Przejdź do komentarzyKonstantin Simonow - Przypadek Połynina /50
Tekst 255 z 253 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2020-02-28
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1237

Na końcowym peronie stało bardzo mało ludzi - pierwsza oznaka tego bezludzia zimy 1941 r., które z taką siłą rzucało się w oczy każdemu, kto wyjechał z Moskwy latem czy jesienią, a wracał właśnie teraz.


Masza Makarowa była jedną z tych nielicznych osób, po kogo ktoś przyszedł na powitanie. Na jej spotkanie przyjechali rodzice. Ojciec - wysoki, stary już pułkownik, jeszcze przed wojną służący w moskiewskiej komendanturze, człowiek na co dzień z tak żelaznymi manierami i wyciosanym z kamienia obliczem, że kiedy przytulił do siebie córkę, i z jego oczu popłynęły łzy, Galinie Pietrownej wydało się to wprost strasznym. Płakał, obejmując ubraną w narzucony na mundur półkożuszek i w uszankę niekochaną i kiedyś nawet wyrzuconą z domu Maszę, płakał i nie mógł się uspokoić, ponieważ na froncie niedawno zabito ich jedynego ukochanego syna, i tylko ta córka już im obojgu została... A teraz ona - ta nieudana aktorka - stała właśnie przed nim w wojskowym mundurze, jakiego nigdy nie myślał na niej zobaczyć.


Po nim Maszę objęła matka - malutka, z zadartym noskiem, pochlipująca i jak te dwie krople wody podobna do - tyle że o dwadzieścia lat starszej - córki, gdy tymczasem, uporawszy się już z płaczem, stary pułkownik, sucho siebie przedstawiając, pytał Galinę Pietrowną, czy ma coś jeszcze ze sobą oprócz tej swojej walizki i plecaka, i dokąd ją zawieźć. Po czym wszyscy wsiedli do samochodu i najpierw zajechali do mieszkania rodziców Maszy, gdzie ich córka od dawna z nimi nie mieszkała - i gdzie od teraz znowu był jej dom. Kiedy wszyscy oni wysiedli, Galina Pietrowna razem z kierowcą pojechała dalej, do swojej klitki niedaleko teatru przy ulicy Bronnej.


Spełniając polecenie starego pułkownika, szofer wziął plecak i walizkę kobiety i poszedł za nią na drugie piętro. Okrągłe okno pod samym sufitem nad półciemnymi schodami było rozbite, i wszędzie leżał śnieg.


Przed drzwiami jej mieszkania żołnierz postawił rzeczy i zapytał jak przełożonego:


- Czy wolno się odmeldować?


Podziękowała mu i wsunęła swój klucz do angielskiego zamku. Niestety, drzwi nie otworzyły się - były zamknięte jeszcze na jeden zamek, czego przedtem nie było.


Długo stukała, zaczynając już żałować, że nie zatrzymała kierowcy.


W końcu ktoś zaszurał butami, i drzwi otworzyła współlokatorka Galiny Pietrownej - Kuźmiczowa, żona maszynisty na kazańskiej kolei. Jej nieładna, niemłoda już twarz teraz całkiem schudła i postarzała. Była już w butach i w kolejowym płaszczu swego męża. W rękach trzymała koszyczek.


- Dzień dobry, Galina, - powiedziała tak, jakby widziały się zaledwie wczoraj. - Klucz twój od twojego pokoju jest schowany za licznikiem. Dobrze, żeś mnie zastała, bo stałabyś tutaj do nocy. W mieszkaniu teraz nie ma nikogo, a ja pracuję na drugiej zmianie. No, to lecę! Jestem już spóźniona...

  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Ciekawy tekst z powitaniem córki przez rodziców. Nawet zatwardziały charakter może w takiej sytuacji uronić łzy
wzruszenia. Zwłaszcza, że syna stracili i pozostała tylko córka.
Miłego wieczoru.
avatar
Ta powieść - to nie science-fiction i nie fantasy. To historia, jakiej świadkiem był korespondent wojenny, syn carskiego generała i księżnej Oboleńskiej - pułkownik Kiryłł Konstantin Simonow.

Czytając książki tego autora, warto o tym pamiętać, z jakiego formatu pisarzem mamy do czynienia
avatar
Wiem Pani Emilio, K.Simonow był autorem powieści pt."Zywi i martwi".
avatar
Wojna, jak widać, niczego Rosjan nie nauczyła.
© 2010-2016 by Creative Media
×