Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-04-14 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1445 |
- A zatem tak. Skoro mamy dziś piątek, to już z łaski swej przykażcie ugotować dla nas na obiad coś postnego. Rybki solonej czy jak, grzybków, kapustki - niewiele mi trzeba. Ja tymczasem jak to w rodzinie... na antresolę do braciszka poczłapię - może jeszcze zdążę. Nie dla ciała, tak chociaż dla duszy co dobrego zdziałam. Zaś w jego położeniu dusza jednak ważniejsza. Ciało, mamuniu, miksturkami i kompresikami pokrzepiać możemy, dla duszy jednak leków trzeba solidniejszych.
Arina Pietrowna nie oponowała. Myśl o nieuchronnym *końcu* tak bardzo ją przenikała, że jak w odrętwieniu przyglądała się i przysłuchiwała wszystkiemu, co działo się dookoła niej. Widziała, jak Judaszek, postękując, wstał z kanapy, jak się zgarbił, zaszurał nogami (często ochoczo udawał słabego: uważał, że tak będzie godniej); wiedziała, że nieoczekiwane wtargnięcie Krwiopijcy głęboko poruszy syna i może przyśpieszyć finał, lecz po ostatnich przejściach ogarnęło ją takie znużenie, że czuła się jak w jakimś śnie i zrobić coś, cokolwiek - nie mogła nic.
Paweł Władimirycz tymczasem przebywał w nieopisanej trwodze. Leżał całkiem sam na górze i słyszał, że w domu panuje jakieś niezwykłe poruszenie. Każde stuknięcie drzwiami, wszystkie te śpieszne kroki na dole w korytarzu miały w sobie coś złowieszczego. Czas jakiś wołał i krzyczał z całych sił, jednak, przekonawszy się, że to daremne, zebrał resztek mocy, uniósł się na łokciu i zaczął nasłuchiwać. Po ogólnym zamieszaniu, bieganinie i głośnej wrzawie, nagle nastała martwa cisza. Coś nieznanego, strasznego obstąpiło go zewsząd. Światło dzienne skąpo sączyło się przez opuszczone kotary, a że w kącie przed ikoną pełgał jeden nikły płomyk lampki oliwnej, półmrok, napełniający pokój, wydawał się jeszcze gęściejszy. W ten tajemniczy kąt wpatrzył się tak, jakby po raz pierwszy coś poraziło go w jego głębi.
Obraz w złoconej oprawie, w której odbijały się refleksy płonącego kaganka, odcinał się od zmroku z porażającą jasnością; świetlisty krąg kołysał się na suficie, to zapalając się, to znów blednąc w miarę, jak nasilał się, pełgał lub słabł płomyk przed ikoną. Niżej panował półmrok, na tle którego drżały cienie. Na ścianie przy oświetlonym kącie wisiał szlafrok, po którym również tańczyły wstęgi światła i cieni, i miałeś wrażenie, iż on także się porusza. Paweł Władimirycz wpatrywał się i wpatrywał, i zdawało mu się, że tam w tym kącie raptem wszystko ożyło. Samotność, bezradność, grobowa cisza - i pośród tego cienie, cały rój cieni. Pewien był, że te cienie idą, idą, idą... W nieopisanym przerażeniu, z rozwartymi ustami i siląc wzrok wpatrywał się w mistyczny kąt i nie krzyczał a jęczał. Głucho, porywiście, jakby szczekał. Nie słyszał wcale ni skrzypu na schodach, ni ostrożnego szurania kroków w pierwszym pokoju - kiedy ni stąd, ni zowąd przy jego posłaniu wyrosła nienawistna figura Judaszka. Zwidziało mu się, że brat wyszedł stamtąd, z tego mroku, który na jego oczach tak dziwacznie się poruszał, że są tam następne i następne... cienie, cienie bez końca! Idą, idą...
- Po co? skąd? kto wpuścił?! - instynktownie krzyknął, bez sił opadając na wezgłowie.
Judaszek stał przy jego łóżku, przypatrując się choremu, i z żalem kiwał głową.
- Boli? - zapytał, przydając głosowi ten stopień słodyczy, jaki tylko potrafił z siebie wykrzesać.
Paweł Władimirycz milczał i bezmyślnymi oczyma gapił się na niego, próbując choć coś zrozumieć. Krwiopijca tymczasem zbliżył się do świętej ikony w kącie, tam uklęknął, rozrzewnił się, wybił trzy pokłony, wstał i znowu znalazł się przy posłaniu brata.
- No, kochanku, wstawaj! Bóg zesłał swoje zmiłowanie! - siadając w fotelu, rzekł tak radośnie, jakby naprawdę to *zmiłowanie* przyniósł w kieszeni.
Umierający w końcu pojął, że przed nim nie cień a sam Pijawka we własnej personie. Skulił się, jakby nagle chwyciła go febra. Oczy Judaszka spoglądały jasno, milutko, lecz chory dobrze wiedział, że skrywają *pętlę*, która lada chwila zaciśnie mu krtań.
- Ach, bracie, bracie! jaka z ciebie mimoza! - Krwiopijca wciąż sypał żarcikami jak to w rodzinie. - A ty weź i nabierz otuchy! Wstań i pobiegaj! truchcikiem! dyrdaczkiem! - mamunia z lubością niech popatrzy, jakim to zuchem jesteśmy! Uch, ty!
- Won, Judaszu! won! - rozpaczliwie krzyknął chory.
- A-a-ach! bracie, bracie! Ja do ciebie z sercem i pociechą, a ty... też żeś i powiedział! A-a-ach, jaki grzech! I że też ci to język, przyjacielu, kołkiem nie stanął, żeby takie słowa rodzonemu bratu mówić! Wstyd, gołąbku, nawet wielki wstyd! Czekaj, lepiej poprawię ci poduszkę.
Pijawka wstał i tknął palcem w wezgłowie.
- Dobrze! - ciągnął. - O, jak teraz pięknie! Leż sobie wygodniutko - choćby do rana nic nie trzeba poprawiać!
oceny: bezbłędne / znakomite
Widać, że mentalność ludzka od XIX w. niewiele się zmieniła.