Przejdź do komentarzyM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. III - Bilans rodzinny/4
Tekst 145 z 253 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2019-04-30
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1271

Światełko lampki wiecznej pełga pod ikoną i blaskiem swym przydaje przedmiotom jakiejś nierzeczywistej postaci, jakby to nie rzeczy były, a same tylko ich kontury. Oprócz tego złudnego światła zjawia się też inne, dochodzące z otwartych drzwi sąsiedniego pokoju, gdzie przed ikonostasem również zapalono kilka kaganków. Ich odblask legł żółtawym prostokątem na podłodze, jakby wcinając się w mroki sypialni i nie zlewając się z nimi. Wszędzie są chwiejne ciche cienie. O, mysz zaskrobała pod tapetą; *szszszszyt! paskudna!* - krzyknie na nią Arina Pietrowna, i znowu wszystko milknie. Znowu te cienie, ponowny, nie wiadomo skąd płynący, dziwny szept. W czujnym, chorobliwym odrętwieniu mija większa część nocy, i dopiero nad ranem prawdziwy sen wstępuje w swoje prawa. A o 6:00 staruszka jest już na nogach, udręczona bezsennością.


Do wszystkich tych przyczyn, dostatecznie obrazujących jej żałosne trwanie, dołączyły jeszcze dwie: skąpość żywienia - i niewygody. Jadła mało i źle, w ten sposób chyba myśląc nadrobić braki, spowodowane niedostatkiem jej osobistego nadzoru. Co zaś się tyczy pomieszczeń, to dom w Pogoriełce był stary i wilgotny, a pokój, w którym się zamknęła, nigdy nie wietrzony i całymi tygodniami nie uprzątnięty. I oto pośród tej pełnej bezradności, pośród braku wszelkiego komfortu i jakichkolwiek starań zbliżała się niedołężność.


Im dalej jednak postępował starczy rozkład, tym silniej w niej przemawiało pragnienie życia. Czy też, lepiej się wyrażając, nie tyle pragnienie życia, co chęć *połasowania* sprzężona z całkowitym brakiem idei śmierci. Dawniej bała się umrzeć, obecnie całkiem jakby o tym zapomniała. A więc, skoro jej ideały życiowe niewiele się różniły od ideałów przeciętnej wieśniaczki, to i wyobrażenia *dobrego życia*, jakie ją pociągało, były dosyć przyziemne. Wszystko, czego sobie zawsze odmawiała - smaczne jedzenie, spokój i poczucie bezpieczeństwa oraz rozmowy z ludźmi - wszystko to stało się dzisiaj tematem najbardziej uporczywych rozważań. Wszelkie skłonności klasycznej rezydentki - czcza gadanina, lizusostwo i służalczość dla doraźnej korzyści oraz łakomstwo - nasilały się w zdumiewającym tempie.


Żywiła się kapuśniakiem na nieświeżej słoninie dla służby - i marzyła o gołowliowskich zapasach, o karasiach, łowionych w dubrowińskich stawach, o grzybach, jakich lasy wszędzie dookoła były pełne, o drobiu, jaki tuczono tam na gumnie. *Rosołku by się pojadło - na gęsich podróbkach. Albo rydzyków w śmietanie...* - przebiegało jej przez myśl tak żywo, że aż kąciki ust jej opadały. Nocą przewracała się z boku na bok, zamierając ze strachu na każdy szelest, i dumała: *O, w Gołowliowie i zapory w dworze krzepkie, i stróże pewni, stukają sobie w sztabę, postukują - śpisz jak u pana Boga!* W ciągu dnia godzinami słowa nie zamieniała z nikim, i w czasie owego przymusowego milczenia samo przez się przychodziło do głowy: *O, w Gołowliowie inaczej - ludzi kupa, jest do kogo usta otworzyć!* Jednym słowem, co chwila przypominały się jej dawne czasy, i w miarę, jak powracały wspomnienia, to Gołowliowo stawało się czymś w rodzaju promieniującego centrum, w którym skupiało się *dobre życie*.


I im częściej wyobraźnię mąciły przedstawienia o tym centrum, tym silniej paczyła się wola i tym dalej w głąb uchodziły niedawne dotkliwe krzywdy. Rosjanka z samego składu swego wychowania i życia aż nazbyt łatwo się godzi z dolą *z łaski wziętego domownika*, dlatego także Arina Pietrowna nie uchroniła się przed podobnym losem, chociaż zdawałoby się, cała jej przeszłość przestrzegała ją i skutecznie broniła przed wyborem takiej ścieżki. Gdyby nie to, że *wtenczas* popełniła błąd, wydzielając majątki synom i zawierzając siebie i wnuczki Judaszkowi, do dzisiaj byłaby panią na Gołowliowie, staruchą gderliwą i stanowczą, która zmusiłaby wszystkich, by jedli jej z ręki. Skoro jednak błąd ten był nie do naprawienia, to przejście od pyszałkowatych gderań do pokory i pochlebstwa stanowiło już dla niej tylko kwestię czasu. Póki siły zachowywały resztki poprzedniej mocy, przejście owo nie uzewnętrzniało się jeszcze, wszak kiedy tylko zrozumiała, że bezpowrotnie skazana jest na bezradność i samotność, natychmiast do jej serca zaczęły zapełzać wszelkie zakusy małoduszności - i powoli, stopniowo, krok za krokiem, do końca wykoleiły i bez tego chwiejną już wolę.


Judaszek, który początkowo, przyjeżdżając do Pogoriełki, napotykał jedynie jak najchłodniejsze przyjęcie, ni stąd ni zowąd przestał być nienawistny. Stare krzywdy jakoś same przez się zostały zapomniane, i Arina Pietrowna pierwsza uczyniła krok ku zbliżeniu.


.................................................

*) gumno - rodzaj wydzielonego podwórza wraz z budynkami gospodarczymi

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×