Przejdź do komentarzyMa-gić-nie? Powiedziałabym, że mitycznie
Tekst 40 z 41 ze zbioru: Jak u Beaty z Wolskich Obertyńskiej
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2021-12-22
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń896

Na pewno nie miałam więcej niż 10 lat, kiedy zdarzył się ten jedyny w swoim rodzaju wigilijny dzień: pochmurnie oksydowany oraz srebrno biały, a wtedy w ciepłym mieszkaniu Rodziców na krótko zagościło szczęście.


Tęsknota za tęsknotą przepięknie pachniała tym, czym pachnie typowe, niczym wyjęte z sentymentalnej widokówki, Boże Narodzenie. Ja obserwowałam wirujący śnieg, natomiast Domownicy [z wyjątkiem dużo starszej ode mnie Siostry, którą na szczęście dokądś wyniosło] słuchali płynącego przez radiowy głośnik opowiadania Jana Parandowskiego w interpretacji Andrzeja Szczepkowskiego.


Mimo że sama jeszcze nieduża, osobliwie nie tolerowałam głosu tego pana; według mnie – fałszywie lepkiego niczym łączony z flegmą sztuczny miód. Mama podzielała moje zdanie, Tata z kolei twierdził, że się niepotrzebnie czepiamy „biednego człowieka”. Wszak tym razem pan Szczepkowski wybrzmiewał „mitycznie” oraz „mistycznie”.


Opowiadanie miało tytuł „błażek”, którym tak niegdyś nazywano we Lwowie kościelne gasidło, i tego właśnie „błażka” zażyczył sobie na gwiazdkę narrator-bohater opowieści – sześcioletni Dunek.


W świetle prozy wymienionego Autora, to jego dom przypominał szczęśliwą ślimaczą skorupkę, nad której bezpieczeństwem czuwały dwie, o idealnie dobrych sercach, Panie: sędziwa Babka Maria i wielce konkretna Mama Julia. Ojca tam nie było.


Nim jednak Dunek został posiadaczem wymarzonego gasidła, wcześniej musiał się mentalnie przedrzeć przez wszystkie przygotowania, gdzie „odurzony zamętem i zapachami” o niczym innym nie myślał, tylko „jak się dobrać do migdałów, którymi są obsypane złociste warkocze strucli.”


- Złociste warkocze strucli, cóż za piękne skojarzenie – westchnął Tata. Zupełnie jakbym słyszał naszego Anioła [znaczy mnie, ponieważ – podobno – umiałam barwne i ciekawie opowiadać].


Narodzenia Pańskie bywają przeróżne i równocześnie wszystkie – bez jakiegokolwiek wyjątku - niezmiennie prawdziwe. Że częstokroć podkolorowane bądź nawet na swój sposób – zmyślone? W tych Świętach nie ma jednak fantazji ani też wygładzania na siłę zmarszczek z przeszłości. One w nas trwają. (Pod)świadomie. Do bólu. Częstokroć do serdecznego płaczu:


„A podobno jest gdzieś ulica

(lecz jak tam dojść? którędy?)

ulica zdradzonego dzieciństwa,

ulica Wielkiej Kolędy.

Na ulicy tej taki znajomy,

w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,

stoi dom jak inne domy,

dom, w którym żeś się urodził.

Ten sam stróż stoi przy bramie.

Przed bramą ten sam kamień.

Pyta stróż: „Gdzieś pan był tyle lat?”

„Wędrowałem przez głupi świat.”

Więc na górę szybko po schodach.

Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.

Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.

I dziadkowie. Wszyscy ci sami.

I brat, co miał okarynę.

Potem umarł na szkarlatynę.

Właśnie ojciec kiwa na matkę,

że już wzeszła Gwiazdka na niebie,

że czas się dzielić opłatkiem,

więc wszyscy podchodzą do siebie

i serca drżą uroczyście,

jak na drzewie przy liściach liście.

Jest cicho. Choinka płonie.

Na szczycie cherubin fruwa.

Na oknach pelargonie

blask swieczek złotem zasnuwa,

a z kąta, z ust brata, płynie

kolęda na okarynie:

LULAJŻE, JEZUNIU

MOJA PEREŁKO,

LULAJŻE, JEZUNIU,

ME PIEŚCIDEŁKO.”


Konstanty Ildefons Gałczyński: „Przed zapaleniem choinki”, 1947


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dobrze, że człowiek posiada zdolność do wracania pamięcią wstecz. Możliwość wyboru też jest nie do przecenienia.
© 2010-2016 by Creative Media
×