Przejdź do komentarzyM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. III - Bilans rodzinny/3
Tekst 144 z 253 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2019-04-29
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1305

Wpatrywała się w polną dal, w te przemoknięte wioski, które jak czarne plamki pstrzyły się tam i owdzie na widnokręgu; wpatrywała w białe cerkwie wiejskich cmentarzy, w jaskrawe piętna, jakie na równinie rysowały brodzące w promieniach słońca obłoki, przyglądała się jakiemuś chłopu, jak szedł między polnymi bruzdami, a jej się zdawało, że zastygł w miejscu. Przy tym jednak o niczym nie myślała, czy też, lepiej mówiąc, myśli jej były tak porwane, że na niczym nie mogła skupić się dłużej. Patrzyła tylko, patrzyła, póki starcze odrętwienie nie zaczynało znowu szumieć w uszach i nie otulało mgłą i tych pół, i cerkwi, i wioseczek, i idącego w dali człowieka.


Czasem wszakże coś sobie przypominała, lecz pamięć przeszłości powracała bez żadnego związku, jako fragmenty. Uwaga nie mogła się zatrzymać nad niczym i nieustannie przebiegała od jednego odległego wątku do drugiego. Od czasu do czasu jednak porażało ją coś szczególnego - nie radość, nie: przeszłość Ariny Pietrowny była, jeśli chodzi o te odczucia, okrutnie w nie skąpa - nie radość, a krzywda jakaś gorzka, nie do zniesienia. Wówczas jakby coś w niej się zapalało, smutek i żal zapełzały do serca i łzy napływały do oczu. Zaczynała płakać, płakała boleśnie, jak płacze żałosna starość, kiedy łzy płyną jak pod brzemieniem koszmaru. Tymczasem podświadomość nadal pracowała i, niezauważenie dla staruszki, oddalała źródło smutku tak, że po chwili ona sama ze zdziwieniem pytała, cóż takiego się przytrafiło, że płacze.


W ogóle żyła, jakby nie uczestnicząc osobiście w życiu, żyła tylko dlatego, że na popiołach przeszłości kryły się jeszcze jakieś ważne zapomniane końce, które należało obowiązkowo zebrać, podliczyć i zbilansować. Dopóki końce te były ukryte, życie szło swoją koleją, zmuszając ją do zewnętrznych niezbędnych czynności, by owo półsenne trwanie całkiem w proch się nie rozsypało.


Ale jeśli dni schodziły  jej na drzemce bez udziału świadomości, to noce były zdecydowanie bardziej męczące. Nocą Arina Pietrowna BAŁA SIĘ; bała się złodziei, przywidzeń, diabłów, słowem wszystkiego, co było produktem jej wychowania i wiejskiej codzienności. Obrona zaś przed tym wszystkim była kiepska, bo oprócz zgrzybiałej klucznicy i jednookiej kucharki, o których już mówiliśmy, cały nocny personel dworu w Pogoriełce uosabiał kulawy chłopek Fiedosiejuszka, który za dwa ruble miesięcznie przychodził z wioski stróżować nocami i zwykle chrapał sobie w sieni, wychodząc tylko w oznaczone godziny, by uderzyć kilka razy w żeliwną sztabę. Chociaż w czworakach*) żyło kilkoro czeladzi, lecz pomieszczenia ich stały dobre 20 sążni**) dalej, i dowołać się o nocnej porze kogoś stamtąd było nie tak znowu łatwo.


Jest coś ciężkiego, dławiącego w bezsennej wiejskiej nocy. Około 21:00, rzadko najpóźniej o 22:00 życie jakby urywa się, i nastaje cisza, budząca lęk. I nie ma czym się zająć, a i żal świec - chciał nie chciał wypada się położyć do łóżka.


Afimiuszka, gdy tylko zdjęto samowar ze stołu, z nawyku, nabytego jeszcze w pańszczyźnianych czasach, zawsze ścieliła sobie wojłok w poprzek drzwi, wiodących do sypialni pani, po czym drapała się, poziewała, i ledwie tylko uwaliła się na swym posłaniu na podłodze, natychmiast zamierała. Makarowna krzątała się w pokoju dla służby nieco dłużej i wciąż coś mamrotała, kogoś wyzywała, ale w końcu i ta przycichła, i po chwili słychać, jak na zmianę to zachrapie, to coś zabredzi. Stróż kilkakroć zadźwięczał o sztabę, żeby przypomnieć, że czuwa - i milknie na długo.


Arina Pietrowna siedzi przed ogarkiem świecy łojowej i próbuje odegnać senność pasjansem, lecz ledwo tylko weźmie się za rozkładanie kart, już drzemka zaczyna ją ogarniać. *Tylko patrzeć, jak ogień zaprószysz, i pożar gotowy!* - mówi do siebie i postanawia się położyć. Zaledwie jednak zdążyła utonąć w puchowych poduszkach, nowa bieda się pojawia: sen, który przez cały wieczór tak ją mamił, tak całe ciało łamał, całkiem raptem gdzieś przepadł.


W pokoju napalono, z otwartej duchówki***) gorąc aż wali, a od atłasowych pierzyn atmosfera czyni się po prostu nie do zniesienia. Arina Pietrowna przewraca się z boku na bok i chce kogoś przywołać, chociaż dobrze wie, że nikt i tak nie przyjdzie. Tajemna cisza panuje dookoła - cisza, w której baczne ucho wszak potrafi rozróżnić masę dźwięków: to gdzieś trzasnęło, to rozległo się dalekie wycie, a to jakby ktoś przeszedł po korytarzu, to znów przeleciał w pokoju jakiś chłodniejszy powiew i dotknął policzka.



......................................................

*) czworaki - budynki, gdzie gnieździła się z rodzinami służba dworska wraz ze swoim inwentarzem;

**) 20 sążni - 20 x 1/500 wiorsty = plus/minus około 400 m;

***) duchówka - część pieca z drzwiczkami, rodzaj naszego piekarnika

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×