Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-06-27 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1214 |

Był to ostatni już wybuch buntu, na jaki sobie pozwolił. Wkrótce potem jakoś tak zaraz oklapł, stępiał i stchórzył, gdy tymczasem zaczepkom Jewpraksiejuszki nie było końca. Rozporządzała potężną siłą: uporem bezmyślności, a ponieważ siła ta uderzała wciąż tylko w jedno miejsce: dokuczyć, życie obrzydzić - to czasami była wręcz straszna. Z upływem dni arena jadalni stała się dla niej niewystarczająca, wlatywała więc także do gabinetu i tam dopadała Judaszka (dawniej ani myśleć nie śmiała o wejściu, kiedy pan był *zajęty*). Wtargnie do środka, siądzie sobie na krześle u okna, wlepi osowiałe oczy w przestrzeń, poczochra się ramionami o framugę i zaczyna swoje. Zwłaszcza jeden temat sobie upodobała - temat, u podstaw którego leżała groźba porzucenia Gołowliowa. Tak naprawdę nigdy o tym serio nie myślała i nawet byłaby zdumiona, gdyby zaproponowano jej powrót do rodziców; czuła jednak, że Porfiry Władimirycz najwięcej właśnie tego się obawia - żeby nie odeszła. Do tego przedmiotu rozmów zbliżała się zawsze ostrożnie i ogródkami. Pomilczy, podrapie się w uchu i jakby nagle coś sobie przypomni.
- Oj, dziś u Nikoły bliny pewno pieką!
Na taki wstęp Pijawka aż zielenieje ze złości. Akurat tylko co zaczął skomplikowane wyliczenia - na jaką sumę można by sprzedać rocznie swojego mleka, gdyby w okolicy wszystkie krowy na mór padły, a tylko u niego jednego, z bożą pomocą, nie tylko pozostały całe i zdrowe, lecz nawet dawały dwa razy więcej udoju. Wszelako z powodu najścia Jewpraksiejuszki i postawionej przez nią kwestii blinów trud swój porzuca i nawet sili się na uśmiech.
- Czemuż mieliby tam piec bliny? - pyta, szczerząc wszystkie zęby. - Ach, bożeż ty mój, toż to dzisiaj rocznica rodziców! a ja gapa żem zapomniał! Ach, jaki grzech! babci nieboszczki nie będzie czym uczcić!
- Pojadłabym blinków... maminych!
- A któż ci tego broni! każ je upiec! Kucharkę Mariuszkę za boki! A nie to Ulituszkę! Ach, jakie dobre bliny Ulitka piecze!
- Może też czym innym wam wygodziła? - szydzi Jewpraksiejuszka.
- Nie, grzech mówić, ale dobrze, nawet bardzo dobrze bliny piecze Ulitka! Miękutkie, lekutkie - aj, pycha!
Porfiry Władimirycz chce żarcikami i śmieszkiem rozchmurzyć babę.
- Pojadłabym blinów, tylko nie gołowliowskich, a maminych! - upiera się ta przy swoim i grymasi.
- O to też nietrudno! Kuczera Archipuszkę za boki! karz parę koników zaprząc i jedź na zdrowie!
- Nie, już nie! cóż! klamka zapadła... samam głupia winna! Komu ja tam taka potrzebna? Samiście niedawno szmatą mnie nazwali... a co tam!
- Ach-ach-ach! i nie wstyd ci takie brednie o mnie klepać! A wiesz ty, jak bóg karze za takie gadanie?
- Nazwaliście, właśnie że nazwaliście ulicznicą! tak było! na ten obraz świętego tutaj, przy nim, przy ojczulku! Ach, przeklęte Gołowliowo! ucieknę stąd! doprawdy ucieknę!
Mówiąc tak, zachowuje się bez żadnej żenady: kołysze się na krześle, dłubie w nosie, drapie się. Wyraźnie gra przed nim tragikomedię, drażni się.
- Chciałam wam, Porfiry Władimiryczu, coś powiedzieć, - ciągnie dalej jak ta kołowata, - toż ja muszę do domu!
- To w gościnę do rodziców jedziesz czy jak?
- Nie, na zawsze. Zostanę to jest u Nikoły.
- Czemuż to? obrazili ciebie tutaj czymś może?
- Nie, nie obrazili, a tak... kiedyś przecie trzeba... No, i nudno tu u was... aż straszno! W domu jak wymarło! Ludeczkowie - naród wolny, wciąż się chowają a to po kuchniach, a to w czeladnej; siedź teraz sama jedna w czterech ścianach, ino patrzeć, jak kto cię zarżnie! Legniesz spać nocą - już ze wszystkich kątów szepty jakieś lezą!
Mijały jednak dni za dniami, a Jewpraksiejuszka ani myślała w czyn wprowadzić swoje groźby. Tym niemniej na Krwiopijcę miały one wpływ decydujący. Raptem jakby zrozumiał, że chociaż od rana do nocy w pocie czoła się tak trudził w tych swoich tak zwanych *zajęciach*, to przecież tak naprawdę nic nie robił i mógł pozostać bez obiadu, nie mieć czystej bielizny, ni porządnego wyprasowanego ubrania, gdyby nie czyjeś uważne oko, które pilnowało, by jego życie w domu szło zwykłą ustaloną koleją.