Przejdź do komentarzyRozdział 9. Apiać ten kryzys gatunku /6
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-10-26
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń483

W otwartych na oścież bufetach ze sztucznie gazowanymi wodami przepychali się młodzi ludzie bez kapelusza, w białych koszulach z podwiniętym powyżej łokcia mankietem. Na półkach stały niebieskie syfony z metalicznymi kranami. Długie szklane cylindry, napełniane syropem na kręconej ruchomej podstawce, pobłyskiwały aptekarskim światłem. Ze smutnym wyrazem twarzy jacyś Persowie piekli nad żarem swoje orzechy, i ostry dym znad ich ognisk mamił spacerujących ulicami przechodniów.


- Chcę iść do kina, - kaprysiła Zosia. - Mam ochotę na orzeszki i wodę gazowaną z syropem.


Dla tej dziewczyny Koriejko był przygotowany na wszystko. Był nawet zdecydowany na lekkie naruszenie swojej konspiracji, gotów stracić całe 5 rubli na dzisiejszą pohulankę. W jego kieszeni w płaskim blaszanym pudełku na papierosy marki *Kaukaz* leżało 10 tysięcy rubli w banknotach po 25 czerwońców każdy. Lecz nawet gdyby oszalał i postanowił wyjąć przy niej tylko jeden z tych banknotów, w żadnym kinie nie udałoby mu się takich pieniędzy rozmienić na drobne.


- Pensji nam jeszcze nie wydali, - powiedział głosem pełnym rozpaczy, - dostajemy swoje pieniądze skrajnie nieakuratnie.


W tej właśnie chwili z tłumu spacerujących wyłonił się młody człowiek w świetnych sandałach na bosą stopę. Żartobliwie zasalutował Zosi, mówiąc:


- Cześć, czołem! Mam dwa bilety do kina. Chce pani pójść? Ale trzeba się śpieszyć.


I pociągnął dziewczynę za sobą w stronę przybrudzonej wywieszki z nazwą KINO *Dokąd idziemy?* dawne *Quo vadis?*


Tej nocy nasz milioner-kancelista nie spał w domu. Do samego świtu wałęsał się po mieście, tępo wpatrywał się w fotosy golutkich niemowlaczków w witrynach zakładów fotograficznych, idąc bulwarami kopał z buta kawałki żwiru i gapił w ciemną otchłań portu. Słyszał, jak syreny parowców żegnały i witały miasto, do jego uszu dobiegały z rzadka milicyjne gwizdki, i w dali wciąż błyskało czerwone światełko latarni morskiej.


- Przeklęty kraj! - mamrotał Koriejko. - Kraj, w którym milioner nie może zaprosić do kina swojej narzeczonej.


Bo w tym momencie Zosia była już dla niego narzeczoną.


Nad ranem pobladły z braku snu Alieksandr Iwanowicz dotarł aż na przedmieścia. Kiedy przechodził ulicą Besarabską, usłyszał dźwięki klaksonu ze znaną piosenką. Zdziwiony, zatrzymał się.


Na jego spotkanie z góry zjeżdżał żółty automobil. Za kierownicą zgięty w pół siedział zmęczony szofer w chromowanym tużurku. Obok niego drzemał szeroki w ramionach zuch, zwiesiwszy na bok głowę w stetsonowskiej furażce z białym denkiem.


- Pozdrowienia dla pierwszego mieszkańca Czernomorska! - wrzasnął, kiedy samochód z piekielnym hałasem przejeżdżał mimo Koriejko. - Ciepłe morskie wanny są jeszcze tutaj czynne? Teatr miejski działa? A Czernomorsk już ogłoszono wolnym miastem?


Niestety, żadnej odpowiedzi nie otrzymał. Koźlewicz otworzył tłumik, i *Antylopa* spowiła pierwszego czarnomorca obłokiem czarnego dymu.


- A więc, - powiedział Bender, zwracając się do przebudzonego Bałaganowa, - nasze posiedzenie trwa. Dawać mi tu tego waszego podziemnego Rockefellera. Zaraz go tu rozbierzemy do gołego. Też mi znaleźli się książęta, dziady jedne kalwaryjskie!



1931




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×