Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2025-06-23 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 32 |

„Cień dzieciństwa” – część II: W stronę światła
Rok 2010.Zwykłe podanie o pracę. Jedna kartka, kilka słów, trochę nadziei. I… udało się. Zostałem przyjęty. Nie były to wielkie pieniądze, ale dla mnie – człowieka, który znał smak głodu, lęku i upokorzenia – te 1200 złotych wyglądały jak wygrana na loterii. Po raz pierwszy od dawna w głowie zagościła myśl o spokojnym jutrze, o tym, że może nie trzeba będzie się bać dziesiątego dnia każdego miesiąca.
Początki nie były łatwe. Nowa praca, nowi ludzie. A ja – chłopak po przejściach, z duszą, która już wiele widziała, choć ciało miało dopiero dwadzieścia parę lat. Ale pracowałem. Uczyłem się. Przełamywałem własne bariery. Z czasem nawet to polubiłem. Praca dała mi coś więcej niż pieniądze. Dała mi godność.
Niedługo potem pracę dostała też moja żona – na kuchni. Była w tym dobra. Z zawodu kucharka, z serca wojowniczka. Ciężka praca, pot, zmęczenie – ale wracaliśmy do domu zadowoleni. Po raz pierwszy mogliśmy odkładać. Może niewiele, ale dla nas to był cud. Po roku stało się coś, o czym wcześniej mogliśmy tylko marzyć – pierwsze wspólne wczasy nad morzem. Lipiec 2011. rok. Polska, zimna, wietrzna plaża. Ale dla nas to było jak Bali. Deszcz nie przeszkadzał. Śmialiśmy się, tuliliśmy. Wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy rodziną, która coś razem zdobyła. Mało? Nie. To było wszystko.
I wtedy przyszedł 5 marca 2013 roku.(Nie pomyliłem – daty się zaplatają, jak w życiu. Przeszłość zawsze wraca.)
Na świat przyszła Nikola – moja córka, moje oczko w głowie. Mała istotka, która z miejsca rozświetliła każdy kąt naszej duszy. Syn od razu ją pokochał. Różnica wieku? 10 lat? Dla nas to nic. Dzieci moje – moje największe skarby.
Ale los lubi testować. Żona zaraz po porodzie traci pracę. Niby „redukcja etatów”. Tak wyglądał powrót do przeszłości – jedna pensja, dwoje dzieci, lęk o jutro. Ale się nie poddaliśmy. Żona, jak to ona, twarda babka – poszła, zapytała, dostała nową pracę. I znowu się udało. Słońce znów wzeszło.
W 2014 roku wydarzyło się coś jeszcze cenniejszego – moja relacja z mamą zaczęła się odbudowywać. Nie chodziło o pieniądze. Nie chodziło o pomoc. Chodziło o uczucie, o te proste spacery, wspólne rozmowy. W końcu było „my”, a nie tylko „ja i moja przeszłość”. Niestety, to nie trwało długo. Rok później – rak zabiera mi mamę. Śmierć przyszła nagle, bez litości. Serce pękło. Ale musiałem żyć dalej. Dla siebie. Dla żony. Dla dzieci.
Relacje z siostrą? Jak fale na morzu. Raz ciepłe, raz lodowate. Raz brat, raz wróg. Wszystko zależne od jej duchowego nastroju. Gdy wierzy – unika mnie. Gdy zwątpi – szuka. Ale ja już się nie łudzę. Nie proszę. Jestem. A ona? Kiedy chce – też.
Rok 2019.Wydaje się, że już wszystko zmierza ku dobremu… i nagle operacja kręgosłupa.Leżę w szpitalu. W głowie tylko pytania: „Co będzie dalej?”, „Czy będę chodził?”, „Czy żona da radę?”, „Co z dziećmi?”.Czas się ciągnie. Rehabilitacja. Ból. Strach.Ale jakoś się podnoszę. W 2021 kolejna operacja. A potem… trzecia. Jakby życie testowało, ile jeszcze zniosę. Dwa miesiące w szpitalach. Potem dom. Rok walki o powrót do sprawności. I znów praca. I znów nadzieja.
Ale nie trwała długo.
Po roku przychodzi kolejny cios – żona.Diagnoza: tętniak w mózgu.Lekarz mówi o możliwych skutkach. Ja słucham, ale serce już dawno się zatrzymało.Znowu ten znajomy strach.Znowu te same pytania, tylko teraz jeszcze cięższe.Bo teraz nie chodzi tylko o mnie.
Trzymają mnie przy życiu moje dzieci.One są moim powietrzem.Bez nich byłoby ciemno.
I choć w tym momencie nie mogę liczyć na nikogo poza sobą, choć matki już nie ma, a siostra znów „nawrócona” i nieobecna, to jestem. Trwam. Walczę.