Przejdź do komentarzy2
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Cassie
Autor
Gatunekromans
Formaproza
Data dodania2025-10-19
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń24

Niezbyt skwapliwie poruszając się niepokojąco długim, jasnym korytarzem, miał w głowie jedną myśl: przetrwać.  Zmobilizował się do uruchomienia trybu zadaniowego, licząc na to, że jak potulnie wykona wszystkie polecenia dyrektora, zyska chwilę wytchnienia, której tak bardzo potrzebował odkąd przekroczył próg „Northpoint Recovery”.

Emocjonalna karuzela po rozprawie sądowej jeszcze nie zdążyła się zatrzymać, a on już był wciągany w tryby nowych jurysdykcji. Czuł się, jakby wypadł z pośpiesznego pociągu prosto w wir biurokracji i białych kitli. Właściwie nigdy nie powinien tu trafić — to była gorzka ironia. Wiedział, że ta klinika, z jej uporządkowanym chłodem i grzecznym personelem, miała leczyć jego umysł, podczas gdy prawdziwym wyrokiem była tykająca bomba w jego ciele.

To miejsce było jak niechciany prezent. Miał nadzieję, że wizyta w gabinecie lekarskim pójdzie szybko. Jego jedynym pragnieniem na resztę dnia było zaszycie się w pokoju, opadnięcie na łóżko i poczucie, że przez najbliższe godziny nikt nie będzie od niego niczego chciał.

Zapukał, ostrożnie otwierając drzwi. W środku już czekał na niego doktor Hayes, z łokciami opartymi o blat, siedział za biurkiem. Emanował pozytywną aurą, a jego pasja była niemal namacalna. Kawałek dalej krzątała się pielęgniarka, szykując jakieś medyczne instrumenty.  Przywitał się, siadając na krześle wyznaczonym dla pacjenta.

– Cześć. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko jak będziemy zwracać się do ciebie po imieniu? – lekarz uśmiechnął się pogodnie.

Chłopak nonszalancko wzruszył ramionami, ale uniósł kąciki ust, by nie wyglądać na zanadto niefrasobliwie.  Mężczyzna przeniósł wzrok na ekran monitora.

– Okej… Matthew – powiedział, otwierając kartotekę pacjenta. – Na początek sprawdzimy sobie podstawowe parametry.

W tym samym czasie podeszła do nich młoda pielęgniarka niosąc ze sobą ciśnieniomierz. Następnie sprawdziła puls, temperaturę i na koniec poprosiła go, by przeszedł na wagę.

Matthew wykonał wszystkie instrukcje niechętnie, ale grzecznie. Cały czas myślał o tym, że skoro skończyli już pomiary i ważenie, zbliżają się do końca tej przymusowej wizyty. W końcu to była klinika psychiatryczna, którą sąd nakazał w ramach wyroku w zawieszeniu. Matthew liczył na to, że właśnie w tym miejscu choć trochę odpocznie od męczących realiów, które miał na co dzień w Seattle. Był głęboko przekonany, że w ośrodku nie bedą skupiać się na jego nowotworze, poza podawaniem leków, które zażywał na stałe. Wiedział, że w określone dni będzie jeździł do szpitala, choćby na immunoterapię czy naświetlania, ale do tego czasu chciał mieć święty spokój.

Zszedł z wagi i podziękował pielęgniarce skinieniem głowy. Spodziewał się, że teraz Robert podziękuje mu za współpracę i odeśle do pokoju. Zamiast tego, doktor Hayes włożył stetoskop i spojrzał na niego pełen powagi.

– Świetnie, parametry są całkiem dobre, jak na twój stan – Teraz, proszę, zdejmij górę i połóż się na kozetce. Obejrzę brzuch i bliznę, a Olivia pobierze próbki krwi do badań

Matthew zamarł. Nie zająknął się choćby słowem, lecz w jego lazurowych oczach, dotąd obojętnych i zmęczonych, na moment pojawił się gorączkowy, rozszerzony błysk. Czuł, jak oburzenie, niczym podmuch ognia, spiętrza się pod żebrami, odbierając mu zdolność do posłuszeństwa. Przez długie miesiące leczenia czuł się jak szmaciana lalka — bezwolny obiekt, którego intymność była notorycznie plądrowana przez obcych ludzi. Jego ciało, niegdyś silne i wyrzeźbione, obecnie stało się płótnem dla blizn i poduszką do igieł.

Matthew nie miał najmniejszej ochoty, by znów wystawiać na widok publiczny ten wyniszczony, chory wrak, poddając się kolejnej upokarzającej inspekcji. Ta inwazja na jego cielesność była w jego mniemaniu największą szyderą z całego wyroku. Spojrzał na Roberta, a jego milczące, gniewne spojrzenie było ostrzejsze niż jakiekolwiek słowo, wyrażając gwałtowny sprzeciw.

– Przepraszam, ale po co? – fuknął. – Blizna jest praktycznie zagojona, nie musi jej pan kontrolować, a pojutrze i tak jadę na immunoterapię, więc nie rozumiem po co chcecie robić coś, co i tak zrobią w szpitalu – oburzył się, mocnej napierając plecami na oparcie krzesła, na które z powrotem usiadł, buntowniczo krzyżując ręce na piersi.

Doktor Hayes uśmiechnął się cierpliwie, patrząc na swojego pacjenta pobłażliwie.

– Matthew, przede wszystkim, musisz wiedzieć, że wszystko, co tutaj robimy, jest po to, aby wam pomóc. Jesteś teraz pod naszą opieką i musimy zadbać nie tylko o twoje samopoczucie psychiczne, ale przede wszystkim fizyczne. Jesteśmy zobowiązani na bieżąco monitorować twój stan, nie tylko z uwagi na sąd, ale poważny stan zdrowia. Możesz się nie zgodzić, ale pamiętaj, że każda forma sprzeciwu będzie z marszu traktowana jak złamanie warunków zwolnienia warunkowego. Wybór należy do ciebie – mężczyzna mówił spokojnie, choć jego ton był nacechowany bezkompromisowością. Chwilowo okazał Matthew swoją dominację, ponieważ musiał pokazać, że to nie pacjenci sprawują władzę w tym miejscu.

Po chwili stagnacji, w czasie której czekali na jego reakcję, Matthew gwałtownie zerwał się z miejsca. Bez słowa protestu, z furią rezygnacji, zdarł z siebie luźną bluzę i położył się we wskazanym przez lekarza miejscu.

Ciało Matthew było wyniszczone, lecz wciąż nosiło ślady dawnej atletycznej budowy. Pionowa linia biegła od kości mostka, aż do pępka. Nie była to estetyczna, chirurgiczna kreska, lecz szpecący szew z wyraźnymi zgrubieniami na krańcach. Matthew, zawstydzony wyglądem swojego chorego ciała, odwrócił głowę i wbił wzrok w wiszącą na ścianie szafkę.

Robert delikatnie przyłożył membranę stetoskopu na wysokości jego pępka. Osłuchiwał  brzuch w skupieniu, starając się wyłapać każdy, nawet najmniejszy dźwięk. Następnie przyszedł czas na oględziny rany.

Lekarz delikatnie dotknął opuszkiem palca blizny, badając jej teksturę i czułość.

– Boli? – zapytał łagodnie.

– Nie – odrzekł Matthew, bez emocji.

– Jak się czujesz po posiłkach? Masz nudności, uderzenia gorąca?

– Normalnie – odpowiedział zdawkowo i obojętnie.

– Bóle brzucha?

– Nie. Wszystko okej.

W trakcie, gdy Robert kończył badanie, do gabinetu weszła Cassandra. Podeszła do szafki, z werwą zdezynfekowała dłonie preparatem, spostrzegając zestaw do pobierania krwi, przygotowany przez Olivię.

– Pobierałaś już, Liv? Próbki z portu? – spytała, z prężnym entuzjazmem wracając do pracy.

Olivia przecząco pokręciła głową.

– Nie. Czekałam, aż doktor Hayes skończy badanie.

Cassandra błysnęła uśmiechem w stronę młodszej koleżanki.

– Świetnie. Masz okazję się nauczyć. Pan Patterson ma port.

Na dźwięk słowa `port` Matthew, który ledwo zdołał powstrzymać wściekłość przy dotyku blizny, poderwał gwałtownie głowę z kozetki.

– Nie! – warknął, a jego głos był ostry jak brzeszczot. – Nie jestem królikiem doświadczalnym. Nie pozwolę jej tego zrobić.

Robert Hayes, bezzwłocznie oceniając sytuację, wiedział, że musi ustąpić.

– Matthew ma prawo odmówić, Cassandro – powiedział stanowczo, ale bez gniewu. – To inwazyjna procedura, musi wyrazić zgodę. Proszę, wykonaj to sama. Olivia, ty dokładnie obserwuj.

Cassandra, trochę zaskoczona i nieco zniesmaczona wybuchem Matthew, niechętnie skinęła głową. Zabrała z tacki niezbędne akcesoria.

– W porządku, Matthew. To tylko chwilka – powiedziała z łagodną konsekwencją, zakładając rękawiczki. – Znowu musisz leżeć spokojnie.

Matthew, przełykając gorycz porażki, leżał na kozetce sztywno, odwracając wzrok od całego spektaklu. Czuł na sobie ten sam, palący wstyd, który towarzyszył mu za każdym razem, gdy jego ciało stawało się przedmiotem medycznego oglądu.

Cassandra, ignorując jego milczącą wrogość, podeszła do Matthew z cierpliwą, zawodową stanowczością. Używając małego wacika nasączonego płynem antyseptycznym, skrupulatnie oczyściła fragment skóry tuż pod jego obojczykiem, w miejscu wszczepienia portu. Następnie, nie tracąc ani chwili, beznamiętnie przyłożyła opuszki palców do tego intymnego rejonu, delikatnie naciskając i przesuwając, by wyczuć i zlokalizować podskórną komorę portu. To był pierwszy fizyczny kontakt Cassandry z Matthew. Chłopak poczuł, jak odruchowo spina mięśnie, czując jej dotyk, choć pielęgniarka działała niezwykle ostrożnie. Spodziewał się, że ta rutynowa czynność będzie trwała dłużej i będzie bardziej wyczuwalna, tak jak działo się to w przypadku niezliczonych, pośpiesznych procedur w szpitalu. Był zaskoczony precyzją i gładkością jej ruchu, ale jego wewnętrzny bunt się nie osłabił.

Cassandra, trzymając port stabilnie palcami, nie spuszczała wzroku z miejsca wkłucia. Pobrała z tacy specjalną igłę, która swoim tępym ścięciem miała oszczędzić delikatną silikonową membranę. Wstrzyknęła igłę płynnie i stanowczo, prostopadle do skóry. Matthew drgnął, ale, ku swojemu zdziwieniu, ból był minimalny – jedynie ułamek tego, do czego przywykł.

Kobieta podłączyła strzykawkę i powoli, płynnym ruchem, aspirowała niewielką ilość krwi, wprowadzając do portu chwilowe, mrożące uczucie. Dopiero po upewnieniu się o drożności, pewnym i praktycznie bezbolesnym ruchem, pobrała kilka próbek. Cała procedura, choć dla Matthew była upokarzająca przez swoją publiczność, trwała zaledwie kilkadziesiąt sekund, kończąc się szybkim, stłumionym westchnieniem ulgi chłopaka.

– Dzięki, Matthew, to wszystko – powiedziała Cassandra, wyjmując igłę. – Możesz się ubrać.

Matthew, czując jeszcze chłód metalu w miejscu wkłucia, w pośpiechu narzucił bluzę, jakby chciał w ten sposób szybko ukryć i zamknąć za sobą ten epizod przymusowego upokorzenia. W mgnieniu oka wrócił na krzesło. Siedział skulony, wbijając zażenowany wzrok w podłogę.

– W wolnej chwili, proszę podrzuć próbkę – powiedział lekarz, stawiając przed nim pojemnik do badania moczu. Od razu dostrzegł stłumione parsknięcie i ironiczny ruch gałek ocznych.

– To wszystko? – zapytał niecierpliwie, wciąż nie podnosząc głowy.

– Tak, dziękuję, możesz odejść.

Matthew złapał plastikowe naczynie i niemal wybiegł na korytarz. Doktor Hayes spojrzał porozumiewawczo najpierw na Cassandrę, a potem Olivię.

– Mówiłem, że będą z nim kłopoty.





W progu powitał ją  aromatyczny zapach czosnku i pomidorów, a w kuchni zastała Steve’a. Jej mąż, zwykle siedzący w pracy do późna, krzątał się w koszulce i dresie, prężnie manewrując między płytą grzewczą, a deską do krojenia. Wyglądał na ożywionego, a jego wzrok był intensywnie skupiony – całkowicie zaangażowany w gotowanie.

– Cześć! – powiedział, podnosząc wzrok i błyskawicznie się uśmiechając. Był widocznie zaskoczony jej wczesnym powrotem. – Co ty tu robisz? Myślałem, że będziesz później.

– Robert mnie wypuścił – rzuciła, odwieszając  ciężką torbę na garderobę.

– Idealnie. W takim razie zero wysiłku – Steve stanowczo wskazał drewnianą łyżką na kanapę w salonie. – Idź, odpocznij, weź wino, zrób cokolwiek. Ja wszystko dokończę. Dziś jesteś królową.

Cassandra, wbrew swojej naturze, poddała się tej sztucznej sielance. Opadła na kanapę z butelką czerwonego wina, pozwalając na chwilę rozpieszczenia. Obserwowała męża przy pracy – jego szerokie plecy, ten jego nieugięty, męski upór w dążeniu do perfekcji. I właśnie wtedy, w tym złudnym spokoju, do jej głowy jak cień wpełzły gorzkie rozmyślania.

Kupiła ten scenariusz, mimo że był zbyt idealny, aby mógł być prawdziwy. Cała ta niezasłużona uwaga i przesadna uprzejmość wywoływały w niej palące, kwaśne podejrzenie. Czy ta nagła zmiana nie była jedynie zasłoną dymną? Codzienna, beznamiętna oziębłość, drugi dzień z rzędu zastąpiona przez to manifestowanie przewagi — udawanie idealnego męża, by uciszyć swoje sumienie? Nie miała dowodów, tylko przeczucie, ale to wystarczyło, by w jej sercu pojawiła się zimna, jadowita nienawiść. Przypomniała sobie swoje słowa do Olivii: „Daruj sobie, małżeństwo jest przereklamowane!”

Kiedy zasiadali do obiadu, stół wyglądał uroczyście.

– Przygotowałem twoje ulubione spaghetti. I jak ci się podoba? Gdybym wiedział, że kończysz tak wcześnie, sam urwałbym się z roboty wcześniej.

– Pięknie. Pachnie obłędnie, dziękuję.

Ta szczerość, ten namacalny wysiłek włożony w odzyskanie ich życia, przebił się przez jej cynizm. Opowiadała mu o swoim dniu, a Steve słuchał z prawdziwym zainteresowaniem, dotykając jej dłoni i dziękując za jej ciężką pracę w ośrodku.

Z kieliszkiem wina, jej nienawiść nagle stopniała. Została tylko tęsknota i pragnienie bliskości. Oparła się o stół, a Steve, korzystając z chwili ciszy, ujął jej twarz w dłonie.

– Cassie… zaniedbałem to – szepnął, a w jego głosie, oprócz pożądania, pobrzmiewała prawdziwa skrucha.

Cassandra odsunęła się na moment, czując, jak jej złość powraca w obliczu tej nagłej, wymuszonej intymności.

– Zaniedbałeś wszystko – odparła gniewnie, mimo że jej ciało zaprzeczało tym słowom, prąc do przodu.

Steve przyciągnął ją bliżej, ignorując stłumiony opór.

– Wiem. I muszę się bardziej starać. Ale to… – uniósł jej dłoń i złożył na niej pocałunek – to jest warte więcej niż puste słowa. Wszystko naprawię, obiecuję.

Jego usta wpiły się w jej ponętne wargi szybko i zachłannie. To nie był łagodny, filmowy pocałunek, lecz pocałunek pełen żaru pożądania, który zapłonął po tygodniach oschłej wstrzemięźliwości. Cassandra odpowiedziała z taką samą determinacją, jaka towarzyszyła jej przy pracy w klinice. Złapała go za włosy, i poprowadziła w głąb kuchni.

Steve uniósł ją i posadził na kuchennej wyspie, pośród okruchów chleba i rozlanych kropli wina. Ubrania przeszkadzały, więc gwałtownie je z siebie zdarli. Ciepły dotyk jego skóry, znajomej i pachnącej, w jednej chwili zmiótł lata frustracji. Dostał to, czego chciał – namiętność, którą tak ordynarnie przed chwilą zdefiniowała.

Kiedy jej ciało przeszył elektryzujący dreszcz, który był o wiele intensywniejszy niż jakikolwiek orgazm z jej opowieści, Cassandra na chwilę zamknęła oczy. Poczuła jednocześnie gorzką irytację na samą siebie. Znów uległa. Ten człowiek, jej mąż, doskonale znał jej słabości. Wiedział, że wystarczy randka i to jedno, gwałtowne pociągnięcie w stronę łóżka (czy też blatu), by postawić na swoim. Wiedział, że sprzeda całą swoją godność i wszystkie podejrzenia  w zamian za kilka chwil czystej, pierwotnej, fizycznej przyjemności. Była wściekła na jego pewność siebie, ale nie mogła przestać.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×