Przejdź do komentarzyRozdział 25. Trzy drogi /4
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2022-02-04
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń475

- Jeszcze przed chwilą tu był, - powiedział Koźlewicz.


W tej samej chwili zza płotu z wierzbowej plecionki, przy którym stali nasi panowie, rozległo się rozpaczliwe gęganie i babie wrzaski, poleciało białe pierze, i na ulicę wybiegł Panikowskij. Zdaje się coś poszło nie tak z ciosem toreadora, i w obronie własnej naniósł gąsiorowi nie takie uderzenie, gdyż za nim pędziła gospodyni, wymachująca kłonicą.


- Ty żałosna, nic niewarta babo!  - krzyczał dziadek, ile sił w nogach zwiewając ze wsi.

- Co za szmatławiec! - zawołał Ostap, nie kryjąc wściekłości. - Ten łotr zawalił nam nasz cudowny spektakl! Uciekajmy stąd, bo jeszcze zabiorą nam 15 rubli!


Tymczasem rozjuszona kobieta dognała Panikowskiego i tak zdrowo zdzieliła go przez grzbiet, że naruszyciel konwencji zwalił się na ziemię, ale zaraz się zerwał i pognał jeszcze szybciej. Dokonawszy tego aktu zemsty, gospodyni tryumfalnie zawróciła i, biegnąc z powrotem, minęła antylopowców, grożąc im swoją kłonicą.


- I na tym nasza artystyczna kariera się zakończyła, - orzekł Ostap, żwawym krokiem wydostawszy się ze wsi. - Obiadek, miły odpoczynek na sianku - wszystko szlag trafił.


Panikowskiego dognali dopiero po trzech kilometrach. Leżał w przydrożnym rowie i głośno nad sobą się użalał. Ze zmęczenia, strachu i bólu aż pobladł, i wielorakie starcze rumieńce zniknęły z jego oblicza. Był tak żałosny, że komandor odwołał rozprawę, którą miał zamiar mu zaordynować.


- Oklepali naszego Alioszę Popowicza po mocarnych, po pleckach, a dobrze? - powiedział, przechodząc mimo dziadka.


Wszyscy popatrzyli na Panikowskiego ze wstrętem. I znowu jak przedtem polazł na końcu tej ich czwórki, jęcząc i wyrzekając:


- Poczekajcie na mnie, nie idźcie tak szybko! Jestem stary, chory, niedobrze mi!.. Gęś!  Nóżka! Szyjka! Femina!... Co za żałośni, nic niewarci ludzie!..


Antylopowcy tak przywykli do jego jojczenia, że nie zwracali na to uwagi. Głód gnał ich naprzód. Nigdy jeszcze nie było z nimi tak źle jak teraz. Droga biegła w nieskończoność, i Panikowskij odstawał od nich coraz bardziej. Przyjaciele już zeszli w nieszeroką żółtą dolinę, a sylwetka naruszyciela konwencji wciąż rysowała się na grzbiecie wzgórza na zielonkawym zmierzchającym tle nieba.


- Stary zrobił się całkiem nieznośny, - rzekł głodny jak wilk Bender. - Trzeba będzie go rozliczyć. Niech pan, Szuro, idzie i tutaj sprowadzi tego symulanta!


Niezadowolony Bałaganow ruszył wykonać to polecenie. Kiedy wdrapywał się na wzgórze, figura Panikowskiego zniknęła.


- Coś się chyba stało, - powiedział Koźlewicz po pewnym czasie, patrząc w stronę, skąd rękoma coś sygnalizował do nich rudzielec.


Szofer i komandor poszli w tym kierunku. Naruszyciel konwencji leżał pośród drogi nieruchomy jak kukła. Różowy krawat ukośnie przecinał jego pierś. Jedna ręka była skręcona pod plecami, oczy z gniewem patrzyły w niebo. Był martwy.


- To zawał, - rzekł Ostap, byle tylko coś powiedzieć. - Mogę to zdiagnozować i bez stetoskopu. Biedny staruszek!


Odwrócił się. Bałaganow nie mógł oderwać wzroku od nieboszczyka. Raptem skrzywił się i z trudem wykrztusił:


- A ja żem go stłukł za złote odważniki. I jeszcze wcześniej spuściłem mu manto.


Koźlewicz przypomniał sobie o katastrofie *Antylopy*, z przerażeniem patrzył na Panikowskiego i nagle zaintonował łaciński psalm żałobny.


- Niech pan przestanie! - powiedział Wielki Kombinator. - Doskonale wiem, co panu chodzi po głowie. Po tej pieśni powiesz pan *Bóg dał, Bóg wziął*, następnie *Wszystko w rękach Boga*, a w końcu jeszcze coś równie bezsensownego w rodzaju *Jemu tam teraz lepiej, niż tutaj*. Adamie Kazimierzowiczu, wszystko to, kochany, bzdury. Przed nami proste zadanie: ciało musi powrócić do ziemi.


Było już całkiem ciemno, kiedy dla naruszyciela konwencji znaleziono ostatnią przystań. Była to naturalna mogiła, wymyta deszczami u podstawy kamiennej, pochylonej od starości płyty. Od dawna stała tak przy drodze i być może ongiś nawet pyszniła się napisem *Ziemie należące do majora w stanie spoczynku Gieorgija Afanasjewicza Wilk-Lisickiego*, a może był to po prostu zwykły znak granicznej miedzy jeszcze z potiomkinowskich*) czasów,  zresztą to nieważne. Panikowskiego położono w jamie, przy pomocy pałek usypano na nim kopiec ziemi, potem wspólnymi siłami przewrócono na to pochyłą od starości płytę, i grób był gotów.  Przy nikłym świetle kolejno zapalanych zapałek Wielki Kombinator kawałkiem czerwonej cegły wypisał na nim epitafium:



.......................................................................................


TU  LEŻY  MICHAIŁ  SAMUELEWICZ  PANIKOWSKIJ


CZŁOWIEK  BEZ   PASZPORTU

.......................................................................................


1931



.........................................................................................................


*) Kniaź Grigorij Potiomkin Tawriczeskij (1739 - 1791) - rosyjski feldmarszałek, głównodowodzący w wojnie z Turcją w latach 1778-1792, kochanek carycy Katarzyny II, zwykły kapral wyniesiony przez nią do godności księcia

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
I tak się zakończył barwny żywot Michaiła Samuelewicza Panikowskiego.
avatar
Jak zwykle mowa gładka, swojska i łatwo przyswajalna, nadto akcja wartka.
,,Gnał ich głód`` - dobre sformułowanie a nawet genialne - bo bardzo wiele tłumaczy w żywocie człowieka .
No i śmierć jakże realna i jakże smutna, taka rosyjska.
© 2010-2016 by Creative Media
×