Przejdź do komentarzyLiwia - Rozdział czternasty
Tekst 14 z 14 ze zbioru: Liwia
Autor
Gatunekromans
Formaproza
Data dodania2025-11-10
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń20

Ekskluzywny pokój hotelu Sheraton w Sopocie, w którym Sebastian spędził ostatnią noc, był jasny i przestronny, a mimo to mężczyzna miał wrażenie, że otacza go ciasnota i brakuje mu tchu. Czuł się osaczony; nad jego głową zawisło niewidzialne fatum, niczym zły demon, który w miarę upływu czasu zacieśniał pętlę. To widmo nadchodzącej, nieuchronnej klęski odbierało mu tlen i wewnętrzny impet, sprowadzając jego pewność siebie do ułamka dawnej siły. 

Wciągnął pełną piersią rozgrzane, letnie powietrze, ale to nie przyniosło ani grama ulgi, na jaką liczył. 

Był prawie gotowy do wyjścia. Zanim spakował notebooka, usiadł przy biurku. Poczuł potrzebę ostatniej kontroli – rytuału, który pozwalał mu utrzymać złudzenie panowania nad sytuacją. Uruchomił pocztę. Wertował listy, szukając czegoś naprawdę istotnego, tymczasem: spam, kilka e-maili od firmy, parę mało ważnych wiadomości od kontrahentów, powiadomienie z urzędu o terminie spotkania. Żadnych pilnych spraw. Już miał zamknąć okno programu pocztowego, kiedy jego wzrok przykuła jedna pozycja, którą prawie wziął za niechcianą korespondencję reklamową. Wiadomość była bez tytułu, z jednym załącznikiem, z adresu, który na pierwszy rzut oka nie budził specjalnych podejrzeń: architekt_projektu@poczta.eu. 

Otworzył e-mail i dopiero wtedy zauważył krótką treść: 


„Czym jest miłość? To iluzja stworzona na potrzebę jałowych ludzi, by mogli zamaskować swój lęk przed samotnością. My nie kłamiemy. My żyjemy, dopóki namiętność prowadzi nasze zmysły”.  


Niewiele się zastanawiając, Sebastian otworzył plik, który zatytułowano, po prostu: „załącznik nr 1”. Ponieważ dźwięki w laptopie były wyciszone, nagranie pozostało nieme.  

W centrum kadru znajdował się młody mężczyzna, na oko dwudziestoparoletni. Był przystojny, wysportowany i charyzmatyczny. Z beztroską euforią, mówił coś do kamery, cały czas trzymając telefon w dłoni. Po kilku słowach zrobił krok do tyłu, a w tle zza rogu salonu wyłoniła się Liwia. Miała na sobie kusy, jasnoróżowy szlafrok i uśmiechała się wstydliwie. Chłopak znów coś powiedział, a ona puściła się biegiem w stronę korytarza. Wtedy odłożył telefon przed siebie, stawiając go na podwyższeniu – dzięki temu uwidoczniła się panorama przestronnego pokoju, a kawałek dalej było widać wnętrze otwartej sypialni, z dużym małżeńskim łóżkiem w centrum.  

On, w nagłym przypływie beztroskiej radości, dogonił ją kilkoma, drapieżnymi susami. Przygwoździł ją do ściany, unieruchamiając długim, namiętnym pocałunkiem. Liwia zmysłowo wplotła palce w jego gęste, brązowe włosy w pełni oddając się przyjemności. W następnej chwili chłopak zerwawszy z niej jedwabny szlafrok, cisnął nim o podłogę. Liwia stała naga – zuchwale i wyzywająco. On, wciąż odwrócony tyłem do kamery, ruchem pełnym instynktu zrzucił z siebie t-shirt, eksponując muskularne i opalone plecy. Bezwzględnym pchnięciem poprowadził Liwię w głąb sypialni, a jej ciało, podatne i uległe, osunęło się na miękki materac. 

Sebastian poczuł wstrząs obrzydzenia, który przeszedł w fizyczną, niszczycielską furię. 

Chociaż kadr nie obejmował całego łóżka, widział gwałtowny ruch prześcieradeł i moment, w którym  jego żona, wijąca się w amoku, próbowała przejąć inicjatywę. Wypatrzył finezyjne ruchy ich ponętnych ciał. Jego plecy poruszały się w rytmie ognistej pasji i brutalnej dominacji, w taki sposób, że przy każdym agresywnym porywie było widać z osobna każdy napięty mięsień. Liwia, niemalże w transie, wznosiła biodra, gwałtownie domagając się więcej, a z jej rozdziawionych ust wydobywał się krzyk spełnienia i choć Sebastian nie mógł go usłyszeć, ten obraz stanowił paraliżującą, podwójną torturę.  

Sebastian  poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Trzymał się biurka, a jego drżąca pięść zaciskała się z siłą zdolną kruszyć kości. Liwia nie tylko go zdradziła, ale i uwieczniła ten moment w najgorszy z możliwych sposobów. To była ostentacyjna, celowa prowokacja. Sebastian wstał tak gwałtownie, że krzesło z łoskotem upadło na podłogę. Mężczyzna nie myślał racjonalnie. Jego umysł, rozpalony furią po odtworzeniu nagrania, funkcjonował na czystej, lodowatej determinacji. Wiedział, że nie może  dłużej czekać. Wbił palce w ekran telefonu. Numer Kamińskiego miał już zaprogramowany w pamięci – wczoraj, tuż po rozmowie z teściową, zadzwonił do kliniki i bezwzględnie wymusił spotkanie na następny dzień wieczorem pod pretekstem problemów żony. 

Jeden sygnał... dwa... trzy... czas dłużył się w nieskończoność. 

Wreszcie Kamiński odebrał, tonem niezaangażowanym i nawet lekko poirytowanym. 

– Sebastian? Byliśmy umówieni na wieczór, coś się stało? 

– Owszem, stało się – głos Sebastiana był niski i groźny, ledwo powstrzymujący eksplozję gniewu. – Musimy to przyspieszyć. Natychmiast. 

– Nie ma takiej możliwości. Jestem na konferencji, poza miastem – odparł Aleksander, a w jego głosie pobrzmiewała niechęć do zmiany planów. – Nie wrócę przed dwudziestą. 

– Gdzie dokładnie jest pan na tej konferencji, doktorze? – Ton Sebastiana był ostry i rozkazujący. Nie pytał, on żądał informacji. 

Lekarz zamilkł, wyraźnie zaskoczony i rozgoryczony tym brakiem szacunku dla jego prywatności. 

– Jestem w Toruniu. W hotelu. 

Miasto leżało na trasie powrotnej do Poznania. Los dał Sebastianowi bezwzględną szansę. 

– Świetnie się składa, doktorze. Właśnie wracam z Sopotu. Będę u pana za maksymalnie dwie godziny. Proszę mi podać dokładny adres hotelu. 

W słuchawce zapadła ciężka cisza. Kamiński był przyparty do muru. Wiedział, że Sebastian nie odpuści, a jego zachowanie było zbyt niebezpieczne, by go zignorować. 

– W porządku – usłyszał w końcu Sebastian, a głos Aleksandra był lodowato chłodny. – Hotel Copernicus. Zapytaj w recepcji o delegację z Poznania. 

Sebastian rozłączył się, czując, jak adrenalina zalewa mu żyły. Spakował notebooka w mgnieniu oka. Teraz już nie wracał do domu. Jechał na konfrontację. 




Pokój, w którym mieszkał, te cztery ściany, które miały gwarantować spokój i prywatność, były dla Jakuba przestrzenią upokorzenia. Czuł się w nim jak bezwolna marionetka, której Liwia używała, kiedy miała na to ochotę, bez cienia szacunku dla jego woli.  Zamierzał to urwać.  

Ponieważ doktor Sadowski był zajęty gdzieś wewnątrz oddziału, Jakub, nienaturalnie spięty, ruszył do recepcji, gdzie zobaczył psycholog, która zastępowała dyrektora Kamińskiego. 

Akt wyruszenia z pokoju kosztował go ekstremalne pokłady determinacji. Był to ruch przeciwko paraliżującemu lękowi, który zrodził się z poczucia wstydu i winy. Jego ciało było betonowe, a każdy krok wydawał się ważyć tonę. Dłonie były spocone, a w klatce piersiowej czuł nieustający, szybki łomot serca, niczym alarm ostrzegawczy. 

Kiedy wreszcie dotarł do recepcji, musiał się zatrzymać. Przez moment nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Słowa utknęły mu w gardle, gęste i gorzkie. Nawiązanie kontaktu, rozpoczęcie rozmowy, która mogłaby cokolwiek ujawnić, wymagało od niego przełamania wewnętrznego tabu. W końcu zmuszony własnym samozaparciem, które, choć na moment zdominowało strach, wyszeptał, z trudem łamiąc ciszę recepcji: 

– Dzień dobry pani Agnieszko, czy mogę panią prosić na chwilę? 

Kobieta oderwała się od sterty dokumentów, które zawzięcie analizowała, natychmiast skupiając na nim sto procent swojej uwagi. 

– O, dzień dobry Kuba. Jasne, zapraszam do mnie.  

W niewielkim, kameralnym gabinecie, doktor Nowicka usiadła naprzeciwko Jakuba. Minęła dłuższa chwila, nim chłopak ponownie przemówił.  

– Mam taką sprawę – miotał się. – Czy są dostępne jakieś inne pokoje? W sensie, czy mógłbym zmienić pokój na dwu lub nawet trzy osobowy? 

Kobieta zastygła na moment, patrząc na swojego pacjenta z wyrazem szczerego zdziwienia. Chłopak wyczuł jej reakcję, wydając z siebie nerwowy, wymuszony chichot. 

– Nie no, ja wiem, że to nie hotel, po prostu chodzi o to, że… brakuje mi towarzystwa. 

Agnieszka uśmiechnęła się z wyrazem nagłej, klarownej świadomości. 

– Zwykle pacjenci przychodzą prosić o jednoosobowy pokój, a mamy ich jak na lekarstwo, poza tym są o wiele droższe – powiedziała, lustrując go badawczo. – Ale oczywiście, myślę, że nie będzie problemu z zamianą. 

Jakub uśmiechnął się z wdzięcznością. Kiedy szykował się do opuszczenia gabinetu, drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł rozemocjonowany Adam. 

– Kamiński wystawił Liwii zwolnienie lekarskie do końca tygodnia, mówiłem ci, że to… – niezwłocznie urwał swoją impulsywną wypowiedź, kiedy zobaczył Jakuba siedzącego przy biurku Agnieszki. 

Na twarz Nowickiej wstąpiło zakłopotanie. Fasada spokoju i opanowania osunęła się w ułamku sekundy. 

– Przepraszam… wrócę później – mruknął pielęgniarz, zażenowany swoim pochopnym zachowaniem.  

Kobieta usilnie starała się zamaskować, że wizyta Adama wywołała w niej ostrą konfuzję.  

– Jasne, Adam, dzięki. Przekażę Robertowi. Pytał mnie o jej nieobecność, a ja nie miałam bladego pojęcia, co mu odpowiedzieć.  

Patrząc wprost na Adama, mówiła te słowa, ale jej wzrok nerwowo ślizgał się po twarzy Jakuba. Młody pacjent siedział przy biurku nieruchomo i w absolutnym skupieniu, analizując każde słowo. 

Wydawało się, że Agnieszka nie tyle relacjonuje Adamowi brak informacji, ile spieszy się z usprawiedliwieniem przed Jakubem. W istocie, ta nowina wywarła niezamierzony, ale potężny efekt na jej pacjencie. Aż ją zmroziło, gdy to spostrzegła.  

Cała nienaturalna sztywność Jakuba zniknęła. Jego barki, dotąd zaciśnięte, rozluźniły się w geście kapitulacji. Jakby nagle został uwolniony z niewidzialnego uścisku. W jego oczach, jeszcze chwilę temu mętnych i pełnych lęku, pojawił się promień spokoju. Agnieszka zobaczyła, jak zalewa go fala ulgi. Zniknięcie Liwii nie było dla niego zmartwieniem – było zbawieniem. 

Kącik ust Agnieszki drgnął, gdy dotarła do niej prosta i bolesna prawda. 




  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×