Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-09-26 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 528 |
Jestem dorosła. Ale żyją jeszcze moi rodzice, więc może jednak jestem dzieckiem. Mam poczucie, że będą przy mnie zawsze, nawet wtedy, gdy to zrobię. No, gdy umrę albo upozoruję swoją śmierć. Padam na ziemię, udaje omdlałą, nieprzytomną. Za chwilę podbiegają do mnie ludzie. Nie znam ich. Szukam myślami mojej matki. Nie czuję jej. Coś musiało się stać. Nie dowierzam sobie. Napotykam w myślach na wspomnienie taty. On naprawdę tu jest z powodu leku, który obiecała mu starsza córka. Po nim naprawdę będzie żył!
A mnie ktoś uzdrowi? Przecież umieram. Jeszcze tylko przegląd całego życia. Jakaś droga, po której chodziłam w dzieciństwie, potem asfalt i uderzenie głową o krawężnik. Moją głową. Czuję zimną nawierzchnię pod policzkiem, oddech urywa się we mnie. Wygląda na to, że jest już bliżej niż dalej. I chociaż zwijam się z bólu, już go nie czuję. Kątem oka spoglądam w górę, wiedzę niebo. Ogarnia mnie rozpacz, bo wbrew przewidywaniom wcale się nie otwiera.
Moja siostra pochyla się nade mną, próbuje zaaplikować mi lek. Ten sam, który obiecała ojcu. Straci jego zaufanie, przecież miała wyleczyć tego raka! I co, ojciec ciągle nie żyje. Ja za chwilę też będę martwa. Ktoś nami steruje. Istne teatrum mundi. A świat dookoła ciągle istnieje - powinnam napisać - drzewa szumią, śpiewają ptaki, wschodzi słońce. Ale nie napiszę, bo to nieprawda. Nie ma już ani drzew, ani ptaków. Słońce nie wschodzi. Nie umieram na niby, lecz na złość matce i ojcu, i siostrze.
Jestem dzieckiem. Chodzę do siódmej klasy. Tak mi podpowiada prosty rachunek i szkolny rytuał absolwentów. Słyszę, że chór uczy się finałowej piosenki i wzbiera we mnie myśl, żeby im pomóc. Piosenka jest przecież trudna. Radzę, żeby zwrotki zaśpiewali soliści a refren pozostali. Nikt mnie jednak nie słucha. Obrażam się i odchodzę w kąt sali. Przez chwilę jeszcze słucham zawodzenia, a potem zaczynam śpiewać. I śpiewam cała sobą, każdą cząstką ciała i duszy. Ale nikt mnie nie słyszy. Nawet wyostrzony słuch nauczycielki śpiewu nie może wyłapać dźwięków dobywających się z mojego wnętrza.
Wspinam się więc na najwyższe wzgórze w okolicy. Staję na palcach i zaczynam nucić. Tym razem słowa płyną same. Tekst mości się w melodii, jakby z nią współistniał od wieków. A przecież ja to śpiewam pierwszy raz. Jestem szczęśliwa. Życie ma sens i rymuję całkiem zgrabnie. Mój głos rozchodzi się, odbija echem i wraca…
Budzę się w pokoju skąpanym w słońcu. Zastanawiam się przez chwilę, czy jestem tą samą osobą, którą przed chwilą porzuciłam, otwierając oczy. Czy raczej jej chwilową kontynuacją? Mrużę powieki, żeby skupić się na kształtach. Rozpoznaję pomieszczenie. Sypialnia rodziców jest ciagle taka sama. Falowane fronty szafy prawie do samego sufitu. Za tymi drzwiami spędzałam czas na zabawie, ale nie znalazłam swojej Narni. Tylko pustkę i ciemność. Czasem wchodziłam pod łóżko, ale bałam się, że zostanę przyłapana na samotności. Teraz mam to wszystko na wyciągnięcie ręki.