Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-10-17 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 24 |

(Czas: połowa lat 90. XX wieku. Fragment z nowo pisanych wspomnień)
Otrzymałem wychowawstwo w młodzieżowej, trzyletniej klasie zawodowej. Sami chłopcy. Jak na przekrój naszych uczestników, nie miałem z nimi większych problemów wychowawczych. Możliwe, że wpływały na to też moje dwie funkcje w ośrodku OHP.
W drugim roku wychowawstwa, w połowie jesieni przyszła do mnie koleżanka, wychowawczyni klasy dziewcząt:
– Zdzisiek, mam dziewczynę, która chodzi z twoim chłopakiem, Patrykiem.
– To chyba dobrze – uśmiechnąłem się – jak coś z tego będzie, to będziemy mieli zapewnione przyszłe emerytury. Teraz ZUS z naszych składek płaci dzisiejszym emerytom, a na nasze przyszli będą płacić. A dzieciaków coraz mniej się rodzi…
– Wypluj te słowa i nie żartuj! – Lekko się zacietrzewiła. – Posłuchaj, a nie właź mi w słowo.
– Już, już jestem poważny. – Uniosłem dłonie w obronnym geście i spróbowałem powstrzymać uśmieszek w kącikach ust. – No dobra, mów, co się stało.
– Mówiłam, nie przerywaj. – Zamilkła na sekundę.– Że chodzą ze sobą, to ich sprawa. Ale tej Ewce wymsknęło się, że twój chłopak śpi u niej w domu. Kiedy zaczęłam ją naciskać, powiedziała, że nie, że z nią nie śpi. Ale coś niezbyt zaprzeczała.
– A rozmawiałaś z matką?
– Oni nie mają telefonu. Dałam Ewce moje pismo do matki, aby przyszła do szkoły, ale żadnej odpowiedzi. Niby matka jej powiedziała, że przyjdzie, ale mija miesiąc i nic. A przecież wiem, że oboje z mężem są bezrobotni.
– To wybierz się do matki – odruchowo odpowiedziałem. Sam czasem tak postępowałem. – Mieszkają w mieście?
– Tak, ale… – zawahała się. – Wiesz, oni mieszkają w tych popegeerowskich parterówkach na Rządzu. To za miastem i sami bezrobotni…
Wyraźnie wyczułem w jej głosie obawę. Nie uważałem jej za uzasadnioną – czasem przejeżdżałem na rowerze obok tych szeregowców bez wygód, w których mieszkali byli pracownicy rozwiązanego PGR i nigdy nie miałem żadnego nieprzyjemnego zdarzenia. Nie słyszałem też, aby ktoś takie miał. „No tak, jak z byłego pegeeru i niepracujący, to wiadomo, jaka chodzi fama, że tylko chleją wino marki wino i różnie się tam dzieje – przemknęło mi przez głowę. – Stereotyp i nieprawda, ale… no, wyraźnie się boi tam pojechać”.
– No dobra. Dotyczy mojego chłopaka, więc pojadę do tej matki. Daj mi jej adres.
Wybrałem się na rowerze, tak jak lubiłem na krótsze odległości. Zapukałem pod wskazany adres w parterowym szeregowcu. Otworzyła mi ogromna kobieta, tak wzrostem jak i obwodem w talii. „Jak ona przechodzi przez te wąskie drzwi” – odruchowo przebiegła mi myśl. Tak, jak szybko się nasunęła, tak szybko zniknęła. Przyjechałem w innym celu.
– Nazywam się ...wski. Jestem z OHP, do którego chodzi pani córka – przedstawiłem się. – Możemy porozmawiać?
– A o co chodzi? Nie chodzi?
– Niee, nie to. Ale wolałbym w środku, nie na dworze – lekko wskazałem głową na dwie sąsiadki, które zdążyły w te kilka sekund już wyjść do swoich maluteńkich ogródków przed wejściami do mieszkań. Jedna z grabkami, druga z motyką… ogródki miały może z metr na dwa, rosło na nich po kilka kwiatków, ale one sumiennie zaczęły pracować przy nich.
Moja rozmówczyni popatrzyła w lewo i prawo i zagadnęła je zgryźliwie:
– A co was tak przypiliło, hę? Pan wejdzie. – Te ostatnie słowa skierowała już do mnie.
W małym, zagraconym pokoiku siedział w fotelu drobniutki mężczyzna, wpatrzony w telewizor.
– To mój mąż. – Gospodyni odkaszlnęła i wytarła noc w zapaskę. – Kazik, przywitaj się z panem. Pan przyszedł z OHP.
Chłopina podał mi rękę nie odrywając wzroku od telewizora. Nie odezwał się nawet jednym słowem.
– Pan siada. – Wskazała mi krzesło przy stole i siadła naprzeciwko. Zamiast wyartykułowania pytania uniosła tylko brwi w górę. Nie było to zbyt miłe powitanie, więc też się wstrzymałem z rozpoczęciem rozmowy. Wreszcie matka zapytała:
– Tak? A o co chodzi? Do szkoły nie chodzi? – powtórzyła pytanie.
– Na szczęście w miarę jest na lekcjach. Ewa, znaczy pani córka… ale, właśnie. Czy córka dała pani pismo od swojej wychowawczyni? To było już z miesiąc temu.
– A, jakieś dała. – Machnęła ręką z lekceważeniem. – Coś tam było, ale nie miałam czasu przyjść. Wie pan, jak to jest.
– Nie miała pani ani pani mąż – wskazałem głową na siedzące w fotelu chucherko, kompletnie niezainteresowane naszą rozmową – czasu? Przecież oboje nie pracujecie, ani nie macie dorywczych prac, jak wiem . – O tych dorywczych pracach strzeliłem mimowolnie, na zasadzie „trafię, nie trafię”. Trafiłem.
– Panie, za grosze nie będę nigdzie dorabiała. Jakieś zasiłki dostajemy.
Już miałem na końcu języka stwierdzenie, że te zasiłki wypłacane są również z moich podatków i idą przede wszystkim „na przelew” w sąsiednim sklepiku, w którym króluje wino marki „Arizona”, ale się wstrzymałem. Ten stereotyp panował powszechnie i miał uzasadnienie; sam, kiedy czasem przejeżdżałem na rowerze obok sklepiku, widywałem grono smakoszy tego „szlachetnego trunku”, ale… nie miałem prawa uogólniać na wszystkich.
– Nie miała pani czaasuu… – przeciągnąłem słowa, aby się uspokoić, gdyż już podniosła mi ciśnienie krwi. – Dlatego ja musiałem po swej pracy – zaakcentowałem – znaleźć ten czas. Ale do rzeczy – odchyliłem się wpierw na krześle i następnie nachyliłem w kierunku rozmówczyni – Ewa chodzi z chłopakiem z mojej klasy, Patrykiem. Dlatego do pani zawitałem. Podobno on u pani czasem śpi… ee… podobno z Ewą. Że ze sobą chodzą, to mnie nic do tego, są młodzi, ale szkoda, żeby zaszła w ciążę i nie ukończyła szkoły.
– Panie, ale ja ich pilnuję! Moja Ewa, co to, to nie! Razem nie śpią.
– A, jeśli tak, to w porządku. – Lekko odetchnąłem. – Patryk nie ma jeszcze siedemnastu lat, a Ewa nawet szesnastu. Niech skończą u nas wpierw szkołę.
– Wiem, dlatego pilnuję. Ewa tam śpi – wskazała na drugie drzwi – ale Patryk nie z nią, tylko na ziemi. Materac nadmucha i daję mu kordłę.
– Kołdr… – Ledwie powstrzymałem się z odruchową poprawką słowa, jak w szkole. Jak przed chwilą odetchnąłem, tak teraz aż mnie uniosło. `Matka żartuje z tym materacem, czy co`? Ale nie, wyglądało, że powiedziała poważnie.
– To pani mówi, że oni śpią razem w oddzielnym pokoju i pani jest tak pewna, że tylko śpią? – Westchnąłem i pokiwałem głową. – Przecież… przecież my też kiedyś byliśmy w ich wieku. I co, pani naprawdę wierzy w takie bogobojne spanie? – Złożyłem dłonie jak do modlitwy. – A rodzice Patryka co na to?
Wzruszyła ramionami i pociągnęła nosem:
– A, panie, mówi, że wiedzą. Jakby nie pozwolili, to by nie spał.
– Ale to pani córka! Wie pani, czym to grozi. Chce pani, aby Ewa stała się nieletnią mamą?
– No panu mówię, że pilnuję! – Poruszyła się nerwowo w krześle. – Oni nie śpią razem. Nie mam trzeciego pokoju.
Od razu przypomniałem sobie własne początki małżeństwa. Wynajęliśmy pokój u młodej właścicielki starego mieszkania. Przy pierwszym spotkaniu była z kilkuletnią dziewczynką. Myślałem, że to córeczka, a okazało się, że… wnuczka. Pochwaliła się nawet z lekkim zadowoleniem „miałam szesnaście lat, jak urodziłam córkę. Córka też szesnaście, jak urodziła moją wnuczkę”. Po kilku miesiącach się wyprowadziliśmy. Spotkałem ją po wielu latach. Znowu się pochwaliła, że została prababcią w wieku… tak, czterdziestu ośmiu lat. Wnuczka podtrzymała rodzinną, wielopokoleniową tradycję i urodziła w swoje szesnaste urodziny…
To wspomnienie błyskawicznie przebiegło mi przez głowę.
– Proszę pani, nie mogę zakazać Ewie i Patrykowi spotykania się i nawet przecież nie o tym mówię. Dorastają i to normalne w ich wieku. Jednak naprawdę szkoda by było, aby Ewie groziło nieukończenie szkoły, gdyby zaszła w ciążę.
– A co pan z tą ciążą ciągle?! Pilnuję córki.
– A przynajmniej rozmawiała pani z Ewą, jak można się zabezpieczać przed niechcianą ciążą? – Westchnąłem dość głośno. Rozmowa nie toczyła się po mojej myśli. `Czy ta matka udaje, czy naprawdę jest aż tak nieodpowiedzialna`? – To przecież pani dziecko.
– A gdzie by tam?! Takie świństwa pan wygaduje. Ksiądz mówił, że tego nie wolno. Tak nasz papież mówi.
– A to pewnie pani wie z kościoła, że współżyć można dopiero po ślubie kościelnym, a wcześniej dziewczyna musi zachować cnotę? – Chwyciłem się tego jak tonący pływającej deski. `Może to do matki dotrze`?
– Panie, ile razy mam powtarzać, że oni ze sobą nie śpią. Moją córkę dobrze wychowuję, po chrześcijańsku.
– Naprawdę pani wierzy, że oni nie śpią ze sobą? Strzeżonego pan Bóg strzeże, ale lepiej mu pomóc.
Jeszcze przez kilka minut próbowałem przemówić matce do rozumu. Podchodziłem ją z jednej strony, potem z drugiej… bez efektu. Jakbym rozmawiał z kilkuletnim dzieckiem, które nie potrafi przewidywać skutków niefrasobliwości, a to była przecież dojrzała kobieta.
– A jak się pani mąż zapatruje na to spanie Patryka u was? – Chwyciłem się jeszcze jednej możliwości. Spojrzałem na chuderlaka. Dalej był wpatrzony w ekran telewizora, kompletnie niezainteresowany naszą rozmową, jakby mnie tu nie było.
– Mąż nie ma nic do tego – odpowiedziała stanowczo. – Mówi pan, że chodzą do szkoły. To dobrze. Proszę się nie martwić, ja ich tu pilnuję – dokończyła już łagodniejszym tonem.
Miałem już za sobą wiele lat pracy z młodzieżą i czasem z ich rodzicami, ale nie spotkałem się jeszcze z takim podejściem matki. `Jak można być tak naiwnym`?
Dalsza rozmowa była już bezcelowa. Pożegnałem się i wyszedłem. Dopiero teraz ojciec poruszył się w fotelu – przechylił głowę w prawo, kiedy na ułamek sekundy zasłoniłem mu ekran telewizora. To było zrozumiałe – nie chciał nic stracić z oglądanej sceny, chociaż dwoje aktorów tylko ze sobą rozmawiało. Jednak go rozumiałem – co pokazują w jakimś filmie w telewizji, dla niektórych jest dużo ważniejsze od tego, co dzieje się w rzeczywistości. Nawet jeśli chodzi o własną córkę.
* * *
Na początku wiosny, kiedy pąki na drzewach zaczęły pęcznieć od żywotnych soków, zaczęła też pęcznieć Ewa. Wiadomo – Matka Natura budziła przyrodę do życia ze snu zimowego, a ludzie są przecież częścią natury i też wtedy się budzą. Może nie wszyscy od razu, ale Ewa na pewno była w tej części, która postąpiła zgodnie z wolą natury. Patryk pomógł, a jej mama, chociaż pilnowała, jednak nie przypilnowała.
Miałem wielką chęć pojechać ponownie do rodziców Ewy i usłyszeć od matki, jakim cudem córka zaszła w ciążę, chociaż Patryk z nią nie spał w łóżku, tylko zawsze, jak mi wtedy jej rodzicielka powiedziała – na podłodze, na dmuchanym materacu. Jednak zrezygnowałem. Mógłbym usłyszeć o nowym niepokalanym poczęciu i jeszcze uwierzyłbym. Wolałem nie ryzykować.
Sprawa jednak miała szczęśliwe zakończenie. Ewa ukończyła klasę i zdała do wyższej; urodziła córeczkę w wakacje. Zmobilizowałem Patryka „chciałeś dorosnąć szybciej, to teraz postępuj jak ojciec rodziny” – przez cały wrzesień brał tematy lekcji od wychowawczyni klasy swojej dziewczyny i zanosił do niej. Uczyła się sama w domu. Wróciła na zajęcia w październiku.
Oboje ukończyli szkołę. Był to jeden z rzadkich przypadków, kiedy kilkunastolatkowie okazali się bardziej odpowiedzialni niż ich rodzice. Przytrafiło im się bardzo wcześnie dziecko, ale… „kto w młodzieńczym wieku nie był podatny na buzujące hormony, niech pierwszy rzuci kamieniem”.