Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-05-15 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2495 |
Mężczyźni usychali w nich z tęsknoty za swoimi wybrankami a kobiety omdlewały przy każdym spotkaniu z ukochanym. Takie to marzenia roiły się w głowie dwudziestoletniej panny.
Z biegiem dnia pogoda nie poprawiała się. Od samego patrzenia w okno robiło się zimno i ponuro. Maria zebrała zeszyty i spakowała je do torby, owijając szczelnie gazetami. Jeszcze by tego brakowało, żeby zmokły, myślała. Normalnie zostałaby dłużej w szkole i sprawdziła na miejscu, ale chciała jak najszybciej wrócić do domu i upewnić sie czy cieknący dach nie zamienił jej mieszkania w małe jezioro. Zamknęła klasę, przeszła przez ciemny hol ze skrzypiącą podłogą i wyszła na zewnątrz. Podmuch wiatru szarpnął skrzydłem drzwi, które z hukiem trzasnęło. Maria ściskała pod pachą torbę z zeszytami, jedna ręką przytrzymywała beret, w drugiej trzymała parasol, który niebezpiecznie się wyginał. Zanim dotarła do ulicy Langgasse zacinający deszcz przeszedł w ulewę. W butach chlupała jej woda, płaszcz był prawie cały mokry, a kosmyki wilgotnych włosów oblepiały jej twarz. Silniejszy podmuch spowodował w końcu to, co nieuniknione. Stelaż parasolki pękł, rozrywając niemal na strzępy materiał który był na nim naciągnięty. Musiała gdzieś przeczekać tę ulewę. Taki rzęsisty deszcz przecież nie powinien długo padać - pomyślała. Zobaczyła mały daszek nad wejściem do jednej z kamienic, zwinnym ruchem przeskoczyła ogromną kałużę, wbiegła kilka schodków i schroniła się w futrynie drzwi. Czy gdyby znała swój przyszły los zrobiłaby ten krok? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć nawet po wielu latach cierpień i udręki. Najwyraźniej to przeznaczenie wybrało za nią ten dom i te schody. Później miała okazję wielokrotnie po nich wchodzić i tym samym przypieczętować swoje dalsze losy..
Mężczyzna, który chwilę później pojawił się w drzwiach miał na sobie niemiecki mundur SS. W takim mieście jak Gdańsk nie był to widok niezwykły. Ani też specjalnie przyjazny. Zbrojne skrzydło NSDAP panoszyło się coraz bardziej bez skrępowania głosząc swoje poglądy. Ich roszczenia cieszyły się ogromnym poparciem wśród niemieckich obywateli budząc grozę wśród Polaków. Oczywiście w porównaniu z tym, co się stało później było to nieporównywalne. Takiej wojny i okrucieństwa jeszcze nikt się wtedy nie spodziewał, chociaż wciąż o wojnie mówiono. Maria spojrzała na przybysza z zazdrością. Był jeszcze suchy a jego parasol najpewniej solidny i sprawny. Mężczyzna postawił kołnierz wojskowego płaszcza i zaczął wciągać skórzane rękawiczki. Odwrócił głowę i spojrzał na Marię. Jego spojrzenie nie wyrażało nic. Błękitne, porcelanowe oczy był zimne i pozbawione wyrazu. Odwrócił wzrok od Marii i zaczął się nerwowo rozglądać. Pod schody kamienicy podjechał czarny Mercedes 380. Mężczyzna jednak nie ruszył się z miejsca tylko ponownie spojrzał na Marię. Wzbudziła w nim, niewiadomo dlaczego, poczucie winy. On właśnie wyszedł z ciepłego mieszkania i zaraz wsiądzie do suchego samochodu a ona stała zupełnie mokra i zziębnięta. A może sprawiło to jej spojrzenie. Ciepłe i wystraszone. W każdym razie jego wzrok był już zupełnie inny. Jego oczy się uśmiechały, tworząc wokół siateczkę małych zmarszczek mimo iż usta pozostały nieruchome. W pewnej chwili zwrócił się do Marii po niemiecku.
- Pozwoli pani, że podwiozę panią. Jest pani cała mokra a ten deszcz najwyraźniej nie zamierza przestać..
- Dziękuję panu, nie chcę robić kłopotu, mieszkam na Häkergasse, to niedaleko – odpowiedziała równie płynnym niemieckim nieco zmieszana propozycją.
- Tym mniejszy to będzie kłopot , proszę – wskazał ręką samochód.
Maria wsiadła milcząc. Kierowca zerknął w lusterko, ale też nie odezwał się ani słowem.
- Nazywam się Werner von Beck i mieszkam tymczasem właśnie tutaj – Werner odwrócił się i wskazał głową drzwi kamienicy z której przed chwilą wyszedł.
- Maria Tarnowska – wyciągnęła do niego dłoń. Delikatnie ją ujął i pocałował. Po czym dodał zdziwiony.
- Jest pani Polką ?
- Tak – odpowiedziała, po czym dodała z lekkim przekąsem – mam wysiąść?
Roześmiał się.
- Ależ skąd. Po prostu jestem zdziwiony, że mówi pani aż tak dobrze w moim języku.
- Tutejsi Polacy w większości mówią po niemiecku.. jeśli chcą.
- Nie lubi nas pani – Werner wciąż się uśmiechał.
- To wy nie lubicie nas – wyszeptała cicho i nie chcąc wchodzić zbyt głęboko w ten temat dodała - nie dzielę ludzi na Polaków i Niemców, tylko na dobrych i złych.
- Słuszna uwaga.. no prawie jesteśmy – westchnął.
Samochód nagle zatrzymał się. Na ostatniej przecznicy ruch był zablokowany. Przewróciła się furmanka z węglem. Przerażony woźnica miotał się między wystraszonym koniem a rozsypanym na ulicy dobrem. Przechodzący ludzie spontanicznie zaczęli mu pomagać, jedni odgarniali na bok węgiel, inni usiłowali postawić wóz. Jedno koło było urwane, potoczyło się pod trotuar, koń szarpał uprząż a dzieciaki zgromadzone na ulicy piszczały z podekscytowania. Kilka samochodów stanęło przed przeszkodą a niektórzy kierowcy nerwowo wciskali klaksony, co miało tylko taki efekt, że koń i woźnica denerwowali się jeszcze bardziej. Szofer odwrócił się do Wernera i zapytał.
- Czekamy czy zawracamy? Usuwanie tego może trochę potrwać, chociaż widać, że już coś z tym robią.
- Wszystko jedno – odpowiedział znudzonym tonem Werner.
Maria poczuła się niezręcznie.
- Widzi Pan, jednak narobiłam kłopotu. Mam chyba do tego talent – powiedziała cicho.
- Czyżby to pani przewróciła wóz temu nieszczęśnikowi ? – roześmiał się.
Również się roześmiała, ale za moment zmieszała się i zaczęła gorączkowo szukać chusteczki, żeby wytrzeć twarz i po prostu czymś się zająć. Znalazła ją w kieszeni płaszcza. Była kompletnie mokra. Popatrzyła na swojego towarzysza. Ten wyjął z kieszeni swoją i podał jej. Białą jak śnieg z wyszytym monogramem. Marii przebiegła przez głowę głupia myśl „ciekawe co by zrobił gdybym wytarła w nią nos ?”. Ale chwilę potem wzięła do ręki chustkę i zaczęła wycierać nią mokrą od deszczu twarz. Kiedy skończyła podała ją z powrotem Wernerowi.
- Powinnam ją wyprać i wyprasować, ale nie będę miała okazji jej panu oddać – powiedziała.
- Nie pozwoliłbym na to. Odcisnęła pani na niej swój wizerunek – szepnął wciąż się uśmiechając.
- Miałam na myśli to, że pewnie nigdy się nie spotkamy – odpowiedziała.
Popatrzył jej w oczy. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Przez krótką chwilę przebiegła między nimi jakaś gorąca iskierka.
- Oh, proszę tak nie mówić. Życie bywa zaskakujące… - zniżył głos.
Na kilka chwil zapanowała niezręczna cisza. Drogę częściowo odblokowano, woźnica wraz z kilkoma mężczyznami przetoczył wóz na bok, koń się uspokoił i samochód przejechał dalej.
Dotarli na właściwą ulicę nadal nie mówiąc ani słowa. Maria żałowała, że podróż zaraz dobiegnie końca. Mimo, że życzyła temu biednemu woźnicy jak najlepiej, pomyślała, że ten uporał się ze swoim kłopotem zdecydowanie za szybko.
Pierwszy odezwał się Werner.
- Jesteśmy na miejscu, proszę pokazać, który to dom.
- Ten jaskrawo zielony – uśmiechnęła się i dodała – bardzo panu dziękuję, gdyby to – wskazała na torbę – co jest w środku zmokło miałabym nie lada problem.
- Czyżby to ładunek wybuchowy na niedobrych Niemców? – zapytał z uśmiechem.
- To zeszyty moich uczniów – obruszyła się – nie wybaczyłabym sobie, gdybym zniweczyła ich ciężką pracę – po czym dodała – jeszcze raz dziękuję, panie von Beck.
Kiedy zauważyła, że szykuje się do wyjścia, żeby ją odprowadzić do drzwi kamienicy zatrzymała go gestem ręki.
- Proszę tego nie robić, zmoknie pan, to kilka kroków
- Dobrze, jak pani sobie życzy – powiedział Werner von Beck jakby domyślając się, że Maria Tarnowska ma nieco inny powód, aby zatrzymać go w samochodzie - Zatem do widzenia.
Kierowca wyszedł z samochodu i otworzył Marii drzwi. Wysiadła i szybko podbiegła do schodów, ale odwróciła się na moment, żeby jeszcze raz spojrzeć na Wernera von Becka. Już wtedy wiedziała, że od tej chwili każdego mężczyznę będzie porównywać do niego. Wchodziła po schodach z dziwnym uczuciem, które dotychczas było jej obce. Po prostu nie chciało jej się wysiadać z tego samochodu. Miała wielką ochotę jeszcze raz popatrzyć von Beckowi w oczy.
Na ziemię sprowadziło ją szuranie drzwi. Stara Rauchowa stała w nich i zagadnęła Marię.
- No, no.. wysokie progi sobie panienka wybrała. Taki samochód – powiedziała nieco złośliwie.
- Obersturmführer von Beck jedynie mnie podwiózł do domu, z powodu tej okropnej ulewy, znamy się krótko i słabo. Spotkałam go na Langgasse i zaproponował mi podwiezienie. – nie wiedzieć czemu Maria zaczęła się tłumaczyć. Jakby chciała zakryć wrażenie jakie na niej zrobił ten przystojny porucznik SS. Piorunujące wrażenie.
oceny: do przyjęcia / bardzo dobre
Natomiast interpunkcja jest niemal tragiczna. Żeby nie być posądzony, że nie dostrzegłem potknięć, postaram się wskazać wszystkie błędy z tej kategorii:
a) brakuje przecinków przed: a kobiety, czy cieknący, zacinający deszcz, który był, zrobiłaby, miał, bez skrępowania, budząc, było to, a jego, tylko, a ona, mimo iż, a ten, nieco, milczący, z której, dodała, a dzieciaki, a rozsypanym, podała, czy zawracamy, nadal, wskazała, domyślają się, jakie (24);
b) zbędny przecinek przed "z powodu".
- Kiedy myślimy o samochodzie, nazwę "mercedes" należy pisać malą literą;
- Trzykrotnie w tekście postawiono dwie kropki po sobie. Nie ma takiego znaku;
- Och, podobnie jak ach należy pisać przez "ch";
- nie potrafię zrozumieć sformułowania "co jest w środku zmokło". czegoś tutaj brakuje;
- zapis w dialogu " .- nie widząc czemu" jest dla mnie niezrozumiały, a przynajmniej zapis jest niepoprawny;
- w zwrocie "oczy był" prawdopodobnie miało być napisane "oczy były".