Przejdź do komentarzyKról Świrów, albo pogromca Mikołajów
Tekst 70 z 69 ze zbioru: Bywanie w akapitach
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2025-12-21
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń29

Żył był sobie król, któremu gawiedź nadała przydomek Król Świrów. Był królem, bo był największy spośród nich.

Życie wiódł skromne, ale po królewsku spektakularne, jak na takiego króla przystało.

A jak dokładnie wyglądał, tego nie wie nikt, bowiem na głowę i facjatę naciągał starą nylonową pończochę po swojej ciotecznej babci. Miała ta pończocha sporo dziur, powstałych ze starości i częstego drapania się po swędzącej wysypce. Przez największą dziurę wyglądał mu kulfon, wielki, że świat nie widział, z równie wielkim pypciem na czubku. Druga dziura stanowiła otworek na wysokości ust, służący do wciskania skrętów, albo słomki do siorbania napojów wyskokowych - owocowych, a czasem i makowych. Przez inne dziury wyzierały jeno stylowe krostki, co królowi wielce charakterności przydawało.


Siadał sobie codziennie i conocnie na tronie, zrobionym ze starego, więc być może królewskiego, porcelanowego nocnika. Na czubek pończochy nakładał skórzaną zbutwiałą pilotkę z epoki PRLu.

W takim oto pełnym rynsztunku, można go było zobaczyć przed kilkoma monitorami rozgrzanych pecetów, które jak głosi wieść gminna, sam sobie z części z odzysku, poskładał był.

Na twardzielach owych elektronicznych precjozów, prowadził kronikę królewskiej misji, misji tępienia Mikołajów, zwłaszcza w czasie okołoświątecznym. A misja wynikała z traumy króla, który wedle dobrze poinformowanych źródeł, nie raz i nie dwa, zamiast prezentu dostał rózgę i rózgą od Mikołaja. Do traumy dołączyła paranoja, bo wiadomo.


W końcu, jako Król Świrów mógł sobie pozwolić na zemstę, bo majestat na to pozwalał.

Komputery zaś pozwalały na uformowanie zastępów walecznych, bowiem tworzenie nicków i awatarów, to nic trudnego. Wystarczy czas, którego królowi nikt nie reglamentował.

Polował Król zatem w sieci, wraz ze swoimi wojami, na każdego, kto śmiał o traumie mu przypominać i potencjalnymi rózgami uwłaczać godności, jaką piastował.

A ciżbie zawsze powtarzał:

- Mikołaje, to zabobony! Nie istnieją! Rózga zaś (o choina!) strasznie boli. Pozbędę się tematu, bo oddziałów mam więcej, niż maku w makówce. I będzie wreszcie święty spokój!


A co było dalej, opowiem innym razem, gdy przyjrzę się nieco dokładniej takiej jednej Imć Mikołajowej.





  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×