Przejdź do komentarzyDOMINO CZ.5
Tekst 5 z 6 ze zbioru: Powieść w odcinkach
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2013-05-19
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1653

Werner był zdezorientowany. Prawie się nie znali, jedynie zaproponował jej kawę. A ona, widząc go drugi raz w życiu, zapraszała do siebie. Nie, to nie było kokieteryjne droczenie czy lubieżna zachęta, to było jak odepchnięcie. Odepchnęła go, zanim zdążył się zbliżyć. Był zły, ale nie zamierzał jej ułatwiać faktu pozbycia się go.

- Dobrze, chodźmy w takim razie, lubię patrzyć na piękne rzeczy albo na pięknych ludzi.

Już się nie uśmiechał. W milczeniu dotarli na poddasze. Maria otworzyła drzwi i powiedziała.

- Proszę się rozgościć, tu, na tym gwoździku – wskazała niedbale ścianę za drzwiami – proszę powiesić płaszcz. A oto mój salon, moja sypialnia, buduar i garderoba. Proszę usiąść na niebieskim krześle, to żółte się trochę chwieje. Od razu przepraszam za plamę po atramencie na obrusie, ale do późna pisałam plan zajęć. Widzi pan tę szafę? Mam tam dwie sukienki, pocerowane i mocno wypłowiałe. Kiedy wybieram się do kościoła albo do sierocińca to zakładam biały wiązany kołnierzyk, który często krochmalę, żeby czuć się bardziej odświętnie i elegancko. Tak, dobrze pan usłyszał, odwiedzam sierociniec. Ale nie tak jak wielkie damy, które charytatywnie przynoszą dzieciom łakocie czy zabawki. To mój rodzinny dom. Nie, nie, ależ skąd, nie cierpiałam po stracie rodziców, proszę się nie użalać nade mną, rodziców nigdy nie poznałam. Nie wiem kim byli i na dobrą sprawę nie wiem kim ja jestem. A to dzieło sztuki, które wisi nad łóżkiem, to landszaft kupiony od ulicznego artysty na który wydałam połowę swojej pensji i to tylko dlatego, że wzruszył mnie ten wychudzony, młody człowiek, który od tygodnia żywił się jakimiś resztkami.

Maria wygłaszała swoją tyradę chodząc po pokoju i wyłamywała sobie palce ze stawów. Jej głos był coraz głośniejszy i coraz bardziej stanowczy. Tak jakby chciała spalić każdy most, zanim na niego wejdzie. Werner siedział i wodził oczami za tą przedziwną, piękną kobietą i już nie był zły. Wiedział, że cokolwiek ona teraz powie nie będzie miało to dla niego żadnego znaczenia. Już nie chciał kawy, chciał jej. A ona wciąż mówiła. Z wypiekami na twarzy, błyszczącymi oczami i wysuwającymi się z warkocza kosmykami jasnych włosów.

- Więc niech pan zrozumie, cokolwiek miałoby być, nie będzie. Bo pan i ja jesteśmy z innej bajki. Sztukę znam jedynie z książek i opowiadań. Ponieważ pan jest bogatym Niemcem, a ja biedną Polką i z pana będą się śmiali, a ze mnie szydzili. A na cichą metresę się nie nadaję, chociaż nie potępiam tych kobiet, które z głodu idą na ulicę albo godzą się upokarzający układ. Bo wyrzucą mnie z pracy, gdy zobaczą mnie z oficerem SS. Nie chcę pana poznawać, nie chcę, żeby pan się okazał dobrym i fascynującym człowiekiem, ponieważ nie chcę później cierpieć. Wolę myśleć, że jest pan taki jak ci pana koledzy z NSDAP. Z tymi swoimi imperialnymi mrzonkami i nienawiścią do każdego, kto nie jest Niemcem. A boję się, że okaże się pan być zupełnie innym. Wrażliwym i mądrym, i kiedy pana polubię, będę musiała zrezygnować z tej znajomości. Więc lepiej będzie, lepiej będzie jak już pan sobie pójdzie i nigdy nie wróci, a tę apaszkę zostawię sobie, bo to najpiękniejsza rzecz jaką trzymałam w ręku.

W jej wielkich oczach pojawiły się łzy. Wypełniły je, ale nie spływały. Po prostu tkwiły tam, uwięzione pod powieką. Werner wstał, podniósł ze stołu czapkę, przez chwilę wodził palcem po otoku i zastanawiał się co powiedzieć. Cokolwiek by nie powiedział, byłoby albo niewłaściwe albo nieprzekonujące. Podszedł do niej wolno, jakby obawiając się reakcji. I nagle tak po prostu pogłaskał ją po głowie. Nie odważył się na żaden inny gest. Zdjął płaszcz z gwoździka i bez słowa wyszedł z mieszkania Marii. Ta, po wyjściu Wernera, rzuciła się na łóżko i zaszlochała. Żałowała swoich słów, ale zbyt mocno palił ją wstyd, żeby za nim wybiec. Po co to zrobiła? W życiu są momenty szczęścia i radości, właśnie momenty, które trzeba łapać garściami kiedy tylko można. Chociaż na chwilę to poczuć, by móc odtwarzać w pamięci jak płytę z piękną melodią. A ona właśnie pozwoliła takiej chwili odfrunąć.

Werner wyszedł z mieszkania Marii nieco oszołomiony. Nie wiedział co myśleć. Z jednej strony czuł, że on również ją zafascynował, z drugiej potraktowała go w sposób nie dający szansy na rozwinięcie tej znajomości. Nie do końca potrafił to zrozumieć. Mieli XX wiek, do pewnych spraw podchodziło się bardziej liberalnie. Może pokolenie jego rodziców jeszcze konserwatywnie traktowało kwestię błękitnej krwi, ale Werner był daleki od takich przesądów. Zresztą nie zamierzał się od razu żenić, chciał tylko zbliżyć się do tej kobiety. Jeśli miała kompleksy z powodu swojej ubogiej garderoby, mógł jej kupić najpiękniejszą kieckę na świecie. Żaden problem. Potem uśmiechnął się pod nosem. Już sobie wyobrażał jej minę, gdyby jej coś takiego zaproponował. Była taka dumna w tej swojej biedzie i w byciu Polką. Nie sądził, że to drugie w ogóle może stanowić to dla niej jakiś problem. Jego znajomi notorycznie spotykali się z urodziwymi Polkami i nikt nie czuł się źle z tego powodu. Oczywiście istniały niesnaski między ich narodami, nierozwiązanie kwestie geopolityczne, ale jeśli dwoje ludzi się lubiło, to nie był powód do rezygnacji z takiej znajomości. No cóż, pomyślał, nic na siłę. Maria miała swoje powody, żeby go odepchnąć. Czym miał ją przekonać? Nie miał na to pomysłu, a przecież nie będzie biegał za nią jak pies za rowerem.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×