze, kurwa, coś...


22.


– Pokaż tego gnoja, Olo – powiedziała Zuza popijając herbatkę, wpatrzona w ekran tabletu na którym była mapa najbliższej okolicy.

– A co tu pokazywać. – Olo sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął swoją lunetę. – Z celownika go zobaczymy, powinien już być widoczny u wylotu. – Włączył lunetę i nakierował ją na prawy brzeg morza, na wschód. – Jeszcze go nie ma... A nie, jest... Poczekaj, ustabilizuję obraz. – Olo wstał z kłody, podszedł do stolika i położył na nim swój przyrząd optyczny. Potem usiadł obok Zuzy i położył sobie tablet na kolanach. – Tu... Taka niewyraźna plamka...

– Aha... Co za pogoda. – Zuza wpatrywała się w ekran.

– Dla niego dobra właśnie. Dla nas też.

– Tak, ale nic nie widać... Aha. Jest taki słaby zarys...

– No... – Olo przełączył ekran na obraz mapy. – Wychodzi, widzisz... I skręca do nas. Skurwysyn...

– Nie ma gdzie, kurwa, kłusować...

– No to mamy problem... Idzie tutaj. – Olo przełączył obraz na widok z celownika. – Jeszcze nic nie widać, jest za daleko... Cholera! Żebyśmy tylko zdążyli zdjąć sieci...

– Dobrze, że jest teraz, a nie później.

– Żebyś wiedziała.

– Co oni tam jeszcze robią? Jeszcze ich zobaczą z tej łodzi, czy kutra...

– Mają jeszcze parę minut. Przecież nawet my ich nie słyszymy. A widzieć, to w ogóle...

– A on co? Płynie tak zupełnie bez świateł?

– To jakiś stary, miejscowy złodziej. Zna te okolice, zbój jeden...

– Cholera... Na ekranie prawie nic nie widać.

– Ehe... Ledwie jakiś zarys... W tym tempie, będzie tu za pięć minut, osiem. Za dwie, trzy, zobaczymy go tu dokładnie. Jak zacznie stawiać sieci, zbiorę namiary, gdzie wyrzuca pławy.

– A dacie radę z tego pontonu coś zrobić?

– W ogóle nie będziemy się bawić w jakieś przesuwanie sieci. Potniemy w cholerę i tyle. Sieć przy desancie to jak pole minowe, Zuza. – Olo delikatnie przesunął celownik optyczny na stoliku.

– Cholera...

– No... Nie dość, że tu płytko, to jeszcze sieci...

– Gdzie ten Karol się tam plącze jeszcze z Hallem... – Zuza spojrzała w ciemność nocy.

– Spoko, zaraz tu będą.

– A na mapie jak to wygląda? – Zerknęła z powrotem na ekran.

– No, płynie. Widzisz... Stary złodziej... Już łyknął prawie pół kilosa od ujścia... Tu jest rezerwat, specjalnie wybraliśmy to miejsce... – Obserwowali wolno przesuwający się punkt na mapie.

– „Mewia Łacha”. Ale to ochrona miejsc lęgowych ptaków, a nie jakiś rezerwat wodny.

– Ale mimo wszystko... Foki się tu kręcą... Dobra... Mam nadzieję, że zapasowe akumulatory nam wystarczą...

– Oby.


23.


Ponton prawie wbił się w piach na brzegu i wyskoczył z niego Karol, z brzozowym bosakiem w rękach. Starał się go trzymać jak najdalej od śrub silników elektrycznych gumowej łodzi. Pociągnął ciężko bosakiem na prawo od pontonu i podał go stojącemu na brzegu Hallowi.

– Jeszcze ostatnia pława... – Cofnął trochę łódkę rękami, przesunął ją w lewo i popchnął mocno. Olo pomagał mu pagajem, przytulony do burty.

Hall pociągnął z całej siły bosak w swoją stronę i z wody wyłoniła się plątanina lin, linek, jakiś długi kij i przywiązany do niego pusty kanister. Gdy to wszystko było już do złapania z piasku na brzegu, podał bosak Karolowi, który zdążył już wejść na gumowy pokład.

– Cali mokrzy jesteście... – Zuza pomagała Hallowi odciągać fragmenty sieci na prawo.

– Potem. Zabierajcie to. – Karol podał Ediemu brzozowy bosak, złapał za pagaj i razem z Olem odpłynęli od brzegu na parę metrów. Lekko zaszumiało, gdy Edi włączył silnik i odpłynęli.

– Dobrze chociaż, że nie muszą walczyć z falami. – Hall ściągnął fragmenty sieci. – Mam nadzieję, że baterie im nie padną na środku...

Hall i Zuza zaczęli ciągnąć za kij z kanistrem i całą tą plątaniną brzegiem, w kierunku namiotów.

– W mordę, to jakieś pół kilometra... – Zuza narzekała, ale ciągnęła mocno, równo z Hallem. – Jakby nie quady, nie dałabym rady... – Puściła wreszcie linki i przystanęła.

– No chodź, jeszcze z pięć metrów. – Hall ciągnął dalej cały ten majdan, ale po chwili zrezygnował. – Dobra... Siadaj na motor, a ja to przywiążę.

Zuza ruszyła brzegiem morza i po chwili była już przy zaparkowanym quadzie. Odkręciła linę, zamocowaną z tyłu i zaczęła przywiązywać do niej drugi bosak, ciasno, przy wystającym sęku. Hall akurat doszedł do niej z siecią. Złapał bosak i przymocował go do fragmentów linek i pławy. Zuza usiadła na pojeździe i obejrzała się na niego.

– Dawaj – rzucił Hall i Zuza ruszyła powoli quadem, równolegle do brzegu. Hall szedł za nią, trzymając bosak na ukos, tak, aby sieć rybacka była zanurzona w wodzie tuż przy brzegu, żeby nie trzeba jej było ciągnąć po piasku. – No, idzie...

– Całe szczęście, że nie ma tego dużo. – Zuza obejrzała się przez ramię.

– Całe szczęście. I że jeszcze sieci są puste, co? Może mielibyśmy parę łososi na obiad...

– Ano... A są jakieś okresy ochronne?

– A cholera wie... No, jakoś to idzie... Teraz musimy podjechać na trzy quady... I wysłać ich od razu do samochodów, żeby się przebrali... Kurwa...

– Co za pieprzony kłusownik... Dobra, Hall. Przecież nie musimy podjeżdżać do tamtych sieci... Wywalimy to to tutaj i już... Co?

– Właściwie... Jasne, że tak... Skręcaj na plażę, Zuza. Wywalimy to gdzieś tutaj.

Zuza skręciła quadem w głąb plaży i po chwili na piasek morskiego brzegu zaczęły wynurzać się fragmenty lin, linek i pława z kijem.

– Złaź z motoru i idź obok.

– Jasne. – Zuza zeskoczyła z quada bez zatrzymywania się i szła teraz obok, a Hall ciągnął z całej siły za bosak. Po chwili sieć była już na brzegu.

– Jeszcze parę metrów... Dobra, odczepiaj – krzyknął Hall, wyciągając hak brzozowego bosaka z plątaniny linek.

Zuza zatrzymała motor i zaczęła odplątywać linkę za którą ciągnęła, a Hall bosakiem wyciągał na piasek zanurzone w wodzie najdalsze fragmenty porwanej sieci i kładł je na tej kupie lin i linek.

– Pierdolony złodziej... Zostawiamy tu tego quada, Zuza i idziemy piechty po dwa inne.

– Jasne... Zostaw już ten bosak.

– No... – Hall sięgnął po papierosy, ale schował je z powrotem do kieszeni.

– Z dziesięć minut spacerkiem po plaży, ze trzy quadami z powrotem, wyrobimy się na ich powrót. Chyba.

– Podjedźmy nim z pięćset metrów, będzie bliżej. To da nam jakieś pięć minut.

– Dobra, wsiadaj. – Zuza już wskoczyła na siodełko i obejrzała się na niego.

Patrz na licznik. – Hall usiadł i objął ją wpół. – Gazu...


24.


– Hall, jak działają implanty Ediego i Ola?

– A skąd ja mogę wiedzieć? Nie znam się na tym.

– No tak, ty jesteś starszy.

– Nie da się ukryć.

Zuza i Hall stali nad brzegiem morza i wpatrywali się w ciemność nocy przed nimi. Było kompletnie cicho, powierzchnia wody wyglądała jak blat ogromnego stołu, zupełnie bez żadnej fali. Padający deszczyk zamazywał jednak ten obraz. Przed sobą nie widzieli nic, żadnego nawet zarysu. Zaparkowali quady blisko brzegu, jakieś dwieście metrów od miejsca, skąd wyłowili ostatni fragment sieci. Czekali. Hall znowu zapalił papierosa, Zuza znowu narzekała, że musi zatruwać jej powietrze.

– Taa... A oni mają coś wszczepione do mózgu, czy jak? Jakieś elektrody?

– Pewnie tak.

– I co? Trenują jakąś cholerną telepatię? Czy co?

– Nie wiem, ich się spytaj... Wypatruj lepiej pontonu.

– No, wypatruję, wypatruję... Za blisko siebie stoimy... Oni zauważyli ten kuter, właściwie łódź, jak siedzieli w namiocie z nami. Czyli dostali sygnał alarmowy od razu do mózgu... Dopiero później włączyli tablet, żebyśmy my też to zobaczyli... To znaczy, że zawsze mają przy sobie jakiś przekaźnik, wzmacniający sygnał, czy co... Pewnie wielkości twojej paczki papierosów. U nas to by była jakaś szafa...

– Są w chmurze.

– No tak. Przekaźnik odbiera sygnał alarmowy i nadaje go na krótki dystans, do chmury... Bezprzewodowo. Implant to wyłapuje i powiadamia o konkretnym sygnale. Bo od razu wiedzieli, gdzie dokładnie jest ten kłusownik. Mapowanie...

– Tak. Muszą mieć implanty bezpośrednio w mózgu. Pod czaszką.

– Elektronika i nanotechnologia, co?

– Ehe.

– A... Hall, mikroprzekaźniki w mózgu... Co, oni dostają impulsy nerwowe poprzez elektrody?

– No tak... Tutaj też się coś takiego bada. Psychokineza. To takie biologiczne sprzężenie zwrotne. Osoby sparaliżowane, po udarach, po odpowiednim treningu są zdolne poruszać kursorem komputera na ekranie. Bardzo intensywnie o tym myślą, to się dostaje poprzez wszczepione elektrody jakiegoś małego scalaka, pewnie wielkości jednogroszówki... To musi być oczywiście w odpowiednim miejscu na powierzchni mózgu. A potem sygnał zostaje wzmocniony i przetworzony. I można przesunąć kursor. Jak myszką. Tutaj to jest pewnie na etapie eksperymentów, a oni... Ciekawe, jak wygląda taki trening... Specjalny program komputerowy musi najpierw przeanalizować sygnał, porównać ze wzorcami, potem przetwarza na ruch mechaniczny... Za naszych czasów pracowali nad kombinezonem bojowym ze sterowaniem...

– Aha, aha, a Edi i Olo już to mają, nie?

– Może...

– I?

– Są pewnie w tym dobrzy. Wytrenowani.

– Jasne. Węch, słuch, namiary z detektorów... Karol coś mówił o innych implantach. Co on powiedział... Zaraz... Rozszerzenie fal widzialnych, sensory chemiczne, co to jeszcze było... Oczywiście...

– No, jesteś blisko...

– ZTX! Kurwa!...

– No...

– O jasna cholera...

– Zmieniamy temat, Zuza.

– Niby dlaczego?

– Nie mogę w tej chwili.

– Jak to nie możesz? Jeżeli ZTX może połączyć przecięte komórki nerwowe... Bo chodzi przecież o to, żeby osoby po złamaniu kręgosłupa odzyskały władzę w nogach i rękach, nie?

– Pewnie, że tak.

– I to połączenie jest trwałe i skuteczne, tak?

– Pewnie.

– Ja rozumiem, że miliony sparaliżowanych ludzi czeka na to... Jasne... Ale... Jeżeli można się podpiąć pod komórki nerwowe, z jednej strony, a z drugiej... Hall?...

– Ehe.

– To będzie można robić doskonałe protezy, ręki na przykład, wzroku... Kiedyś tam... Wszystkiego...

– O, wizjonerka.

– Ja pier... Ja... Nie zdawałam sobie z tego sprawy... Myślałam jedynie o łączeniu przerwanych nerwów...

– No i dobrze myślałaś.

– Ale to przecież nie tylko to... Jak Edi i Olo... Przecież można by...

– Oj, Sroko jedna...

– Przecież można...

– Wypatruj lepiej pontonu.

– O, cholera...

– Co tam?

– Pomyślałam o dwóch rzeczach naraz... Boże...

– Już się boję.

– Przecież tego można użyć jako broni... Edi... Kurwa mać...

Hall westchnął ciężko, zaciągnął się papierosem i wyrzucił go do wody. Potem spojrzał na Zuzę i pokiwał głową bez entuzjazmu.

– A poza tym... Ja... S. I...

– Jak z Jane... Zapomnij o tym. Przynajmniej na razie. Później do tego wrócimy, okej? A na razie masz zapomnieć o tej rozmowie i tyle. Rozumiesz?

– Dlaczego?

– Teraz nie mogę ci powiedzieć. W swoim czasie do tego wrócimy, ale nie teraz, Zuza. Poza tym, chyba płyną wreszcie. – Hall wyciągnął rękę przed siebie i wskazał jej majaczący w oddali zarys jakiejś bryły.

Po chwili ujrzeli ledwo widoczny dziób pontonu, który bujał się na wodzie w ich kierunku i doszedł ich odgłos wiosłowania, jakby lekki, miarowy chlupot.

– No, są. Nareszcie. – Hall podniósł z piasku brzozowy bosak. – Trzeba ich podciągnąć na brzeg.

Już można było rozpoznać zarysy trzech sylwetek siedzących w pontonie. Dwie wiosłowały zawzięcie przy burtach, trzecia siedziała na rufie, trzymając coś za sobą.

– A co z silnikami? – krzyknął do nich Hall.

– Padły. – Usłyszeli zmęczony głos Ediego.


25.


Zuza znowu została zupełnie sama na plaży, nad brzegiem. W całkowitej ciemności, w siąpiącym bez chwili przerwy deszczu i w ciszy. Padający deszcz był chyba głośniejszy od płaskiej jak stół powierzchni morza. Po chwili obejrzała się, bo usłyszała odgłos zakopujących się w piachu kroków. To Hall, dźwigał właśnie rezerwowy silnik spalinowy do pontonu.

– Ciężki?

– No, trochę waży – odparł Hall, zbliżając się do ich gumowej łodzi, wyciągniętej wcześniej na brzeg, parę metrów od markera i drogi wyłożonej płytami wiórowymi.

– Może nie będzie potrzebny...

– Może. – Hall położył silnik na pokładzie. – Skocz do namiotu po jakąś folię, po co ma moknąć.

– Jasne – odparła Zuza i szybkim krokiem ruszyła ku wydmom. – Są duże worki na śmieci.

– Odsapnę i podjadę po kanister z benzyną. – Hall wyprostował się stojąc nad pontonem.

– A jak chłopaki?

– Jak spod prysznica.

– No... – Zuza pobiegła szybciej po piachu.

Hall wyciągnął papierosy, wyjął jednego z paczki i zapalił. Ogarnął wzrokiem ich „gospodarstwo”. Marker i płyty, dalej ponton, jeszcze dalej pierwsza sterta wyciągniętych z wody sieci, ze sterczącym do góry kijem i starym, pustym kanistrem obok. Dwa quady zaparkowane z drugiej strony od markera, to znaczy grubego kija z czarnym pudełkiem przymocowanym na wysokości pół metra, wbitego na samym brzegu w piach... Wszystko w porządku. Trzy zintegrowane silniki elektryczne do pontonu leżały obok rufy, zdjął je wcześniej. „Muszę to zanieść do drugiego namiotu”, pomyślał. Zuza dosyć szybko obróciła. Usłyszał jej kroki, gdy przechodziła po płytach. Rozwijała właśnie gruby, czarny worek foliowy.

– Powinien być dobry, nie?

– Jasne.

Zuza podeszła do pontonu i zaczęła zasłaniać silnik folią.

– Hall, a wracając...

– Nie teraz, Zuzia, później. Za dwadzieścia minut będą lądować. Myślę, co powinniśmy jeszcze sprawdzić...

– Nie chcesz go zamontować? – Zuza podeszła do niego i ruszyli powoli razem w kierunku markera, aby zaraz przy nim przystanąć.

– E tam. To tylko parę minut, a nie wiadomo, czy w ogóle będzie potrzebny. Co innego kanister z paliwem...

– No tak...

– Spalę spokojnie i podjadę. A ty idź do namiotu. – Obrócili się i już chcieli iść w głąb plaży, gdy od strony morza usłyszeli odgłos, jakby ktoś szurał czymś po piasku.

Odwrócili się i zobaczyli dwa obłe kształty, przypominające krótkie i szerokie torpedy, wbite dziobami w piasek przy brzegu, ledwie dwa metry od nich, przy samym markerze.

– O cholera... – rzucił Hall.

Dwa obłe cygara, długie na jakieś trzy metry, szerokie na metr, jak jakieś zamknięte kajaki, z pływakami po bokach, były wbite w morski brzeg. Moment później otworzyły się na ich górnych powierzchniach jakieś pokrywy, odskoczyły do przodu i do tyłu, otwierając jakby kokpit. Ze środka wyłoniły się jak gdyby zarysy głów, a po bokach, tam, gdzie można by się spodziewać rąk, wysunęły się niezbyt długie przedmioty, wyglądające jak lufy karabinów.

– Stój! – Rozległ się mocny, męski głos, ale Hall i Zuza byli tak zaskoczeni, że i tak się nie ruszali. Hall podniósł machinalnie papierosa do ust.

– Nie ruszaj się! – Z drugiego zasobnika rozległ się mocny, zdecydowany kobiecy głos, równie jak pierwszy nie znoszący sprzeciwu.

– Alfa Trzy? – odezwał się Hall. – Tu Alfa Dwa. Hall i Zuzia. Tomek, to ty?

– Alfa?

– No a niby kto? – Hall zaciągnął się papierosem. – Senmajedte oking loertpe. Diemebat. Kerreteth goyuteyde kergufet osdjenchd, ihidde.

– Hall i Zuzia? – spytał ponownie męski głos, trochę łagodniej.

– No... – Zuza doszła do siebie i powoli zaczęła podchodzić bliżej. – Pewnie, że my, a niby kto? Mieliście być tu dopiero za dwadzieścia minut. A jest... – Zgięła rękę, żeby sprawdzić czas na zegarku.

– Nie ruszaj się! – Kobiecy głos wcale nie złagodniał.

– Oj, cholera, chcę tylko zobaczyć, która jest godzina. Pierwsza trzydzieści dziewięć.

– Witamy, chociaż jesteście trochę wcześniej...

– Gdzie Olo i Edi? – odezwał się męski głos.

– A... Widzicie te sieci? – Hall odwrócił się lekko w lewą stronę i wskazał im wyciągniętą ręką ponton i plątaninę linek za nim. – Jakiś kłusownik stawiał je parę godzin temu, w miejscu waszego wodowania. Dopiero co je wyciągnęliśmy. Chłopaki pojechali się przebrać w suche ubrania...

– Mieli przymusową kąpiel – dodała Zuza.

Hall i Zuza zaczęli podchodzić, ale kobiecy głos znowu ich zatrzymał.

– Stać! Nie podchodzić!

– Nie wygłupiajcie się i wyłaźcie z tego. – Hall ruszył do przodu, zaciągając się papierosem.

– Nie zbliżaj się. – Męski głos wyostrzył się znowu, więc Hall przystanął, wpatrując się w te dwa obłe cygara.

Z tej odległości widać było wyraźnie, że dwie czarne postacie siedziały jakby w kokpitach, zasłonięte częściowo przez fragmenty obudowy, które się wcześniej otworzyły. Mężczyzna, z prawej strony i kobieta mieli na sobie czarne, obszerne i sztywne chyba kombinezony, z zupełnie niewidocznymi twarzami. Wydawali się jakby nienaturalnie wielcy, jakby w opakowaniu. W stronę Halla i Zuzy cały czas skierowane były podłużne, niezbyt długie przedmioty, zapewne jakaś broń.

– Czysto – odezwał się po chwili kobiecy głos.

– No, to wreszcie wyłaźcie z tych kokonów. – Hall zaciągnął się papierosem.

– Chwila... – odezwał się męski głos. – Hall i Zuzia...

– A, to ta nowa fruzia Karolka?

– Cooo? Jak ci zaraz, ty małpo jedna... – Zuza ruszyła ostro do ataku, ale Hall błyskawicznie ją złapał za ramię i przytrzymał na miejscu.

– No no, Mała...

– ...przylutuję...

– Nie świruj, Lena.

– Spokój! – odezwał się mocno Hall. – Wyłaźcie już, kurwa, z tych kajaków... Długo tak będziecie sterczeć? – Był mocno poirytowany tym niespodziewanym desantem i swoją bezbronnością. – Jaja sobie robicie, czy jak?

– Agata, czysto – odezwał się Tomek i schował do środka dziwne przedmioty wystające zza zasłony. Wygramolił się z zasobnika i wszedł po kolana w wodę. Całkowicie czarny i matowy kombinezon, jak jakaś skorupa, ukrywał dużą postać. Poza tym nie było nic widać. Ani twarzy, ani oczu. Ruszył na brzeg, rozglądając się na boki. W lewej ręce trzymał coś, co prawda, ale nie sprawiał wrażenia spiętego. Wyszedł z wody i podszedł do Halla i Zuzy.

– Sorry, Lena jest trochę dzika.

– Chyba raczej wredna – odpowiedziała wściekła Zuza.

– Co to jest? – spytał Tomek, wskazując ręką zaparkowane quady.

– Pojazdy elektryczne, terenowe – odpowiedział Hall.

– A tam? – Tomek wskazał ciemne zarysy na wydmach.

– A, nasze namioty. Pada cały dzień. – Hall wyrzucił papierosa i wyciągnął do niego rękę. – Witamy. Jestem Hall, z Drugiej. A to Zuza.

– Tomek. – Mężczyzna w kombinezonie podał mu dłoń w sztywnej rękawicy. – O, może odepnę najpierw... – Nacisnął parę przycisków w okolicy nadgarstka, coś zaszumiało i Tomek zdjął sztywną rękawicę. – Tomek. – Podał Hallowi jeszcze raz dłoń, w czarnej, miękkiej i grubej rękawiczce którą miał pod spodem, potem Zuzie.

– Susanne. A ta małpa?

– Lena, wychodź. – Tomek obejrzał się nieznacznie do tyłu.

Kobieta w drugim zasobniku nie zmieniła swojej pozycji.

– Olo będzie tu za minutę – dodał po chwili Tomek.

– No. – Lena schowała przedmioty przypominające broń do środka zasobnika i po chwili wyszła z niego, lądując po kolana w wodzie.

– Agata, dawaj – rzucił Tomek, zapewne do pozostałych dziewczyn.

– Dlaczego jesteście wcześniej? Coś się stało? – spytał Hall.

– Nic. Działanie rutynowe. Było otwarte okienko, to skorzystaliśmy.

– Jakie „okienko”? – spytała Zuza, spoglądając na wychodzącą z wody postać.

– Przelotowe. Między waszymi satelitami.

– Fruzia, tak? – spytała Lena, podchodząc do nich.

– Ty... – Hall znowu musiał przytrzymać Zuzę za ramię. – Powiedz tak jeszcze raz, to ci...

– No, co?

– Lena, uspokój się i przeproś Zuzię.

– Co to za jedna? – Hall spojrzał na Tomka z wyrzutem. – Pojebało was?

– Przepraszam.

– Głośniej, bo nawet ja nie słyszałem.

– Przepraszam! Kurwa jego mać! Ale tę małpę to sobie zapamiętam...

– Ożeż ty... – Zuza szarpnęła się Hallowi, ale trzymał ją mocno.

– Może tak byście podały sobie ręce, co? – rzekł mocno Hall, zaniepokojony. – Zuza...

– Tej...

– No?...

– Lena, nie świruj.

Dziewczyny podały sobie wreszcie ręce, ale dosyć agresywnie to wyglądało.

– Przepraszam, stres bojowy – wyjaśnił krótko Tomek. – Lena jest zawsze na szpicy.

– No, dobra. Wszystko w porządku. – Hall przyjął to wyjaśnienie, bo nie było czasu na jakieś awantury. – To zdejmujcie kombinezony i do roboty. Trzeba wyciągnąć na brzeg wasze zasobniki. – Ruszył ku wodzie i złapał za uchwyt z jednej strony lądownika Tomka. – Zuza...

– Idę, idę. – Zuza po chwili złapała zasobnik z drugiej strony i zaczęli go wyciągać na plażę.

– Zaraz przypłyną następne, nie? Co tak stoicie?

– A jak tam lot? – sapnęła Zuza.

Tomek i Lena chwycili drugi zasobnik i zaczęli także i jego wyciągać daleko od wody.

– Spoko – odezwała się Lena.

– Dziewczyny, wy musicie wyluzować. – Hall puścił uchwyt i wyprostował się. Potem wyciągnął z kieszeni papierosy i zapalił jednego. – Stres stresem, a my tu wszyscy tworzymy jeden zespół. Żadnych waśni, kłótni, a broń boże bójek. Jeszcze tego nam brakuje... Jasne?

– Ty słyszałeś, jak mnie nazwała? – boczyła się zeźlona Zuza.

– He, he, ale jaja... – roześmiał się mimo wszystko Hall, zaciągając się papierosem. – Jak powiem Jane...

– Tylko spróbuj, „szwagier”...

– Daleko do samochodów? – spytał Tomek, puszczając uchwyt.

– E, jakieś sto metrów, może trochę więcej – odparł Hall.

– Jak zatargamy tam zasobniki? – spytała Lena.

– Na quadach. – Zuza wskazała ruchem głowy motory.

– Na tym? Trochę małe – zdziwił się Tomek

– Dwa quady i zasobnik między nimi, na linach.

– Na linach?

– Edi i Olo tak to wymyślili. – Hall wzruszył ramionami.

– A jak tam Karol? – spytała Lena, jak gdyby chcąc nawiązać przyjazne stosunki z Zuzą.

– Normalnie. – Zuza wzruszyła ramionami.

– Nie ściągacie kombinezonów?

– Później. To mówisz, Hall, sieci? – Tomek wskazał ręką w kierunku stosu splątanych linek, leżących za pontonem.

– No chodźcie, zobaczycie sami. – Ruszyli wszyscy brzegiem morza. – Jak byście w tym wylądowali... Szkoda gadać.

– Ehe... No, kurwa... To mówicie, dopiero co wyciągnięte? A chcieliśmy być jeszcze wcześniej...

– No, to by dopiero była „niespodzianka”... – Hall zaciągnął się głośno papierosem. – Nieźle...

Minęli ponton i przeszli jeszcze z dziesięć kroków.

– Fruzia... – zagadnęła łagodniejszym głosem Lena. – To coś tak, jak „laska”, „babka”...

– Nie. To obraźliwy raczej skrót od Eufrozyny, a ja jestem Susanne.

– Okej, okej, coś ty taka nerwowa?

– A ty nie?

– Dobra, sorry. Żółwik? – Lena wyciągnęła pięść w kierunku Zuzy i stuknęły się, dosyć mocno.

– Małpo jedna...

– No, no...

– A widzisz... Na cholerę wam te kombinezony, zdejmujcie to...

– Zdążę jeszcze.

– Ja pierdolę... – Tomek ze złością kopnął jeden ze starych, pustych kanistrów plastikowych, przywiązanych do długich tyczek przy fragmentach sieci.

– No, sami widzicie... – Hall spojrzał w kierunku wyjścia z plaży, gdzie zamajaczył mu jakiś cień. – O, chyba ktoś jedzie.

Odwrócili wzrok od plątaniny i spoglądali na nadjeżdżający pojazd. Quad zatrzymał się ze dwa metry od nich i zszedł z niego Olo.

– Witam, witam... Jesteście już... – Przywitał się z Tomkiem i Leną. – Trochę wcześnie...

– Cześć – odpowiedziała mu Lena.

– Dobrze, że tylko trochę.

– Właśnie widzę. – Tomek schylił się i podniósł fragment sieci. – Jak byśmy się w to wplątali...

– To byłby spory problem... No... Poza tym, wszystko gra?

– Jasne – odparła Lena.

– Gdzie reszta?

– Płynie.

– Dobra. Musimy się szybko zorganizować. Wyciągamy zasobniki i transportujemy je do samochodów.

– Tak, tak, Olo. Spoko. A jak tutaj? Poza tym? – Tomek kopnął ponownie kanister.

– W porzo. Cisza. Tylko ten pieprzony kłusownik.

– No dobra, chodźcie do markera – powiedział Hall i ruszył z powrotem do miejsca lądowania zasobników, a pozostali poszli za nim. – Gdzie wodowaliście?

– Punkt „X”, 2020 metrów od brzegu. Rozrzut 110 metrów.

– Ładnie – pochwalił Olo. – To za chwilę tu będą, co?

– No...

– Piasek jest grząski, położyliśmy deski dla pojazdów, na wszelki wypadek. W linii prostej od brzegu do wyjścia z plaży, wszystkiego jakieś sto metrów. Dwa quady na jeden zasobnik, podwiązany na linach. Dwie osoby prowadzą pojazdy elektryczne idąc z boku. Waga standardowa?

– Tak. Dwadzieścia zasobników, cztery puste, nasze – wyjaśnił Tomek.

– Dziesięć kursów.

– I sprzątanie.

– Jasne.

– I ewakuacja.

– A detektory?

– Później się je ściągnie, nie mam zamiaru ryzykować. Lepiej mieć cały czas monitoring miejsca lądowania.

– Pewnie. Ale jest czysto?

– Tak, spoko.

Stali na brzegu i wypatrywali nowych „torped”.

– Jakoś ich nie widać.

– To dwa kilometry – rzucił Hall.

– Aha. Nie mamy dla was ubrań, bo sami musieliśmy się przebrać w coś suchego. Cały czas pada... I żeby to był jakiś porządny deszcz... Kombinezony możecie już zdjąć i załadować do waszych „kajaków”, potem na samochody. Na razie łazicie w „bojówkach”.

– Okej.

– Przynajmniej nie zmokniecie.

– Płyną. – Lena wskazała ręką coś na wodzie.

– Gdzie? – Zuza wpatrywała się w morze, ale było zupełnie ciemno.

– No... są.

– Aha... Taa, coś tam majaczy...

Na powierzchni spokojnej wody, daleko przed nimi, zaczęły się pokazywać jakieś obłe kształty, kierujące się wprost na nich. W tym samym momencie usłyszeli z tyłu nadjeżdżający quad. Po chwili zsiedli z niego Edi i Karol. Zaczęli się witać z Tomkiem i Leną.

– No, jesteście.

– Co tak wcześnie?

– Cześć. Tak to sobie zaplanowaliśmy.

– Niespodzianka.

– Dobrze, że nie wylądowaliście w sieci, Lena.

– Widziałam, widziałam.

– Zasobniki płyną – zwrócił im uwagę Hall. – Łapać i na piasek z nimi. – Podszedł do pierwszej „torpedy”, podpływającej do markera między „kajakami” Tomka i Leny i wbijającej się w piasek tuż przy nim.

Tomek już był obok niego i razem wyciągnęli zasobnik w głąb plaży, na piach, daleko od brzegu. Nagle zaczęły się pojawiać następne zasobniki, wszystkie kierując się na marker. Zaczęli gorączkowo wyciągać je na brzeg, żeby następne miały gdzie zakończyć swoją morską podróż.

– Na boki je dawać. Nie zamoczcie sobie butów. – Hall rzucił w stronę Karola, podchodząc po następną „torpedę”.

– Jasne, jasne.

– Ja ci podciągnę na suchy piach, a wy bierzcie je dalej.

– Dawaj, dawaj... Lena, do wody, trzeba je rozsunąć, bo wszystkie pchają się na marker. Olo, wyłącz go już – ponaglał Tomek, chwycił razem z Leną jeden zasobnik i wyciągnęli go z wody.

– Cholera jasna, jakie to ciężkie... – mruczała Zuza, pracując razem z Hallem.

– No i masz już mokre buty – zauważył.

– E tam...

– Dobra...

– Łap to, Olo... Bardziej na prawo...

– Edi, dawaj...

– No, raz...

– To już wszystko?

– A gdzie tam. Bierz go na lewo. – Lena pchnęła kolejny zasobnik mocno w bok.

– Kurwa, wszystkie się tu pchają...

– Łap to i ciągaj...

– Dawaj...

– Tomek, ty masz kombinezon, wyłap tamtego.

– Jasne... Lena, tam masz drugi, w wodzie...

– No...

– Dobra...

– Cholera jasna...

– Jeszcze te dwa...

– Karol, gdzie leziesz do wody!

– Ciągnij, w mordę...

– Kurewstwo...

– No...

– Dobra... Już... Wszystkie chyba...

Podczas tej gorączkowej pracy przy wyciąganiu na brzeg zasobników, nawet nie zauważyli, że dwa ostatnie zatrzymały się kilka metrów od brzegu, z otwartymi pokrywami i widocznymi zarysami postaci wewnątrz. Dopiero, gdy usłyszeli nieznane głosy, odwrócili się wszyscy i spojrzeli w morze.

– Tomek? – zapytał kobiecy głos.

– Czysto.

– Agata? Paula? – spytał Edi.

– Płyniemy – odpowiedział mu drugi kobiecy głos.

Dwa ostatnie, otwarte zasobniki, jak jakieś turystyczne kajaki, podpłynęły do brzegu na wysokości pontonu, wbiły się lekko w piach na granicy wody i wyskoczyły z nich dwie kolejne osoby w czarnych kombinezonach. Agata i Paula, brodząc w wodzie po kolana, wyszły na brzeg, ciągnąc swoje „kajaki” za uchwyty. Wszyscy przesunęli się w tamtą stronę.

– Paula? – spytał Olo.

– Olo? Ty stary piracie... – odezwała się miękkim głosem postać z lewej strony. Paula puściła uchwyt i podeszła do nich, ściągając rękawicę.

– Nareszcie razem co? – to samo zrobiła druga postać i podeszła do Halla. – Ty jesteś Hall, cześć. Jestem Agata... Zuza, nie? Cześć. – Podały sobie dłonie na powitanie. – Lenę już poznałaś, co? Dzikuska z niej trochę...

– Tak, jasne... Witamy na Ziemi... He, he... Trzecia Beta.

– My zawsze zabezpieczamy tyły... Co to w ogóle za nazwa? – Teraz Paula witała się z Zuzą, która nie bardzo wiedziała, jak patrzeć w twarze, których nie widać.

– Oni was tak nazwali – odezwał się Edi.

– „Trzecia Alfa”, to Ewa i ja – wyjaśnił Karol, witając się z dziewczynami. – Wy jesteście „Beta”, a Edi i Olo to „Gamma”.

– Też sobie znaleźli nazwy... – Agata po przywitaniu się ze wszystkimi wróciła na brzeg i podciągnęła swój zasobnik bardziej na piasek. – Okej.

– A możecie zdjąć chociaż te wasze hełmy, co? Bo nawet twarzy wam nie widać – zauważyła Zuza.

– A ja nie widzę twoich oczu – zaśmiała się do niej Paula.

– No właśnie. Cholera z tym...

– To już wszystko? – spytał Hall.

– A co byś jeszcze chciał? – odparł Tomek. – Spadochrony, osłony termiczne?...

– Ewa z Karolem nawieźli tego na pięć TIRów.

– Mamy wszystko, co potrzebne.

– Jasne – burknęła Zuza. – Już się zaczyna. „Tajne przez poufne”. Tych też trzeba będzie „prostować”.

– No, po to tu jesteśmy, nie? – Hall uśmiechnął się do Zuzy.

– Co niby „prostować”?

– Wszystko. – Zuza wzruszyła ramionami. – Zdejmujcie te... hełmofony.

– Właściwie... – Paula nacisnęła parę przycisków w okolicy szyi, rozległ się cichy szmer wyrównywania ciśnienia i po chwili zdjęła z głowy swój hełm i rzuciła go pod nogi, gdzie wylądowały wcześniej i rękawice. Ukazała się głowa w całkowicie czarnym, matowym materiale.

– Ale maskę też zdejmuj – rzucił Olo.

– No problem. – Paula przeciągnęła palcem naokoło obrysu twarzy, jak gdyby otwierała zamek błyskawiczny i po chwili zdjęła fragment grubego, jak się okazało, materiału, zasłaniający jej twarz. – Tyle, że ciemno tu... nic nie widzę... – Zobaczyli twarz pięknej, młodej kobiety, częściowo przysłoniętą poprzez czarny materiał, ściśle przylegający do skóry i tworzący jedynie owal odsłoniętego oblicza.

– Co ty masz, piankę neoprenową, czy co? – spytała Zuza, przyglądając się Pauli uważnie.

– He, he, to kombinezon bojowy. Dotknij i sama zobacz... – Paula szukała czegoś w swoim kombinezonie zewnętrznym, na wysokości piersi.

Zuza nie oparła się pokusie i podeszła sprawdzić, w co była ubrana Paula.

– Miękkie, jak guma. Strój płetwonurka, czy co? A grube... Toż to ma ponad centymetr grubości... – Dotykała kombinezonu przy policzku Pauli.

Tomek, Lena i Agata też się powoli zaczęli rozbierać.

– Nie... – Paula wyciągnęła skądś okulary i założyła je sobie na nos, wsuwając zauszniki pod gruby materiał. – Żadna guma, czy co... Kombinezon reaktywny... – Schowała maskę do kieszeni na swojej piersi. – No, teraz, to coś widzę... – Zamknęła oczy.

– Aha... No... Co to za cuda... – Zuza przyglądała się Pauli, potem przeniosła „wzrok” na pozostałe przybyłe osoby.

– Miękkie, jak lekko dotykasz – wyjaśniła jej Lena. – Im mocniej naciskasz, tym mocniej reaguje.

– Kuloodporny – dodała Agata.

– Ściągajcie całe zewnętrzne, bo będzie wam niewygodnie – powiedział Karol, ogarniając wzrokiem całą grupę. – A mamy sporo roboty, nie?

– Oczywiście – poparł go Edi. – Ściągać to i ładujcie wszystko do pustych zasobników.

– Idę do drugiego namiotu po liny i ładujemy. – Olo odwrócił się na pięcie i poszedł w głąb plaży. – Nie ma czasu na zabawę.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×