Przejdź do komentarzyTryptyk
Tekst 247 z 255 ze zbioru: Mioklonie
Autor
Gatunekpoezja
Formawiersz biały
Data dodania2022-07-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń420

Inedita 


„Nie trzeba, by matnia w wilgoci gniła, gdy skrzydła 

na palcach rozpięte z słońca czerpią swe zdrowie” 

Jerzy Hulewicz Kratery 


wiele lat temu mieszkała tu zbieraczka wszystkiego 

co kiczowate, tandetne, babcine. pchlicielka, 

wygrzebywaczka z kubłów, stała bywalczyni bazarów. 


zostawiła po sobie całe hektary rupieci, upchniętych 

na stosunkowo małej przestrzeni, byleczeglin 

(potornadowy design!). 


dach połamał się, pokruszył, wyłysiał 

(odpadłe fale eternitu zarastają pokrzywami na ziemi). 

czernieją krokwie. pełne wilgoci, przebibelocone 

wnętrza robią przygnębiające wrażenie. 


duszno tu i lepko, aż paruje zieleń. 

pośród kłaków wyprutej gąbki, trocin szumujących z ran, 

leży skorupa na skorupie. trupki lalek 

rzucone na zwłoki łóżka, dywanów, foteli. 


kisną lale, pańcie-porcelańcie. butwieją falbanki. 

rozetki w oczach, na alabastrowych buźkach. 


w narożnym regale spuchło stado książek. każdej 

przybyło objętości. wziąć taką, zacząć czytać 

— to jakby brodzić po bookradłach. 


płowieją ledwie widoczne kolory. nawet szarość 

staje się wyblakła. spastelowiał kurz. 


talerze ze stateczkami na ścianach, pokrywające się 

pajęczynami marynistyczne kufle, szklanki, 

filiżanusie w (malowane ręcznie i na odpiernicz) zygzaki. 


cisza przerywana mysim chrobotem. arietty skrzeczące 

z połamanych winyli, zardzewiała igła adaptera 

kłująca powietrze. obraz słabo się wczytuje. 

rozpikseloza ery głęboko przedinternetowej: bałagan 

powoli pochłaniany przez niespieszną, 

wręcz leniwą, powódź. 


nieedytowany utwór. zawarty w nim krzyk. głęboko 

ukryta w spokoju, statyczności, w nasiąkaniu wodą, 

równie wielka, co pokraczna poetyka. 


jest sączona, spada wraz z deszczem, wkapuje, 

pochmurna, ale kompletnie denostalgiczna 

etiuda. wcieka film, rzecz jasna — czarno-biały. 


paprotki, szerokoramienny żyrandol, z którego 

sterczą zakurzone banie. złamana ciupaga, 

pamiątka z (teraz dobre!) Radomska. 

niszczone rekwizyty. pleśń na partyturze. 


z miesiąca na miesiąc 

przekaz staje się wyraźniejszy 


Prawdziwe frajerstwo 


myślenie klauzurowe, wiernopoddańczość 

regułom, dress code`owi, wplecenie się w sieć 

mód, powinności, powieszenie się na jednej z 

cienkich, niby pajęczyny, niewidzialnych linek, 


wreszcie: naiwne poczucie wspólnoty, wypłakiwanie się 

w próżnię, że szlachetność, że idealizm, 

rozpaczliwe próby nadawania sensu, odczytywanie 

mgielnych proroctw, kamiennych filozofii, 


to walka z kruszącymi się trybami wiatraków, 

cerowanie brezentowych śmigieł, 

smarowanie zatartego silnika. śliną. 

zastępowanie towotu własną krwią. 


kto to zrozumie — ten i tak straci. 

ale pół grosza, jedną ósmą drachmy mniej, niż inni. 


Mordowanie jest trendy 


tekst wizyjny 


wiem, że w tytule jest zawarta teza, z którą 

raczej się nie zgadzasz. ale spójrz: nie istnieje nic 

odpornego na rozpad. poddawane mu są wszystkie 

komórki, wewnętrzne wille, pałace z wiszącymi 

niemal do podłogi żyrandolami, 

jakie w sobie nosimy. i smolne szopy, 

źródła, deski, wraki parowców, cementy, czapki, 

zielone, trzynogie krzesło. 


a dzieje się ta tragedyja, w przydrożnym pokoju, 

izdebce wymurowanej przy krawędzi szosy. 

mkną gwiazdosploty, zderzają się słońca, 

jeden wymiar zahacza o drugi, czas wlewa się 

w inny, mniej wyczuwalny, 

a my — spokojnie nasiąkamy spalinami. 


zrutyniali balangowicze podrygują w rytm 

electro disco. bezpląsy, tusze pobudzane prądem, 

skurcze mięśni na laboratoryjnym stole. 


nie ma kierownika, naczelnego patologa. 

sami wymyśliliśmy wielkiego kata. 


istnieje tylko karzeł z wykrzywioną gębulą, 

raz za razem rzucający szydliwym tekstem 

o nadziei, spalaniu, bezcelowości wszelkich starań. 


przeglądamy albumy klasowe. 

mój jest nieco bestiaryjny. robię za stado 

potworów, udaję głowonogi, kraboidów, 

centaury bez grzyw. na zielonym krześle 

dumnie cherli się pan pokurcz. 

głaszczemy go językami. prosimy o zmiłowanie. 


wzniosłe uczucia, miłość, patriotyzmy, szlachetność 

— to naklejki na obudowie pralki. 


osiemnastokołowe ciężarówki mkną po szosie. 

bełta się w bębnisku, sparzone, krwawe. 


kto ma świadomość, że nie jest niczym więcej, 

niż płonącym zdjęciem, 

spieranym nadrukiem na t-shircie 

— ten wygrał. talon na 

gandharwę i oksalon — żartuje karypel.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×