| Autor | |
| Gatunek | romans |
| Forma | proza |
| Data dodania | 2025-11-08 |
| Poprawność językowa | - brak ocen - |
| Poziom literacki | - brak ocen - |
| Wyświetleń | 42 |

Podziemia kliniki pachniały wilgocią, wybielaczem i ledwo wyczuwalnym dymem papierosowym. Brudne, popękane ściany tworzyły złowieszcze tło dla sekretnego spotkania. Jakub, choć ostrożny i niepewny, był napędzany adrenaliną i pożądaniem, które go tutaj przyprowadziły. Karta zadziałała.
Liwia czekała, siedząc na dużej, stabilnej, wyłączonej pralce przemysłowej. Miała na sobie tylko kusą, jedwabną bieliznę, a jej bałamutny uśmiech rzucany z cienia był najbardziej uwodzicielską pułapką, jaką Kuba mógł sobie wyobrazić. Cała złość i żal zniknęły, zastąpione przez dzikie, nieposkromione pragnienie bliskości. Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że Adam miał rację, a to jest kolejny fatalny krok ku jego deprawacji. Ale w tym momencie miłość i żądza zastępowały mu tlen.
Rzucił się w jej stronę. Ich pocałunek był długi, agresywny i porywczy, jak zderzenie dwóch ciał, które próbują nadrobić dni rozłąki.
Liwia, instynktownie władcza i doskonale świadoma jego urazu, natychmiast przejęła kontrolę, nie dając mu czasu na wahanie. Jej palce, z beztroską precyzją, zanurzyły się w luźnych, dresowych spodniach Jakuba. Jednym, sprawnym ruchem rozsunęła materiał. Gdy tylko dotknęła jego skóry, chłopak poczuł, jak elektryczny wstrząs przesyła impuls od kręgosłupa aż do pękniętych żeber. Ból ustąpił, zamaskowany przez dzikie, porywcze pulsowanie.
Wtedy Liwia z władczą gracją, uniosła biodra. Objęła go całą siłą nagiego ciała, wymuszając tarcie, które było jednocześnie słodką udręką i agresywnym rozkazem.
Gdy poczuli siebie nawzajem, nastąpiła chwila przenikliwej ciszy, w której zawisło całe ich nierozważne pożądanie. Dla Jakuba to było jak wstrzyknięcie narkotyku – odurzenie, które nareszcie uciszyło nadpobudliwy zgiełk w jego głowie. Dla Liwii ten moment był triumfem – odzyskała swojego małolata, poczuła pod sobą jego siłę i uległość, co było spełnieniem jej nieczystych fantazji, których nie musiała już ukrywać.
W przypływie namiętności przyciągnęła go mocniej i wbiła dziesięć długich paznokci w jego plecy. Jakub czuł, jak jej palce rozrywają materiał koszulki, pozostawiając na jego skórze kilka głębokich, równoległych szram. Odurzony jej ciałem, nie kontrolował bólu, bo mieszał się z ekscytacją.
Myślenie o tym, jak wyjaśni te krwawe dowody sekretnego spotkania Adamowi albo Sadowskiemu było odległe i nieistotne w obliczu tej namiętnej chwili. Liczyło się tylko to, że Liwia wróciła i znów był jej gówniarzem. Pralnia, mimo smrodu i stęchlizny, na chwilę stała się ich grzesznym Edenem.
Liwia nerwowo kręciła się przy gabinecie doktora Kamińskiego, obsesyjnie kontrolując czas. Powinien pojawić się w pracy już dziesięć minut temu – to było do niego niepodobne.
Choć ramiona Jakuba stały się bezwzględnym schronieniem przed wściekłością męża, umysł Liwii nieustannie wracał do kłopotliwego dowodu na papierze. Aby poznać jego wagę, musiała skonfrontować się z Aleksandrem, był jedną osobą, z którą mogła poruszyć ten niewygodny temat.
W końcu go dostrzegła. Szedł ospale długim korytarzem, ociężale niosąc swój wiekowy, skórzany neseser. Kiedy tylko stanął przed drzwiami swojego gabinetu, podeszła do niego niepostrzeżenie, mówiąc cichym, stłamszonym głosem:
– Możemy porozmawiać?
Mężczyzna zmierzył ją kamiennym wzrokiem, otworzył pokój i przepuścił ją w drzwiach. Liwia dała mu chwilę, a kiedy siedział już wygodnie za biurkiem z włączonym komputerem i wyczekującym spojrzeniem, usiadła naprzeciwko, wyjmując z kieszeni pomiętą kartkę, niedbale złożoną na kilka części.
– Ktoś przysłał to pocztą do mojego męża – mruknęła, podając mu świstek.
Aleksander z ociąganiem założył na nos okulary i zaczął czytać. Kiedy skończył, westchnął głęboko, oddając się chwilowej zadumie. Doskonale rozumiał bezwzględną naturę tego rękopisu. Znał go z ich wielogodzinnych sesji terapeutycznych. Wbił w nią spojrzenie, które nie pozostawiało miejsca na dyskusję.
– Liwio, powiedz mi, proszę, czy relacja między tobą, a Jakubem na pewno jest jednostronna?
Bezpośrednie pytanie Kamińskiego uderzyło w sedno jej problemu z siłą implozji. Liwia zapłonęła z wściekłości. Zamiast współczucia dla jej sytuacji i skupienia się na traumie związanej z powrotem do przeszłości, on wrócił do insynuacji, które przecież już mu wyjaśniła.
Kobieta zerwała się z fotela, a w jej spojrzeniu pojawiła się niekontrolowana agresja.
– Co ty, do diabła, mówisz?! – Warknęła. – Przychodzę do ciebie jako terapeuty! Mój związek z mężem za chwilę się przez to rozpadnie, a ty martwisz się o żenujące flirty z jakimś gówniarzem?! Co z tobą?! Już o tym rozmawialiśmy!
Aleksander powoli zaczynał się dławić uczuciem narastającego lęku. Znał ten wzorzec. Liwia stawała się najbardziej bezwzględna i konfliktowa, gdy czuła zagrożenie. Zastanawiał się, czy jej wizyta nie jest cichym przyznaniem się do nawrotu. W końcu to on ją tutaj sprowadził. Arogancko przekonany o nieomylności własnej terapii, dał jej to miejsce pracy, ignorując konflikt interesów i zasady etyki. Dopiero teraz dotarło do niego, jaką cenę przyszło mu płacić za własną zuchwałość.
– Oczywiście, że jest jednostronna – dodała, kiedy już udało się jej poskromić wybuch furii. – Wpadłam mu w oko. Nic między nami nie było, nie ma i nie będzie.
Jej przenikliwe spojrzenie wbiło się w Kamińskiego, który obserwował ją z niewzruszoną mimiką. Wyglądało na to, że cały jej gniew i obsesyjna potrzeba kontroli obróciły się przeciwko terapeucie, który ośmielił się podważyć jej samokontrolę.
– Dobrze – powiedział po krótkiej chwili namysłu, pośpiesznie logując się do systemu.– Za piętnaście minut jadę na konferencję i wracam w przyszłym tygodniu. Wrócimy do tego tematu po moim powrocie. Do tego czasu wystawię ci zwolnienie lekarskie. Wracaj do domu. Odpocznij.
Liwia poczuła, jakby Aleksander właśnie wymierzył jej solidny, bolesny policzek. To był fundamentalny brak zaufania. Uderzyło ją, że ich relacja, dotąd oparta na szczerości i zrozumieniu, została właśnie zredukowana do beznamiętnej konsultacji z losowym pacjentem.
– Ale…Olek, no co ty…
– Liwia – przerwał jej, biorąc głośny wdech, a w jego głosie brzmiała nieugięta władza. – Wystawiłem zwolnienie. Wracasz teraz do domu. Wykorzystaj ten czas na poprawę relacji z Sebastianem. A co do listu… rozważ w końcu szczerą rozmowę. Twój mąż powinien wiedzieć, co się wydarzyło. Zakładam, że przesyła to ktoś z rodziny tego chłopaka. Jego matka bardzo przeżyła tą tragedię, więc trudno się jej dziwić, że szuka zemsty. Porozmawiaj z Sebastianem, zanim dotrą do niego kolejne fragmenty.
Liwia była krwistoczerwona ze złości, ale posłusznie uległa agresywnym rozkazom. Wstała, a jej ruchy były sztywne i pełne gniewu. Z tupotem opuściła gabinet.
Aleksander został sam. Gorzki smak własnej megalomanii wypełnił mu usta. Opadł ciężko na fotel, a jego dłoń mimowolnie sięgnęła po ten przeklęty skrawek papieru. Zamiast szykować się do wyjazdu, zaczął gorączkowo rozmyślać. Wiedział, że nie może po prostu uciec na konferencję. Nie mógł wyjechać, pozostawiając ten toksyczny układ bez kontroli. Musiał zabezpieczyć placówkę przed nieuchronnym wybuchem i najbardziej wrażliwy cel wewnątrz jej murów.
Jakub był na stołówce, kiedy Adam wszedł do jego pokoju, by zostawić na stoliku nocnym poranną dawkę leków. Jego uwagę natychmiast przykuło coś, co leżało obok kubka: cienki kawałek plastiku. To nie była ani karta kredytowa, ani dowód osobisty, a prostokątna, biała plakietka z nadrukowanymi cyframi z boku. Wyglądało dokładnie jak karta dostępu, którą nosił przy sobie. Odruchowo wsunął dłoń do kieszeni, spodni, wyczuwając koniuszkami palców ostrą krawędź – jego przepustka wciąż była na swoim miejscu.
Adam poczuł nagły przypływ rozgoryczenia. Bez względu na to, skąd ją miał, nie mógł to być legalny sposób. Jakub ukradł ją lub otrzymał od kogoś, komu zależało, aby spotkał się z nim w odosobnieniu. Tylko jedna osoba przychodziła mu do głowy. Adam zacisnął szczękę, wciskając kartę głęboko do kieszeni fartucha. To nie było już tylko złamanie szpitalnego protokołu, a wnikliwie zaplanowana niemoralna manipulacja.
W stołówce trwał poranny zgiełk. Adam przystanął z tyłu, celowo zachowując dystans, by Kuba go nie zauważył. Chłopak kończył posiłek, a jego twarz zdradzała niepokojącą euforię. W końcu wstał, by odnieść naczynia do okienka. Podniósł talerz i w tym samym momencie nóż i widelec wyślizgnęły mu się z palców i z brzękiem upadły na płytki. W ułamku sekundy chłopak schylił się, by podnieść rozrzucone sztućce. W jaskrawym świetle stołówki Adam zobaczył coś, co zaskoczyło go równie mocno jak przepustka pozostawiona w pokoju Jakuba. Luźna koszulka, którą miał na sobie podniosła się, nieznacznie odsłaniając plecy. Adam zamarł. Zobaczył pręgi biegnące wzdłuż lędźwi. Był więcej niż pewien, że tych śladów nie było, kiedy zdarzył się wypadek w pokoju starszego pana.
Jakub odniósł naczynia i skierował się do swojego pokoju. Adam ruszył za nim. Dopadł go na korytarzu.
– Hej, Kuba. Poczekaj. Mogę cię prosić na chwilkę? – Ton Adama był uprzejmy, choć asertywny.
Jakub był zaskoczony i lekko zdezorientowany, ale kiwnął głową.
Przeszli do gabinetu doktora Sadowskiego. Adam zamknął drzwi na klucz.
– Zdejmij koszulkę – rozkazał Adam, stając z rękami założonymi na piersi.
Jakub zmarszczył czoło.
– Co z tobą? Przecież już sprawdzałeś żebra. Masz jakieś nieczyste fantazje? – zaśmiał się, patrząc z lekkim niedowierzaniem. Adam przeszył go zimnym spojrzeniem. W jego oczach nie było cienia rozbawienia.
– Masz dwie sekundy. Albo dobrowolnie, albo siłą. I nie próbuj mi tu ściemniać.
Jakub, widząc determinację na twarzy Adama, w końcu uległ. Jego mina natychmiast zrzedła. Z pogardą zsunął koszulkę. Adam podszedł, a następnie, bez słowa, obrócił go plecami do światła. Na skórze Jakuba były cztery długie, równoległe pręgi. To nie wyglądało na kolejny wypadek. Adam głośno parsknął.
– Co to ma być?! – zapytał, a jego głos był twardy i osądzający.
Jakub wzruszył ramionami.
– Cóż… to trochę żenujące…
Adam patrzył niecierpliwie, czekając na odpowiedź.
– Jestem samotnym facetem. Mam swoje potrzeby – Kuba bezradnie rozłożył ręce. – Wyrwałem się w nocy z ośrodka. Znalazłem prostytutkę. Była... dość agresywna. Jak widzisz, wliczone w cenę. – znów się pogardliwie zaśmiał, wskazując kciukiem na poharatane plecy.
– Kłamiesz – powiedział cicho pielęgniarz i wyjął białą kartę, machając mu nią przed oczami.
– Wiem, kto ci to dał. Znowu się z nią spotkałeś!
W jego oczach było widać sromotną porażkę, ale nic nie odpowiedział. Adam bezceremonialnie obnażył go z kłamstwa. Jakub nie był już pewien intencji tego człowieka. Dlaczego tak mu zależało? Dlaczego jeszcze nie poszedł ze swoją wiedzą do dyrektora, tylko włóczył się za nim jak cień, prawiąc morały?
– Nie możesz znaleźć sobie kogoś w swoim wieku? Nie wiem, idź na zewnątrz, przeleć jakąś laskę w klubie, pacjentkę, ale nie zabieraj się za dwadzieścia lat starszą pielęgniarkę! Ona nie jest dla ciebie, ona jest jak…modliszka. Po wszystkim upierdoli ci łeb i tyle cię widzieli!
To porównanie, brutalne i trafne w swojej biologicznej prostocie, uderzyło w Jakuba mocniej niż cała wcześniejsza tyrada. Poczuł gwałtowną złość – złość, że Adam, ten patron uciśnionych widział w Liwii drapieżnika, a w nim łatwą ofiarę.
– O co ci chodzi?! Czemu tak ci to przeszkadza?! Jesteś zazdrosny?! Lecisz na nią?!
– Daj spokój! – Mężczyzna gwałtownie się od niego odsunął.
Spojrzenie Jakuba wbiło się w Adama. Było w nim wyzwanie, ale i strach. Kuba był uwikłany w coś, co ewidentnie go przerastało.
– Jesteś zazdrosny – powtórzył Jakub, tym razem z większą dozą pewności, jakby sam ten pomysł dodawał mu siły. – Właśnie o to chodzi.
Adam poczuł, jak w środku wszystko w nim się gotuje. Podszedł do biurka doktora Sadowskiego i postukał palcem w blat. Nie chciał, żeby Jakub zobaczył, jak bardzo jest wściekły i nabuzowany. W końcu się odwrócił.
– Jakub. Spójrz na siebie. Jesteś pacjentem w ośrodku. Jesteś niestabilny emocjonalnie. Ona jest pielęgniarką, która wykorzystuje swoją pozycję. Jeżeli ty tego nie przerwiesz, ja to zrobię. I gwarantuję ci, że to nie ty pójdziesz na bruk. To będzie ona i może przy okazji straci licencję. A ty? Ty dostaniesz naganę i dodatkowe sesje. – W jego oczach nie było cienia zazdrości, tylko lodowaty, osądzający profesjonalizm, który uderzył Jakuba jak policzek.
– Grozisz mi?
Adam spojrzał na zdezorientowanego chłopaka, widząc w nim teraz już tylko przestraszonego młodzieńca.
– Nie grożę ci. Ostrzegam. Nie spotkasz się z nią więcej. Zrozumiałeś? – Adam mówił cicho, ale twardo, z absolutną, niewzruszoną władzą.
Jakub, spuszczając wzrok, powoli wciągnął koszulkę. Nie odpowiedział.
W ciszy gabinetu pielęgniarz czekał, aż chłopak spojrzy mu w oczy i skinie głową. Musiał być twardszy. Nie mógł stracić kontroli.
– Jakub! – warknął.
Chłopak podniósł głowę. W jego oczach płonął gniew wymieszany z upokorzeniem.
– Zrozumiałem.







