Przejdź do komentarzyK-X ląduje (9 cz.)
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2019-05-14
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1287

K-X ląduje (9 cz.)



Szczęśliwe dzieci pobiegły na mostek i usiadły między starszymi. Długo jeszcze razem siedzieli nad potokiem, wsłuchując się w jego szum i opowiadając sobie o wrażeniach mijającego dnia. Starsi opowiadali o swojej pieszej wędrówce po lesie i nazbieranych tam roślinkach, które polecą na Księżyc, a dzieci opowiadały o swojej wspaniałej wycieczce, przemilczając oczywiście wszystkie niebezpieczne sytuacje, w jakich się znalazły. Kiedy w swoich opowieściach (bez względu na to kto akurat opowiadał) dochodziły do momentu, w którym przyszło im znajdować się w niebezpieczeństwie (jak na przykład zawał w jaskini, czy atak dzików), zerkały na Chwatka, dając mu do zrozumienia, aby opowieść sam zakończył. Bo Chwatko już wiedział, jak przed starszymi wybrnąć z takiej „niebezpiecznej opowieści”. A one same w tym czasie napełniały swe buzie pysznymi naleśnikami i zajmowały się ich pałaszowaniem, z ciekawością nastawiając uszu, jak to też Chwatko, bajdurząc, doprowadzi do końca rozpoczętą przez nich opowieść.

Zapadła ciemna nocka, a wszyscy dalej siedzieli na mostku, i popijając wyborny soczek z malin, miło sobie gawędzili. W międzyczasie zerkali też na gwiaździste niebo, szukając znajomych gwiazd i wypatrując Księżyca, który gdzieś się schował akurat.

Księżyc widocznie nie chciał sobą zakłócać niebiańsko-bajecznego wyglądu Drogi Mlecznej, która sama w sobie była już bardzo spektakularna. Zapewne zrozumiał, że nic tu po nim i spokojnie, gdzieś w ukryciu, wyczekiwał na swoją kolej.

Atmosfera na mostku, nad cichutko szumiącym potokiem, była bardzo miła i serdeczna. Nikt nie czuł ani zmęczenia ani senności. Raz tylko Gabciowi wymknęło się spod kontroli głośne ziewnięcie. I jak się po chwili okazało, było to o jedno za dużo, bo K-X zarządził nagle, ku zaskoczeniu wszystkich ludków, udanie się na spoczynek.

— Jak to? To wy śpicie? — spytał dziadek Hardy, nie kryjąc wielkiego zdziwienia. — Przecież ostatni raz…

— Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr! Tak to się u was mówi? — z mocno zgrzytającym śmiechem powiedział K-X. — Właśnie od ostatniego razu śpimy. I jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni. Na początku wydawało nam się to śmieszne, niepotrzebne, wręcz stratą czasu. Ale przełamaliśmy się i w końcu zmusiliśmy się do spania. Bo skoro Ziemianie śpią, to znaczy, że to chyba jest mądre. I teraz muszę wam powiedzieć, że nawet potrzebujemy snu, bo on daje nam siłę i lepsze samopoczucie… A więc, do spania moi drodzy! Ale najpierw ustawiajcie się do mycia.

— No co ty, K-X! — krzyknął znów mocno zaskoczony dziadek Hardy. — Chyba nie chcecie się myć w potoku? W naszym pałacu mamy trzy łazienki z ciepłą wodą.

— Z wodą, powiadasz? Z ciepłą wodą? — spytał K-X z nietęgą miną. — No bo wiesz, u nas na Księżycu mamy mało wody i musimy ją bardzo oszczędzać, dlatego myjemy się innym sposobem. Ale jak uważasz, że możemy się łazienkowo wymyć, to czemu nie? Trzeba by nam było spróbować.

— Ojej, woda? Znów woda? Co oni mają z tą wodą? Nie mam ochoty nawet spróbować — szepnął wystraszony K-1 siostrze do ucha, a głośno już, żeby wszyscy słyszeli, dodał: — My już jesteśmy wymyci. Prawda, dzieci?

— Wcale nie! Wystarczy popatrzeć na Gabcia — za wszystkie dzieci odpowiedział Gagatek i łupnął K-1 z nieukrywanym niezadowoleniem po plecach. — Czyś ty zwariował? Rezygnować z takiej przyjemności? Chyba się wody nie boisz, co? Przecież tyś nie diabeł, a nasza cieplicowa woda nie święcona…

— Gagatku, zamknij buzię! — Chwatko zgromił braciszka, po raz nie wiadomo już który tego dnia, a do K-1 powiedział: — Kto chce, to się myje, kto nie chce, nie musi… Jego wola.

— Jasne, że nie ma przymusu! Ale może K-1 przynajmniej popatrzy, jaka to przyjemność dla kąpiących się w ciepłej wodzie, w przepięknej i wygodnej balii, albo pod prysznicem... No co, K-1, zgoda? — Gagatek nie odpuszczał i kusił dalej: — A potem, jak już wychlapiemy wszystką wodę, to pójdziemy razem odkręcać zawory w cieplicy i napełniać zbiorniki ciepłą wodą. A to fajowe zajęcie, mówię ci… No nie, Gryziu?!

— Gagat już taki jest, że wszystkich wodzi na pokuszenie i prowadzi do grzechu — zaśmiał się Gryzio i puścił do kuzynka oczko. Po czym odwrócił się do K-1 i powiedział: — Ale nie obawiaj się, tym razem to żaden grzech, to naprawdę czysta, niczym niezmącona przyjemność… no, może tylko brudem. Możemy wejść razem do łazienki i będziesz patrzył jak to się robi.

Ciekawość wzięła górę nad obawą i K-1 dał się namówić na rolę obserwatora Gryzia ciepłej kąpieli w balii. I choć ona na początku wydawała mu się, jak już nie straszna, to przynajmniej mało przyjemna, a już na pewno dziwna, to jednak po chwili, słysząc piski i śmiechy Gaga w sąsiedniej łazience, uznał, że trzeba by było się chociaż zastanowić nad takim rodzajem — oczyszczania się. Ale kiedy wrzawa w sąsiedniej łazience stawała się coraz głośniejsza, a do tego uszu jego dobiegły jeszcze wesołe piski własnej siostry, która bez żadnych obaw poszła ze Śmieszką do dalszej łazienki, nie wytrzymał. Wyskoczył z łazienki gdzie był razem z Gryziem i wpadł do łazienki, z której dochodziły odgłosy Gaga, Nosolka i Chwatka, i stanął jak wryty. Bo jakże to tak? Wszyscy chłopcy stali nadzy pod takimi śmiesznymi rurami z sitkiem, skąd leciała woda i chlapali się jak kaczki w deszczu. K-1 przestał się już dłużej zastanawiać i wskoczył pomiędzy nich, tak jak stał.

— Na Lunę księżycowatą! A to co za kosmita wypadł nam z prysznica?! — wrzasnął Gagatek i zaczął się przeraźliwie i głośno śmiać, prowokując wszystkich zebranych w tym miejscu chłopaków, do równie głośnego śmiechu.

Chłopcy tak strasznie głośno zachowywali się w łazience, że aż papcio Chwat, zaniepokojony tymi odgłosami, wparował do nich do środka. A to, co zobaczył, wprawiło go w wielkie zdumienie, więc się pośpiesznie i cichutko wycofał. I kiedy wrócił do salonu, gdzie siedzieli wszyscy starsi w oczekiwaniu na zwolnienie łazienek przez dzieci, wybuchnął gromkim śmiechem i zarządził:

— No, powstańcie panowie! Jeśli nie chcecie, żeby nasze panie się przeziębiły, kąpiąc się w zimnej wodzie. Wszyscy razem musimy zejść do cieplicy i zbiorniki na szybko ponapełniać ciepłą wodą. Bo na to wygląda, że nasze dzieci nie zostawią nam ani kropelki. Oni się nie tylko kąpią, niektórzy, jak widziałem, piorą nawet swoje ubrania przy okazji.

Wszyscy mężczyźni bardzo chętnie poderwali się z miejsc i pomaszerowali za papciem Chwatem w dół jaskini do cieplic. Każdy z nich był bardzo ciekaw jak funkcjonuje taki wodociąg z ciepłą wodą. Zabawili więc tam dość długo, bo papcio Chwat i dziadek Hardy musieli dokładnie każdemu wyjaśnić jak go zbudowali i jak działa. Kiedy już wracali z powrotem, dyskutując na wiadomy temat, usłyszeli, że dzieci ciągle siedzą w łazienkach, bo właśnie stamtąd dobiegał ich nieustająco głośny śmiech.

— No nie! Oni wychlapują następne zbiorniki ciepłej wody! — krzyknął dziadek Hardy i poczłapał do łazienki chłopców. Gdy wszedł do środka nie zobaczył nikogo tylko kłęby gęstej pary. Gdyby nie głośny śmiech chłopców, pomyślałby, iż łazienka jest pusta. Ale że nie była, huknął donośnym głosem: — Nie wiem, o co wam chodzi z tą kąpielą, ale wiem na pewno, że nie chodzi wam o kąpiel! Wyłazicie w końcu z tej łazienki, czy musimy was wołami wyciągać?!

— Oj, dziadziuniu nasz kochany, woły to ty zostaw w zagrodzie, my sami już wychodzimy! — zawołał skądś z kłębów pary Gagatek. — A o ciepłą wodę, to ty się nie martw! My już pędzimy do cieplic, aby specjalnie dla was napełniać zbiorniki i…

— Ja ci zaraz Gagatku popędzę! — dziadek Hardy przerwał wnukowi i zaczął machać rękami, próbując choć trochę rozgonić nagromadzoną parę. Ale gdy stwierdził, że to daremne, postanowił otworzyć lufcik wentylacyjny. Ręką po omacku zaczął więc szukać sznurka, który służy do tego celu. W końcu go znalazł. Pociągnął mocno i… sznurek został mu w ręce, a z nim jeszcze coś. Wtedy się zdenerwował i z tym czymś w ręce wyszedł z łazienki, i nie zwracając nawet uwagi na to, co to było, powiesił na klamce. Ale zanim zamknął drzwi za sobą, zawołał jeszcze: — Daję wam pięć minut, a potem zakręcam zawór i wyłączam światło. Zrozumiano?!

Cóż było robić? Chłopcy szybko zaczęli się wycierać ręcznikami i szukać swych ubrań. A że pary wodnej było jeszcze ciągle dużo, nie widzieli, czy się dobrze ubierają. Wreszcie udało im się jakoś odziać, zaczęli więc wychodzić z łazienki, po drodze przeczesując palcami swoje rozczochrane i mokre włosy.

Dziewczynki, które już dobrą chwilę siedziały ze starszymi na kanapie i rozmawiały, na widok wchodzących do salonu chłopców oniemiały z wrażenia. Bo widok był niesamowity. Chłopcy wyglądali cudacznie. Po pierwsze: żaden z nich nie był ubrany kompletnie, a po drugie: mieli na sobie nie tylko własne części garderoby. Jedynie Nosolek ubrany był w większość swojego własnego odzienia, ale w wejściu do salonu szarpał się jeszcze z Gabciem, próbując mu wyrwać skarpetkę z ręki.

— Oddawaj, Gabciu! Toż to moja, przecież czuję! — Nosolek upominał się głośno, wąchając trzymaną przez kuzyna skarpetkę.

— Tak? To gdzie jest moja? — pytał zdziwiony Gabcio.

— Och, coś mi się wydaje, że ja mam dwie skarpetki na jednej nodze — zarechotał Gagatek i szybkim ruchem zdjął jedną z nogi i rzucił nią w kierunku braciszka. Nie trafił jednak. Wprawdzie skarpetka poszybowała w powietrzu w kierunku Gabcia, ale pod drodze zawisła na ściennym świeczniku i… zaczęła płonąć, wydając przy tym dziwne, skwierczące dźwięki.

Wszyscy się bardzo wystraszyli. Tylko papcio Chwat zachował zimną krew i natychmiast zareagował. Podskoczył do świecznika i jednym ruchem ręki ściągnął tę wątpliwą pochodnię na ziemię i zagasił, przydeptując ją nogami.

Gagatek też się wystraszył, ale widząc natychmiastową i skuteczną akcję przeciwpożarową papcia, nie zdążył się aż tak mocno wystraszyć, bo zaraz z humorem zawołał:

— No, jesteśmy uratowani! Jak to dobrze, że z Gabcia taki brudas to i jego oblepiona błotem skarpetka nie spłonęła tak szybko i… nie spowodowała pożaru… Fuuuj! I pomyśleć, że ja ją miałem ubraną na mojej szanownej nóżce!

— Gagat, tego już za wiele! — huknął gromko papcio Chwat i palcem wskazał synowi kierunek wyjścia.

Poszedł więc Gagatek ze spuszczoną głową w kierunku wskazanym przez papcia, i już prawie wchodził do swojego pokoju, gdy nagle się odwrócił i zaczął wołać:

— Ratujcie K-1! On na pewno podtopił się pod prysznicem.

Wszyscy natychmiast rzucili się do drzwi łazienki, nawołując K-1. Ale im nie odpowiadał. Niewiele się namyślając, obaj ojcowie: K-Y i papcio Chwat, wtargnęli do środka, i rozglądając się po łazience, wzrokiem szukali chłopca. Jakie było ich zdziwienie, kiedy zobaczyli tuż pod niedziałającymi już natryskami dużą kupkę mokrych ręczników, a pomiędzy nimi, w małej szparce, mrugające jedno oko. Jak się okazało, oko to należało do K-1.

— Synu, a cóż ty tu robisz?! — spytał zaniepokojony K-Y, domyślając się, że to jego pierworodny siedzi tam skulony na posadzce pod stertą użytych ręczników.

— Nic, nic! Jest mi tylko trochę zimno… Zawołaj Chwatka, a ja zaraz wyjdę... — rozległ się spod ręczników mocno zgrzytający głos.

Ojcowie wyszli z łazienki jeszcze bardziej zdziwieni niż byli wcześniej i natychmiast wysłali tam Chwatka.

— Na nasz bór! K-1, a tobie co?! — zawołał wystraszony Chwatko, kiedy tylko wpadł do łazienki i zobaczył ruszającą się kupkę ręczników. Rzucił się na nią momentalnie i próbował K-1 z niej wygrzebać. Nie udawało mu się to jednak, bo K-1 trzymał ręczniki kurczowo przy sobie. A to zaniepokoiło go jeszcze bardziej, więc łagodnym głosem spytał: — K-1, proszę, powiedz mi, co ci się stało? Może to było błędem z naszej strony, że ściągnęliśmy z ciebie kombinezon? I może się okazało, że ta kąpiel ci zaszkodziła… albo co?

— Nie kąpiel… nie kąpiel! — poinformował przyjaciela K-1 i zaczął tak niemiłosiernie zdwonić zębami oraz trząść się, że nie mógł wymówić żadnego słowa więcej. Chwilę to trwało zanim się jakoś pozbierał do kupy w tej kupie ręczników. Ale się wreszcie pozbierał i odezwał się znów: — Chwatkooo, nie… nieee rrróbcie żarrrtów i oddddajcie mi mój kommmbinezezezzzzzon, bo zamarrrznę na kość!

— K-1, nie bredź! Przecież nikt ci go nie zabrał. Gdzieś tu musi być… — powiedział Chwatko i zaczął się rozglądać po całej łazience. — Ty, faktycznie go tu nie ma. Jeżeli to sprawka Gagatka, to ja mu zaraz już naprawdę spuszczę manto.

Chwatko wybiegł z łazienki z wielkim hukiem i złym wzrokiem szukał Gagatka wśród zebranych przy drzwiach łazienki. A gdy go ujrzał, rzucił się na niego i złapał za kark.

— Oddawaj, i to już! Oszalałeś już całkowicie! Chcesz, żeby K-1 się rozchorował?! No już! Oddawaj, mówię!

— Papcio, ratuj! — wrzeszczał wniebogłosy Gagatek, próbując się wyrwać bratu. — Chwatko zwariował! Chwatko zwariował!... To ten zawał mu zaszkodził… Ratunku!

— Nie, oni chyba wszyscy dzisiaj powariowali! — krzyknął papcio Chwat i momentalnie doskoczył do synów, rozdzielając ich od siebie. Popatrzył na nich rozeźlonym wzrokiem, wreszcie wziął głęboki oddech i spokojniejszym już tonem rzekł: — Proszę was bardzo, powiedzcie, o co tu właściwie chodzi? I co znaczy ten „zawał”?

Zaległa nagła cisza. Wszystkie twarze zebranych z wielkim znakiem zapytania w oczach zwróciły się w kierunku Chwatka i Gagatka. I gdy u wszystkich starszych znak zapytania wymieszany był zmartwieniem i troską, to u dzieci tylko wielkim, narastającym przerażeniem. Wszyscy jednakowoż wyczekiwali odpowiedzi. Lecz zaległa tak nagle cisza trwała. Długo, coraz dłużej i stawała się już tak bardzo męcząca, że aż… krzyczeć zaczynała. I wtedy z pierwszej łazienki, w której była tylko balia, wyszedł w połowie ubrany i rozespany Gryzio.

— Ooo, widzę, że wszyscy czekacie aż ja zwolnię łazienkę — zawołał zaskoczony, widząc wszystkich w przedsionku pomiędzy łazienkami. Próbował się też jakoś na szybko ogarnąć, ale nie wychodziło mu to za dobrze. Narzucił więc tylko ręcznik na swoje rozpuszczone i mokre włosy i stanął naprzeciw. — Przepraszam! Zasiedziałem się… No dobra, nie będę ukrywał… po prostu usnąłem. Wcześniej pokazywałem K-1 jak fajowo jest kąpać się w balii, ale kiedy on wyszedł z łazienki, pomyślałem, że go znudziła moja praktyczna lekcja, no i... sam wyłożyłem się wygodnie w cieplutkiej wodzie i nie wiem kiedy przysnąłem… Ale zaraz, zaraz…! Widzę, że jednak moja nauka nie poszła w las, bo K-1 jednak zażywa kąpieli…

— A skąd ty to wiesz? — zapytał zaskoczony Chwatko.

— No jak to, skąd? Przecież to logiczne. Skoro jego kombinezon wisi na drzwiach, to on, K-1, właściciel tego kombinezonu musi, być za drzwiami bez kombinezonu i… skoro jest bez kombinezonu, tam w łazience, to co tam może robić?

Wszyscy zebrani natychmiast popatrzyli na drzwi łazienki, na których, na klamce, rzeczywiście wisiał złoty kombinezon K-1. Chwatko bez namysłu podskoczył do drzwi i ściągnął go. Po czym wpadł z nim do łazienki, szczęśliwy, że takim oto sposobem został wybawiony od odpowiedzi na niezręczne pytanie zadane przez papcia Chwata.

Było już bardzo późno, kiedy wszyscy razem znaleźli się ponownie w salonie. I ci wykąpani, i ci niewykąpani jeszcze. Nawet Gagatek siedział przy kominku wygodnie wyłożony tuż pod nogami papcia Chwata i ze szczęśliwą miną — skazańca wybawionego od kary — wodził wdzięcznym wzrokiem po wszystkich twarzach. Wszystkich interesowało samopoczucie K-1, dlatego czekali na niego i nikt nie ruszał się z miejsca. Tak że kiedy Chwatko wszedł z szeroko uśmiechniętym K-1 do salonu, wszyscy tam zebrani odsapnęli i odpowiedzieli mu równie szerokim uśmiechem.

Dziadek Hardy zaś poderwał się szybko z sofy, podszedł do chłopców i rzekł:

— Wybacz K-1, to moja robota z tym twoim kombinezonem. Nie zrobiłem tego jednak celowo. W ogóle nie wiedziałem, ani też nie widziałem, co trzymałem w ręku, bo para zupełnie przysłoniła mi oczy. Och, ty nieboraku, na pewno zmarzłeś tam okrutnie w oczekiwaniu na odzienie… No co, K-1? Wybaczysz staremu?

— Ależ ja nie mam co wybaczać. Kąpiel była świetna i… z przygodą. Tym bardziej na dłużej ją zapamiętam. I to właśnie, jak się teraz okazuje, przede wszystkim dzięki tobie, dziadku Hardy. Bo jak chłopcy wyszli z łazienki, to ja najpierw szukałem za swoim kombinezonem, ale gdy go nie znalazłem, to byłem nawet zadowolony, gdyż mogłem z powrotem wleźć pod tę rurę z sitem przecedzającym ciepłą wodę. Mogłem się więc rozkoszować tą waszą kąpielą łazienkową jeszcze dłużej. I to sam. Tyle że potem coś mi się pomieszało w kręceniu pokrętłami, że zamiast ciepłej, leciała już tylko zimna woda. A potem to już w ogóle nic nie leciało. No to trochę… troszeczkę tylko, zmarzłem… Ale to nic, to nic. Pomyśl tylko dziadku… a ja głupi, tak bardzo bałem się wody.

— No to jak widać: „nie ma niczego złego, coby na dobre nie wyszło” — ze śmiechem powiedziała Śmieszka, cytując mamci Radosnej ulubione przysłowie. — Aż żałuję, że K-2 nie stworzyłam podobnych warunków do kąpieli, też by ją na dłużej zapamiętała…

— I tak zapamięta. I to na zawsze. Możesz być tego Siemieszko pewna — powiedziała K-2 i mocno przytuliła przyjaciółkę do siebie. — Wszystko zapamiętam, bo wszystko jest u was wspaniałe, a już najbardziej wy sami, kochani moi przyjaciele. Nasi przyjaciele.

Na powrót zrobiła się bardzo serdeczna atmosfera przy kominku. Wszyscy zapewniali siebie o swojej wielkiej sympatii i przyjaźni. Opowiadali o swoich uczuciach i wrażeniach ze wspólnych, jakże wspaniałych przeżyć. Nawet o tych najmniejszych, które również na zawsze pozostaną w ich pamięci. Nawzajem też zapewniali siebie, że wspomnienia ze wspólnie spędzonych chwil będą w swych sercach pielęgnować przez całe życie.

Mogliby jeszcze długo siedzieć tak przy kominku i wsłuchiwać się w swoje opowieści przy akompaniamencie strzelających płomieni i drobniutkich iskierek, ale w końcu musieli udać się na spoczynek. Czekał ich nowy dzień, pełen wspaniałych i wspólnych przeżyć. Musieli więc być wypoczęci. I tego właśnie argumentu użył papcio Chwat, by zachęcić wszystkich do spania.

Na starszych czekała jeszcze kąpiel, na którą szczególnie cieszyli się starsi Księżycowi Pobratymcy. Ale dzieci mogły już pójść do łóżek. Papcio na szybko porozdzielał pokoje. I chyba całkiem mądrze porozdzielał, bo każda para starszych gości otrzymała osobny i wygodny pokój gościnny, natomiast dzieci miały spać razem w swoich pokojach. Tak że Śmieszka do swego pokoju dostała w przydziale K-2, a Chwatko K-1. Natomiast Gryzio z Nosolkiem, jako goście, mieli osobny pokój, jak poprzedniej nocy. A bliźniaki? Wiadomo. Bliźniaki muszą spać razem, więc u nich bez zmian. Jednak Gagatkowi, i tylko jemu, pierwszy raz nie spodobał się taki podział, zaczął więc głośno protestować. Chciał koniecznie spać w pokoju z dziewczynkami albo przynajmniej z K-1 i z Chwatkiem. Papcio był jednak nieugięty i na nic się zdały Gagatkowe protesty. Nic nie wskórał, jedynie to, że papcio przypomniał sobie, że był na niego zły i że miał za co, no i że nie dowiedział się w rezultacie o co chodziło z tym „zawałem”.

— Cicho będziesz w końcu, Gagat?! Podział pokoi zrobiony... i basta! I nie zawracaj mi więcej głowy tylko mów mi tu zaraz, co to za „zawał” miałeś na myśli?... Albo nie, wróć! Chwatko, ty mów, bo on mi będzie znów farmazony tylko opowiadał. No, słucham!

Znów zawiało trwogą wśród dzieci. I z takim właśnie uczuciem, wymieszanym na poły ze współczuciem, wszystkie wlepiły wzrok w Chwatka, wyczekując, co też ten nieborak wymyśli we własnej i ich obronie.

— No wiesz… papciu! No wiesz, byliśmy tam… no w tym, gdzie był… no… — Chwatko, stękając, myślał intensywnie, co by tu za odpowiedź na szybko wymyślić. I aż się spocił, bo nic w miarę sensownego nie przychodziło mu do głowy. Chciał więc zyskać przynajmniej na czasie, żeby dalej intensywnie i szybko myśleć, dlatego stękanie zamienił na jąkanie: — Za… za… zaw…

— Za… za… zawilec, gamoniu! Za… za… zapomniałeś? Czy co? Uszy aż mi spuchły od tego twojego: „za-za” — wmieszał się na szybko Gagatek, chcąc ratować brata, sytuację, wszystkie dzieci, no i przede wszystkim siebie. — Ach, papciu, za… zapomnij! Przecież widzisz, że nic Chwatkowi nie jest. I to nie żaden zawał, tylko: z a w i l e c! Słyszysz? Nawet umiem ładnie przeliterować… No dobra, jak chcesz, mogę to zrobić jeszcze raz: z a w i l e c…

— Gagat! Jak ja cię zaraz palnę, to ty się sam zawiniesz! — wrzasnął papcio i spiorunował syna wzrokiem. — Gadaj mi tu zaraz, co z tym… za… za…zawilcem?!... A niech was już nie wiem co! Tak mi zawile wyjaśniacie, że mi się już samemu w głowie wszystko pozawijało… to jest, pomieszało.

— Sie robi papciu. Już gadam! — Gagatek podjął się wielkiego ryzyka i kontynuował wyjaśnianie. — No bo Chwatko chciał K-2 pokazać, że u nas, na Ziemi, rosną takie kwiaty, które nie tylko ładnie wyglądają, ale też służą ludkom w leczeniu różnych chorób. I że nie było akurat pod ręką żadnego kwiatka, to wpakował sobie do buzi listki zawilca gajowego, bo kwiatki tego, no… zawilca przecież już dawno zwiędły… A wiem, co mówię, bo byliśmy w maju razem z babcią Miłą zbierać świeże kwiatuszki zawilca na kamforę zawilcową, którą babcia chciała zrobić dziadziusiowi do nacierania… No i… co to ja chciałem powiedzieć?... Aha, no i Chwatko chciał pokazać K-2, że jak połknie zawilec, no, taki bez kwiatuszka już, ale chociażby listek, to może… zniknie też jak kamfora… czy coś. Nie wszystko zrozumiałem, co on tam jej tłumaczył… Ale widziałem, że on zaraz ten listek wypluł, bo Śmieszka na niego nakrzyczała, że listki zawilca są trujące. Dlatego papciu nie martw się, z Chwatkiem jest już wszystko w porządku… No przecież sam widzisz.

— Muszę chyba babcię Miłą poprosić, aby mi natarła skronie tą kamforą zawilcową, bo łeb mi pęka od tego twojego tłumaczenia! — huknął papcio Chwat w kierunku Gagatka. Po czym popatrzył na wszystkie dzieci, zrobił wesołą minę i powiedział: — Ale wam się botanik trafił! No, no! Może kiedyś jakąś mądrą książkę z botaniki napisze?

— Albo z ziołolecznictwa — dopowiedziała z głośnym śmiechem Śmieszka.

— Będą z Gagatka jeszcze ludzie, mówię wam — zawyrokował Gryzio, ciągle jeszcze zaskoczony historią o zawilcu opowiedzianą przez małego kuzynka. Chwilę pozgrzytał zębami, trawiąc w myślach wiadomości o zawilcu, wreszcie nachylił się do Gagatkowego ucha i szepnął: — Ale żeś tu nazawijał… że ho, ho! Sam bym lepszego zawijania nie wymyślał. Myślałem już, że z tego zawijania zwinnie przeskoczysz nawet na temat zwinek, ale na szczęście nie zrobiłeś tego i oszczędziłeś nam słuchania następnego baju-baj. A tak swoją drogą, to masz naprawdę szczęście, że udało ci się wybrnąć jakoś z tego twojego „zawału”, bo byś oberwał okropnie. I to od wszystkich.

— Wiem — z szelmowskim uśmiechem odpowiedział Gagatek. Ale zaraz głośno westchnął, bo poczuł się nagle zupełnie wyczerpany, więc jeszcze głośniej zawołał: — Idę spać! Chodź, Gabciu, idziemy!

— Poczekaj, poczekaj Gagatku! — zawołał nagle papcio Chwat i sam podszedł do Gagatka, który ciągnąc za rękę Gabcia, zmierzał już w kierunku swojego pokoju. — Czy mi się tylko wydawało, czy ty naprawdę masz jakąś ozdobę na czole?

— Nie, papciu, nie wydawało ci się... — odpowiedział Gagatek, robiąc na szybko urażoną minę, chociaż sam dopiero teraz, za przyczyną papcia, przypomniał sobie o swoim guzie. — Ty wolałeś jednak zajmować się jakimś tam za-zawilcem, aniżeli swoim dzielnym syneczkiem, który znosi cierpienia, aby tylko podtrzymać po papciu rodzinną tradycję.

— Och, ty mój biedny i… dzielny syneczku — powiedział papcio Chwat, głaszcząc Gagatka po głowie i uważnie omijając „bohaterską odznakę” na jego czole.

— No! — krzyknął tylko Gagatek i z buzią rozjechaną od ucha do ucha wszedł razem z Gabciem do pokoju, wciągając go za sobą mocnym szarpnięciem.

— Wspaniały ten twój smyk — rzekł K-Y. — Wszystkie wasze dzieci są wspaniałe, ale ten jest… szczególny… No, to prowadź nas Chwat w wasze łazienki, to zaraz sprawdzimy, z czego to K-1 był taki wystraszono- zadowolony.

— Nie tak, ojcze! To były moje dwa odrębne uczucia, i to w dwóch odrębnych momentach, więc nie powinieneś je łączyć. Zresztą, zaraz sam się przekonasz, ale weź ze sobą mamę, bo ona może być wystraszona. A dziadek niech idzie z babcią, bo babcia, to dopiero będzie zgrzytać zębami ze strachu.

— Dobrze, już dobrze, K-1. Nie obawiaj się. Dadzą sobie radę —uspokajającym tonem powiedział papcio Chwat. — A wy, dzieci, wszystkie już do łóżek… Marsz! I życzę przyjemnej nocy. Dobranoc!

— No właśnie, Chwat ma rację — wtrącił K-Y i z zadowoloną miną odkrywcy pomaszerował jako pierwszy do łazienki z balią. Za chwileczkę jednak zawrócił, wziął za rękę swoją żonę K-Betę i weszli razem. Po paru sekundach jeszcze raz się wrócił.

— A cóż ty, K-Y, tak tańczysz przy tych drzwiach? — z zaniepokojoną miną zapytał syna K-X, który akurat zamierzał wejść ze swoją żoną K-Alphą do drugiej łazienki.

— Nic, nic! Idź już z mamą zakąpać się łazienkowo — niepoprawną ludkową mową odpowiedział K-Y, robiąc przy tym zawstydzoną minę, jakby co najmniej został przyłapany przez ojca na gorącym uczynku. — Chciałem tylko powiedzieć dzieciom dobranoc… I chciałem też powiedzieć K-2, aby wzięła ze sobą do pokoju jaszczurki i dbała o te nasze przyszłe wybawicielki od zarazy owadziej, i żeby…

— Już dobrze, ojcze — powiedziała K-2, śmiejąc się, bo komiczny się jej wydał z oznaką obawy na twarzy i zawstydzenia jednocześnie. — Zakąpujcie się spokojnie. Już ja zadbam o moje kochane zawinięte zawilce… och, przepraszam!... szczurki zawinięte… Dobranoc kochani!

— Dobraaaanoooc! — krzyknęły wszystkie najstarsze dzieci jednocześnie, tuszując rozbawione miny.

— No, moi drodzy, zarządzam ciszę nocną! — zawołał Chwatko, patrząc na wesołe twarze dzieci. — Na dziś to wszystko! A jutro… no właśnie, co jutro? Nie zdążyliśmy dogadać planu jutrzejszej wycieczki…

— Jak to nie? Przecież jutro jedziemy w poszukiwaniu białych lilii… — wtrąciła się Śmieszka, a widząc zaskoczoną minę brata, zaraz dodała: — Ojej, zapomniałyśmy wam powiedzieć… To wszystko przez te dzikie świnie. No bo wiecie… no bo my, to znaczy ja i K-2, jak byłyśmy zbierać borówki dla was na kolację, to wtedy przyszło nam na myśl, że to jest naszym wręcz obowiązkiem, zrobić dziadkowi K-X taki prezent-niespodziankę za to wszystko, co dla nas zrobił. Za to, że możemy być razem. Za to, że tak dobrze jest nam razem… i w ogóle. Bo gdyby nie on, to byśmy się nigdy nie poznali, nie?

— Masz zupełną rację — w wielkiej zadumie odpowiedział Chwatko. — Ale nie zapomnij o jednym, że te białe lilie to są kwiaty ogrodowe i rosną… A niech mnie! Ty chyba nie myślisz, że pojedziemy tam po nie?! No wiesz… tam gdzie… gdzie… no, w to miejsce, co go mam na myśli?

— Właśnie tam…

— Tyś chyba oszalała!

— Wcale nie!

— Przecież papcio by nas z boru wychrzcił, jakby się o tym dowiedział.

— Ja mu o tym nie powiem. I ty chyba też nie? Wiem, że to nieładnie z naszej strony, ale to dla dobra sprawy musimy zataić co nieco przed nim.

— I kto to mówi?

— Ja, Śmieszka… twoja ukochana siostrzyczka. Zresztą.

— Nie mogę w to uwierzyć! — krzyknął głośno Chwatko i bezwiednie popatrzył na Nosolka. A ten, puścił mu oczko i zrobił taką minę, jakby mu chciał powiedzieć: „a nie mówiłem?”.

— Chwatko, uwierz w końcu! — zawołała K-2, przerywając dialog rodzeństwa Śmieszalskich. — Siemieszka mówiła mi, gdzie rosną te białe lilie. Nie bój się. Damy sobie radę i… zdobędziemy je. Jesteśmy przecież silną grupą pod wezwaniem. Chyba tak to mówił Gabcio. No co, zgadzasz się?

Chwatko nic nie odpowiedział. Machnął tylko ręką, jakby chciał odpędzić od siebie jakąś siłę nieczystą i zrezygnowany poszedł w stronę swego pokoju. Po drodze coś mu się jednak przypomniało, bo nagle się zatrzymał, podrapał się po głowie, i powiedział:

— Chodź, K-1! O mały włos, a zapomniałbym o tobie. Tak mi te dziewuchy namieszały w głowie, i to przed samym spaniem… Noc chyba będę miał z głowy.

I tak było. Kiedy wszyscy smacznie spali w swoich łóżkach, Chwatko, przewracając się z boku na bok, nie mógł usnąć. Po głowie szalały mu wiadomości o wielkich ludziach i o domach w jakich oni żyją. Czuł się już naprawdę skołowany własnymi myślami, a przede wszystkim zmęczeniem spowodowanym brakiem snu. W głowie narastał mu zamęt. Przeróżne myśli pojawiały się i znikały, zanim zdążył się w nie zagłębić. Raz mignął mu w głowie cień jakiejś bardzo ważnej myśli, tego był pewien, że ważnej, jednak uciekł natychmiast, pozostawiając po sobie uczucie bezradności. Starał się przypomnieć sobie przynajmniej, z czym była związana ta ważna myśl. No i przypomniał sobie jedynie to, że miała niejasny związek z olbrzymim domem na skraju lasu, w których żyje dużo wielkich dzieci i paru dorosłych. Myślał dalej, i jeszcze intensywniej. A im bardziej usiłował na powrót uchwycić cień tej myśli, tym bardziej umykał mu z pamięci. Wreszcie stwierdził, że na darmo grzebie w swoich szarych komórkach, bo to grzebanie nic mu nie daje. Żadnych rezultatów. Zniecierpliwił się. Wygodne dotychczas łóżko zaczęło go denerwować. Wyszedł więc z łóżka i cichutko poczłapał do salonu. A gdy tam się już znalazł, postanowił pogrzebać w biblioteczce i poszukać książki na temat życia wielkich ludzi w miastach i wsiach. A że książek o tej tematyce było dużo, to w końcu nie wiedział, za którą się zabrać. Głośno przeczytał tylko tytuł jednej z nich: — „Klasy społeczne miast i wsi” i zrezygnowany poczłapał z powrotem do łóżka. Nadal nie mógł usnąć. Tym razem spokoju mu nie dawał wyraz: „klasy” z tytułu książki. — „Na nasz bór” — myślał — „Jakie klasy? U nas jest społeczeństwo i basta. A tam jeszcze jakieś klasy? Co to znaczy?”. Obawa, z jednej strony, ciekawość, z drugiej, mieszały się w głowie umęczonego Chwatka. A trwało to jeszcze dobrą chwilę, zanim wreszcie zasnął...


cdn.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×