Autor | |
Gatunek | przygodowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-01-28 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1751 |
Szalone wakacje (III cz.)
Obie dziewczynki zamieniły się w słuch, a babcia Michalina, widząc ich szczere zainteresowanie, ciepłym głosem zaczęła opowiadać o wesołej i żądnej przygód Michalinie z tamtych lat.
Michalina obudziła się. Coś kazało jej natychmiast otworzyć oczy. To coś, to była niesamowita radość z faktu, że nie obudziła się w swoim wygodnym łóżku tylko w starym i skrzypiącym łóżku w Pilczu. Natychmiast z niego wyskoczyła i podeszła do swojego ulubionego okna, przez które, jak zwykle, zaraz po przebudzeniu wyglądała i podziwiała wspaniały krajobraz wiejski. Nozdrzami głęboko wciągała pachnące poranne powietrze. Wsłuchiwała się w śpiew ptaków, odgłosy podwórkowych zwierząt i ptactwa domowego, w szum drzew owocowych w sadzie, w szum płynącej w dolinie rzeki. Czuła się taka szczęśliwa. Usiadła na szerokim parapecie okiennym i marzyła, aby taki widok móc podziwiać zawsze, a nie tylko w okresie wakacji. Od pierwszego swojego przyjazdu do Pilcza tak bardzo pokochała to miejsce, że w ogóle nie wyobrażała sobie, aby mogła gdzie indziej spędzać lato. Tego lata był to jej pierwszy poranek w Pilczu. W to cudowne miejsce na ziemi przyjechała poprzedniego dnia późnym wieczorem. Jak co roku przywiózł ją ojciec. Tym razem przyjechali ojca służbowym samochodem, gdyż ojciec udawał się w dalszą drogę. Na delegację. Miał w Jaworze kogoś tam odebrać, a potem razem mieli jechać do ministerstwa do Warszawy. Całą noc jazdy miał przed sobą. Po krótkiej przerwie na przywitanie się z rodziną odjechał. A Michalina, tryskająca radością, pozostała. I to na calusieńkie wakacje. Choć było już bardzo późno, złapała za latarkę i pobiegła przywitać się jeszcze ze wszystkimi krowami w oborze i z Kasztanką w stajni. Po drodze zahaczyła też o kurnik. Swoim wtargnięciem tam wywołała ogromną wrzawę. Przebudzone kury, siedząc na grzędach, darły się jakby je kto żywcem ze skóry obdzierał. W ten sposób wyrażały swoje niezadowolenie z zakłócenia im ciszy nocnej. Kurom odpowiedziały zaraz kaczki i gęsi nocujące w oborze przy krowach. Gdakaniom, kwakaniom i gęganiom nie było końca. Zdenerwowane takim hałasem krowy zaczęły muczeć na swoich współtowarzyszy. I wtedy w stojącym obok chlewiku również zrobiło się głośno. Wszystkie świnie przystąpiły do kwiku w przeróżnych tonacjach. W odpowiedzi na zaistniały w zagrodzie raban, podwórkowy pies Bary podniósł alarm i zaczął ujadać jak na trwogę. A potem wszystkie sąsiedzkie psy dołączyły do tego koncertu nocnego i już zewsząd słychać było przeraźliwe szczekanie.
Michalina była w swoim żywiole. Wreszcie czuła, że ma wakacje. Cudowne wakacje. Rozkoszowała się wszystkim dookoła. Rozkoszowała się swoimi wrażeniami. Promieniowała szczęściem. Biegała po podwórku z latarką w ręku i wszystkimi zmysłami chłonęła magię tego miejsca. I kiedy tak radosna biegała to tu, to tam, na podwórko wjechał na rowerze Robek, jej kuzyn.
Robek cały dzień czekał na przyjazd Michaliny i nie mógł się doczekać. Wieczorem zwątpił już w jej przyjazd tego dnia, więc pojechał do kolegi pograć w warcaby. Wracając do domu, już z daleka słyszał szczekanie psów. Najpierw zaniepokoił się, ale zaraz to szczekanie, nie wiedzieć czemu, skojarzył sobie ze swoją szaloną kuzynką, więc jeszcze szybciej zaczął pedałować. Pędził niczym wicher. Gdy już dojeżdżał do swojego domu zauważył kilku sąsiadów stojących na drodze i rozglądających się wkoło. Sąsiedzi byli również zaniepokojeni, jak i on wcześniej. Sąsiedzi też go przyuważyli. Wybiegli mu naprzeciw, i machając rękami, nakazali mu się zatrzymać i natychmiast wyjaśnić, co się u nich w zagrodzie dzieje o tak późnej porze. Robek od razu ich uspokoił, że to nic takiego, że to tylko jego kuzynka z Wałbrzycha przyjechała na wakacje. Skąd miał taką pewność? Nie wiedział. Ale wiedział, że ją ma. Wpadł na podwórko i aż mu serce zadrżało, a dusza zaśpiewała: „Mi-cha-lin-ka”. Ale że czuł się w pewnym sensie wicegospodarzem, to na przywitanie niecierpliwie oczekiwanej kuzynki najpierw ją ochrzanił za alarm jaki zrobiła, stawiając na nogi połowę wsi, a potem rzucił się na nią z otwartymi ramionami i wyściskał jak starego przyjaciela.
Kuzynostwo długo jeszcze siedziało w kuchni i nie mogło się nagadać. Wreszcie z sypialni przyszła rozespana mama Robka, ciocia Marynia, i zapędziła wakacyjne papużki-nierozłączki do łóżek. Po drodze do swoich pokoi Michalina i Robek obiecali sobie nie gnić rano długo w łóżkach tylko wstać skoro świt i pędzić do lasu, aby odkopać wakacyjny totem. Kiedy znaleźli się już w łóżkach usnęli momentalnie. Chcieli jak najszybciej noc mieć za sobą.
Michalina po tak radosnym przebudzeniu ciągle siedziała na parapecie okiennym i wspominała wszystkie swoje chwile spędzone w Pilczu. Marzyła, by wakacje na wsi trwały jak najdłużej i żeby dni nie mijały tak szybko. Cieszyła się na samą myśl, że to dopiero pierwszy poranek tegorocznych wakacji. Zastanawiała się jakie przygody tym razem na nią czekają. Bo że czekają, tego była pewna. Już Robek zadba o to, a ona mu w tym pomoże. Z rozmyślań wyrwał ją nagle głos Robka zza drzwi jej pokoju:
— Michaśka, chodź na śniadanie!
— Już schodzę, Robocie, tylko się ubiorę! — odpowiedziała i w szybkim tempie zdjęła koszulę nocną i wskoczyła w swoją nową kwiecistą sukienkę.
Jak co roku zajmowała ten sam pokój gościnny na pierwszym piętrze ogromnego domu wujostwa. Z jej pokojem sąsiadował pokój Robka i sypialnia wujostwa. Kiedy wybiegła z pokoju, zauważyła, że obydwa sąsiadujące pokoje są na oścież otwarte. Znaczyło to, że wszyscy domownicy byli już na dole w kuchni. Oprócz Przemka, starszego kuzyna, bo jego w ogóle nie było w domu. Nie wrócił jeszcze z jakiegoś zlotu przyszłych studentów. Zbiegając po krętych schodach, wpadła po drodze do łazienki, która znajdowała się na półpiętrze. Po paru minutach wyskoczyła z niej jak z procy i pognała do kuchni.
— Aaaa… witam wszystkich domowników! Dzień dobry! — zawołała, przekraczając próg przestronnej kuchni.
— Witamy, witamy! — odpowiedziała wesoło ciocia Marynia i wujek Stach.
— „Skoro świt” już dawno minął! — Robek z przekąsem przywitał kuzynkę. — Ale dzisiaj wyjątkowo ci wybaczam. Mama mi kazała. Bo ponoć po podróży jesteś zmęczona. Siadaj i wciskaj śniadanie. Ja już zjadłem i do tej pory zdążyłem nawet oporządzić krowy i Kasztankę. Ty jedz, a ja skoczę jeszcze tylko sypnąć trochę owsa naszej szkapie i zaraz idziemy do lasu. Po drodze wdepnę do komórki i wezmę saperkę, bo nie mam zamiaru tak się umordować jak w zeszłym roku, wygrzebując własnymi rękami żwir ze szczeliny skalnej.
— Robek, złap powietrze, bo się udusisz — poradził synowi wujek Stach. — Tyle tu nagadałeś jednym tchem, że sam nie mogę pojąć o co ci chodzi. Idź zrobić to co masz zrobić i daj dziewczynie spokojnie zjeść śniadanie. A potem przyjdź i jeszcze raz powiedz to, co chciałeś powiedzieć.
— Cicho bądź, Stachu! — nakazała ciocia Marynia surowym głosem i z poważną miną, ale jak zwykle z wesołymi oczami. — Czego chcesz od niego. Chłopak chce dobrze. Wszystko organizuje jak się patrzy…
— Już, Maryńka, już stulam buzię, bo jak zwykle moja kochana masz rację — zaśmiał się rubasznie wujek Stach. — Ale mi szkoda Michalinki, bo ona jeszcze nie zaczęła jeść, a rodzinny Robot daje jej już do wiwatu… O, patrzcie kto przyszedł? Witamy cię, witamy, kochany synu… marnotrawny. Przemek, co się z tobą działo? Przecież już wczoraj miałeś wrócić do domu.
— Zaraz, zaraz! Za chwilę wyjaśnię, ale najpierw przywitam się z naszym drogim gościem. — Przemek z szerokim uśmiechem podchodził do Michaliny, ale po drodze zaliczał cmoknięcia mamy i taty. — Siemanko Michał! Chodź niech cię uścisnę… ho, ho, ale wzrościk. Jeszcze ze trzydzieści centymetrów i będziesz mojego wzrostu. No, widzę, że w tym Wałbrzychu to chyba was drożdżami karmią.
— Przemek, a ty nie skończysz już nigdy z tym Michałem? — zaśmiała się ciocia Marynia. — Toż to śliczna dziewczynka. Nie widzisz tego? A żebyś mógł rozwiać swoje wątpliwości już zupełnie, to spójrz jaką ma piękną sukieneczkę.
— To nic, ciociu, mogę być dalej Michałem. — Michalina stanęła w obronie starszego kuzyna. — I nawet mi się to podoba. Zaraz ściągnę tę kieckę i ubiorę moje ukochane porcięta. To mama kupiła mi tę sukienkę na szczególne okazje i kazała mi w niej paradować. Kiedy więc śniadanie przywitalne będziemy mieli już za sobą, odwieszę ją zaraz na hak.
— Oj, Michasiu, Michasiu, czy ty już zawsze będziesz takim chłopczurem? — Ciocia Marynia, kręcąc głową, głaskała swoją bratanicę po jej króciutkich włosach. — Nam tak bardzo marzyła się zawsze dziewczynka… no i mamy teraz dziewczynkę, ale ta dziewczynka woli być chłopcem. No cóż, mówi się trudno…
— I kocha się dalej — zapewnił wujek Stach. — Ale obiecaj nam, Michalinko, że chociaż czasami założysz tę piękną sukieneczkę, żebyśmy mogli nasze stare oczy nacieszyć.
— Załatwione, wujku! Do niedzielnych śniadań będę schodziła jak dama, w sukience.
Wesoło zrobiło się przy stole. Każdy dowcipkował ile wlezie. A już najwięcej Przemek na temat swojej o siedem lat młodszej kuzynce i jej kwiecistej sukience. Mówił, rechocząc ze śmiechu, że ta sukienka pasuje jej jak koziołkowi Matołkowi chomąto. Że powinna ją jak najszybciej odwiesić na hak, bo on przywiózł jej wspaniały prezent, a ten prezent nijak nie będzie współgrał z jej sukienką. Dostanie go dopiero wtedy, kiedy zejdzie na dół ubrana jak przystało na Michała. Ciocia z wujkiem oczywiście protestowali. Ale na wesoło. A Robek, który ciągle jeszcze sterczał w kuchni, bo na widok ukochanego brata wyjść mu się odechciało, zaproponował Michalinie pewien układ. Otóż zaproponował jej, że jak mu da tę swoją kieckę dla stracha na wróble, którego akurat przed jej przyjazdem zrobił, a nie bardzo ma go w co ubrać, to też da jej prezent. Ciocia z wujkiem natychmiast zbeształa Robka za taki nieładny układ, bo jak prezent, to bez żadnych tam: — „jak mi dasz”. A zwłaszcza nie taką piękną i do tego nową sukieneczkę. Robek ze śmiechem tłumaczył się gęsto, że ten prezent, co on ma dla Michaliny, to jest bardzo wartościowy, bo kosztował go dużo pracy. Tak że Przemek ze swoim prezentem może się schować. Ale może zrezygnować z Michaśki sukienki, jak to się rodzicom aż tak nie podoba. Pod warunkiem, że mu Michaśka uszyje jakieś inne wdzianko dla jego wspaniałego stracha. Michalina, ubawiona wesołym przekomarzaniem się wujostwa i kuzynostwa, zgodziła się od razu. Ale zaraz wyraziła swoje ubolewanie, że nie ma dla nich żadnych prezentów. Ciocia Marynia przypomniała jej wtedy, że co roku to powtarza, że czułaby się wręcz obrażona, gdyby ona przywoziła ze sobą jakieś prezenty. Że ona sama sobą, była, jest, i zawsze będzie, największym dla nich prezentem. Wujek Stach niezwłocznie potwierdził słowa żony, a kuzynowie porwali Michalinę na ręce i zaczęli ją podrzucać do góry i wrzeszczeć:
— Hurrra, niech żyje nasz najukochańszy prezent!
Po śniadaniu Michalina pognała do swojego pokoju i wróciła stamtąd ubrana w bawełniany granatowy podkoszulek i krótkie niebieskie spodenki na szelkach. Na nogach zaś miała trampki biało-granatowe.
— Hokus-pokus… i z Michaliny zrobił się Michał! — Przemek skomentował wygląd kuzynki. — No chodź, Michaś, zasłużyłeś na prezent. Tym bardziej, że jak widzę, jakimś cudem ubrałaś się nawet, o przepraszam… ubrałeś się… pod kolor prezentu... Voila`!
— Ojej, jaka fajowa bejsbolówka! — radośnie zawołała Michalina i prawie wyrwała ją kuzynowi z ręki i natychmiast założyła na głowę. — Dzięki, Przemek, jesteś wielki! Już od dłuższego czasu marzyłam o takiej właśnie czapuni. A i te kolory to moje ulubione.
— Istna chłopczyca. I co z taką zrobić? — śmiała się ciocia Marynia. — Oj, Michalinko, Michalinko, czy ty będziesz jeszcze kiedyś normalną dziewczynką?
— Jeszcze się nią nabędzie. — Wujek Stach wybawił Michalinę od odpowiedzi. — A teraz, młodsza młodzież, uwaga: Baczność! Spocznij! W dwuszeregu zbiórka! Iiii… na przód, do lasu… marsz! Czas, by wasz wakacyjny totem zawisł na bramie.
No i młodsza młodzież pomaszerowała do lasu. A starsza, jednoosobowa, czyli Przemek, został wzięty przez swoich rodziców na przesłuchanie w sprawie swojego poważnego i niemeldowanego spóźnienia.
Robek i Michalina poszli do lasu na skróty. A skróty, to droga z przeszkodami. Musieli zejść wąską ścieżynką ze wzgórza, gdzie stał dom Robka, dojść do rzeki Białej Lądeckiej, zdjąć buty, i skacząc z kamienia na kamień, a w niektórych miejscach wręcz brodzić po kolana w rwącej wodzie, przejść przez całą jej szerokość. Potem przemaszerować przez łąkę, lokalną drogę, znów łąkę i dojść do drugiej rzeki, Nysy. Nysę też musieli przejść, ale przeszli po moście, bo woda w tej rzece, choć płynęła o wiele spokojniej niż w Białej, była jednak o wiele głębsza. Nie dałoby się po niej przejść. Pokonali most i znów znaleźli się we wsi, ale w drugim jej końcu. Przebiegli przez wiejską drogę, i będąc już w biegu, przebiegli w rozpędzie jeszcze jedną łąkę i wreszcie znaleźli się w lesie. Mieli jeszcze może z kilometr dobrego marszu w głąb lasu.
— Daj plecak, Robocie, teraz ja poniosę. — Michalina zadeklarowała swą pomoc.
— Poniosę sam. Jak będziemy wracać z powrotem, to wtedy będziemy się zmieniać w dźwiganiu. Nasz totem trochę waży. Sama wymyśliłaś, żeby go schować tak daleko, to też musisz przypomnieć sobie jego ciężar i poczuć go na własnych plecach. Totem jest wspólny, więc i dźwiganie musi być wspólne. I nie ma zmiłuj!
Michalina i Robek bardzo lubili buszować po strychach. I pewnego dnia, którychś wakacji, w zakamarkach strychu znaleźli stare drewniane koło obite metalową obręczą z ośmioma szprychami. Koło wydało im się dziwne, jak nie z tego świata. Może należało do jakiegoś wózka, dawno, dawno temu, albo może do jakiejś przedpotopowej taczki? Było niewielkie, ale ważyło sporo. Koło to swoim dziwnym wyglądem tak bardzo się spodobało Michalinie, że zaczęła wymyślać do czego by go użyć. No i wymyśliła, że zrobią z niego totem na ich wspólne coroczne wakacje. Znieśli koło do przydomowej drewutni i cały dzień pracowali w pocie czoła nad wykonaniem wspólnego godła. Robek powynajdywał jakieś stare łańcuchy i dzwoneczki po kozach, które dawno temu hodowała jeszcze jego babcia i poprzyczepiał je do szprych koła. A Michalina wyprosiła od cioci Maryni jakieś stare gałgany i skrawki różnych materiałów, poprzecinała je na równe kawałki i pozszywała ze sobą. W ten sposób uzyskała długie i kolorowe wstęgi, które przywiązała do obręczy koła. I totem był gotowy. Dumni jak dwa pawie, wynieśli swoje dzieło na podwórko i przymocowali wysoko do drewnianego słupa przy bramie wjazdowej. Ciocia i wujek byli zachwyceni ich wspaniałym i misternie wykonanym dziełem. Totem wyglądał efektownie. Wiszące na łańcuchach dzwoneczki przy każdym poruszeniu wydawały delikatne dźwięki, a długie i kolorowe wstęgi wtórowały im, łopocząc na wietrze. Im silniejszy wiatr wiał na dworze, tym mocniej powiewały wstęgi, wprawiając tym samym całe koło w ruch obrotowy. Więc totem dzwonił i łopotał, łopotał i dzwonił, aż wszyscy ludzie przechodzący koło domu wujostwa zatrzymywali się i podziwiali go. Na koniec wakacji, Michalina wymyśliła, że na czas roku szkolnego totem trzeba ukryć. Robek zgodził się z nią i chciał go zanieść na strych. Ale Michalinie ten pomysł się nie spodobał. Uważała, że po sprawiedliwości musi być schowany. Bo skoro ona będzie tyle kilometrów od niego oddalona, to Robek też musi. No może nie tyle aż co ona, ale jedno dla niej było jasne, że totem bezapelacyjnie musi być ukryty gdzieś daleko od jego domu. Dzień przed jej wyjazdem do domu wędrowali pół dnia, nosząc totem na plecach i szukając odpowiedniego miejsca. Umordowani okrutnie, znaleźli go wreszcie w niewielkiej leśnej grocie. Totem owinęli starannie grubą ceratą, przewiązali sznurem i włożyli w szczelinę skalną, przykrywając go odłamkami skalnymi, tak, aby nikt się przypadkiem nie dobrał do niego. A sami, nie wiele rozmawiając, z ogarniającą ich dusze nostalgią — wrócili do domu na wzgórzu.
— Patrz, Robotku, nasza grota! — zawołała ucieszona Michalina, kiedy dotarli wreszcie do celu. — Ciekawa jestem, czy nasz totem i tym razem nienaruszony czeka na nas.
— Na pewno. Ukryliśmy go przecież jak skarb sezamowy. I nikt nas nie podglądał, więc co by się miało mu stać…? Ty, popatrz, jakieś trzęsienie ziemi było, czy co? Patrz, jak te skały się poprzesuwały.
— O rany, rzeczywiście! Na to już nie mieliśmy wpływu. Może nawet nie dostaniemy się już do tej szczeliny skalnej? Czemu nie gadałeś, że u was jest strefa sejsmiczna?
— Bo nigdy nie odczułem, że jest. A może przespałem? Może trzepało naszą kotliną tylko w nocy? Bo gdyby w dzień, to na pewno bym pomiarkował.
— Akurat! W dzień, to ty jesteś zawsze w ciągłym biegu, że nawet trzepania w ośmiu stopniach w skali Richtera, byś nie odczuł… No trudno, co będzie, to będzie. Włazimy.
— Poczekaj, ja pierwszy. Idź zaraz za mną i nie oddalaj się… Eee, wcale nie jest aż tak źle. Sama popatrz. Z zewnątrz wyglądało to gorzej. A w środku, żadnego prawie śladu po wstrząsach. Skały nietknięte. Widzę już naszą szczelinę. Chyba też nienaruszona.
Nie minęło dziesięć minut, a Robek i Michalina siedzieli już przed grotą i rozplątywali powiązane rok wcześniej supły na ceratowym opakowaniu totemu. Kiedy dogrzebali się do środka, okazało się, że totem był ciągle w dobrym stanie. Oprócz rdzy na metalowym okuciu koła i łańcuchach z dzwoneczkami, nie było żadnych uszkodzeń. Nawet wstążki zachowały się znakomicie. Robek, zaradny chłopak, był jednak przygotowany na taką rdzawą ewentualność, bo przyniósł ze sobą papier ścierny. Natychmiast zajął się oczyszczaniem metalowych części totemu z rdzy i po chwili był jak nowy. Zadowoleni, zapakowali go do plecaka, a ceratę ze sznurkami zanieśli z powrotem do szczeliny skalnej. Do ponownego użycia na koniec wakacji.
— I co, Michaśka? Wszystko gra i buczy. — Robek nie krył zadowolenia. — Wracamy na wzgórze. Najpierw ja poniosę plecak. A jak się porządnie zmacham, ty poniesiesz.
— Ma się rozumieć, Robociku mój kochany — radośnie zgodziła się Michalina. — I śpieszmy się, bo chciałabym, aby nasz totem jak najszybciej oddzwonił i odłopotał rozpoczęcie naszych tegorocznych wspólnych wakacji... Śpieszno mi też do tego obiecanego prezentu od ciebie. Możesz mi zdradzić, co masz dla mnie? Bardzo jestem ciekawa.
— Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, moja droga duszko. Zasuwaj równym krokiem i nie myśl o prezencie, bo to na razie tajemnica i… nawet nie próbuj mi dziury w brzuchu wiercić, bo i tak ci nie powiem.
— No dobra, nie musisz mówić, ale uchyl chociaż rąbeczek tej tajemnicy i napisz mi na ziemi przynajmniej pierwszą literę nazwy tego czegoś, a ja będę zgadywać. Co?
— Michaśka, bo zaraz cię ugryzę w rąbeczek ucha, jak nie skończysz mnie naciągać. Najpierw szata dla mojego stracha, a potem dostaniesz dzieło rąk moich własnych… Ufff, co za babska natura wyłazi z ciebie? Niecierpliwe to to, a ciekawskie… że aż strach!
Nie było rady na tak zatwardziałą chłopską naturę. Michalina nic a nic niepocieszona zamknęła w końcu buzię i pomaszerowała równym krokiem za kuzynem.
Po drodze parę razy się zmieniali przy transporcie totemu. Ale kiedy Michalina wyrżnęła razem z nim jak długa na całkiem prostym moście nad Nysą, Robek zdjął z niej plecak i już do końca niósł go sam. Gdy dotarli wreszcie na wzgórze, zasapani jak stare lokomotywy parowe, padli na przydomową ławkę i szeroko otwartymi ustami łapali powietrze. Musieli odpocząć.
— Michaśka, przyznaj się, specjalnie wywinęłaś orła na moście, co? — Robek wysapał pytanie i podejrzliwie popatrzył na kuzynkę.
— No coś ty? Popatrz na moje kolana. Widzisz, jakie obdrapane? Nie jestem masochistką. Nie zadaję sobie bólu z tak niskich pobudek. Wyrżnęłam, bo… bo, no właśnie, dlaczego ja wyrżnęłam? Coś tam musiało być na tym moście. Może gwóźdź wystawał?
— Nooo, w stalowym moście gwóźdź. Nie możesz coś mądrzejszego wymyślić…? O matko jedyna! Ty, popatrz na swój trampek. Rozwalony.
— A widzisz, ty… ty niedobry Robocie, podejrzewać mnie o takie niecne czyny? Już teraz wiesz, dlaczego upadłam? Zahaczyłam rozwalonym trampkiem o ten twój stalowy most bez gwoździ. Coś takiego? Nawet nie zauważyłam kiedy i gdzie go sobie rozwaliłam. Cholewcia, moje ulubione trampki. I co ja teraz zrobię?
— Założymy je mojemu strachowi na wróble.
— Nawet nie myśl! Zabieraj się lepiej za wieszanie totemu. A ja zaraz wrócę.
Michalina pobiegła do domu i po paru minutach wróciła z jakimiś gałganami i z przybornikiem do szycia. Usiadła z powrotem na ławce i rozłożyła na niej przyniesiony materiał do szycia. Najpierw wycięła nożyczkami dwa kawałki ze starego koca, potem jeszcze dwa mniejsze, ale dłuższe, z jakiegoś cienkiego materiału i zabrała się za szycie. Kątem oka zaglądała na stękającego Robka mocującego totem na słupie. Uśmiechała się sama do siebie, bo widok ten bardzo się jej podobał. — „Och, wakacje!” — westchnęła parę razy i szybko i zawzięcie szyła dalej.
Kiedy Robek skończył umocowywanie totemu, podszedł do Michaliny i z ogromnym zdziwieniem obserwował jej ręce.
— Ty masz maszynę do szycia w rękach, czy jaka choinka? Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak szybko ręcznie szył. A co ty w ogóle szyjesz?
— Jak to co? Sukienkę dla twojego stracha.
— Sukienkę dla stracha?
— Ano!
— No coś ty? Strach to chłopak, musi mieć gacie.
— O ty bałamucie, jeszcze rano chciałeś mnie z mojej nowej sukienki rozebrać, a teraz gaci chcesz? Gaci jeszcze nie umiem szyć. No to jak? Albo sukienka i damski strach albo… guzik z pętelką cię zadowoli?!
— O rany, nie wrzeszcz tak na mnie. Daj pomyśleć… No dobra, niech ci będzie. Postawimy w ogrodzie stracha w rodzaju żeńskim. Może to i lepiej, bo bab to trzeba unikać jak ognia, więc i na ptaszyska babski strach z pewnością podziała mocniej.
Po godzinie suknia dla stracha była gotowa. Robek pobiegł do komórki i przyniósł swojego stracha do przymiarki. Strach był nagi, ale za to w kapeluszu. Michalina uśmiała się, bo doszukała się w nim podobieństwa do jego twórcy. Robek nie protestował, bo uważał, że strach mu wyszedł wspaniały. Prosto spod igły sukienkę dla stracha zakładali razem, i to bardzo uważnie, choć każdy z innego względu. Michalina darła się na Robka, żeby nie ciągnął sukienki tak mocno, bo popęka w szwach. A Robek wydzierał się na Michalinę, że zburzyła strachowi fryzurę i pozaciągała mu słomiane muskuły na ramionach, misternie przez niego modelowane. Krzycząc na siebie nawzajem, udało im się wreszcie jakoś stracha przyodziać. I wtedy okazało się, że jego kiecka jest za krótka. Michalina, jak wprawna krawcowa, bez rozbierania go — na nim — doszyła jeszcze jedną falbankę do sukni i strach na wróble wyglądał jak dostojna dama, w czerwonej z kolorowymi falbankami sukni maksi i w czarnym kapeluszu. Tyle że ta dostojna dama wyglądała dodatkowo na taką, która by co najmniej body-building trenowała. Bo Robek nie chciał odpuścić i wręcz żądał, aby z mozołem wymodelowane przez niego muskuły na potężnych ramionach były odkryte. Mało tego, pognał do komórki i przyniósł jakieś śmierdzące mazidło i namazał nim jeszcze te nieszczęsne muskuły, mówiąc, że po takiej impregnacji, żadna pogoda i niepogoda im nie zaszkodzi i zostaną na wieki wieków. Michalina musiała ustąpić, gdyż mazidło tak okropnie śmierdziało, że nie mogła tego smrodu znieść i zmuszona była odejść od tego dziwoląga-stracha na dużą odległość. A z dalszej odległości nie mogła przecież skutecznie oprotestowywać poczynań kuzyna.
— A to co za chłopo-babę zmajstrowaliście?
Michalina usłyszała nagle za swoimi plecami. Natychmiast się odwróciła i zobaczyła swoich wakacyjnych kolegów z sąsiedztwa, braci Potylickich. — Cześć, Kamil! Cześć, Emil! — radośnie pozdrowiła braci.
— Cześć, chłopaki! — zawołał Robek. — Co nie podoba wam się moje dzieło? O przepraszam… nasze dzieło?
— Nie, czemu? Fajne — ocenił Kamil, spoglądając krytycznym okiem na w połowie damskiego, w połowie męskiego stracha na wróble. — Tylko też… i dziwne.
— Wygląda jak babski Herkules. — Emil uściślił brata ocenę.
— No i bardzo dobrze! — zawołał uradowany Robek i przekrzywił strachowi kapelusz na bakier. — Trzeba iść z duchem czasu. Sami musicie przyznać, że te baby to dzisiaj jakoś mało babskie. Noszą gacie zamiast sukienek. Wszędzie ich pełno i wszystko wiedzą najlepiej…
— Robek, bo jak cię trzasnę zaraz! — wrzasnęła Michalina.
— O, i jeszcze do bicia się biorą — zarechotał głośno Robek. — Ale nie dałaś mi skończyć, Michaśka. A chciałem powiedzieć, że takie nawet wolę. I ten strach na wróble będzie mi ciebie przypominał, kiedy ciebie już nie będzie.
— Ja cię zaraz uduszę, ty Robocie wstrętny — zawyła Michalina, dusząc się ze śmiechu.
— No, to wakacje rozpoczęte! — ocenił sytuację Kamil i zaczął się rechotać jak oszalały.
— Jak się cieszę! Strasznie się cieszę! Wreszcie nie będziemy się nudzić — wołał uradowany Emil. — My już z samego rana, zanim nasz stary zapędzi nas w pole, chcieliśmy się wybrać do was, by sprawdzić czy Michaśka już przyjechała. Ale nasz stary powstrzymał nas. Mówił, że Michaśka stuprocentowo już jest, bo w nocy był taki raban u was na podwórku, że połowa wsi stanęła na nogi. Wcale nie musimy więc sprawdzać. Nie wiem, o co mu chodziło, bo ja tam nic nie słyszałem. Kamil też nie. Spaliśmy jak zarżnięci. Mówił też, że leźć do was o tak wczesnej porze to nawet nie powinniśmy, bo na pewno będziecie spać do południa. No to poszliśmy na pole. Przed chwilą wróciliśmy i jak zobaczyliśmy totem wakacyjny na bramie Maryszczaków to kapnęliśmy się od razu, że nie spaliście do południa. Nie mogliśmy już dłużej wytrzymać… No i jesteśmy.
— Wspaniale chłopaki, że jesteście! — Michalina poklepała braci po ramionach. — A więc, robimy wieczorem ognisko na przywitanie, co?
— Jasne! — odpowiedziała trójka chłopców.
— No to odwalmy nasze obowiązki i całą robociznę domową zadaną na dzień dzisiejszy przez radę starszych... i witaj czasie wolny! Witaj przygodo! — głośno zakomenderował Robek.
— Witaj przygodo! — wrzasnęły cztery gardła.
Bracia Potyliccy zrobili w tył zwrot, i promieniejąc ze szczęścia, biegiem pognali do swoich obowiązków.
Robek i Michalina bez żadnego już przekomarzania zanieśli razem stracha na wróble do ogrodu i ustawili go między grządkami. Jeszcze raz spojrzeli krytycznym okiem na niego, i śmiejąc się bardziej z siebie niż z jego wyglądu, wrócili na podwórko.
Robek w ramach swoich codziennych obowiązków pobiegł narżnąć liści z buraków cukrowych dla krów i napełnić wodą koryta dla zwierząt i ptactwa domowego.
Michalina poszła do kuchni, by zaciągnąć języka co do jej obowiązków. Ciocia kazała jej naobierać ziemniaków na obiad. I nic więcej. Michalina stwierdziła, że to niewiele, więc gdy z ziemniakami była gotowa, sama od siebie wymyła jeszcze naczynie. A potem zabrała się za szewską pracę i grubą dratwą zszyła sobie rozwalony trampek. Trampek po tym zabiegu wyglądał okropnie, ale Michalina była zadowolona. Najważniejsze, że nie rozdziawiał już rozwalonej podeszwy...
cdn.