Przejdź do komentarzyCybul cz. 6
Tekst 6 z 6 ze zbioru: Cybul
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2022-07-05
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń701

Rozdział 22


Radio przyjacielem człowieka jest, to pewne. Niewiele jest rzeczy, które są pewne, a na radio można liczyć zawsze, gdy chcesz znaleźć odpowiednią muzykę, nawet jeśli nie wiesz gdzie szukać, prędzej czy później znajdziesz coś dla siebie, ciekawy reportaż lub rozmowa? – proszę bardzo, ale może zdarzyć się też tak, że chcemy aby po prostu coś do nas gadało, i ono będzie gadało tak długo jak trzeba. Najciekawiej jest wtedy, gdy trafimy przypadkiem na coś zaskakującego, tak jak wtedy gdy Cybul wyszukując na radio-budziku jakiejś porannej muzy trafił na bliżej nieokreśloną stację, która nadawała właśnie wiadomości kosmiczne:

„…Nawet dane o czasie obiegu , czyli roku galaktycznym, są niepewne i spotyka się wartości                     w przedziale 225-250 mln lat.

Z ciekawostek warto wspomnieć o diamentowych opadach na naszych gazowych olbrzymach. Poniżej chmur, w gęstszych warstwach atmosfery, znajdują się prawdopodobnie diamenty unoszone w atmosferze.”

Ta informacja była niezwykle interesująca, zawsze parę diamentów by się mogło przydać, tylko jak tam dojechać? – zaświtało pytanie.

Reklama. Wszędzie te denerwujące reklamy.

„ Instytut technologii przyszłości poszukuje ochotników do badań nad nowymi technologiami, proponujemy wynagrodzenie lepsze niż bardzo dobre. Zainteresowane osoby prosimy o wypełnienie formularza kontaktowego znajdującego się na naszej stronie internetowej, skontaktujemy się tylko z wybranymi osobami.”

Ta reklama była niezwykle interesująca, zawsze parę dodatkowych złotych mogło by się przydać, zanim ostatecznie uda się wyeliminować pieniądze z przestrzeni publicznej, wydatków i potrzeb przecież nie brakowało, tylko co to za badania, nie podali przecież zbyt dokładnie, a nawet wymijająco, tak naprawdę to prawie nic kurwa nie podali, trzeba zachować ostrożność, no ale na stronę można zajrzeć, zobaczyć, rzucić okiem.

Papieros.

Na stronie internetowej informacje równie skąpe.

„ Wszelkich szczegółowych informacji udzielimy zakwalifikowanym osobom podczas rozmów bezpośrednich”.

Na dole ogłoszenia był i konkret : proponowane wynagrodzenie od 11 do 14 tysięcy złotych brutto w przypadku bieżącego badania, w przypadku braku kwalifikacji po rozmowie i testach istnieje możliwość zaproponowania innych badań.

Papieros.

No dobra, zobaczymy, formularz można wypełnić, dowiedzieć się czegoś więcej. Formularz prosty, podstawowe informacje, może kilka dziwnych pytań:

- Jak długo potrafisz wytrzymać w całkowitej ciemności?

- Czy znasz zjawisko świadomego snu? Jeśli tak to opisz swoje doświadczenia z tym związane, jeśli informacje pochodzą od innych osób podaj ich wiek i płeć.

- Ile czasu najdłużej udało ci się wytrzymać bez snu?

- Czy stosujesz teraz lub w przeszłości jakieś leki?

- Czy masz na coś alergię?

- Czy cierpisz na klaustrofobię?

- Gdybyś mógł zostać owadem, to jakim?

- Gdybyś mógł zostać rośliną, to jaką?

- W jakiej najniższej temperaturze przebywałeś?

- W jakiej najwyższej temperaturze przebywałeś?

- Czy masz problemy z koncentracją?

Poszło.

Nie minęło pół godziny gdy zadzwonił telefon, miły głosik przedstawił się, chciał jeszcze dopytać o kilka drobiazgów, zaproponować spotkanie.

- Właściwie to jest możliwy termin spotkania nawet w dniu dzisiejszym.

- OK, a jak się dogadamy to badanie będzie od razu, czy to bardziej przyszłościowo?

- Przyszłościowo, ale równie dobrze może być od razu.

- No to może więcej szczegółów pani poda?

- Tylko na miejscu.

- Coś trzeba zabrać ze sobą?

- Nie, nie trzeba.

- Jeśli będzie konieczność aby podpisać jakąś umowę, to chciałbym ją skonsultować z prawnikiem.

- Będzie pan miał taką możliwość.

- OK, może być dziś.

- No to zapraszamy.

Okazało się że audycja była emitowana w lokalnej rozgłośni radiowej a sam Instytut Technologii Przyszłości znajdował się na obrzeżach Radomia.

Nie był to pierwszy raz, gdy na terenie Równiny Radomskiej były realizowane zagadnienia pionierskie, przecież to tu w 1505 roku – obradujący w Radomiu sejm uchwalił pierwszą konstytucję nazywaną „Nihil novi” oraz zatwierdził „Statut Łaskiego” – pierwszy zbiór praw państwa polskiego.

Przecież to tu w 1867 roku – miasto jako jedno z pierwszych w Królestwie wybudowało kanalizację.

Przecież to tu w 1901 – nastąpiło uruchomienie jednej z pierwszych w Królestwie miejskiej sieci oświetleniowej.

Przecież to tu 2 listopada 1918 roku miasto jako pierwsze w Polsce odzyskało niepodległość.

Przecież to tu powstały pierwsze na świecie zespoły death-metalowe, powoływane niejednokrotnie przy okazji badania okoliczności śmiertelnych wypadków w pracy robotników radomskich „ Zakładów Metalowych”.

Radom często był o krok przed innymi miastami. Wiedząc o tym Cybul pewnie ruszył na spotkanie, na wszelki wypadek jednak zabrał ze sobą szczoteczkę do zębów oraz skarpetki na zmianę.

Mimo że Radom liczył ponad 200 tysięcy mieszkańców, to jakoś tak jest , że zawsze kogoś znajomego można spotkać, nie inaczej było i tym razem, w drodze do Instytutu Cybul natknął się na gościa, którego imienia nie pamiętam, ale możliwe że był to Wojtek.

- Bondziorno.

- A bondziorno bondziorno.

- No pięknie, relaks w parku, książka, żyć nie umierać.

- Teraz jest przyjemnie, ale rano było słabo, włóczyłem się trochę żeby się czymś zająć, nawet nie zauważyłem kiedy spadł deszcz i poczułem to odświeżenie i obmycie, które może zaoferować tylko zimna woda. Jednak dodatkowo coś… We  krwi krążyło tego sporo.

- Czyli trzymasz dietę, bycie konsekwentnym to też jest jakaś wartość, co było grane?

- Mendelejew by się nie powstydził, ale przeszedłem przez mgiełkę wilgoci i niestety czy stety, coś mnie puściło.

- No ale widzę że złapałeś równowagę i harmonię?

- Tak, czytam książkę, i myślę, że powinien być jakiś sposób, żeby to, co zapisane, sprowokowało to, co żywe, do jakiegoś objawienia.

- Genialna myśl.

- Ciągle miewam przebłyski geniuszu, i to są chwile mnie i innych porażające, ale jak to z błyskawicami, pojawiają się wraz z burzą, rzadko, w dodatku tylko na wiosnę tak naprawdę.

- Nie ma się co oburzać na burzę.

- Pokopana ta pogoda, dajmy na to prognoza pogody na noc. Mówią, że raczej będzie pochmurno i chłodno. Tylko kogo obchodzą chmury nocą, kiedy ich nie widać?

- Może trzeba się po prostu bardziej przyjrzeć. Może spróbujesz?

- Obiecuję, ale wierzyć mi nie wolno.

Instytut znajdował się w zacisznym miejscu pełnym zieleni, w lekko pofałdowanym terenie usytuowanym wyżej niż większość miasta, można było przypuszczać że właśnie w tych okolicach Wzniesienia Południowomazowieckie osiągały zawrotną wysokość powyżej 200 metrów nad poziomem morza. Ośrodek wyglądał bardzo imponująco, ciekawy kształt, dużo szkła, niespotykane w innych budynkach wykończenia i elementy, na rozległym parkingu nie było jednak zaparkowanych zbyt wiele samochodów, możliwe że w ramach opracowanej jednej z technologii przyszłości pracownicy przemieszczali się czymś bardziej nowoczesnym.

Recepcjonistka uśmiechnięta.

- Dzień dobry – przywitała w miły sposób.

- Dzień dobry, ja jestem umówiony w sprawie kwalifikacji do badań.

- Pan Marcin?

- Zgadza się.

- Zapraszam za mną.

Budynek w środku pachniał nowością, ale fachowe oko Cybula wychwyciło jednak kilka niedoróbek, postanowił wspaniałomyślnie te spostrzeżenia zachować dla siebie.

- Ciekawe miejsce – powiedział zamiast tego – Dużo ptaków rozbija się o Państwa budynek?

- Proszę?

- Dużo szkła, ptaki to myli, i czasami się nie zorientują, a jak łupną z dużą prędkością to bywa różnie.

- Wie Pan, my tu jesteśmy od niedawna, ale faktycznie był taki przypadek, huk był spory, ale ptaszysko najpierw było mocno kołowate, ale pozbierało się jakoś i odleciało. Sprzątaczka narobiła więcej zamieszania krzycząc:

- Wariat! Debil! Kaskader!

- Trzeba jej powiedzieć, żeby nie myła tak dokładnie tych przeszkleń, no chyba że planuje kuropatwę na obiad.

Okazało się że sala VIP, w której miało się odbyć spotkanie jest jeszcze zajęta, jakiś poślizg wcześniejszych rozmów. Przyszedł lekarz, lekko przygarbiony, okulary, siwe włosy, generalnie wyglądał jak lekarz i tylko trochę jak naukowiec.

- No nic, nie będziemy czekać, będzie pan uprzejmy zaczekać w moim gabinecie, na końcu korytarza, tam gdzie są uchylone drzwi.

Cybul postanowił, że będzie uprzejmy.

Na tablicy w gabinecie było sporo skomplikowanych wzorów, równań, pod którymi kredą dużymi literami było napisane pytanie, podkreślone podwójną linią:

CZY SUPERORGANIZM DZIAŁA JAK IDEALNY ALGORYTM?

Na biurku otwarta teczka z napisem archiwum, na karcie opis badań:

„Nagłówek

Osoba która przeżyła uderzenie wiązki protonów po włożeniu głowy do akceleratora cząstek.

Opis

Wzdłuż trajektorii przeszła intensywna wiązka wysokoenergetycznych protonów o wymiarach poprzecznych 2 x 3 mm., przeszywając: obszar potyliczny głowy - regiony przyśrodkowe lewego obszaru skroniowego - piramida lewej kości skroniowej - błędnik kostny ucha środkowego - jama bębenkowa - dół szczęki - tkanki lewego skrzydła nosa. Dawka promieniowania na wejściu 200 000 rentgenów, na wyjściu jest wyższa ze względu na rozproszenie na materiał - 300 000 rentgenów. Maksymalna bezpieczna dawka promieniowania dla człowieka jest aż 300-krotnie niższa, niż ta którą otrzymał. Wiązka przeszła po linii, nie zahaczając o ważne ośrodki nerwowe i naczynia krwionośne. Sam poszkodowany opisuje sytuację jako błysk „jaśniejszy niż tysiąc słońc”, którego jednak nie zobaczył własnymi oczami, a samym mózgiem.

Efekty uboczne:

Stwierdzono fakt obecności dziury w jego głowie, stracił słuch w lewym uchu i słyszał w nim jedynie szumy. Do tego połowa jego twarzy została w późniejszym czasie sparaliżowana z powodu uszkodzenia nerwów. Cierpiał dodatkowo na napady nieświadomości i musiał mierzyć się z drgawkami padaczkowymi.”

No nieźle. Do gabinetu wszedł zdyszany lekarz.

- Świetnie że Pan przyszedł.

- Taaa, ale rzuciłem okiem na opis badania który znajduje się na biurku, no i, jakby to powiedzieć, jednak będę rezygnował.

Lekarz, a może jednak bardziej naukowiec zaśmiał się.

- A nie, to stare badania, i to nie nasze, proszę się nie przejmować, musiałem po prostu coś sprawdzić pod kątem promieniowania, ale nie nie, to zupełnie inne zagadnienia. Aktualnie prowadzimy kilka projektów, a zaprosiliśmy Pana głównie z myślą o jednym z nich, lecz zanim o nim opowiem i wyjaśnię o co chodzi   zróbmy krótki test, obiecuję że nie będzie żadnych dziur w głowie.

- No chyba że tak.

- Więc proszę zamknąć oczy, i nie otwierać ich tak długo jak to możliwe, ale nie próbować usnąć i nie rozmyślać, tylko proszę się skoncentrować na tym, co pan dostrzeże po zamknięciu powiek.

- Przypuszczam że ciemność.

- Pewnie tak, ale może coś jeszcze, zarys czegoś, plamę, kolor, linię, żelazko, cokolwiek.

- Ok, kiedy startujemy?

- Może być teraz. Proszę na bieżąco opowiadać, co pan dostrzeże.

Cybul zamknął oczy.

- Faktycznie, widzę ciemność.

- Wiadomo, a coś jeszcze.

- Coś rozmazanego.

- Co?

- Właśnie nie wiadomo.

- No dobra, czekamy.

- Świetliste punkciki.

- Dużo?

- Dużo.

- Są w jednym miejscu, czy przemieszczają się?

- Przemieszczają się.

- A w tle?

- Pulsujące tło. I zygzaki. Zygzaki się liczą?

- Jak najbardziej.

- Na dłuższą metę trochę to męczące. Był też zarys twarzy, ale się rozmył, no i jakiś ciągle zmieniający się kształt, nawet ciężko wychwycić jaki.

- Właśnie. W tym problem. I my go próbujemy rozwiązać. Myślę że wystarczy, kwalifikuję pana do badania, jednak przesunie się ono nieco w czasie.

- Na czym dokładnie polega badanie?

- Proszę sobie wyobrazić, że zamykając powieki aktywuje Pan prywatny ekran, osobistą przestrzeń na której mogą być wyświetlane np. komunikaty, ciekawostki, wiadomości, prezentacje i tego typu rzeczy.

- Wyświetlane?

- Zgadza się. Na przykład przez mózg. Ale nie tylko, może być też zewnętrzny nadawca, jednak my skoncentrujemy się na mózgu. Wygląda na to, że nasza komunikacja z nim nie jest doskonała, a wiele informacji które otrzymujemy umyka, bo nie jesteśmy w stanie ich prawidłowo odczytać, a może nawet zrozumieć. Myślimy że poprawa koncentracji i wyostrzenie zdolności postrzegania może być krokiem we właściwą stronę, opracowaliśmy pewien koncentrat, po spożyciu którego koncentracja wzrośnie i mogłoby być to łatwiejsze.

- Możliwe są jakieś skutki uboczne?

- Raczej nie, wszystkie składniki są roślinne, naturalne, myślę że w najgorszym wypadku może grozić najwyżej dłuższy pobyt w wc.

- Ktoś już próbował?

- Próbowałem osobiście, ale jednorazowo, w małej dawce, no i obiecująco to wygląda, ale tak jak mówiłem nieco w czasie będziemy musieli przesunąć rozpoczęcie badań, bo jest problem z dostępnością jednego ze składników koncentratu. Więc to za jakiś czas dopiero, badanie przewiduję na około 2 tygodnie, podczas których będziemy stosować koncentrat w różnych dawkach i proporcjach składników, robiąc przy tym specjalistyczne badania, ale funkcjonuje Pan na miejscu normalnie, jest dostęp do wszystkich mediów, dobre wyżywienie, możliwe odwiedziny oczywiście, a same badania nie będą uciążliwe i są bezbolesne. Decyduje się Pan wstępnie, jeszcze bez ostatecznego terminu?

- Przemyślę to sobie na spokojnie, skoro mamy czas.

- OK. Możliwe że będę mógł zaoferować w zastępstwie coś na teraz, coś mniejszego i co za tym idzie słabiej płatnego, ale to muszę popytać innych kolegów z instytutu, czy przypadkiem u nich jest jakieś zapotrzebowanie, myślę że …

Zadzwonił telefon lekarzo – naukowca, który przez dłuższą chwilę nic nie mówił, po czym zaczął spokojnym głosem rozmówcy tłumaczyć.

- Coś tam się już wyjaśniło, wydaje się że mają możliwość m.in. przechwytywania ekranów komputerów z odległości na podstawie ich promieniowania oraz rozmów w pomieszczeniach na podstawie zdalnej analizy drgań szyb.

Chwila ciszy.

- Dobrze.

Rozmowa była krótka.

- Więc, wracając do naszej rozmowy,  najlepiej chodźmy od razu, rozejrzymy się po Instytucie jak wygląda sytuacja z innymi badaniami.

Na parterze na którym się znajdowali mieściły się tylko biura, gabinety i sale spotkań. Właściwe badania odbywały się na innych kondygnacjach. Winda była na drugim końcu korytarza a dostęp do niej był możliwy za pomocą specjalnego identyfikatora. Pik – i jest dostęp, drzwi windy otworzyły się. Zjechali na dół. W środku windy było bardzo ostre światło, może nawet za ostre, jak na chamskich imprezach muzycznych, gdzie oświetleniowiec w porozumieniu z organizatorem częstuje publiczność oślepiającym wręcz światłem, dzięki czemu nawet jak muzycznie impreza wypada tak sobie, to oślepiony człowiek raz że na muzykę i nagłośnienie zwraca mniejszą uwagę, no a szansa że zapamięta event wzrasta, w kolejnych dniach w różnych pekaesach słychać opowieści : „ ale byłem na zajebistym koncercie, do teraz ledwo widzę, takie ekstra oświetlenie było”.

Winda była bardzo szybka. Po wyjściu z niej światło już nie było takie ostre, jednak w jednym z sektorów złośliwie migotało.

- Sprawdzimy na początek u profesora Spalazzaniego, próbuje on od jakiegoś czasu skonstruować taką maszynkę, która po przymocowaniu do głowy specjalną taśmą by spała za niego.

Laboratorium Spalazzaniego, który był przykładem tego, że emigracja zarobkowa między Polską a Italią odbywa się w obie strony, mieściło się akurat w sektorze migoczącego światła.

- Słyszę że maszynka wyposażona jest w efekt chrapania, no, nawet donośnego chrapania – zauważył Cybul gdy zbliżali się do drzwi.

Krótkie, niepotrzebne pukanie do gabinetu pozostało bez reakcji. Po otworzeniu nowych, skrzypiących drzwi, ukazał się widok profesora smacznie śpiącego z głową na biurku.

- No nic, to bardzo wczesna faza badań, spróbujemy gdzie indziej.

W następnym pomieszczeniu raczej nie było czego szukać, o czym informowała tablica umieszczona na drzwiach:

Terapia dla sfrustrowanych atomów.

W końcu weszli do dużego pomieszczenia, w którym wiele rzeczy nie miało nazwy , pracowało w nim kilka osób ubranych w białe fartuchy.

- Dzień dobry, jak postępy? – zapytał na powitanie lekarzo – naukowiec osobę w najbardziej poplamionym fartuchu, co mogło sugerować że przy niejednym eksperymencie brał udział, lub że po prostu jest fleją.

- Powolutku – odpowiedział poplamiony gość, a plakietka do której był przymocowany podpowiadała że był koordynatorem.

- Przyprowadziłem ochotnika do testowania, macie teraz coś w planach?

Koordynator zastanowił się przez chwilę, po czym rzekł.

- Problemator. Problemator można sprawdzić.

- Dobra myśl.

- Co to jest Problemator? – podejrzliwie zapytał Cybul.

- To urządzenie oparte na sztucznej inteligencji które pomaga rozwiązywać ludzkie problemy – wyjaśnił koordynator. – To ta czarna kapsuła, po wejściu do której można opisać lub opowiedzieć o swoich problemach, a Problemator przedstawia propozycję rozwiązania. Mamy też na podstawie tego samego systemu , właściwie to na bazie, inne urządzenie które nie ma jeszcze nazwy, a jest przeznaczone do rozwiązywania sporów sądowych, w tym przypadku po wprowadzeniu informacji, przedstawieniu dowodów, przesłuchaniu stron z zastosowaniem zaawansowanego wykrywacza kłamstw od razu byłby werdykt. Unikamy w ten sposób sytuacji w której sąd pierwszej instancji ma inne zdanie od sądu drugiej instancji, zdanie obu instancji jest zależne od czynników zewnętrznych, czyjegoś humoru lub jego braku, tak zwanego „widzimisię” i tak dalej i tak dalej, unikamy przy tym opieszałości, niekompetencji, złośliwości i bezczelności organów orzekających a co najważniejsze zyskujemy czas, no i wyroki są sprawiedliwe, jednak  z tym urządzeniem mamy poślizg. Utknęły gdzieś dokumenty które powinniśmy otrzymać z Ministerstwa sprawiedliwości żeby je wprowadzić do systemu, a więc tak zwana dupa póki co. Na ten moment tylko Problemator rozwijamy, więc jeśli ma Pan jakieś problemy, dowolnej natury, to możemy potestować, badanie jest krótkie, płacimy stówę od problemu.

- I co, ten Problemator to teraz, od razu?

- Od razu.

- No to robimy.

- Tylko na tym etapie pojedyncze problemy zgłaszamy, można kilka jeden po drugim, ale wprowadzamy pojedynczo. Problem – wynik, problem – wynik, problem – wynik i tak dalej, będzie też w przyszłości możliwość rozwiązywania zagadnień powiązanych czy też złożonych, ale na tym etapie działamy na pojedynczych problemach.

- Ile to trwa?

- Najdłużej opisywanie problemu, może być konieczna odpowiedź na pytania pomocnicze, samo szukanie rozwiązania to kilka sekund.

- Ciekawe.

- Można opisać problem lub o nim opowiedzieć. Którą opcję mam ustawić?

- Chętnie z robotem pogadam.

- Ok. Możemy zaczynać?

- Możemy.

- To zapraszam do kapsuły. Przestrzeń jest dźwiękoszczelna, ale oczywiście będziemy monitorować i mieć dostęp do zachodzących procesów, oczywiście wszystko jest objęte tajemnicą i zostanie wykorzystane tylko do celów naukowych.

- Dobrze, na początek może przetestujemy na pięciu problemach, więc szykuj pan pięć stów.

- Tak, tak. Oczywiście.

Kapsuła na pierwszy rzut oka przypominała duży termos, próżno na jej powierzchni było szukać kantów czy też ostrych, odstających elementów. Całkowity brak okien sprawiał, że w sytuacji gdyby urządzenie nie przeszło testów laboratoryjnych pozytywnie, prawdopodobieństwo że trafi do kogoś na działkę rekreacyjną było znikome.

- A to co? – zapytał Cybul na widok czegoś co stało nieopodal Problematora i  wyglądało na zwyczajne wiaderko, osłonięte od góry szczelnym, błyszczącym zamknięciem. Jednak przestało nim być w chwili, gdy wysunęła się z niego kieszeń, trochę w podobny sposób w jaki się wysuwają kieszenie na płyty CD, prezentując na wysuniętej przestrzeni bliżej nieokreśloną zawartość w formie zbliżonej do ciasteczka.

- To takie urządzenie wielofunkcyjne, które w tym przypadku wykorzystujemy do odzyskiwania cennych substancji odżywczych z resztek pożywienia, odpadków, czyli wrzucamy wszystko do „kotła”, tam są pobierane cenne elementy które nadają się do wykorzystania, i urządzenie na bazie tego komponuje produkt. Jak na razie smakowo to wychodzi średnio, będziemy próbowali udoskonalić poprzez wgranie do systemu kulinarnych podpowiedzi, jak np. te zawarte w książce : „500 potraw z ziemniaków”, a na razie wychodzi takie coś.

- Niebywałe.

- Może ciasteczko?

- Nie, dziękuję.

Czerń Problematora z każdym krokiem wydawała się być coraz bardziej czarna.

Po wciśnięciu przycisku rozsuwane drzwi kapsuły otworzyły się ukazując dość rozległą przestrzeń, co było dość zaskakujące gdyż z zewnątrz kapsuła wyglądała na niezbyt dużą. Wyposażenie było całkiem zwyczajne, ot fotel z kilkoma opcjami ustawień, ekran, mikrofon, klawiatura oraz mini worek bokserski i kilka drobnych gadżetów, np. Ściskacz do rąk, którego głównym zadaniem jest rozbudowa mięśni przedramion, ale może się też przydać w stresujących momentach związanych z rozwiązywaniem trudnych sytuacji. Drzwi zamknęły się. Cybul usiadł wygodnie w fotelu.

- Dzień dobry, opowiedz mi o swoim problemie – miły, aczkolwiek nieco sztuczny kobiecy głos wybrzmiał z głośników.

Cybul wstał bez słowa, podszedł do drzwi i zastukał mocno. Drzwi otworzyły się, stał w nich zaskoczony koordynator.

- Co tam? – zapytał.

- Trochę wkurwiający głos ma ta baba.

- Jak to wkurwiający?

- No taki sztuczny.

- W końcu to sztuczna inteligencja.

- No wiem, ale może udałoby się zmienić na jakiś inny?

- Na przykład na jaki?

- Wszystko jedno, byleby nie był wkurwiający.

Koordynator zmarszczył brew i westchnął.

- No dobra, coś może wykombinuję.

Udało się o tyle, że nowy głos już nie był irytujący, za to zyskał na sztuczności, co właściwie paradoksalnie zadziałało na korzyść, bo można było sobie wyobrazić, że to jakaś siła nadprzyrodzona, która posiada odpowiednią moc konieczną do rozwiązywania ludzkich kłopotów.

Cybul zaczął opowiadać o pierwszym problemie. Już po kilkunastu sekundach Problemator zaczął szumieć i warczeć głośno niczym sokowirówka, co można było odbierać jako fakt, że podchodzi do sprawy z należytą uwagą i pracuje z pełną mocą. Po kolejnych kilku sekundach nastąpiło pierwsze piknięcie. Kolejne kilkanaście sekund i urządzenie „ pikało już przez cały czas”, a po chwili odgłos ten przekształcił się w dźwięk ciągły, podobny do tego jaki wydają syreny alarmowe.

- Coś jest nie tak – stwierdził koordynator patrząc na czerwony wykres wyświetlający się na ekranie monitora kontrolnego.

Pojawił się dym, chyba gdzieś w urządzeniu zrobiło się zwarcie. Drzwi otworzyły się nagle, Cybul wyszedł a z wnętrza dobiegał sztuczny, rozdygotany głos.

- Proszę, odejdź. Proszę, nie męcz mnie już, nie dam rady. Proszę, odejdź. Proszę, nie męcz mnie już, nie dam rady.

Wewnątrz jakaś niewidzialna siła poruszała wiszącym workiem bokserskim, z coraz większą siłą, aż ten w końcu odpadł.

- Robot zwariował – wyjaśnił Cybul.

- Kurde, zepsułeś całkiem nowego problematora! – zmartwił się koordynator.

- Zepsułem? Raczej wychwyciłem jego błąd, powinna być za to jakaś premia.

- Omówimy to na zewnątrz – zaproponował lekarzo – naukowiec, po czym rzucił do koordynatora – wyłącz to gówno.

Wrócili na poziom 0.

- Chyba jeszcze sporo pracy przed nami, w każdym razie dziękujemy za pomoc w wykryciu błędu urządzenia.

- Nie no, nie ma sprawy.

- Dorzucimy jakiś bonus a może i drugi za stresującą sytuację, ale to przelewem byśmy załatwili,  może być?

- Może być. A co z tym pierwotnie planowanym badaniem?

- To my się jeszcze zastanowimy.

Wychodząc z Instytutu można było odnieść wrażenie, że wraca się do świata, po którym wiadomo mniej więcej czego się spodziewać. Uczucie to uleciało dość szybko, wystarczyło przyjrzeć się drzewom które rosły w lasku na terenie przyległym do Instytutu, aż oczy zaczynały boleć od rudawoczerwonego koloru sosen, Cybul zwrócił uwagę na to, że drzewa mają dziwnie skręcone gałęzie, które nie są zwrócone w kierunku nieba. Zaciekawiony ruszył kawałek dalej, jednak po chwili zatrzymał się z grymasem na twarzy, szum w uszach który od czasu do czasu się pojawiał znienacka tym razem zaatakował jakby ze zdwojoną siłą, być może miał na to wpływ doświadczony niedawno hałas z Problematora. Zazwyczaj potrafił nieco złagodzić uciążliwy szum stosując alkohol, ciężko było jednak oczekiwać że uda się znaleźć odpowiedni sklep w trochę jednak dzikiej okolicy. Dodatkowo w pakiecie pojawiły się zawroty głowy.

Z wolna przez szum w uszach zaczął się przebijać warkot silnika samochodowego. Trochę dziwne że z wolna, biorąc pod uwagę fakt, że auto gnało jak oszalałe, a za nim na leśnej drodze unosił się tuman kurzu, denerwując tym niezliczoną ilość stworzeń. Czarny bus z dziwną anteną na dachu zahamował ostro, wysiedli z niego dwaj osobnicy w czarnych garniturach.

- Tak czuliśmy że jak za tobą trochę pochodzimy, to naprowadzisz nas na jakiś ciekawy ślad – powiedział jeden z nich na powitanie.

Po chwili zastanowienia okazało się że to znajomi tajniacy, których Lefcour Vioney uśpił podczas kongresu, a właściwie już po nim.

- Jakie macie ładne nowe zęby – Cybul przywitał ich serdecznie.

- Nie jesteśmy pamiętliwi, a za taki trop to właściwie należy ci się premia.

- Wszędzie tylko premie, zwariować można.

Antena na dachu busa przekręciła się o około 90 stopni. Po chwili jeden z agentów wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielkie urządzenie podobne do telefonu i na kilka sekund utkwił wzrok w wyświetlaczu.

- No ładnie – podsumował przeczytaną wiadomość i podsunął swojemu towarzyszowi, który drapiąc się po głowie dodał od siebie.

- Jeszcze to?

Obaj popatrzyli na Cybula, jakby próbując znaleźć sposób jak go podejść, ale chyba nic sensownego nie wymyślili, bo postanowili zagrać w otwarte karty.

- Ten Instytut pod przykrywką działalności naukowej prowadzi bardzo podejrzane operacje, już pierwsze dane z Echelonu pokazują, że trzeba im się będzie uważniej przyjrzeć. – powiedział szczerze agent nr. 2.

- Przydałby się nam ktoś wewnątrz Instytutu – stwierdził agent nr.1. – Ktoś, kto będzie miał oczy szeroko otwarte.

- A my potrafimy się odwdzięczyć – dokończył agent nr. 2.

- Co to jest Echelon? – Cybul wyraźnie się zainteresował.

- Echelon posiada na całym świecie urządzenia techniczne do przechwytywania wiadomości, między innymi w kanałach telekomunikacji, no i tak się składa że kilka niezwykle interesujących wiadomości z Instytutu przechwycił.

- Pytam z ciekawości, bo w kwestii współpracy odmawiam.

- Nam się nie odmawia.

- A jednak.

- Lepiej to przemyśl, bo może się zdarzyć, że przekażemy sprawę do mniej polubownego wydziału, który zamiast prosić będzie wolał wykorzystać urządzenie potrafiące wpływać na myśli i sterować zachowaniami ludzi, czyli powodujące zmianę nastrojów, wywołanie zdenerwowania, odpowiednich reakcji. A jak ktoś im podpadnie to mogą się przytrafić ataki z wykorzystaniem ukierunkowanej energii, która potrafi narobić sporo bałaganu na przykład mocno uszkadzając mózg. Dogadamy się – będzie dobrze, nie dogadamy się – nie będzie dobrze.

Cybul roześmiał się głośno, po czym postanowił zrewanżować się agentom równie szczerą odpowiedzią.

- Spierdalać pętaki.

-Taak?

- Właśnie tak.

Agenci postanowili zmienić strategię i wprowadzić do rozmowy dodatkowy czynnik przekonujący, jednak już w momencie gdy sięgali po broń, mocno tego pożałowali. Cybul doskonale pamiętał, że technika „łokieć, pięta i nie ma klienta” którą zastosował Lefcour Vioney dała zadowalające efekty, postanowił ją jednak nieco udoskonalić poprzez wykonanie techniki z półobrotu, co mogło zapewnić agentom jeszcze bardziej głęboki sen. Akcja wyglądała bardzo efektownie, spokojnie mogłaby być wykorzystana w reklamie klubu sztuk walki „ Łupu Cupu fight”.

Zadowolony z przeprowadzonej akcji oraz jej efektów wolnym krokiem oddalał się od znieczulonych agentów, szum w uszach jednak nasilał się, kto wie, może faktycznie coś w tym Instytucie kombinują podejrzanego – pomyślał. Zdekoncentrowany nasilającymi się problemami ze słuchem zupełnie stracił agentów z zasięgu wzroku, tymczasem jeden z nich, zapewne na skutek jakiegoś koszmaru sennego przebudził się, sił żeby wstać specjalnie nie miał, jednak udało mu się wydostać broń, a nawet ją wycelować. Pancerny but zdążył ją odkopnąć w ostatniej chwili, w momencie strzału. Pancerny but należał do jednej z osób, które pojawiły się bezszelestnie, nie wiadomo skąd.

Ubrani byli w kombinezony podobne do tych, w które ubrani są pracownicy służb miejskich, np. drogowych lub sprzątających, na plecach jednak nazwa, chyba prywatnej firmy: HAARP.

Huk wystrzału obudził drugiego agenta, jednak tylko na chwilę.

- On jest nietykalny – wyjaśnił agentom gość w kombinezonie, chociaż byłoby lepiej gdyby to zrobił zanim inny gość w kombinezonie nie obciął agentom głów. Dwa szybkie cięcia ostrym jak cholera mieczem sprawiły że ziemia mogła się rozkoszować sporą porcją pożywnej krwi. Głowy poturlały się zupełnie jakby były w kręgielni, a gdy się ze sobą zderzyły można było zauważyć jak stają się coraz bardziej zdziwione.

- Czy to jakiś międzyresortowy program otwierania umysłów ? – zdawały się pytać.

Huk wystrzału sprawił że Cybul odwrócił się, kula ze strąconej broni poleciała gdzieś w las, jednak hałas spłoszył zwierzynę, poderwały się nie tylko widziane wcześniej bociany czy bobry ale również wilki, wraz z całą gamą zwierząt mogących z powodzeniem stać się wilczym posiłkiem, zapewne też huk sprawił że poruszyła się doskonale wcześniej zamaskowana olbrzymia jaszczurka, a może to był mały krokodyl lub smok, zresztą stworzeń których obecność w tych okolicach można by uznać za zaskakującą było więcej. Wszystkie one obruszyły się tym co się wydarzyło, tak jak zawsze wtedy, gdy ludzie zajmują się swoimi sprawami na ich terenie, tak jakby mało im było przestrzeni, na której mogą obsmarować świat swoim gównem. Międzygatunkowe zasady dotyczące łańcucha pokarmowego zostały automatycznie zawieszone, owady były ostrzegane przez ptaki, sarny dostawały cynk od wilków, a orzechy od wiewiórek. Wśród większości zwierząt obecnych na tym terenie panowało zgodne przekonanie, że:

- Trzeba uciekać!

- Potwory przyszły!

Tymczasem u ludzi.

- Stój – krzyknął w kierunku Cybula jeden z ekipy HAARP, co było niepotrzebne w sytuacji gdy właśnie stał nieruchomo.

Można było przypuszczać że w jego firmie nie przykładają zbyt dużej wagi do sposobów komunikacji, ale jak się okazało pracownicy potrafili się bardzo szybko przemieszczać, bo już po chwili on wraz z resztą ekipy byli w pobliżu Cybula.

- Uratowałem ci życie – rzekł właściciel pancernego buta.

- Dziękuję. Mogę się jakoś odwdzięczyć?

- Dobrze kombinujesz. Pokażesz nam drogę.

- No masz drogę przed sobą, skoncentruj się, trzymając się śladów które zostawili goście bez głów, nie zbaczaj z trasy, i powinno się udać.

- Znasz przejście. Musisz nas tam zaprowadzić!

- Jakie przejście?

- Do Centrali, jak ją nazywacie.

Dopiero po bardziej uważnym przyjrzeniu się można było spostrzec, że wszyscy z ekipy HAARP, a było ich pięciu, mają jakieś zamglone spojrzenia. Wszyscy łysi aż do przesady, z pewnością niejeden manekin mógłby się zakochać. Zamglone spojrzenia mogły sugerować pewną nieobecność, tymczasem nic podobnego, reagowali szybko i sprawnie, zupełnie jakby potrafili wykradać myśli, przewidywać ruchy przeciwnika, tak jak wtedy gdy zacieśnili krąg w chwili gdy pojawiła się myśl, że pięciu to za dużo, że trzeba pryskać, oczywiście uprzednio jednego lub dwóch upominając łokciem, łokieć się zawsze sprawdza, to jeden z najtwardszych elementów człowieka. Jednak wszystkie korytarze ucieczki odcięte, myśleć, myśleć, chyba był taki film..,  a może jednak lepiej nie, może lepiej reagować intuicyjnie, w myśl zasady : zobaczymy co się wydarzy.

- Nie znam przejścia. Nawet gdybym znał, to myślę że nie jest ono dla osób niepożądanych, takich jak wy.

Napastnicy zupełnie się odmową nie zdenerwowali, zachowali zimny spokój.

- Właśnie trzeba to zmienić.

Cybul postanowił sprawdzić, czy powiedzenie : „nic dwa razy się nie zdarza” ma w sobie coś z prawdy, czy może trzeba je zmodyfikować i uaktualnić.

- Spierdalać pętaki.

-Taak?

- Właśnie tak.

- Potrafimy cię zmusić!

Zanim padło pytanie:

- Niby jak?

Jeden z agresorów wyciągnął jakieś niepozorne urządzenie wielkości paczki papierosów, skierował je w kierunku Cybula i nacisnął przycisk. Efekt był powalający, i to całkiem dosłownie, przeszywający i paraliżujący ból wdarł się do każdej komórki ciała, myśli zastygły, wzrok się rozmył. Ten stan odrętwienia i nicości wykorzystała dawno nie słyszana melodia, która sobie tylko znanym sposobem przedostała się do świadomości, w tym momencie przypomniał sobie piosenkę, w której Barry White śpiewał:

„Nigdy, przenigdy się nie poddam

Nigdy, przenigdy nie zatrzymam”

Wyzwoliło to przechowywane gdzieś w organizmie na czarną godzinę resztki energii, udało się zerwać na nogi i intuicyjnie, slalomem ominąć przeciwników, świetny balans ciałem – powiedziałby niejeden skaut piłkarski, to zapewne zasługa genów, Ojciec Cybula był piłkarzem i grał na wysokim poziomie. Zieleń drzew i błękit nieba były drogowskazem, udało się przebiec spory kawałek zanim wyczerpała się niespodziewana porcja sił, która pokonała coś, co było uznawane za niepokonane. Upadek, jeszcze siłą woli udało się kawałek przeczołgać do miejsca, w którym był cień. Niemal natychmiast pojawiła się grupa pościgowa, która zatrzymała się na granicy cienia i rozglądała dookoła zdezorientowana, tak jakby spojrzenie na ziemię, pod nogi, było dla nich czymś zbyt trudnym. Cień powiększał się, odsuwając ich na coraz dalszą odległość, jakby wytwarzając granicę nie do przekroczenia. Z jednego z drzew prosto na Cybula spadło kilka kropel słońca, chociaż kto wie, może to była po prostu żywica, która nieco go ożywiła, systemy ponownie zaczynały działać, jednak w głowie panował straszny chaos i bałagan, mimo tego próbował usiąść, a następnie wstać, wysiłek był ogromny, ale udało się.

Tymczasem trwała Ewolucja Cienia, wyrastały z niego liczne odgałęzienia które zaczęły oplatać wszystkich pięciu członków ekipy HAARP. I jeszcze cień skrzydlatego smoka, który w tej sytuacji postanowił znaleźć dla siebie rozrywkę, ale może to było tylko złudzenie.

Cybul powolutku, krok po kroczku ruszył przed siebie, trochę niepewnie, ale wiatry pomagały mu zachować równowagę. Drzewa pozwalały opierać się o nie, przytrzymywać, niektóre puszczały oczko, wcześniej nie wiedział, że drzewa mają oczy. Leśna mgła, która pojawiła się nagle, pozwalała się ukryć, ale nie było już przed kim, można było za to się w niej  nieco orzeźwić. Pod stopami pojawiła się ceglana droga, która dała trochę stabilizacji, mimo tego że przyroda zrobiła sporo aby zaadaptować ją do swoich potrzeb, obrastając na wszelkie możliwe sposoby. Na końcu drogi był staw, nieduży, prawie idealnie okrągły, stojąc przy nim miało się wrażenie, że jest bardzo głęboki, trzeba było go obejść, aby zobaczyć zaparkowany przy nim stary samochód, który dla większości ludzi byłby zwykłym gratem, ale mieszkańcy lasu uwielbiali go, dla nich był to najwspanialszy samochód, bezpieczny, wygodny, a przyrządy na jego desce rozdzielczej były źródłem niezwykle cennych przeżyć i informacji. Jeszcze dalej, w głębi, stał ledwo widoczny szałas, taki w sam raz żeby odpocząć, nabrać sił. Mijane grzyby z uznaniem pochylały się, zdejmując kapelusze, zdawały się mówić:

- Całkiem, całkiem nieźle.

Potwierdziły to odgłosy ptactwa, które starało się dopingować wędrowca do każdego kolejnego kroku.

Z bliska szałas okazał się wcale nie taki mały, mchy przygotowały w nim niezwykle wygodne legowisko. Było chłodno, jednak wspomnienie o żonie i dzieciach wytworzyło ogromne ciepło wewnętrzne, dodało Cybulowi sił. W kącie szałasu nos wyściubił jakiś polny gryzoń, później odważniej, wystawił kawałek ucha, wyszedł cały, przyglądał się przybyszowi. Ich spojrzenia spotkały się, długo milczeli, aż w końcu Cybul rzekł.

- Myślę że znam ostateczną odpowiedź. Myślę że wiem, czego pragnie świat.

X

Epilog

Starzenie się jest jeszcze bardziej okrutne od kiedy wynaleziono fotografię. Podobno co 10 minut tracimy 5 neuronów, chociaż nie zawsze jest to zła wiadomość gdyż neurony naprawdę potrafią dokuczyć.

W dniu 40 urodzin miałem to jednak w dupie, czułem że skończyły mi się neurony w organizmie. Poświętowaliśmy z Bocianem jak należy, udało się całkiem sprawnie zapić ten dzień. Wracałem już jako dobrze znieczulony gość po czterdziestce, jednak udało mi się zachować czujność trzydziestolatka, chociaż może to nic specjalnego, bo przechodząc nieopodal Uniwersytetu często można było wychwycić jakąś ciekawą rozmowę:

- Po ściśnięciu Słońca do kuli o promieniu 3 km stałoby się ono czarną dziurą.

- Ja słyszałam natomiast, że dla obiektu o masie Ziemi promień taki to ok. 9 mm.

Jak oni to wszystko obliczają, zastanawiałem się, nie dawało mi również spokoju to, że alkohol na bazie czarnego bzu był prawie biały, tak samo czarna rzepa, pozostaje czarna tylko do momentu aż zajrzymy do środka, w głąb, przecinając uprzednio na przynajmniej dwie części. A więc to z takimi problemami mierzy się człowiek w tym wieku. Właściwie to była już noc, Whisky FORT WILLIAM którą otrzymałem od Bociana w prezencie cieszyła, 40% alk. na 40 urodziny pasuje, ale do kompletu brakowało czegoś na słodko. Co to za urodziny bez czegoś na słodko. Większość okolicznych miejsc mogących coś na to poradzić była już jednak zamknięta, no nic, nadrobimy - pomyślałem. Przechodziłem w okolicy pewnego dawno nie odwiedzanego miejsca, a ponieważ po czterdziestce ludzie mają sporo czasu postanowiłem zajrzeć, posiedzieć chwilę, zainstalowali teraz całkiem wygodne ławeczki. Dobrze że myślą o ludziach w wieku przedemerytalnym. Okolica wydawała się być wyludniona, i dobrze, lepiej posiedzieć w spokoju. Gdy zbliżałem się do pierwszej ławeczki zobaczyłem że coś na niej leży. Pudełko.  Choc’n joy , mleczko w czekoladzie o smaku waniliowym.

Rozejrzałem się, w dalszym ciągu nie było nikogo w zasięgu wzroku. Dziwne. Zupełnie jakby dla mnie, jakby na mnie czekało. No nic, usiadłem obok, ale nie ruszałem, pewnie ktoś zostawił i zaraz po słodkości wróci.

Na Światełkach sporo rzeczy było po staremu, a najbardziej same światełka mijających się na Wisłostradzie samochodów, to wrażenie że światła się zderzają, łączą na krótką chwilę i oddalają w przeciwnych kierunkach, ale jakby lekko zmienione.

Siedziałem już dosyć długo, i coraz bardziej nabierałem przekonania, że nikt tego pudełka nie zapomniał, że to naprawdę dla mnie. Wspomniałem dawne lata i czas który spędzaliśmy w tym miejscu z przyjaciółmi, wspomniałem Cybula, którego nie było już ponad trzy lata. Jak Ci tam Przyjacielu? – zastanawiałem się – czy Coś w ogóle jest?

Kilka chwil później dostrzegłem grupkę młodzieży, która od strony Wisły wspinała się po schodach, a więc jednak jeszcze ktoś oprócz mnie nie śpi, no bo przecież to ostatnie dni lata, choć wiele liści wypatrywało jesieni z perspektywy podłoża. Gdy już byli całkiem blisko mnie, jeden z nich wydarł mordę, zapewne nawołując kogoś z nieco rozciągniętej, zostającej w tyle ekipy:

- Myszaaaa!!!

Ale numer, pomyślałem, że też ktoś może mieć pseudonim akurat taki, akurat w tym miejscu i w tym czasie. Zaśmiałem się, właściwie to tylko jedna osoba zwracała się do mnie w ten sposób, nie przypominałem sobie nikogo innego, przeważnie byłem nazywany Myha, Mynia, albo po prostu Rafał, ale Mysza mówił do mnie chyba tylko Cybul.

Ożeż Ty! – pomyślałem, po czym zacząłem się śmiać pełną gembą, dawno się tak nie śmiałem. Odebrałem to jako znak, że to bardzo prawdopodobne, że Coś w ogóle jest. Posiedziałem jeszcze trochę w dobrym humorze, po czym zabrałem moje czekoladki, i odważnie rozpocząłem nowe czterdziestolecie mojej ziemskiej przygody.

Przykładów pozwalających myśleć, że Coś w ogóle jest, bardziej Coś niż Nic, było więcej, tak jak wtedy, gdy robiąc zakupy w jednym ze sklepów mój wzrok wychwycił na piwnej półce Karpackie Dziewiątki, piwa które niegdyś z Cybulem sobie upodobaliśmy. Z sentymentu sięgnąłem po jedno, był to czas mojego prywatnego kryzysu gospodarczego, od dłuższego czasu czekałem na przelew który nie nadchodził, miałem gotówkę na skromne zakupy w ramach których wystarczyło tylko na jedną sztukę piwa, jedną dziewiątkę.

- Nie no, weź dwa – zaproponował jakiś głos w mojej głowie.

- Nie wystarczy mi forsy na dwa, przykro mi.

- Nie no, weź dwa, na cholerę kupujesz tyle jedzenia – głos w mojej głowie był wyraźnie uparty.

Była tylko jedna możliwość abym mógł kupić dwa, musiałby wejść na konto przelew, co wydawało się bardzo mało prawdopodobne.

- Załatw kasę, to kupię dwa – zaproponowałem głosowi w mojej głowie.

Chwila prawdy z kartą płatniczą. Przeszło! Transakcja zaakceptowana.

Dwie Dziewiątki.

Albo wtedy, gdy w jedne z kolejnych moich urodzin, kiedy niespecjalnie miałem ochotę na świętowanie, szukając sposobu aby jakoś ten dzień spędzić, postanowiłem ponownie odwiedzić Światełka, które były po drodze do multitapu. Pamiętałem niezwykłe zajścia które miały miejsce przy okazji „czterdziestki”, nie miałem jednak specjalnych oczekiwań na kolejne niezwykłe wydarzenia, mimowolnie gdy przybyłem na miejsce dość dokładnie sprawdziłem czy gdzieś nie zostało zdeponowane pudełko smacznych czekoladek. Pora była wcześniejsza niż poprzednio, trochę ludzi, ale nie za dużo, bez problemu znalazłem wolną ławeczkę. Na znajomych schodkach młodzieniec na znak miłości obsypywał ukochaną liśćmi, które opadły z drzew może nieco przedwcześnie, jakby chciał w ten sposób dać do zrozumienia, że mogliby być razem aż do czasów, kiedy będą wysuszeni i pomarszczeni jak one, nie roztrząsając porażki ciała i życia, a bardziej ciesząc się jego kolorami.

Miłość, taka wielka siła, a tak mało zbadana, jej blaski i cienie dobrze poznała Maria Skłodowska – Curie, której pomnik znajdował się dosłownie kilka kroków od mojej ławeczki.

Na dwóch kolejnych ławeczkach siedziały bądź leżały dwie pary, na kolejnej chłopak z deskorolką w słuchawkach na uszach, który miał ze sobą pizzę, lecz jej nie jadł.

Trochę się wkurzyłem, gdy spokój tego miejsca zakłócił duży bus, który przyjechał w ramach serwisu do stacji rowerów miejskich znajdującej się nieopodal. Migoczące światła i głośna muzyka z otwartych drzwi, zrobiło się trochę jak na dyskotece, trochę bardziej imprezowo.

Zaczęli też przybywać coraz to nowi ludzie, tak jak para na którą zwróciłem uwagę, oboje ubrani w bardzo klasyczne stroje, wyważone kolory, eleganckie, ona w niespotykanym płaszczu ze zbyt dużymi rękawami, przypominającym nieco indiańskie poncho, rozmawiali wyraźnie rozentuzjazmowani, szczególnie dotyczyło to kobiety.

- To zabawne, mieliśmy to kiedyś omawiane na zajęciach Uniwersytetu Latającego, byłam wtedy bardzo młoda, ale to mi jakoś utkwiło w pamięci.

- Niezwykłe.

Zatrzymali się zaciekawieni.

- Rzeźba wyszła im bardzo dobrze. No, może dość dobrze.

- Ale to bardzo miłe, w odległości kilkuset metrów i muzeum, i rzeźba. Bardzo miłe.

- W końcu, jak to mawiają współcześni, moja dzielnia.

- To ty sobie Maniusia pooglądaj, a ja klapnę na ławeczkę i trochę się odprężę.

Jakby na zawołanie ktoś wstał i zrobił miejsce na ławeczce. Do stacji rowerowej przybył niezbyt zadowolony klient, odstawiając rower narzekał głośno.

- Co za grat!

A echo niosło: grat, grat, rat – słabnąc, rad, rad – zniekształcając.

- Co za złom!

Złom, złom, łom, om, om - echo bawiło się dalej.

Bus serwisowo – dyskotekowy odjechał, być może w obawie przed niezbyt zadowolonym użytkownikiem.

- Jedźmy w Tatry, tam, wśród wysokich szczytów jak mało gdzie można odetchnąć nieskrępowaną wolnością , one są uosobieniem niezależności , koniecznie jedźmy w Tatry – Maniuśka namawiała swego towarzysza.

- Dobrze.

Działa się tam między nimi jakaś magia.

- O, tu chodźmy, tu fajnie – usłyszałem nowy głos z tyłu.

- Ale światełka! – zachwycił się młody głos za moimi plecami. Poczułem się trochę jak uczestnik jakiejś sztafety pokoleń.

Czy to może być przypadek, że w moje urodziny do tego niezwykłego miejsca, gdy w nim jestem, nadciąga młodzież, wśród nich jeden z radiomagnetofonem dużych rozmiarów na ramieniu, robi się gwarno, coraz bardziej wesoło, niektórzy zaczynają tańczyć, to miejsce znów ożywa, piosenkę pierwszy raz słyszę, ale całkiem spoko.

Klan – Automaty

Automaty liczą liczą liczą

Liczą cały czas

Automaty liczą na człowieka

Automaty liczą programują

Odgarniają śnieg

Liczną liczbą liczą

Obliczenia

Automaty liczą mylą się

A powinny nie

Automaty automatyzują

Automaty szybko niszczą się

Niszczą się

Ale znowu się reprodukują

My nie wiemy nic

My wolimy śnić

Niech automat wszystko robi sam

Wiemy jednak że

Przyjdzie kiedyś dzień

W którym zwykłym automatem

Staniesz się też

Wielkie automaty liczą nas

Segregują nas

Małych ludzi co je obsługują

Wykonują rzędy długich liczb

Niewiadomych liczb

Oznaczają nas symbolem x


I tak to właśnie wszystko pamiętam. I tak chcę pamiętać. Na wesoło.

X

Rozdział ostatni.

Noc z 4 na 5 lipca 2021 roku, równo 9 lat po tym jak był w tym miejscu Cybul, postanowiłem spędzić nad odnowionym zalewem na radomskich Borkach. Szumna inwestycja miejska nie zmieniła w sposób zauważalny tego miejsca, no może poza 3 fontannami które uatrakcyjniały w ocenie inwestorów akwen. Przyjechałem ok. godz. 21, gdy zatrzymałem samochód jego drogomierz wskazywał stan licznika z końcówką 99, a w radiowej trójce leciała opowieść o świętej Hildegardzie która kochała muzykę, i twierdziła że każdy żywioł ma swój własny dźwięk. Wcześniej zespół Coma przepowiadał w swojej muzycznej opowieści, że „.. za chwilę przestaniemy świecić”.  Pospacerowałem.

Zapytałem kilku drzew czy wiedzą coś o tym co się tu wydarzyło 9 lat temu, jedno z nich odpowiedziało lecz nie od razu. Przyjemna pogoda, po lekko deszczowym dniu ciepło lecz nie gorąco, ludzi też sporo lecz bez tłumów, 3 czynne knajpy – w jednej z nich karaoke, na poziomie, córka rybaka i te sprawy. Wiele miejsc do których dawniej można było bez trudu dojść było pozarastanych bujną roślinnością, ale to nie było zaskoczenie, komary i inne latające stworzenia widocznie zajęte były czymś innym bo tylko symbolicznie zaznaczyły swoją obecność kąsając odrobinkę, łagodnie. Udałem się na molo od strony domków rekreacyjnych. Wcześniej na niebie harcowały tylko ptaki jaskółkowate , no i jeszcze jakiś ptak który udawał autoalarm, jednak gdy się zbliżałem, w miejscu gdzie kilka lat wcześniej spotkałem dobrą czarodziejkę Adę (opowiem o tym w innej książce) przeleciał nade mną duży ciemny ptak, praktycznie bezszelestnie.

Zamontowali na molo nowe ławeczki jeszcze w ramach remontu, przy tej na której usiadłem, z podpisem „skalik”, okazało się że urzęduje gromadka kaczek, wcześniej na całym zbiorniku spotkałem tylko jedną z nich. Dwa piwa które miałem ze sobą poszły szybko, pić mi się chciało a co to jest 0,5 litra piwa, no bo drugie wylewałem do zalewu równocześnie w czasie picia swojego. Taki rytuał przeprowadziłem, przypadkiem już po drugiej porcji piwa wlanej do zbiornika w okolicy rozpoczął się pokaz fajerwerków, jakby zalew się ucieszył i zaczął świętować. Na jego spokojnej tafli odbijały się podwójne latarnie znajdujące się po drugiej stronie, wzdłuż alejki spacerowej, wyznaczały korytarze świateł. Chwilami można było odnieść wrażenie, że to gwiazdy wpadły do wody, aby zaznać kąpieli.  Z baru w którym wcześniej było karaoke poleciało mocne diskopolo, ale takie fajne, nawet chyba romantyczne, i to właśnie tam musiałem udać się na posiłek, bo z pozostałych knajp jedna w międzyczasie została zamknięta, a przy hotelu w ogródku kuchnia już nieczynna, no trudno. Muzyka stała się bardziej przyswajalna, trochę młodzieży, może być.

- Można coś zjeść u was o tej porze roku?

- Oczywiście!

- A co?

- Wszystko!

Już zacząłem układać w myślach całkiem przyjemny zestaw obiadokolacyjny gdy…

- Hamburgery, frytki, zapiekanki, wszystko jest!

Wybrałem hamburgera i na drugie danie zapiekankę, przy zaskakująco niebrudnym stoliku nie musiałem nawet długo czekać, a barmanka okazała się dla mnie niezwykle miła.

- Aaaa, to już panu przyniosę.

Wspaniale. To był jeden z gorszych hamburgerów i prawdopodobnie najgorsza zapiekanka jaką kiedykolwiek jadłem, ale warto było tam wstąpić choćby po to aby się potknąć o wystający korzeń drzewa przy wychodzeniu, stracić równowagę i spojrzeć w niebo. Wiele dziwnych rzeczy widziałem na niebie w życiu, ale tym razem to była jakaś kumulacja, jakiś zlot dziwnych gwiezdnych podróżników, może galaktyczne targi prezentujące pojazdy z różnymi napędami, a może to jakiś teatr? Stałem tak długą chwilę jak zaczarowany, największe wrażenie zrobiły na mnie jakby kosmiczne delfiny, światło , silne i wyraźne pojawiało się na chwilę właśnie w taki sposób jakby delfin na chwilę się wynurzał aby zaczerpnąć powietrza i po chwili znikał w głębinach. Najpierw jeden, później drugi. Między nimi nieduży kawałek, jakby płynęły tym samym śladem. Dwa kosmiczne delfiny. Wynurzyły się kilka razy, oczywiście nie wtedy gdy próbowałem nagrywać. Delfin sprytny. No i lubi się zabawić, to co wyprawiają z rozdymkami w oceanach to niezła jazda, pewnie w przestrzeni kosmicznej też jakieś rozdymki można spotkać i sobie je pożuć.

Nikt poza mną nie zwracał uwagi na to co się dzieje na niebie, mimo że stałem centralnie przy wejściu do lokalu patrząc do góry ze zdziwioną miną, nikogo to nie zainteresowało, każdy tu żyje swoimi sprawami, no może nie każdy. Przeszedłem kawałek i przysiadłem na ogromnym głazie, niezwykle wygodny, jakby szyty na miarę, o jaki wygodny głaz, pomyślałem.

Jedna z kaczek wypłynęła na środek zalewu, ale nie miałem pewności że to była kaczka, równie dobrze mógł to być nieduży aligator. Na niebie trwało show, od patrzenia w górę aż mnie rozbolała szyja .

A niech się bawią w Radomiu kulturalnie gwiezdni goście, a nie będą pierdolić wszędzie że tylko dresiarstwo i chamówa, jak reklama pójdzie w galaktykę może być ciekawie, no zresztą zobaczymy, na razie jakaś ławeczka by się przydała. Jak to kurwa jest że taka wielka inwestycja miejska i zamontowane ławki niewygodne, kawałek dalej usiadłem na takiej starej, bez oparcia, ta była wygodna o dziwo lecz tuż za nią rosło drzewo z ogromną dziuplą na wysokości mojej głowy, co w okolicach północy powodowało pewien dyskomfort. Chyba jednak nie było żadnych horrorów z motywem dziupli, w każdym razie nie mogłem sobie przypomnieć, odwróciłem się, miałem wrażenie że coś w tej dziupli siedziało, ale nie sprawdzałem, w końcu po to są dziuple, poszedłem, tym bardziej że rechot żab był irytujący, uciszały się, a nawet milkły tylko wtedy gdy w okolicy przejeżdżał jakiś głośny motocykl, żabcie lubią motocykle. Żaby przeniosły się razem ze mną na drugą stronę zalewu, są bardzo towarzyskie i w sumie to fajnie rechoczą, tylko ta jedna wydawała taki ponury gardłowy rechot, trochę jak ten specyficzny mongolski śpiew. Przeszedłem kawałek, duże drzewo, potrójne, to znaczy dzielone na trzy, wskazało mi kierunek swoją gałęzią, ułożoną nienaturalnie, ostro zakończoną jakby ktoś wystrugał patyk na kiełbaski do ogniska. W miejscu wskazanym przez drzewo odbijała się w wodzie jedna gwiazda. Gwiazd na niebie było bez liku i ciągle jeszcze się wygłupiały, lecz w tamtej chwili odbijała się tylko ta jedna, może dlatego że świeciła najmocniej, jak światełko na kasku górnika. Woda była spokojna jednak mimo to odbicie gwiazdy poruszało się, najpierw nieśmiało, zaczęło kreślić okręgi, by po chwili jakby machać od prawej do lewej strony, nawet w pewnym momencie wyglądało to jak wskazanie kardiomonitora. W spokojniejszych momentach wydawało się że to już nie jest odbicie gwiazdy a bardziej podwodna gwiazda. Spytałem ją o coś, odpowiedź była niejednoznaczna, ale raczej tak.

Woda była ciepła i przyjemna, relaksująca i kojąca. Powiedziałem jej, że to słabe że zabiera ludzi, ale nie było reakcji, jakby dała do zrozumienia że to nie ona. To możliwe. I jeszcze w tym barze, który prawdopodobnie nigdy się nie zamykał, ktoś zaśpiewał w ramach nowej odsłony karaoke:

„ A Suite for Dying Love” Marka Lanegana.


https://www.youtube.com/watch?v=1Nt4hBib1_A


Can`t write a suite for dying love


Can`t find the trigger for the gun


Oh yeah


So tired of holding up the sky


I`m twenty stories high


Oh yeah


Why don`t you give me one more kiss


I`m coming down


I can`t make nothing last


Coming down


I wanted to say goodbye before my train rolled out


Went walking away with a mouthful of rain


Gotta get back and see my friends again


Just a little ashamed they gotta see me this way


Galaxies should fall


I`m coming down


I can`t make nothing last


Coming down



Koniec


Zapraszam na mój fanpejdż

https://www.facebook.com/profile.php?id=100068284367721

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×