Przejdź do komentarzyCybul cz. 4
Tekst 4 z 6 ze zbioru: Cybul
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2022-07-03
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń568

Rozdział 14

W powiedzeniu : „kobieta potrafi z niczego zrobić sałatkę i awanturę” wiele osób, szczególnie płci żeńskiej doszukuje się czegoś zabawnego. Sałatki nie ma się co czepiać, ale przez to drugie powstaje duża część smutku tego świata. Droga powrotna z fajnych wakacji na Mazurach, dokąd pojechaliśmy z moją ukochaną była koszmarem, taką właśnie awanturą z niczego, naprawdę nie wiedziałem o co chodzi, wyglądało na to że Aneta szuka pretekstu do tego, żeby się ze mną poważnie pokłócić, być może chciała ode mnie odpocząć, może spędzić czas w przyjemniejszy sposób. Za jakiś czas, po zestawieniu z innymi wydarzeniami  przyszło pytanie: czy może w jej życiu pojawiło się coś większego niż jedyna wielka miłość? Może to początek końca?

Końca dobiegały także lekkoatletyczne mistrzostwa świata Sewilla 1999, męska sztafeta 4x400 metrów pobiegła znakomicie zajmując drugie miejsce za Usa, ogromny sukces, jednak tak naprawdę w sporcie liczą się tylko zwycięzcy. Wiele lat po zakończeniu tych zawodów zdyskwalifikowano – po wykryciu i potwierdzeniu niedozwolonego dopingu u jednego z zawodników - amerykańską drużynę. W związku z tym zdarzeniem złoto w tej konkurencji przypadło drugim na mecie Polakom, jednak smak zwycięstwa po takim czasie to już nie to. Takie złoto przez te wszystkie lata straciło blask, już nie smakuje tak jak powinno. Coś uleciało kiedy los sobie zakpił, coś przepadło. Oglądaliśmy te zawody z Cybulem u Jarego, srebrny medal to było duże osiągnięcie, taki sukces należało odpowiednio uczcić. Jary będący świetnym muzykiem, bardzo mi przypominającym Bono z U2, zaczął coś plumkać na gitarze, już kilka dźwięków wytworzyło jakąś magiczną krainę, która zapraszała na wycieczkę. Weszliśmy do tej krainy, która w pierwszej chwili wydawała się krainą relaksu, by po chwili przemienić się w artystyczną wizję przyszłości, a być może również podróżą do innych wymiarów. To była miła podróż, jednak w pewnym momencie zaczęły ją zakłócać strzępki rozmowy, bardziej z przyszłości niż z innych wymiarów:

- Cześć Przyjacielu, jak nazywa się utwór którego słuchaliśmy w Zakopanem i śpiewaliśmy w nocy najebani, taki powtarzający się gitarowy riff? Kurwa nie mogę se przypomnieć.

- To była muzyka z filmu Słodko gorzki.

W tle rozmowy pojawiły się dźwięki syntezatorów, elektroniki, ale takiej spoko.

- Nie zapomnę tego jak zajebałeś w mordę śmiecia z baru.

Cisza, a w niej muzyka.

- Fajna muza, wpada w ucho.

- A wiesz kto śpiewa i gra na gitarce?

- No domyślam się, coś koncertowo się udzielasz?

- Już nie, teraz robię muzę do reklam różnych, nowatorskich projektów i jako tło do eventów.

- Spoko, fajnie że zostałeś przy muzyce i robisz to co kochasz, to podstawa dobrego życia.

- A co u ciebie gdzie jesteś?  U mnie nie do końca jest dobrze, ja w sumie zmarnowałem swoje życie.

- Utknąłem w Warszawie już 20 rok, trochę się zasiedziałem. Z tym ocenianiem życia to bym się jeszcze wstrzymał, mamy dopiero za sobą jego część, też miałem `pod górę` ale życie lubi zaskakiwać i nie wiadomo co jeszcze przyniesie.

- Spoko.

- Po prostu życie to zjebana gra która lubi dokuczyć.

- Życie jak to życie, ale ja nie umiem z niczego wyciągać wniosków i zmienić, bo nie wiem jak haaaa, trwam w tym co jest a co będzie jak zwykle nie wiem.

- Wyciąganie wniosków nie jest łatwe nawet jak się staramy, a nawet jak się wyciągnie wnioski to zawsze się pojawiają nowe przeszkody, najzdrowiej jak najmniej się przejmować, pewnych rzeczy nie zmienimy. Pamiętam że masz dojście do dobrego spirytusu?

- To pomyłka, nigdy nie miałem dojścia a tym bardziej do dobrego.

- OK

- Jestem bankrutem.

- Ja też się musze odbudować. Trzeba będzie zmontować jakiś wyjazd, najlepiej w góry, zapas piwa i oscypki to jest to.

- Jak mi się sytuacja zmieni.

- Zmieni się, zmieni, wszystko się zmienia, a do tego czasu jak możesz to podrzucaj nową muzę którą będziesz tworzył.

- Ja wiem jak zmienić się w hybrydę która jest niezniszczalna a każde zdarzenie aktualizuje współdziałanie.

- To już wyższy poziom wtajemniczenia, jedno jest pewne, o wielu sprawach ludzie nie mają pojęcia, nawet nie podejrzewają.

- Jestem w trakcie, to coś jak przeprowadzka ale bez bagażu. Doznania nieporównywalne z niczym, nic nie trzeba robić, to tak proste ze niezauważalne, nie umiem tego przekazać  bo jak przekazać nic?

- Taki stan uzyskujesz poprzez jakiś rodzaj medytacji?

- Medytacja jest jak wyobrażanie sobie nowego miejsca a to jest bycie w nowym które jest wszędzie.

- To musi być coś, możliwe że ten stan ma jakieś powiązanie z zagadnieniami fizyki kwantowej.

- Jak coś cię spotka , nowa rzeczywistość to po prostu automatycznie w niej jesteś i nie możesz wrócić i nie zastanawiasz się co zrobić jak jesteś w starej rzeczywistości. Jest nowa i tylko nowa.

- Myślę że to chyba lepiej, nowe możliwości.

- Tak, nowe narzędzia jak nowy system z nowymi funkcjami.

- Wypijemy za nowe możliwości jak się spotkamy.

- Mózg to komp który ma wszystkie funkcje które nie mają ograniczeń.

- Bardzo prawdopodobne, niestety mam wrażenie że nie jest przyjacielem.

- Fakt, to maszyna której się trzeba poddać wtedy się skorzysta samemu ze wszystkiego.

- Jednak myślę że w jakiś zadziwiający sposób mózg prowadzi nas poprzez różne bodźce do stanu o którym pisałeś wcześniej - to droga do spokoju i mądrości, jednak u każdego to inna droga.

- Tak. A jeśli chodzi o mnie to nie żyję po to aby być czyimiś znajomym tylko aby pokazać niesprawiedliwość życia.

- Każdy ma przejebane - tylko w różnych dziedzinach i na różnych etapach życia. Na każdego czeka jakiś kawałek gówna.

-  Fajnie jest pokonywać trudności gdy się miało sukcesy i ma się cel, i znowu sukcesy i znowu porażki i znowu sukcesy, a gdy się nie ma sukcesów to myśli się tak jak ja.

- Rzeczywiście, to faktycznie trudniej, ale to może być po prostu inny rozkład - po np. ośmiu porcjach porażek będzie osiem porcji sukcesów, a więc model życia nie `falowy -naprzemienny`, tylko `liniowy”.

- Moje szczęście polega na tym ze moja porcja sukcesu zacznie się po 80 i będzie polegać na tym że będę chodził a inni będą nieżywi.

- Ale wtedy średnia długość życia będzie dla tych co przetrwają powyżej 200 lat więc w ostatecznym rozrachunku będziesz `do przodu`.

- Dziękuję za takie szczęście ,zawsze będę przegrany ale taka moja uroda, jaka uroda takie szczęście.

- Wszystko się zmienia, powiększ swój optymizm.

- Jak bym umiał cokolwiek powiększyć to optymizm byłby większy.

- Może jakaś dobra czarodziejka pomoże?

- Prawdziwe czary by się przydały, bo bóg mnie nie lubi.

- Na bogu to już się nie znam.

- Ja tez nie, a co jest twoja specjalnością?

- Bardzo dobrze sobie radzę z trawieniem.

- U mnie to nie jest kwestia takiego czy innego życia , mi źle pracuje mózg , gdybym miał góry pieniędzy itp. to wyszły by inne rzeczy.

- Mózg niestety żyje własnym życiem, ma też zadania o których ludzie i inne bio-roboty nie mają pojęcia.

- Obudzić się w innym świecie.

- Pomysł nie jest zły, ale lepiej wcześniej zrobić rozeznanie co to za świat.

- W sumie to wystarczyłoby żebym był niewidzialny i mogę tu żyć, w tym teatrze.

- Ze zrozumieniem sztuki to już całkiem inna historia.

- Te same słowa wypowiedziane przez różne osoby znaczą co innego.

- Najlepiej zrób koncert jakiś.

- Jakbym ja zaśpiewał szczerze to laski by dostały szału bo by usłyszały prawdę o sobie, ja nie robię muzyki dla ludzi , tylko dla harmonii dźwięków, to nie żadna sztuka, sztuka to koncert Chopina, albo Seong  -Jin Cho.

- Więc rób to co czujesz, a na Twój koncert i tak bym poszedł, i pewnie nie tylko ja.

- Ja nic nie czuję.

- Tak jak większość bio-robotów, ale robić coś trzeba, a do muzyki masz serce.

- Już nie, nie mam w ogóle serca, nigdy nie miałem.

- Bez serca też można tworzyć muzykę, w sumie to przecież bardziej chodzi o fale i wibracje.

- U mnie tak.

- Kombinuj koncert.

- Nie mam chęci do życia, nie ma z kim.

- Myślę że ta siła może przyjść z muzyki, a na koncercie właśnie jest energia.

- Nie u mnie, wrodzone blokady znikają tylko po alkoholu itp i siła jest z tego a nie z muzyki, ja żyję tylko po lekach, bez nich wegetuje, a lekiem jest alkohol, po nim jestem innym człowiekiem i jego lubię, ale na chwilę.

- Mózg nie lubi alkoholu i dlatego na chwilę można się uwolnić, ale nie lubi też soli, cukru i tuńczyka, bo zawiera rtęć.

- Tego nie kumam.

- Chodzi o substancje po których mózg `daje żyć` przez chwilę w miarę normalnie, wtedy wie że ty też możesz mu zaszkodzić i czasami odpuszcza.

- Czyli jakby go odłączyć to by się żyło na całego?

- Albo przeprogramować - ale jeszcze nie wiem jak.

- Czyli to wróg a jak się go postraszy albo dopierdoli to podkula ogon?

- Tak.

- Hiena jebana.

- Dokładnie.

- Ciekawe.

- Jest sprytny, nawet w organizmie jest bariera krew/mózg, bierze tylko to co chce.

- To po chuja on jest?

- Do zbierania danych.

- No to dlaczego nie pozwala żyć?

- Może gdy potrzebuje więcej danych i doprowadza do sytuacji np. jak się jakieś procesy chemiczne odbywają gdy człowiek wkurwiony albo człowiek zdołowany, procesy chemiczne wytwarzające substancje, które sprawiają że osoba taka może osiągnąć większą zdolność postrzegania, lub coś tego typu.

- Jaka bariera krew/mózg?

- Bariera zabezpiecza mózg przed dostarczeniem przez krew niepożądanych substancji - mózg bierze tylko to co chce.

- Ale co to jest bariera?

- To jakiś rodzaj błony silnie unerwionej która filtruje.

- Kurwa skąd ty takie dane masz?

- Interesuję się mózgiem, przez pożywienie można mu dokuczyć, przez krew nie.

- No to może inaczej, jak go przekupić , dogodzić mu żeby on dogodził nam? I pozwolił latać i wspomagał jeszcze.

- Tego nie wiem, myślę że to niemożliwe bez przeprogramowania. Czasami mam ochotę wydłubać z głowy mózg.

- To jest jak z wrogiem, im bardziej go wkurwiasz tym bardziej on ci dopierdala, trzeba się z nim pogodzić , tylko jak?

- Podobno można osiągnąć jakiś stopień kontroli, np. wybierać sobie myśli ale tego nie umiem.

- Skoro nie można go podporządkować bo ten cwaniak zawsze znajdzie obejście, trzeba mu dać co chce a on da to co chcemy my.

- Dostaje chuj tyle danych ile chce a mimo tego dokucza. Tylko przeprogramowanie.

- Myślę ze to nie są dane które on chce tylko ten cały śmietnik ze świata, zastanówmy się co on lubi najbardziej?

- Kurwa - otworzyłeś nowy trop, czyli on czegoś szuka?

- Tak, chce czegoś czego my nie wiemy.

- Może nie powinniśmy wiedzieć?

- Tak jak my, to jest lustrzane odbicie.

- Więc jeśli to rozkminimy to jest szansa że da żyć, ale na ten moment zupełnie nie mam koncepcji, prawdopodobnie będę się nad tym zastanawiał przez kolejne lata, a on raczej nie podpowie.

- Skoro gdy damy mu coś czego nie lubi to daje nam żyć to zróbmy cos czego my nie lubimy to damy jemu pożyć i on nam się odwdzięczy i zacznie się nowy cykl.

- Mogę mu dać zupę szczawiową, nie lubię ale niech się chuj ucieszy.

- Dobra myśl. I ja idę się nażreć to mi minie, w tym jestem kurwa w elicie światowej. I będzie dobrze.

- Co do okłamywania się że jest dobrze ja staram się tego nie robić , żyję w pełnej świadomości tego że jest do dupy, i nawet przejściowe anomalie typu fajna praca tego nastawienia nie zmienią, bo prędzej czy później coś się popierdoli, to pewne, ale mogę tak żyć, bo napędza mnie ciekawość tego co się wydarzy.

- Dlaczego nie umiem niczego wykorzystać , zbudować, zamienić słabości w siłę, nie rozumiem tego że ja tak bardzo nie wierze w to co robię, takie scenariusze sobie piszę, a z tej rozmowy byłby dobry film.

- Kto wie, może będzie.

-  Lubię wcielać się w różne role i patrzeć co się stanie, film na żywo można powiedzieć , bawić się w aktora, taka rozrywka. A prawdziwe życie jak to życie , idzie do przodu i nie wiadomo co się stanie. Nie ma co niczego zakładać , nazywać , oceniać , aby wszystkim żyło się w miarę dobrze,  spokojnie  i bezpiecznie, życie to każda sekunda w której jesteśmy , trzeba być zawsze w tej sekundzie która właśnie tyknie. Wszystko co robię i co pisze w sieci to fikcja bo to wirtualny świat , przecież jest nierzeczywisty, cala sieć to wielka fikcja.

- Myślę że kwestia wiary w siebie jest kluczowa, również to że życie w aktualnej sekundzie - tak, liczy się tu i teraz najbardziej, ale z jednym się nie zgodzę że twórczość w sieci to fikcja - to po prostu inna przestrzeń, inny nośnik. Dla mnie to tylko miejsce gdzie jest coś utrwalone lub się coś odbywa, ale zawsze z tym się wiąże rzeczywista myśl i rzeczywiste doznania.

- Dla mnie nie, wiele jest po prostu fikcji, nieprawdy prowokacji itp.

- To akurat racja. czyli można powiedzieć poligon doświadczalny, albo laboratorium.

- Czasem tak, budowanie wizerunku, historii dla efektu, które nie maja nic wspólnego z prawdą, żeby zobaczyć co to da i powykluczać pewne rzeczy, a inne pociągnąć.

- Ale będą się mieszać te światy.

- A z tym mózgiem, mówienie ze `mój mózg robi tak albo inaczej itp.` jest błędnym założeniem, jakby było coś takiego jak ja i mój mózg oddzielnie, a to rozdwojenie mózg to ja i nie ma więcej ja, mózg jest właśnie mną , przetwornikiem wszystkiego, wszystkich zmysłów i później są myśli , pamięć, wiedza, doświadczenie , baza danych i to jest niezniszczalne, nieśmiertelne , a ciało to forma żeby się widzieć na świecie. Mózg to my, każdy człowiek jest tym co przetworzy mózg, tylko tym, to co myślisz jest mózgiem, o czymkolwiek, i odwrotnie mówienie że ` myślę że ja jestem jakiś ` też  jest błędem, bo nie ma myślenia odrębnego i jakiegoś , ja to jest jedno i to samo, i wtedy jest pięknie bo są tylko zmysły i życie jest teraz. Jest też odpowiednik komputerowej chmury danych tylko że ta chmura mózgowa jest zasilana energia kosmiczną, niekończącym się polem elektromagnetycznym,  te dane myślę że przetrwają wieczność.

- Może tak być. Mózg lubi też płatać figle - sporo osób zapominam, mam też tak czasami że wiem że kogoś znam ale nie wiem skąd.

- Tak, to z wiadomego powodu, chodzi o pewien złocisty gazowany napój który czyści pamięć.

- To chyba to.

- Najlepsze w życiu rzeczy to te których się nie pamięta.

- Albo te które nadejdą gdy już zgromadzimy odpowiednią życiową mądrość.

- Oby tak było.

- Tej wersji się trzymajmy.

Rozmowa z przyszłości urwała się. W tle pojawił się nowy rodzaj muzyki –jakby muzyczny puls życia.

- Zajebiste, gdy się zamknie oczy to jakby widzi się różne obrazy z życia , ale te fragmenty których nie dostrzegamy zazwyczaj, tak jakby wszystko pomiędzy. I nie koniecznie swojego życia , tylko jakby wszystkich.

- Cała przestrzeń życia i jego rytm.

- Tak jak nie muzyka tylko odgłosy czasu, to trochę jak podsumowanie całości życia na ziemi, jak zmiana miejsca, trochę mnie to zaniepokoiło – wyjaśnił Jary. - Mam nadzieje ze to tylko muzyczna interpretacja, albo przeprowadzka.

I pojawiły się jeszcze inne dźwięki.

- Doskonałe, niepokojące i uspokajające jednocześnie. coraz głębiej we wszechświecie i bliżej źródła.

Wracając spotkaliśmy człowieka który nigdy nie był trzeźwy, ale nigdy też nie był pijany, posiadał on niezwykłe urządzenie które czasami coś wychwytywało. Podzielił się z nami swoimi ostatnimi odkryciami.

- Coś w okolicach centrum galaktyki emituje fale radiowe przez wiele tygodni, a te następnie zanikają. Ponadto kierunek drgań fali elektromagnetycznej jest skręcony zarówno liniowo, jak i kołowo, to zastanawiające.

Spojrzał na Cybula i rzucił krótkie:

- Czekają na ciebie.

- Jeszcze nie teraz – odpowiedź była równie krótka.

Koniec lata był taki, że niby jeszcze trochę ciepło, a jednak równocześnie można było odczuć chłód.

Smutne liście opadały z drzew.

I ta piosenka nad rzeczką :

„Tam na dole, na dole pływają łabędzie,

Chyba z tej miłości naszej jednak nic nie będzie.”

X

Rozdział 15

Doba na Ziemi ciągle się wydłuża, ale w Italii to i tak nie ma znaczenia, szczególnie gdy się siedzi w sympatycznej włoskiej knajpce z dobrym jedzeniem i, co o wiele ważniejsze, odpowiednio zaopatrzonym barkiem. Czas jest wtedy nieistotny. Jeszcze lepiej jest, gdy budżet został zasilony sporą ilości gotówki, jak to zwykle bywa gdy zlecenie kończy fachowiec z zacięciem artystycznym. A gdy w portfelu jest radośnie, to nie tylko zagadnieniami związanymi z czasem, ale również cenami alkoholi nie ma się co przejmować. W takiej właśnie sytuacji znaleźli się Cybul z kolegą Jankiem, świętując ostro zakończenie prac podczas jednego z kolejnych wyjazdów zarobkowych.

- Może jeszcze po piweczku?

- Oczywiście.

- Ale to na drogę byśmy wzięli, na wynos, znam jedno fajne miejsce w okolicy, proponuję się przemieścić.

- Może być.

Obaj byli już poważnie zakręceni, ale udało się znaleźć wyjście z baru, które prowadziło na typową włoską chodnikouliczkę, na której przeważnie panował umiarkowany ruch pojazdów spalinowych. Pisk hamulców samochodowych oraz odgłos solidnego podwójnego Łup przekonywały, że koniom mechanicznym ukrytym pod maskami włoskich, wypielęgnowanych aut z ciekawymi liniami nadwozia najzwyczajniej w świecie ufać nie można. Cybul leżąc na miłej, krętej i wygodnej chodnikouliczce zastanawiał się nad tym co się wydarzyło, tracąc przytomność spostrzegł tylko stojących nad nim dwóch Carabinieri.

- Działają naprawdę błyskawicznie – pomyślał jeszcze odpływając, gdy już wydedukował że mogli wpaść pod rozpędzony samochód.

Tylko skąd mógł się wziąć rozpędzony samochód którym jechali Carabinieri na krętej chodnikouliczce w starej, zabytkowej części miasta?

Arma dei Carabinieri (pol. Korpus Karabinierów) podlegający Ministerstwu Spraw Obrony, odpowiada za bezpieczeństwo publiczne , to jedna z pięciu włoskich służb mających uprawnienia policyjne, chyba najmniej lubiana. W ramach Carabinieri funkcjonuje jednostka zwalczająca przestępczość przeciwko dobrom kultury. Jechali właśnie do zgłoszenia, może nieco szybciej niż powinni, ale jechali tędy nie pierwszy raz, za to pierwszy raz zobaczyli jak ktoś wynurza się z baru w taki zaskakujący sposób. Zobaczyli zbyt późno. Ich Gazzella wyglądała jakby zderzyła się z czołgiem.

- Taki dobry samochód – lamentowali.

- Dranie, odpowiedzą nam za to!

Cybul obudził się w sali szpitalnej, leżeli z Jankiem w tym samym pomieszczeniu, już pierwszy rzut oka na towarzysza niedoli kazał przypuszczać, że zniósł on całe zdarzenie gorzej niż Cybul, który miał podwyższoną odporność na urazy mechaniczne.

- Janek!

Cisza.

- Janek, co z tobą, żyjesz?

Cisza, w której chyba lekko coś zachrapało. Przyszła pielęgniarka.

- Co się z nami stało?

- Jak to, nie wiecie?

- No nie.

- Napadliście na Carabinierich.

- Co?

- I zniszczyliście im samochód. Pilnują was, pod drzwiami stoi jeden z bronią i pilnuje, musicie być niezwykle groźni – powiedziała pielęgniarka robiąc krok w tył, ale nie taki szybki jak odskakujący, przestraszony króliczek, tylko taki zwykły.

Niedobrze – pomyślał człowiek-skała.

- W jakim stanie jest kolega?

- Miał zabieg, trochę połamany, ale go poskładali. Za to Pan poza obtarciami i poobijaniem ogólnym właściwie w stanie nienaruszonym.

- Czyli mógłbym zatem stąd wyjść?

- No, jeśli przekona Pan tego, który pilnuje przy drzwiach to tak, poza tym niedługo przyjdzie lekarz, z nim proszę porozmawiać.

Okazało się że jednym z lekarzy w szpitalu jest Polak i to on się pojawił chwilę po wyjściu pielęgniarki.

- Dzień dobry – przywitał się.

- Bywały lepsze.

- No faktycznie narozrabialiście.

- Co się dokładnie wydarzyło?

- Wpadliście pod samochód  Carabinierich. Oskarżyli was o napaść i zniszczenie mienia.

- Co?

- Nie wiem co, wiem że macie przegwizdane, nie bardzo mogę wam pomóc. To co mogę to spróbować jakoś załagodzić sytuację, wytłumaczyć im że to był wypadek, ale są naprawdę wkurzeni, więc nie wiem czy to coś da.

- Dzięki.

Po wyjściu lekarza Cybul nie tracił czasu, od razu zaczął sobie przypominać wszystkie filmy w których zostały przeprowadzone udane ucieczki. Trzeba było działać szybko i zdecydowanie, okno wychodziło na zakrzewioną i zadrzewioną, mało uczęszczaną przez ludzi przestrzeń, dodatkowo nie było przesadnie wysoko, pierwsze, może drugie piętro, przecież można się pomylić o jeden, na upartego można by skakać „ na partyzanta” , ale jednak trochę szkoda przyrody, widać że ogrodnik włożył mnóstwo pracy i serca w utrzymanie tego chyba ogrodu. A więc prześcieradło, kilka węzłów, i można schodzić , dobrze że ubranie i wszystkie graty były w szafce przy łóżku, biedny Janek, połamany, nieprzytomny, będzie musiał zostać, dla pewności pytanie:

- Janek idziesz?

Cisza z lekkim chrapaniem.

- Trzeba się zawijać, podpadliśmy Carabinierim!

W odpowiedzi takie jakby przez sen : „ Idź sam, ja muszę zostać i się podleczyć, zresztą jak emocje opadną to spróbuję to jakoś odkręcić, a teraz pozwól że dośnię sen, jest naprawdę zajebisty, dali mi jakieś środki znieczulające nowej generacji, więc wracam tam, a Tobie życzę powodzenia.”

Cybul pokiwał głową ze zrozumieniem, i już bez żadnych oporów wyruszył. To była wspaniała ucieczka. Szybko, bez problemów, nikt nie zauważył, pewnie z czasem to zwisające prześcieradło ktoś namierzy, ale z każdym krokiem był to coraz mniejszy problem. O dziwo w kieszeniach spodni była kasa w stanie nienaruszonym, widać Carabinieri w odróżnieniu od polskiej policji nie okradają nieprzytomnych i pijanych. Zatem były powody do świętowania, było za co świętować, do kompletu potrzebny był bar który nie kazał na siebie zbyt długo czekać i objawił się już na następnej ulicy. Niezbyt duży i niezbyt schludny, ale wystarczająco wspaniały aby się odstresować i uczcić udaną akcję ewakuacyjną. Wybór padł na mocne alkohole, gdyż mocne były też przeżycia, a ponieważ jeszcze całkowicie nie odparowała przedwypadkowa porcja promili, to uciekinier dość szybko powrócił do błogiego stanu.

- Nie sądziłem, że wy, Polacy macie takie słabe głowy – przypierdalał się barman, którego twarz dawała mu duże szanse na powodzenia w castingach do filmów o mafii, jak również w filmach o zombiakach też jego szans nie należało przekreślać.

- Dobrze że w ogóle mam głowę.

- Jak kiedyś byli u nas Polacy, to pili wódkę szklankami, jeden się przechwalał że spokojnie może wypić całą butelkę „ na raz” , to była chyba jakaś drużyna sportowa, pamiętam że ich trener, gdy zobaczył jak ten który się przechwalał usnął na stole z twarzą w makaronie kręcił z niedowierzaniem głową i mówił:

- „ IIIIII, to chiba jakiś trampkarz”

- Sportowcy, więc i profesjonalna wydolność, a ja poproszę jeszcze jeden mały włoski kieliszeczek wódki, no może być ten większy ostatecznie.

Barman zaśmiał się krótko i pod nosem, wiedział że do jego gemby niespecjalnie pasuje uśmiech, a musiał przecież dbać o reputację.

- A co ty taki podrapany i poklejony jesteś, kobieta cię bije? – tym razem barman nie wytrzymał i parsknął śmiechem z całą mocą, budząc wszystkich śpiących sportowców oraz normalnych ludzi, aż muzyka z szafy grającej się zacięła zestresowana.

- Miałem drobne przejścia z Carabinierimi.

- Carabinierimi?

- Tak.

- To niedobrze, oni nie odpuszczają.

- No właśnie, głupia sytuacja wyszła, całe szczęście….

W tym momencie drzwi knajpy otworzyły się z hukiem i stanęli w nich Carabinieri w liczbie wystarczającej.

Barman odruchowo sięgnął po coś co znajdowało się pod ladą.

- Spokojnie Dżiowani, my tylko po naszą zgubę.

- Wiecie że nie macie tu wstępu!

- My tylko po naszą zgubę.

Cybul już w międzyczasie namierzył jedno otwarte okno, jakieś osiem – dziewięć szybkich , zdecydowanych kroków i skok, był taki jeden film w którym….

- Tak myśleliśmy, że cię tu znajdziemy, jednak wy Polacy bywacie dość przewidywalni.

- Gdybyśmy byli przewidywalni, to byście nas nie potrącili.

W tym momencie okazało się, że Carabinieri mają wiele wspólnego z kameleonami często zmieniającymi barwy, oraz że ich ulubiony kolor to buraczkowy, bo taki można było zaobserwować na wściekłych , spuchniętych od zbyt wielojajecznego makaronu gembach.

- Zniszczyliście nasze ukochane auto! No ale lekarz w szpitalu opowiedział nam o waszej trudnej sytuacji, dlatego jesteśmy gotowi zrezygnować z podejmowania czynności…

- Bravissimo – Cybul okazał radość podwójnym klaśnięciem, a barmanowi dał znak, aby zmienił kieliszek na bardziej kompetentny.

- Jesteśmy gotowi zrezygnować z podejmowania czynności – kontynuował Carabinieri – pod warunkiem, że bezzwłocznie opuścisz Italię.

- Nie nie nie , tak to nie – powiedział Cybul, lecz po chwili dostrzegł, że wzrok Carabinierich nie pozostawia miejsca na negocjacje.

- Tak, tak tak . A ponieważ jesteśmy bardzo mili to sprawdziliśmy rozkład jazdy , najbliższy pociąg w kierunku Polski jest za 55 minut.

- No to bym się chociaż spakował, rzeczy zabrał?

- Sytuacja jest następująca, zawijamy cię i zawozimy do aresztu, jednak w związku ze zbliżającym się świętem kolei możemy po drodze zajrzeć na dworzec, no i , no wiesz, pozwolimy ci poświętować, w pociągu oczywiście.

Na peronie był duży ruch, co chwilę podjeżdżał lub odjeżdżał jakiś pociąg, Carabinieri dostali nowe zgłoszenie, więc przekazali Cybula służbom kolejowym, coś na kształt naszych SOK, z jasnymi wytycznymi:

- Proszę dopilnować aby wsiadł do pociągu, a konduktorowi przekazać, że nie ma prawa wysiąść na terenie Italii.

I jeszcze czułe pożegnanie:

- Nic nie kombinuj.

- Umowa to umowa.

- A jak cię w najbliższym czasie spotkamy na naszym terenie, to następnym razem możemy już nie wyhamować.

- Jak to niedowidzący, ale dobrze że macie takie jednostki, w których również osoby tego typu jak wy dostają szansę, uważam że to wspaniałomyślne.

Kolor buraczkowy ukazał nowy, gniewny odcień, ale odwrócili się i odeszli, widać zgłoszenie to była jakaś pilna sprawa. Cybul rzucił jeszcze na pożegnanie pojednawcze:

- No to cześć.

Pociąg w tym samym momencie wjechał na peron, wyszedł z niego konduktor z którym krótko porozmawiał „SOK-ista”.

- No to pakuj się.

- No jak, biletu nie mam!

- Z ich polecenia nie musisz, konduktor zaprowadzi cię do wagonu służbowego. Tylko żadnych sztuczek.

Mimo wciąż dużego stężenia w organizmie alkoholi różnych Cybul zwrócił uwagę na to , że pociąg odjechał wcześniej niż było to planowane, niby tylko cztery minuty, ale też słabo – pomyślał, już chyba lepiej żeby się spóźniały pociągi , tak jak u nas w kraju, gdy kulturalnie i cierpliwie czekają na tych podróżnych, którzy robią w życiu wszystko „ na styk”, no i czasami im nie styka. Ciężko było w trakcie podróży usnąć, nierówne jakieś te drogi pociągowe, na dodatek konduktor się kręcił, trzaskał drzwiami, coś tam powiedział nawet w jakimś wrogim języku, ale na skutek braku zrozumienia machnął tylko ręką i sobie poszedł. Po około siedmiu godzinach stacja końcowa. Jakoś szybko. Coś się nie zgadza. 1313 kilometrów dzielących Rzym i Warszawę w 7 godzin?

- Panie, co jest grane, czemu nie jedziemy dalej?

Konduktor tłumaczył coś w jakimś wrogim języku, a później wskazał na drzwi wyjściowe. No dobra, w sumie to dobrze się skończyło, przecież mogły być z tego wszystkiego poważne kłopoty – pomyślał Cybul. Przysiadł na peronowej ławeczce obok kwiaciarni, stres odpuścił, brak stukotu kół sprawił że usnął momentalnie. Typowe zmęczenie pod różą.

Sen nie trwał jednak przesadnie długo, głośny komunikat z dworcowego megafonu wygłoszony w jakimś wrogim języku wprawił Cybula w zaniepokojenie. Wojna? Ktoś znowu przejął Warszawę? Sprawa się wyjaśniła po spojrzeniu na tabliczkę dworcową. Zürich. Jak w filmie Vabank 2, tylko odwrotnie. Śmiech. Ten Sokista coś popierdolił. ŚMIECH. No dobra, to trzeba pozwiedzać Zürich. Pierwszy bar taki sobie. Każdy kolejny lepszy. Jeden doskonały – impreza, która przeniosło się do kogoś na chatę, z wszystkimi można było się dogadać w języku imprezowym, gospodarz i jego siostra nawet mówili trochę po włosku, głośna muzyka płynąca z rewelacyjnych głośników, cały sprzęt grający super, no ale w końcu Szwajcaria, o dziwo nikt z sąsiadów się nie czepiał, a taki podobno uporządkowany naród.

- Czuj się jak u siebie – powiedział Szwajcar – jak zgłodniejesz, w lodówce jest jedzenie.

Cybul nie znalazł w sobie sił, aby tłumaczyć że nie jest głodny, kiwnął więc tylko głową na znak że OK, po czym podgłośnił muzykę, bo leciał jakiś świetny kawałek:

Szara noc szary dzień szare myśli szare sny

Wieje wiatr ziemia drży z komina bucha dym

Blady wzrok rozum śpi prawda czy to mit

Ktoś powiedział o Szwajcarii w tym kraju chce się żyć

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szara noc szary dzień szare myśli szare sny

Codziennie boli głowa z żalu chce się wyć

Niemy krzyk suche łzy prawda czy to mit

Ktoś powiedział o Szwajcarii

W tym kraju chce się żyć

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria szwajcaria

Szara noc szary dzień szare myśli szare sny

Eskalacja desperacji na wojnę trzeba iść

Teraz już dobrze wiem kasa określa byt

Ktoś powiedział o Szwajcarii w tym kraju chce się żyć

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria w moich snach

Szwajcaria szwajcaria szwajcaria w moich snach


Poranek był z kacem jednak całkiem zwyczajnym, nie szwajcarskim, wykwintnym i dobrze zorganizowanym, ogólnoświatowe zasady kaca są sprawiedliwe i niezmienne niezależnie od szerokości geograficznej. Czasami lepszy jest sen. Gospodarze byli przygotowani na trudności jakie niesie za sobą czas poimprezowy, syk otwieranych puszek piwa wprawił wszystkich w dobry nastrój.

- To mówisz że źle pociągi podstawili?

- Bardziej informacja dworcowa zawiodła, albo Sokista nie do końca zrozumiał że mam jechać do Polski, i wpakował mnie do pierwszego pociągu który się nawinął, przekazując konduktorowi informację, że mam opuścić Italię, na tym się skoncentrował.

- Czasami tak bywa.

- W Szwajcarii jeszcze nie byłem, więc może chwilkę zostanę.

- Jak chcesz możesz się zatrzymać u nas, mieszkamy tylko z siostrą, mieszkanie duże, może jakąś imprezkę zmontujemy ponownie.

Pomysł był ciekawy.

- Bardzo chętnie – zgodził się Cybul.

- Tylko musimy troszkę ogarnąć na chacie, po południu spodziewam się gości z USA, w interesach mają przyjechać, więc z piwkiem też kontrolnie, muszę być w formie.

- Interesy? Czym się zajmujesz?

- Jestem rewolucjonistą.

Delegacja z USA przyjechała wcześniej, gdyż nie miała co robić.

- Dziękujemy za zaproszenie.

- Witajcie.

- Nazywam się Słyszący Różne Głosy, a na mojego przyjaciela wołają Przeogromny Spokój.

- Tak więc wszystko się zgadza.

W tym momencie otworzyły się drzwi , w których stanął Cybul powracający ze sklepu z zakupami, wśród których przeważały produkty o zawartości alkoholu między 5 a 55 procent.

- Walniecie po piweczku? – zapytał gości.

Byli oni jednak zdezorientowani.

- Miało nikogo nie być, tak się umawialiśmy? – zdenerwował się Słyszący Różne Głosy.

- Spokojnie, to nasz Specjalista ds. planowania, przyjechał właśnie z Włoch, gdzie bezwzględnie rozprawił się z oddziałem Carabinierich.

Słyszący Różne Głosy chciał jeszcze coś powiedzieć, ale wyręczył go Przeogromny Spokój.

- Myślę że tak właśnie powinno być.

- No dobra, to co dokładnie chcecie rozpieprzyć? – przeszedł do interesów gospodarz.

- Sprawa jest ogromnej wagi, i nie będzie to operacja łatwa, ale wiem że macie odpowiednie kompetencje poparte referencjami. To też nie do końca chodzi o rozpieprzanie, nasz łącznik przekazywał chyba wstępne informacje?

- Tak, wiem że walczycie z systemem walutowym i bankowym.

- Coś w tym stylu, ale oprócz systemów jest też gotówka w czystej postaci. Przypadkowo najwięcej jest jej właśnie w Szwajcarii. Zależy nam na przejęciu lub zniszczeniu jej oraz skompromitowaniu banków uchodzących za najsolidniejsze.

- Ile chcecie tej kasy podjąć?

- Najlepiej wszystko, albo tyle ile się da.

- Znam odpowiednich ludzi, którzy mogliby to przygotować, ale to zapewne będzie wymagało czasu, kiedy chcecie to przeprowadzić?

- Czasu macie tyle ile potrzeba, nie ma pośpiechu.

- Ok, natomiast gdyby coś było trzeba rozpieprzyć „ na szybko”, to właściwie moglibyśmy się tego podjąć z kumplami „z marszu”, dawno nic nie rozwaliliśmy, nawet o tym myślałem i przyszedł mi do głowy pewien plan.

- Jaki plan?

- Wchodzimy na bezczelnego, w biały dzień, przystawiamy kasjerom rewolwery do brzuchów, zgarniamy pieniądze i ….

- Kto to jest? - Słyszący Różne Głosy był wyraźnie poirytowany.

Przeogromny Spokój najpierw zwrócił się do Szwajcara:

- To całkiem niezły plan, ale proponujemy abyś to przygotował na spokojnie, z profesjonalistami .

A wszystkim obecnym zaproponował.

- Zapalmy fajkę spokoju, przygotowałem coś odpowiedniego.

- Musiały wam mocno podpaść te banki – Cybul włączył się do rozmowy.

- Pieniądze niszczą świat, czas z tym skończyć, otrząsnąć się.

- Też mi w kilku bankach podpadli odmawiając kiedyś kredytów.

- Więc masz rachunki do wyrównania.

- Myślę że najrozsądniej byłoby wszystkie wyznaczone banki odwiedzić jednocześnie, po jednorazowej akcji pozostałe wzmocnią czujność.

- Zgadza się, dlatego muszą to zrobić miejscowi, z uwagi na logistykę i dużą liczbę ludzi, potrzebnych do udziału w operacji.

- Mimo wszystko to ciężkie zadanie, mają najlepsze zabezpieczenia i do tego wysokiej klasy profesjonalistów dbających o bezpieczeństwo – zastanawiał się Cybul.

- Dla rewolucjonistów nie ma rzeczy niemożliwych! – z entuzjazmem oznajmił Szwajcar.

- Po prostu sprawdźmy możliwości – dodał Słyszący Różne Głosy.

Wypalili fajkę spokoju o cokolwiek podejrzanym smaku, myśli zwalniały już od pierwszego bucha, a kiedy już zwolniły, miały czas aby się zastanowić a nawet rozejrzeć w mózgowym magazynie, w którym są przechowywane nietypowe rozwiązania.

- Skoro usatysfakcjonuje was zniszczenie pieniędzy, bez konieczności ich wywożenia to nieco upraszcza sprawę, na takiej opcji bym się skoncentrował – snuł wizję Cybul – pożar nie wchodzi w grę, zapewne instalacje tryskaczowe są na najwyższym poziomie, poza tym to zbyt prymitywne rozwiązanie. Najlepiej by było wpuścić do skarbca jakieś stworzenia, które mogłyby zjeść lub zniszczyć pieniądze, zniknąć je równie skutecznie jak kobieta na zakupach, gdyż jak wiadomo słynny punkt G znajduje się na końcu słowa shopping .Może szarańcza jakaś by się sprawdziła, szarańcza zje wszystko co zielone, może rybik albo nawet mól książkowy , może psotnik zakamarnik  , ostatecznie karaluch.

- Gość z pomysłem! – pokiwali głowami Indianie.

- Tylko jak karaluchów przekonać żeby zeżarły tyle kasy. No i jak ich tam dostarczyć?

- Zwerbujcie jakiegoś owadologa i dobrze go zmotywujcie, to z pewnością znajdzie jakiś sposób.

Szwajcar zamyślił się w jakiś nietypowy dla siebie sposób, po czym zaproponował.

- Albo nie pierdolić się tylko ile banków tyle rakiet, raz dwa i po kłopocie będzie.

- Nie chcemy nikogo zabijać, to operacja wymierzona w pieniądze – tym razem Słyszący Różne Głosy odparł całkiem spokojnie.

Od pewnego czasu rozmowie przysłuchiwała się siostra Szwajcara.

- Mój kanarek cięgle je papier ..., całe książki zjada, najpierw odrywa kawałek potem go moczy w wodzie, a potem zjada. Mogę go wam pożyczyć, pod warunkiem że będzie mógł zabrać dla mnie tyle kasy ile uniesie, zapiszę go nawet na jakąś siłownię dla kanarków.

Zrobiło się wesoło.

- Możliwe też, że są na świecie ludzie, którzy mogliby się dostać do skarbca mimo tych wszystkich zabezpieczeń.

- Niby jak?

- Podobno wyobrażają sobie jakieś miejsce i po prostu się tam przenoszą. W dowolne miejsce, nawet na innej planecie, w ułamku chwili, bo myśl jest szybsza niż światło.

- Dobry towar – pochwalił fajkę spokoju Szwajcar.

Przeogromny Spokój był wyraźnie zaciekawiony pomysłem Cybula.

- Znasz kogoś takiego? – zapytał.

- Słyszałem o kimś takim.

Po kolejnym buchu atmosfera zrobiła się już całkiem spokojna.

- Możliwe że również kogoś takiego znam – powiedział Słyszący Różne Głosy.

- Kto to taki?

- Stary szaman Komanczów. Ponadto podobno potrafi też wywoływać deszcze, trzęsienia ziemi, sprawić że kobieta jest wierna i inne niespotykane zjawiska.

- Trzeba z nim pogadać.

Plan wydawał się być coraz lepszy, zebrani postanowili wzmocnić fajkę spokoju substancjami płynnymi , zanim się okazało że Indianie wciąż mają słabe głowy zaproponowali jeszcze.

- A ty jak będziesz u siebie w Italii to też spróbuj porozmawiać z tym gościem o którym słyszałeś.

- Ale to jest Polak – wtrącił Szwajcar.

- Zgadza się, ja jestem z Polski, a w Italii to teraz mam szlaban.

- Z Polski? – zapytał Słyszący Różne Głosy.

- Tak, a co się dziwisz.

- Nie no, nie dziwię się, tylko mam rodzinę w Polsce.

- Jak to możliwe?

- W dawnych czasach jeden nerwus od nas nie mógł usiedzieć na miejscu, mówił że ciągle go coś denerwuje, pogoda do dupy i różne takie, zbudował więc wigwam na łodzi, któregoś dnia wsiedli ze swoją squaw i po prostu popłynęli. Wiele lat później, jak już została wynaleziona poczta jego potomkowie przysłali pocztówkę z pozdrowieniami i informacją, że są w Polsce.

- Super historia. A w jakim mieście?

- Komańcza.

- No proszę, macie ludzi na całym świecie, prężne i pomysłowe organizacje a nie słychać o Was zbytnio.

- Cisza jest bronią.

Szwajcar włączył muzykę, dosyć cicho. Cybulowi włączył się szwędacz, więc poszedł rozprostować kości na miasto.

Po przejściu kilku ulic nigdzie nie znalazł baru, ale szło się dobrze, ciągle było zielone światło, raz tylko zielonkawe, z czasem zauważył że jest coraz bardziej stromo, ciągle pod górę, nawet jak chciał zawrócić i odpocząć schodząc w dół to też droga złośliwie zmieniała się falując i znów robiło się pod górę. Dodatkowo stawało się coraz bardziej duszno i mgliście, aż w końcu całkowicie nie było widać drogi, zastanawiał się nawet czy czuje ją pod stopami, dobrze że jakaś brama się trafiła, chociaż bardziej wyglądała jak jaskinia, taka zapuszczona, piwo wypite w ramach rozchodniaczka ze Szwajcarem coraz mocniej domagało się uwolnienia, dobrze, tylko gdzie jest wyjście z tej bramy, i co tu robi ten krokodyl?

- Przydałby się nam gość z pomysłem, mamy sporo miejsca w Centrali i naprawdę gęstą atmosferę, dobre warunki – rzekł krokodyl.

- Wiadomo. Dobrze mówisz po polsku krokodylu.

- Tak naprawdę to nie mówię, po prostu przekazuję Ci informacje.

- Dobrze przekazujesz informacje krokodylu.

- Dziękuję. Widzisz mnie jako krokodyla gdyż prawdopodobnie masz ochotę kogoś rozszarpać.

Po bliższym przyjrzeniu się można było dojść do wniosku, że to jednak jest bardziej smok niż krokodyl.

- Czym się zajmujesz na co dzień, porywasz księżniczki?

- Na co dzień dbamy o to aby w galaktyce była równowaga, no i o relacje z innymi galaktykami, a wszyscy razem zastanawiamy się o co w tym wszystkim chodzi.

- No to tak jak ja!

- Jesteś nam potrzebny, potrzebujemy kogoś kto myśli poza schematami, kogoś z wielką wyobraźnią. Wezwiemy Cię kiedy przyjdzie pora, i mamy nadzieję że nie odmówisz, a tymczasem pokombinuj trochę jeśli możesz, do czego może się przydać dużo cienkich dysków.

- Dużo cienkich dysków?

- Tak, bardzo bardzo dużo.

Powiał chłodny wiatr.

- Jak dyski to pewnie chodzi o dyskotekę.

- Dyskotekę?

- Zgadza się.

- Na czym polega dyskoteka?

- No.. poskakać trochę, rozerwać się.

Powiał ciepły wiatr.

- To może być to, rozerwać się i przeskoczyć, dobrze, bardzo dobrze, doskonale, możliwe że dasz radę to wszystko rozgryźć, brakowało nam gościa z pomysłem, tymczasem sprawdzimy hipotezę z rozerwaniem i przeskoczeniem, dziękujemy.

- Nie no nie ma problemu.

- Do zobaczenia. Damy znać, znajdziesz drogę – tylko to już bez wymiany będzie, zostawimy energetyczny ślad, ale jeszcze za wcześnie aby ustalać który z Żywiołów będzie odpowiedni aby cię poprowadzić. Znikam, ale zostanie mój cień, w którym zawsze znajdziesz schronienie gdy złe siły chaosu będą zbyt dokuczliwe.

X

Rozdział 16

W każdym akcie wiary można się doszukać elementów naukowych i w każdym akcie naukowym można doszukać się elementów wiary. Gdy wiara w miłość spotyka się z naukowymi przeciwwskazaniami, to jest kłopot. Gdy zaczyna brakować chemii, a w tym samym czasie pojawia się pożądanie w innym miejscu, to właściwie jest pozamiatane. Wtedy zdajemy sobie sprawę że coś uleciało, a miłość przegrała. Jeszcze trudniej gdy czynnik ekonomiczny nie pomaga. Pracując jako dyspozytor po nocach, w weekendy, dni wolne ustawowo i tym podobne zarabiałem 650 złotych brutto, czyli około 500 złotych na rękę. Ach, te pieniądze. Nie uprawniało to do myślenia o założeniu rodziny czy o czymkolwiek, tym bardziej gdy blisko 1/3 tej kwoty była wydawana na papierosy, które w tamtym czasie bardzo smakowały, często paczka „spików” 30 szt. dziennie to było mało. Trzeba było coś z tym zrobić. Szkoła nie nauczyła przedsiębiorczości, a w mieście które nie daje szans pracę się przeważnie załatwiało i zazwyczaj trzeba było się cieszyć byle czym.

We wrześniu 2000 r. napisałem podanie o podwyżkę. Kilka minut po otrzymaniu odmowy napisałem wypowiedzenie. Było mi wszystko jedno. 10 października Metallica zagrała na pożegnanie Tuesday`s Gone: „Wtorek, widzisz , ona musiała być wolna” – śpiewali.

Poprawił Tito and Tarantula piosenką w której przekonywał, że lepiej don`t look back.

10 października ptaki potrafią usiąść na czubku drzewa, na najcieńszej gałązce, w taki sposób, że nawet odrobinę się ona nie ugnie, a raczej nie powinna utrzymać ciężaru, jest w tym coś nierzeczywistego, podobnie jak wtedy gdy startują później do lotu, a całe potężne drzewo się trzęsie. Przeprowadziłem się do Warszawy, a dokładniej do podwarszawskiego Raszyna gdzie mieszkaliśmy z kolegą Lutkiem. Kilka miesięcy później zarabiałem cztery razy więcej niż w Radomiu, ktoś mógłby powiedzieć że w Radomiu byłem wyzyskiwany, ale patrzę na to w ten sposób, że jako dyspozytor działu transportu zdobyłem doświadczenie, które pozwoliło mi podjąć pracę kierownika transportu w dużej firmie. Może nawet mógłbym coś kasy odłożyć, gdyby nie przyplątał mi się problem z hazardem. 2001 – pierwszy rok nowego tysiąclecia zaczynał się obiecująco, wszystko było takie nowe. Cybula również przywiało do Warszawy, gdzie postanowił spróbować swoich sił w rodzimej branży filmowej, z Cinecittà nie wszystko poszło tak jak miało być.

- Ich strata! – przekonywałem.

- No pewnie – zgodził się Cybul – zresztą mam jeszcze czas, biorąc pod uwagę to w jakim wieku Bruce Willis zaczął karierę na poważnie.

Nasze liczniki oscylowały w okolicach ćwierćwiecza, Cybul był młodszy o rok niż ja, był więc zapas czasu, za to wskazówka prędkościomierza mojego taunusa oscylowała w okolicach wartości maksymalnej, gdy jechaliśmy ulicą prymasa Tysiąclecia, która była na początku nowego tysiąclecia często przez nas uczęszczana, również za sprawą tego, że leżała na trasie pomiędzy Raszynem a ulicą Górczewską, na której niezmiennie urzędował Kuba. Dobrze się jeździło tą trasą, mój wspaniały złoty ford taunus ghia mógł się solidnie wyhasać i pokazać swoje możliwości. Tylko z wysiadaniem był czasami kłopot, jak to w wersji dwudrzwiowej, tym bardziej gdy pasażer był już nieco znieczulony.

- Za szybko jechałeś i chyba wylało mi się piwo.

- No cóż, już nic z tym nie zrobimy.

Wysiadanie dodatkowo utrudniała przechodząca wycieczka przedszkolna.

- Znacie jakieś słowo na „le” ? – pytała pani przedszkolanka.

- Kras-na-le!

U Kuby klasyka w starym stylu. Gdy się obudziłem czułem się jak błoto przedśniegowe, i to dziwne wrażenie że za drzwiami czają się jakieś fantomy, słychać było uciążliwe szuranie i stukanie. Miałem tego dnia coś ważnego do załatwienia, i wybór : zrobić to lub nie.

Granica wolnej woli testowana na Woli. Zebraliśmy się, Cybul był umówiony z Maxem, kolegą z Radomia, który miał znajomości w branży filmowej.

- Gdyby nie było akurat dostępnej żadnej oskarowej roli, to mogę też zapytać czy coś mają do zaproponowania w agencji filmowej z którą miałem kiedyś przygodę jako statysta w filmie - zakomunikowałem.

- Zagrałeś w filmie? – zdziwili się wszyscy oprócz Lutka, który przekonał się, że kiwanie głową w trakcie picia piwa nie jest pomysłem całkiem rozsądnym.

- Zastatystowałem.

- Co to za film?

- Poranek Kojota.

- Przyrodniczy? O kojotach?

- Kojot potrzebował dublera? – posypały się pytania.

Śmiech.

- Zwykły film, w knajpie na Smolnej cały dzień jedną scenę tłukli, ja jako statysta stałem z piwem obok baru i rozmawiałem bezgłośnie, to było zaraz po przeprowadzce, gdy jeszcze nie miałem stałej pracy, więc się dorywczo trafiło i już, coś trzeba było zarabiać bo oszczędności specjalnie nie miałem, poza tym….

- Jak można mówić bezgłośnie?

Śmiech.

- Normalnie, gęba się rusza, a wyraża się dusza.

- To by miało dobre zastosowanie w przypadku kobiet, ona sobie pierdoli, oczywiście bezgłośnie, a ty sobie siedzisz wygodnie na kanapie, i sobie myślisz o czym chcesz.

- Ile małżeństw by można uratować dzięki temu.

- Trzeba było mówić bezgłośnie żeby nie zagłuszać aktorów, chociaż nie wiem czy nie byłoby lepiej ich pozagłuszać, jacyś tacy mało utalentowani, ten młody Stuhr na przykład, miał proste zadanie: wejść, podejść do baru, usiąść, a na końcu pogadać z sunią.

- I już scena jest nierealistyczna, przy barze, o suchym pysku?

- Wszedł, usiadł i zamówił, i też były jaja z ujęciem  nalewania piwa, gdy już myślałem że wszystko poszło jak trzeba odbiło reżyserowi, Olaf Lubaszenko reżyserował, uparł się że kranik przy nalewaniu piwa powinien być bardziej oszroniony, i powtórka, a Stuhr zamówił perfekcyjnie, ale nie piwo, ktoś inny zamawiał piwo i ten kranik się nie postarał, a Stuhr może był już rozgrzany bo wcześniej tyle razy powtarzał wchodzenie i siadanie że to aż ciężko uwierzyć, albo po prostu ma talent do zamawiania przy barze. No ale w sumie nie powinienem narzekać, w trakcie tych scen jako statysta popijałem piwko, które ciągle było dolewane.

- Złota robota.

- A ten dialog jak Stuhrowi poszedł?

- Nie wiem, wtedy bardzo byłem skoncentrowany na bezgłośnym mówieniu.

- Widzisz Cybul, branża popieprzona, a jest przecież tyle przyzwoitych zawodów.

- Na przykład jakich?

- No na przykład w biurze. Dobra robota, nie kurzy się.

- Za to my zakurzymy.

Później każdy zajął się swoimi sprawami, a po południu trafiła się jakaś impreza w akademiku na placu Narutowicza, na której nie zabawiliśmy zbyt długo. Wychodząc zatrzymaliśmy się przy uchylonych drzwiach do pokoju, z którego dobiegały dziwne odgłosy, jakby jakiś ptak ni to ćwierkał, ni to krzyczał, trochę to przypominało autoalarm, który się zaciął. W pokoju panował półmrok, co jakiś czas rozświetlany różnokolorowymi światłami. Zza drzwi pojawiła się ręka której jeden palec zginając się zapraszał nas do wejścia. Ręka wyglądała na miłą i sympatyczną więc weszliśmy.

Właścicielka ręki wskazała nam miejsca na których mogliśmy usiąść, poczuliśmy się trochę jak w teatrze, również za sprawą strojów w które ubrane były zebrane osoby, zupełnie jak na balu przebierańców, z innej epoki. W otwartym oknie siedział ptak, i to on tak faktycznie hałasował, obok niego siedział drugi, który nie wydawał żadnych odgłosów. Z jednej strony pokoju wisiało całościenne lustro, dzięki któremu można było odnieść wrażenie, że jest dwa razy więcej ludzi niż rzeczywiście było. Ktoś nieudolnie próbował odpalić papierosa. Światło w pokoju zaczęło stawać się jaśniejsze, równocześnie lustro stawało się ciemniejsze, zupełnie jakby jakaś tajemnicza równowaga miała zostać zachowana.

Uczestnicy tej imprezy usiedli naprzeciwko nas i przez dłuższą chwilę w denerwujący sposób się przyglądali.

- Nie da się odpalić – powiedział jeden z nich, ale mimo tego wciąż próbował, aż w końcu cisnął zdenerwowany papierosem o podłogę.

- Nie da się bardziej rozjaśnić – dopowiedziała jego towarzyszka, wskazując na oświetlenie.

Siedzieli bez ruchu, starodawne stroje teraz przypominały bardziej poszarpane łachmany. Ich odbicia, które były widoczne w lustrze były za to bardziej ruchliwe, a może to powierzchnia w której się odbijały zaczęła falować.

Światło w pokoju stało się zielone, miałem wrażenie że z lustra wyłoniła się ta sama dłoń, która nas zaprosiła na imprezę, zachęcając w podobny sposób.

Rozległa się muzyka, chyba z płyty gramofonowej, zebrani wstali i zaczęli tańczyć, nie licząc gościa który zapalniczką wciąż próbował odpalić kolejnego papierosa. Cybul zlitował się nad nim i odpalił zapałkę, którą jakiś nagły wiatr zgasił, gdy próbował poczęstować ogniem.

- Czasami nawet jak wiadomo że się nie da, to trzeba próbować – odpowiedziała zaskoczona twarz.

I męczył zapalniczkę dalej.

- Przyjdźcie do nas jeszcze kiedyś – powiedziała jego koleżanka.

Gdy lustro stało się już całkiem czarne, ptaki zerwały się i wleciały do niego, jakby to było zwykłe okno otwarte w najczarniejszą z czarnych nocy. Wciąż było jednak słychać śpiew jednego z nich.

Wyszliśmy, a ponieważ na żadnej z dwóch imprez nie wypiłem nawet grama alkoholu to mogliśmy się gdzieś przemieścić taunusem. Przed akademikiem trwała ożywiona rozmowa, prawdopodobnie jakiegoś koła studenckiego.

- Ziemia jest gigantycznym magnesem , naprawdę olbrzymim, wytwarzającym wokół siebie stałe pole magnetyczne.                                                                                                                                                             - Tkanka żywa jest na ogół mało podatna na działanie pola magnetycznego o takim natężeniu.                        - Niby tak, niektórzy badacze twierdzą jednak, że silne pole magnetyczne ma wpływ na układ nerwowy u ludzi i zwierząt przejawiając się opóźnieniem czasu reakcji.                                                                               - Natomiast u roślin działanie silnego pola magnetycznego powoduje kurczenie się komórek i zmiany w błonach komórkowych .

Pokręciliśmy się trochę po mieście, na dzielnicy w której zawsze ktoś na kogoś narzeka nie inaczej było i tym razem.

- A to szmiec, a to chłyszcz!

Zaciekawione dziecko spoglądało z otwartą buzią na kobietę, która postanowiła wylansować nowe, potrzebne ludzkości określenie.

- Babciu, a kto to jest chłyszcz?

- To ktoś kto w młodych latach był chłystkiem, a gdy podrósł to specjalnie nic się w jego zachowaniu nie zmieniło.

Odwiozłem Cybula i Lutka do Raszyna, nie zostałem długo gdyż pędziłem na spotkanie z przyszłą Żoną.

- To mówisz że znowu Aneta ? – mina Cybula była jakaś podejrzana.

- Zgadza się.

Poczułem mocne łupnięcie dłonią w plecy między łopatkami, takie jak w sytuacji gdy ktoś się zakrztusi i jest mu udzielana fachowa przyjacielska pomoc.

- Zwariowałeś?

- No co, pomyślałem że zaciąłeś się na literze A no i może trzeba Cię odblokować?

- Dzięki, ale przy takim pierdolnięciu to by mi od razu przeskoczyło na literę T, a nie przychodzi mi do głowy żadne normalne imię na literę T , zostanę więc przy A.

- Tatra – zaproponował Lutek wyciągając browary z lodówki – Tatra jest na T.

Wychodząc słyszałem jeszcze zawziętą dyskusję dotyczącą spraw fundamentalnych:

- Po całym dniu to jednak stopy trzeba umyć bardzo dokładnie.

- Co ty opowiadasz, wystarczy przepłukać i też jest okej.

Spierali się jeszcze trochę, i w końcu udało się wypracować jednolite stanowisko.

A dla mnie świat tworzył się na nowo.

X

Rozdział 17

Sen, tylko dokładnie nie wiadomo czyj, tak jakby dwa sny nałożyły się na siebie, i od pewnego momentu jakbym śnił sen Cybula. Przeważnie sny umykają mi zaraz po przebudzeniu, a ten nie, właściwie to sen ze środka nocy, tak przypuszczam gdyż po przebudzeniu było jeszcze ciemno , a jedynym ptakiem który dawał o sobie znać było jakieś ptaszysko kraczące. Krakanie mogło spłoszyć sen, jednak ten nie umykał, tylko postanowił zostać i poczekać cierpliwie aż zostanie spisany.

We śnie zaparkowałem samochód na ulicy Kusocińskiego w Radomiu, na parkingu przy moim bloku, po jego stronie, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że w rzeczywistości parking był po przeciwnej stronie ulicy, więc może to było jego senne odbicie. Wnętrze samochodu wypełnione było wodą, prawie po sam dach. Pospacerowałem po okolicy, była dość ładna, wiosenna lub jesienna, co można było poznać po kurtce, słoneczna pogoda. Spotkałem Cybula, który zajmował się zawodowo naprawą rowerów, być może również deskorolek i hulajnóg. Akurat rozmawiał z jednym z klientów, później dogadywał zakup regenerowanych części rowerowych, chyba 2 szt., chyba teleskopy.

- To nawet lepiej – powiedział do dostawcy części.

Okazało się że musi gdzieś jechać i potrzebuje samochód, powiedziałem mu o problemie z wodą w samochodzie, której jeszcze przybyło, praktycznie cały srebrny samochód był nią wypełniony, ale mu to nie przeszkadzało, pojechał. Od tego momentu to jakby sen Cybula.

Przejechał spory kawał drogi, lecz zrobiła się noc, i widoczność się pogorszyła, więc w dalszą drogę postanowił iść pieszo. Dotarł do skrzyżowania dróg na Tarnobrzeg oraz na Stalową Wolę i nie wiedział którą z dróg wybrać. Przejechał tir, który rozświetlił drogę na tyle, że Cybulowi udało się dostrzec mały motelik przy skrzyżowaniu, okazało się też że droga przy nim jest rozkopana, jakiś remont. Cybul po prostu wszedł do moteliku, postanowił trochę odpocząć, nawet nie spać, pokój był przygotowany. Zdążył się tylko umyć, gdy do drzwi zapukała właścicielka, starsza szczupła pani, która poinformowała:

- To nie ten pokój, proszę się przenieść.

- Dobrze że pani nie śpi, to może od razu ureguluję opłatę za nocleg.

- Ja nigdy nie śpię – odpowiedziała.

Cybul otrzymał klucz od właściwego pokoju, chciał jeszcze wyjść, a może wyszedł, rozejrzeć się po okolicy, w moteliku spotkał grubego gościa który leżał, o czymś rozmawiali, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi obiektu. Drzwi się otworzyły, okazało się że stoją w nich dwaj członkowie zespołu Pearl Jam, nie jacyś konkretni, ale od początku było wiadomo że to goście z Pearl Jam.

- Nie ma nic wolnego – poinformował głos właścicielki.

- To nic, zaczekamy – odpowiedzieli zgodnie Pearljamowcy.

Przestrzeń za nimi, widoczna w otwartych drzwiach była mocno rozświetlona, to był teren budowy, wykopy, ale to nie było światło takie jakie zazwyczaj jest na placach budowy, to było światło właśnie jakby sceniczne, jakby miał się tam odbyć koncert.

X

Rozdział 18

Godzina w której rosną trawy a myśli się starzeją właśnie ześlizgnęła się z zegara. W dźwięku budzika słychać było wyraźną wrogość świata. Cybul wstał jednak dzielnie, tego dnia w odwiedziny miał przyjechać poznany w Szwajcarii Indianin, który postanowił wybrać się w końcu w dawno temu zaplanowaną wycieczkę do Komańczy, gdzie osiedlili się w dawnych czasach Komancze. Radom wydawał się być odpowiednim miejscem do aklimatyzacji w kraju słynącym ze srogiego klimatu, Słyszący Różne Głosy zebrał sporo informacji o Komańczy, wiedział że występują tam niedźwiedzie i był na to przygotowany, zabrał ze sobą specjalny spray do ich odstraszania, nie do końca wiedział jednak jak sytuacja wygląda w Radomiu.

- Dużo tu macie niedźwiedzi? – zapytał zaraz po przywitaniu trzymając spray cały czas w dłoni.

- Nie, niedużo, co tam masz ? – Cybul zainteresował się sprayem, przeczytał instrukcję na opakowaniu – „ podejdź do niedźwiedzia najbliżej jak to jest możliwe i naciśnij przycisk. Jeśli preparat nie zadziała należy próbować walki wręcz”. - Super, walka wręcz z niedźwiedziem, naprawdę świetnie jesteś przygotowany.

- Zazwyczaj wystarczy krzyknąć, i niedźwiedź sobie odejdzie, ale, jak to się mówi, różnie bywa.

- No tak, a jak się rozwija wasza antyfinansowa operacja?

- Spokojnie, myślę że za kilka, może kilkanaście lat będziemy mieli już wystarczająco dużo informacji i będziemy odpowiednio przygotowani aby wykonać kolejny krok, wiele też wskazuje na to, że kobiety które z nami sympatyzują, nasze wtyczki, będą zajmowały coraz wyższe stanowiska w instytucjach finansowych, może nawet najwyższe, co stworzy dużo większe możliwości.

- Doskonale, trzymam kciuki.

Po krótkim zwiedzaniu miasta można było powiedzieć że zagraniczny gość najbardziej zachwycony był roślinnością, długo oglądał i wąchał różne jej okazy, które dla większości mieszkańców były zwykłymi krzaczorami, zwrócił też uwagę na obfitość traw.

- Bizony byłyby zachwycone, wasza roślinność jest wspaniała. Głównym pokarmem bizona jest trawa, a tej u was nie brakuje.

- Następnym razem możesz zabrać ze sobą bizony.

Śmiech.

- Albo sprowadzać waszą trawę do nas – mówiąc te słowa schylił się aby zerwać źdźbło, chwilę później na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny grymas, a czoło oblał pot.

- Chyba się ciut za ciepło ubrałeś, niby późną wiosną może być jeszcze chłodno, ale tym razem temperatury mamy jak latem, dobrze że się przygotowałeś na każdą ewentualność pogodową, ale to dziwna wiosna.

- Odejdź – rzucił krótki komunikat Indianin.

- O co chodzi ?

- Odsuń się odrobinkę, zaraz Ci wyjaśnię.

Minęło około dwudziestu sekund, w czasie których grymas na twarzy Indianina powiększył się, zamknięte przez ten czas oczy otworzyły się nagle.

- Sranie Cię złapało, czy co? – Cybul drążył temat.

- Nie, nie, widzisz – Indianin wziął głęboki oddech – moje imię Słyszący Różne Głosy nie wzięło się znikąd, czasami faktycznie zdarza mi się usłyszeć coś niezwykłego, coś czego inni ludzie nie słyszą.

- Teraz to nastąpiło? Usłyszałeś głosa?

- No właśnie sam nie wiem, tym razem to był taki chrobot, taki pulsujący, na początku, a później kilkakrotnie powtarzający się szmer, zakończony odgłosem, jakby coś wpadało do studni, kilka takich plumknięć.

- Chrobot i szmer? Możliwe że masz naprawdę wyostrzony słuch, tu niedaleko jest muzyczny garaż, młodzieżowe zespoły mają próby, przeważnie metalowe, pewnie akurat sobie plumkają.

- To nie wszystko, później poczułem jakby strumień ciepła od ziemi, jakby chciała coś opowiedzieć.

- Może się nagrzała po prostu, mocno świeci przecież słońce.

Sprawa pozostała nierozwiązana. W ramach poznawania miasta nie mogło zabraknąć wizyty w jednym z popularnych lokali, który przez stałych bywalców nazywany był biurem. Przy stolikach siedziała grupa tych, co umieją zmierzyć się z beznadzieją, i doskonale wiedzą że zdarza się w koktajlu życia wyjątkowo wredny łyk . Jeden osobnik pół twarzy miał smutnej, a pół wesołej, można by pomyśleć że pił piwo z solidnego kufla półgębkiem, i jedna część twarzy była najzwyczajniej pokrzywdzona, rozczarowana, ale było jeszcze coś, wesoła strona była wyraźnie zaczerwieniona.

- Normalnie spałem sobie w parku, wszystkie ławki były zajęte, więc walnąłem się na milutkiej trawce, postanowiłem pobyć trochę bliżej natury, a gdy się obudziłem to mi się tak na gębie zrobiło.

- Normalna rzecz, słońce ostre, to cię z jednej strony opaliło.

- Zgoda, tylko że opaloną częścią dotykałem ziemi, poza tym w parku cień.

- Faktycznie, w parku drzewa są stare i cieniste – potwierdził głos dobiegający z innej części biura.

- Ty, a może coś jest w tej historii z tym starożytnym promieniowaniem, słyszeliście coś w temacie?

- Taa, ale to bardziej w okolicach Radomia gdzieś, a tej wsi podobno już dawno nie ma, i nie ma jednomyślności w którym miejscu była.

- Co to za wieś?

- Szczękoszczyżyna.

- Ale nazwa zjebana.

- Podobno wzięła się stąd, że mieszkańcom nagminnie wypadały zęby. W ramach rekompensaty od świata mieli za to wiele niezwykłych umiejętności, w niektóre aż ciężko uwierzyć.

- Jest Szczękoszczyżyna  na mapach do znalezienia, ale to na bardzo starych mapach.

- W czasach niedługo po drugiej wojnie światowej mówiło się o Sztolni Poszukiwawczej Rudy Uranowej gdzieś w okolicach Radomia. Oczywiście, nigdzie na świecie danych na ten temat nie udostępnia się zbyt chętnie, nie wiadomo więc czy coś zostało znalezione.

Lokal nie był duży, więc jeśli ktoś mówił przy innym stoliku dość głośno, to ciężko było nie usłyszeć, Cybula zainteresował temat.

- Skąd wiecie o tym starożytnym promieniowaniu? – zapytał.

- Przychodził tu jakiś czas temu pewien naukowiec i opowiadał różne historie, wszyscy twierdzili że jest stuknięty, wszyscy oprócz komisji lekarskiej zus która odmówiła mu renty tłumacząc to tym, że jednak czasami mówi całkiem z sensem i zachowuje się w miarę normalnie. Akceptowalnie. Po tym orzeczeniu naukowiec uwierzył w siebie i ze zdwojoną siłą zaczął forsować swoją opowieść o odnalezieniu źródła starożytnego promieniowania, które w jego ocenie było wypalonym, naturalnym reaktorem jądrowym.

- To by wiele tłumaczyło, jeśli to promieniowanie obejmowało chociaż trochę swoim zasięgiem ziemie na których obecnie leży Radom, mielibyśmy wyjaśnienie skąd tu tyle osób, które zachowują się jakby były napromieniowane.

Śmiech. Nie śmiał się tylko siedzący w kątku  sali początkujący fizyk, który rozwinął nieco temat.

- To jest możliwe, czytałem o takim miejscu. Rudy uranu na całym świecie mają dokładnie 0,72% uranu-235, niezależnie od miejsca w którym się znajdują. Taka wartość jest stała zarówno dla wszystkich złóż na Ziemi, jak i Księżycu, czy nawet dla meteorytów. Z wyjątkiem okolic Oklo. To złoże bowiem ma tę zawartość taką, jakby było wypalonym paliwem jądrowym. Oklo to miejscowość w Gabonie leżąca na zachodnim wybrzeżu środkowej Afryki , a tamtejsza kopalnia uranu jest dowodem na to że ok. 2 mld lat temu działał tam powstały naturalnie reaktor jądrowy .

- Co?

- Nie było to łatwe, musiały zaistnieć sprzyjające okoliczności. Pierwszym warunkiem było to, by wielkość złoża uranu przekraczało średnią długość, jaką pokonują neutrony wywołujące rozszczepienie. Wiemy, że jest to odległość wynosząca co najmniej 66 cm, bo tylko taka gwarantuje, że neutrony wydzielane przez jedno jądro podczas rozszczepienia zostaną pochłonięte przez inne przed ucieczką z żyły uranu. Drugim warunkiem była obecność uranu-235 w wystarczającej ilości. Problem w tym przypadku jest taki, że mówimy o silnie radioaktywnym izotopie, rozpadającym się aż sześciokrotnie szybciej niż uran-238. Trzecim niezbędnym elementem jest obecność substancji, która mogłaby spowolnić wydzielanie się neutronów podczas rozszczepiania jądra uranu, aby równocześnie wyzwalać rozpad innych jąder. Na samym końcu istotny jest natomiast brak zanieczyszczeń w postaci znaczącej ilości boru i litu, które powodowałyby zatrzymanie jakiejkolwiek reakcji jądrowej.

Do rozmowy włączył się barman.

- Naturalnie działający reaktor jądrowy? Kurde, przecież nie wypiłeś jeszcze dzisiaj tak dużo.

- Tak właśnie było, to był samoczynny, powtarzalny, trwający setki tysięcy lat proces rozszczepiania jądrowego.

- A może od wczoraja cię trzyma – drążył barman – przecież dosyć późno zostałeś wyniesiony, właściwie to tuż przed zamknięciem.

- Dodatkowym dowodem jest to, że po przebadaniu próbek, ujawniono w nich śladowe ilości innych pierwiastków, które były zatopione w rudzie. Ich procentowy udział był prawie identyczny jak tych, znajdujących się w wypalonym paliwie jądrowym, zużytym przez elektrownie – niewzruszony kontynuował opowieść fizyk.

- Więc skoro w Afryce działał, to i u nas mógł działać, a co my gorsi?

- Ale ty jesteś małomądry że wierzysz w takie opowieści.

- Ja małomądry? Ja? Ożeż ty…

Dalszą część dyskusji zagłuszyła ekipa sprzątająca, która przed lokalem urządziła sobie manewry, poza ubranymi w jaskrawe kamizelki sprzątaczami niedbale zamiatającymi chodniki przyjechał specjalistyczny sprzęt, którego ulubionym zajęciem było wygarnianie kurzu z przestrzeni przykrawężnikowych. Prawdopodobnie poza producentem tych zamiatarek oraz właścicielami firm sprzątających nie ma na świecie nikogo, kto mógłby uważać, że jest to czynność potrzebna, przeciwnie, wydaje się być szkodliwa, zdziwiony i zaskoczony kurz i brud który przecież spokojnie sobie leżał nie znika przecież po takim wymieceniu, lecz może wpłynąć niekorzystnie na zdrowie osób, które akurat znajdą się w okolicy. W tym przypadku wymiatarka prawdopodobnie ustawiona była na maksymalne obroty, bo po chwili za oknem zrobiło się szaro i ciemno.

- Zakurzyli że ho ho.

- A niech ich.

Zdezorientowany początkowo kurz postanowił trzymać się razem, uformował coś na kształt wirującej tarczy, zaczął się porządkować, niczym w teorii o samoporządkujących się układach, czarne elementy w środku, dookoła jasne, a na obrzeżach wręcz pomarańczowe. Wyglądało to jak olbrzymie oko, które unosi się do góry, rozglądając się dookoła.

- Niezłe zamieszanie – zauważył Cybul.

- Podręcznikowy chaos, z którego nie wiadomo co się wyłoni. – przytaknął Indianin. – Również po rozprawieniu się z pieniędzmi może być na świecie lekki chaos, chcielibyśmy już teraz zacząć promować styl życia, nazwijmy to – bezpieniężny. Macie w Polsce jakieś organizacje, którym taka idea mogłaby być bliska?

- Tak to nie słyszałem, jedynie jakoś już ponad 5 lat temu spotkaliśmy w Kazimierzu nad Wisłą, takiej turystycznej miejscowości, na jednym z wypadów grupę ludzi żyjących w podobny sposób, zgodnie z naturą i słowiańskim duchem.

- Masz z nimi kontakt?

- Nawet jakiś czas temu dzwonił do mojej Babci ich wódz, Mścisław, gdy się poznaliśmy nie miałem jeszcze telefonu komórkowego więc zostawiłem numer stacjonarny jako namiar, podał aktualny numer do siebie z prośbą żeby oddzwonić, no ale jakoś się jeszcze nie udało.

- Fakt że ma telefon świadczy o tym że tak całkowicie od cywilizacji i technologii się nie odcięli.

- No minimalizują to po prostu na ile się da, a wy jak wyobrażacie sobie życie ludzi, gdy już nie będzie pieniędzy?

- Powiedzmy że mamy inwestora, który jest w stanie zadbać o potrzeby każdego człowieka na ziemi, te istotne potrzeby.

- OK, próbujcie.

- Skontaktujesz mnie z …. Co to za imię?

- Mścisław.

- Trudne imię, to coś znaczy?

- Powiedzmy, Master of revenge.

- To z pewnością właściwy człowiek.

Udało się skontaktować z właściwym człowiekiem który bardzo się ucieszył, dodatkowo okazało się że jest możliwe spotkanie, gdyż już od dłuższego czasu wybierał się do radomskiego Muzeum Wsi Radomskiej i ciągle coś mu wypadało, więc okazja była wyborna, umówili się spontanicznie na następny dzień.

Spotkali się na miejscu. Teren na którym znajdowało się kilkadziesiąt niezwykłych, świetnie utrzymanych obiektów usytuowany był w malowniczym, pofałdowanym terenie na południowo-zachodnich obrzeżach miasta, w dolinie rzeki Mlecznej. Skansen powstał w celu zachowania dla następnych pokoleń dziedzictwa kulturowego Ziemi Radomskiej, krainy leżącej na południe od Południowego Mazowsza. Znajdowało się w nim również wiele ciekawych eksponatów przybliżających życie z dawnych lat. Kolekcje pojazdów i maszyn rolniczych, przykłady sztuki ludowej, naczynia, tkaniny, dodatkowo skansen bartniczo – pszczelarski, spichlerze, kuźnie, dwory, zagrody, czworaki, wiatraki – to wszystko sprawiało że odwiedziny w tym miejscu mogły być traktowane jak swego rodzaju podróż w czasie.

- Raduje się dusza na taki widok – już z daleka ocenił Mścisław.

- Jeszcze bardziej, jak ktoś ma trzy dusze – dodał Indianin.

- Masz trzy dusze? – zdziwił się Słowianin.

- Zgadza się.

Obaj panowie od początku znajomości złapali dobry kontakt, można było odnieść wrażenie że nadają na tych samych falach i z każdą chwilą przestrzeń w której mogli się porozumiewać rośnie.

Przy wejściu na teren obiektu niespodzianka.

- Jak to nieczynne?

- Normalnie, nieczynne ze względu na brak otwarcia , to chyba logyczne – wytłumaczył ochraniacz.

- A o której godzinie nastąpi otwarcie?

- Trudno powiedzieć, kręcą jakiś film, więc dopiero jak nakręcą, obiekt zarezerwowany.

- To może chociaż na chwilę byśmy weszli?

- Taka możliwość jest niemożliwa.

Rozczarowanie było spore.

- Kurcze, mogłem się upewnić czy będzie otwarte, w jakich godzinach. – zamartwiał się Mścisław.

- Spokojnie, po prostu są siły które wszystko starają się utrudnić, to nie do przewidzenia, zresztą gdybyśmy tu nie przyjechali to prawdopodobnie żaden film nie byłby kręcony a obiekt normalnie byłby dostępny.

- Myślisz? – mina Mścisława była przynajmniej zdziwiona.

- No to idź zapytaj ochraniacza o której filmowcy przyjechali, obstawiam że chwilę przed nami – kontynuował Cybul.

Poszedł sprawdzić.

- Jest jeszcze ciekawiej, nawet jeszcze nie przyjechali, tylko dyrektorka dzwoniła że przyjadą i obiekt ma być niedostępny dla zwiedzających.

- Sam widzisz.

Po chwili okazało się, że Słyszący Różne Głosy wzrok też ma nienajgorszy, dostrzegł w oddali dwie postacie, które machając dłońmi ewidentnie nawoływały rozczarowanych turystów.

- Zobaczcie – wskazał pozostałym.

- Kto to?

- Chodźmy sprawdzić.

W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą były dwie nawołujące osoby udało się odkryć przerwę w ogrodzeniu, krótka narada:

- Co robimy?

- Zwiedzamy.

Dwie osoby cały czas były w zasięgu wzroku, niezmiennie nawoływały, tym razem jakby zapraszając do jednej z chatek. Turystów nie trzeba było specjalnie namawiać, po wejściu do środka można się było przyjrzeć „przewodnikom”, którzy siedzieli przy stole obok siebie.

- Manitu! - Słyszący Różne Głosy był wyraźnie zaskoczony.

- Perun! – Mścisław był wyraźnie zaskoczony.

Za nimi stał jeszcze ktoś – postać była mocno zakapturzona, ledwie można było dostrzec rysy twarzy, próżno było szukać ust, które wydały mocny, ale trochę zachrypnięty głos.

- Dobrze że przyszliście. Usiądźcie przy stole – zaproponował i sam zrobił to samo.

Pytające spojrzenia spowodowały, że zakapturzona postać kontynuowała.

- Przed wami trudne zadanie, łatwiej będzie je wykonać jeśli będziecie współpracować, musicie naprawić życie na waszej planecie, musicie sprawić, żeby ludzie mieli spokojne umysły, nie zaśmiecane niepotrzebnymi problemami.

- Postaramy się.

- Potrzebne jest więcej miejsca na dane. I powinny być one przechowywane we właściwy sposób.

- Czyli że co.

- Czyli że trzeba więcej myśleć, albo chociaż częściej, i w lepszy sposób przetwarzać. No i starać się żeby nie przekazywać informacji na niepewnych nośnikach. Od lat jest z tym problem, zresztą dotyczący również waszych, ludzkich spraw, na przykład tak jak kiedyś zapisywanie na mało trwałych rodzajach drewna. Nie dziwi Cię to że nie przetrwały żadne ogólnodostępne słowiańskie zapiski? – pytanie ewidentnie było skierowane do Mścisława.

- To fakt, jest to zastanawiające, przecież wszystkiego nie można było zniszczyć.

- No właśnie, niewłaściwy dobór materiału, a przecież cywilizacja słowiańska była jednak mocno rozwinięta, a w niektórych zagadnieniach wręcz zaawansowana. Szczęśliwie nie wszystko przepadło, ocalała np. Wielka Księga, która jeszcze niedawno była przetrzymywana na tych ziemiach.

- Słyszałem o Wielkiej Księdze – pokiwał głową Mścisław. – A z tym niewłaściwym doborem drewna, to przecież przypadek, każdemu się mogło zdarzyć.

- Kim jesteś? – zapytał zakapturzonego Indianin.

- Jestem kimś w rodzaju koordynatora.

- Tego muzeum?

- Wszystkiego.

- Czy jest możliwe..- Cybul zawahał się - Czy jest możliwe że już się gdzieś spotkaliśmy?

- Jeśli myślisz że tak jest, to dokładnie jest tak, jak myślisz że jest.

Manitu i Perun nic nie mówili, siedzieli bez ruchu. Ktoś mógłby pomyśleć, że są do siebie dość podobni, odmienne są tylko ich stroje.

Za oknem coś zaczęło hałasować, mocny wiatr otworzył drzwi, wszyscy wyszli na zewnątrz.

Pięć wiatraków znajdujących się na terenie skansenu zaczęło jednocześnie pracować, wir który wytworzyły wciągnął Manitu, Peruna oraz Zakapturzonego.

Nagle zza rogu wybiegł roztrzęsiony ochraniacz, wymachując jakimś groźnym przedmiotem i wykrzykując.

- Ręce do góry, nie ruszać się.

Zbliżył się.

- Co wy tu robicie? – rozpoczął śledztwo.

- My z filmu – spokojnie wyjaśnił Cybul.

- A, to wy. A jak tu weszliście?

- Trzeba było uważać! Jak wy tu pilnujecie, przecież my będziemy mieli drogi sprzęt, rekwizyty, a wy co?

Ochraniacz przeprosił i sobie poszedł.

Mścisław oraz Słyszący Różne Głosy rozmawiali przez dłuższy czas, można było przypuszczać, że właśnie powstaje jakiś plan.

Korzystając ze sposobności oraz tego że wiatr zelżał udało się pozwiedzać to urokliwe miejsce.

Słyszący Różne Głosy dopytywał Mścisława o Wielką Księgę.

– Ktoś mi opowiadał o jej niezwykłych właściwościach, tajemnicach które skrywa oraz ciekawych opowieściach, jedna z nich dotyczyła nawet tych ziem, a dokładnie była o podróżnikach w czasie, bo tak są opisani, podróżnikach w czasie którzy odwiedzili te ziemie ponad tysiąc lat temu, kobieta i mężczyzna, coś badali, mieli dziwne ubiory i narzędzia, podobno w ich czasach te tereny były dla nich niedostępne do badań, a maszyna do podróży w czasie którą dysponowali była dość prymitywna i umożliwiała skoki jedynie o 1000 lat lub wielokrotność tysiąca, więc ok. roku nr.900, według aktualnie najpopularniejszego kalendarza, badali okoliczne tereny, a dokładniej to ona badała, bo jej kompan był chyba śpiewakiem, siedział i śpiewał w kółko to samo, takie OMMMMMM.

- Jest taka mantra, OM – zauważył Cybul.

- W każdym razie chyba jej się udało, bo w pewnym momencie zaczęła cieszyć się i podskakiwać krzycząc głośno RAD, RAD, RAD! – ciesząc się czymś srebrzystym i lśniącym.

- No jeśli faktycznie w tych okolicach był uran, to całkiem możliwe, przecież Rad występuje naturalnie w rudach uranu.

- Wielka Księga opisuje to dość zabawnie, oboje darli japy, ona: RAD, on: OM, i tak na przemian, usłyszał to przejeżdżający na jakimś dziwnym zwierzęciu założyciel grodu, któremu tak to jakoś dźwięcznie zabrzmiało, że postanowił anulować dotychczasową jego nazwę, od tej pory gród nazywał się RAD OM.

- Mówisz to zupełnie jakbyś osobiście czytał Wielką Księgę, albo nawet był na miejscu w trakcie tych wydarzeń – zauważył Słyszący Różne Głosy.

Mścisław uśmiechnął się tylko.

- Archeolodzy odkryli, że ludzie żyli na tych ziemiach już ponad 6 tysięcy lat temu – dodał.

Reszta dnia upłynęła w typowo radomskim stylu, po słabo przespanej nocy Indianin wyruszył w swoją podróż do Komańczy.

- Może pojedziesz ze mną? – zaproponował Cybulowi.

- Może następnym razem, teraz muszę się zająć rodziną.

Słowianin natomiast został w mieście nad Mleczną jeszcze trochę, i nie mógł się nadziwić.

CDN.

Zapraszam na mój fanpejdż

https://www.facebook.com/profile.php?id=100068284367721

  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Jeżeli nie potrafisz żyć wedle powszechnie przyjętego ludzkiego schematu

praca-dom /kościółek/-rodzina-hobby-urlop-praca-dom /kościółek/-rodzina-hobby-urlop

i tak aż do emerytury - i do grobu

to żyj sobie wedle swego własnego widzimisię w najlepsze i na zdrowie!

Warunek jest jeden:

RÓB TO WYŁĄCZNIE NA KOSZT WŁASNY
avatar
Absorbowanie nawalonym/napitym sobą służb takich jak straż ogniowa, policja, carabinieri, chirurgia urazowa, sokiści, straż miejska, MOPS, GOPS, WOPR, GOPR i TOPR et cetera, et cetera

jest nieustannym nadużyciem w sytuacji, kiedy jedynym twoim zajęciem jest /jak w znanej discopolowej piosnce/ "wolność, browar i swoboda - i dziewczyna młoda":

nie zarabiasz, nie odprowadzasz podatków, nie ciułasz w ramach ZUS itd., itd. i nic tylko pieniądz, swój skrupulatnie wyliczony czas i energię trwonisz, to jakim prawem kaduka oczekujesz, że będą się tobą wszyscy oni zajmować??

Inteligentny alkoholik (a jedynie o takich mowa w tekście) jest na tyle inteligentny, by rozumieć zasadę, leżącą u podstaw każdej umowy społecznej,

która głosi /pi x drzwi/ co następuje:

ile do wspólnoty ludzkiej wnosisz - tyle z niej otrzymujesz /i ani centyma więcej!/
© 2010-2016 by Creative Media
×