Przejdź do komentarzyRozdział 11 Zasadzka
Tekst 11 z 17 ze zbioru: Tom1 - Przebudzenie mocy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-02-04
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń97

Kawałek – ile to jest według wróżek?, zastanawiała się Rozalia. Od rozstania z Frydą minęło parę godzin, tak się jej przynajmniej wydawało, a końca ścieżki nie widzieli. Czarodziejkę najbardziej denerwowało, że nie wiedziała, ile czasu minęło w Magicznych Krainach podczas ich pobytu na terenach wróżek, i jaka była teraz tam pora. Nad Łąką Motyli  słońce świeciło bezustannie, nie zmieniając przy tym swojego położenia, przez co nie mogła z niego nic odczytać.

Rozalia obejrzała się przez ramię. Gdy Lenard dołączył do niej i Miry, zauważyła, że Sebastian z Danielem idą coraz wolniej, aż w końcu zostali daleko w tyle. Nawet ona domyśliła się, że chcą pobyć sami. Nie dziwiło ją to, przyszłość była niepewna, mogły to być ich ostatnie wspólne chwile.

Gdy Miriam w końcu się zmęczyła i przestała paplać o miłości, co Rozalia przyjęła z ulgą, sama zaczęła rozmyślać o uczuciach, jakie jej towarzyszyły od poznania przyjaciół. Pierwszy raz czuła, że na kimś jej zależy, chciała ich chronić. Był to według niej dowód, że miała w sobie dobro. Uczepiła się go, jakby mogło to uchronić jej serce przed drzemiącym w niej złem. Wierzyła, że przyjaciele też naprawdę ją lubią. Tylko czy ona na to zasługiwała, skoro coś w niej mogło zniszczyć pokój w Magicznych Krainach? Usilnie starała się zrozumieć samą siebie, co nie należało do łatwych zadań. Targały nią sprzeczne uczucia. Słuchać rozumu, czy serca? Jeśli tego drugiego, to powinna odrzucić wszystko, czego ją dotychczas uczono, a to było bardzo trudne. Dlaczego te uczucia muszą być tak skomplikowane?, westchnęła w duchu.

Odruchowo popatrzyła na Lenarda. W dalszym ciągu szedł on w środku między nią a Mirą. Chłopak był wyższy od niej, kroczył zamyślony, z wysoko podniesioną głową, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w dali. Wyglądał nienagannie, jak z obrazu. Rozalia już wcześniej zastanawiała się nad jego pochodzeniem. Według niej kolor jego oczu, przypominający jej błękitną Rzekę Snów, musiał odziedziczyć po rodzicu mieszkającym w Krainie Mgły. Czarne włosy posiadali mieszkańcy dwóch krain. Lenard nie miał skośnych oczu, więc wykluczyła Krainę Pustyni, a zatem jego drugi rodzic pochodził z Krainy Lodu. Subtelnie opalona skóra pięknie błyszczała się w świetle magicznego słońca – musiała być zatem połączeniem czarnej i bladej karnacji jego rodziców. Przejął od nich wszystko, co najlepsze, nawet jego charakter o tym świadczył – chłopak był dobry i zabawny. Rozalio, ogarnij się, skarciła się w głowie, bo zaraz się okaże, że jest krystaliczny, a tacy ludzie nie istnieją.

– Gapisz się – szepnął Lenard.

Zmieszana szybko odwróciła wzrok. Jak zawsze w krępującej sytuacji, jej twarz mimowolnie zapłonęła. Chłopak nachylił się do czarodziejki. Poczuła jego oddech na karku i zesztywniała.

– Zgadłaś, moja matka pochodzi z Krainy Lodu, a ojciec z Krainy Mgły – szepnął Lenard do ucha Rozalii. Niby przez przypadek subtelnie musnął jej skórę ustami, a dziewczynę przeszedł dreszcz.

– Skąd… – wydukała.

– Znam cię lepiej, niż myślisz – oznajmił Lenard i puścił jej oczko. Wtedy dostrzegł jej rumiane policzki i nie mógł się powstrzymać. – Ale ty masz do mnie słabość. – Oburzona Rozalia chciała zaprzeczyć. Tak naprawdę nie wiedziała, czy na innych chłopców też tak reagowała, bo poza Danielem i Sebastianem, których z wiadomych względów nie brała pod uwagę, innych mężczyzn tak dobrze nie znała. Poza tym żaden z nich tak bezwstydnie jej nie prowokował jak Lenard. Chłopak mówił dalej, nie pozwalając dojść jej do słowa: – Nie zaprzeczaj, to bez sensu. Czytam z twojej twarzy i ciała jak z otwartej księgi. Chcę, żebyś wiedziała, że nie zamierzam cię skrzywdzić. Miłość nie przychodzi na zawołanie. Sama pomału odkryjesz, co czujesz. Nieistotne co twierdzą wróżki, ja wiem, że tam na górze będziesz po naszej stronie, bo ty umiesz kochać, mimo że sama o tym jeszcze nie wiesz. – Lenard uśmiechnął się do Rozalii i dodał: – Kiedy to wszystko się skończy, to zabiorę cię na tańce. Musisz co nieco nadrobić.

– Dziękuje za te słowa, potrzebowałam ich. Skoro ty we mnie wierzysz to może już czas, aby i ja przestała wątpić w swoje człowieczeństwo.

Lenard objął Rozalie i przytulił jej głowę do ramienia, a gdy go nie odtrąciła, pocałował ją w czoło.

– Co do naszego spotkania, muszę to przemyśleć. Duża konkurencja – oznajmiła, śmiejąc się Rozalia.

– Twoja moc ma taki zasięg, że szybko rozprawisz się z konkurencją – odparł Lenard.

Para zachichotała.

– Ciekawy pomysł – odparła Rozalia i zamilkła, a po chwili dodała: – Ty też na siebie uważaj. Lepiej nie denerwować dziewczyny, która włada tak wielką magią.

Rozalia osunęła się od chłopaka i uniosła głowę. Chciała zobaczyć, czy się jej boi. Wyluzowany Lenard, z szerokim uśmiechem popatrzył jej prosto w oczy.

– Nie boję się ciebie. Poza tym uwielbiam, gdy się złościsz. Wyglądasz wtedy przeuroczo, a dla takiego widoku warto troszkę pocierpieć – wyznał Lenard i zachichotał, słysząc jej westchnięcie.

Na twarzach trójki przyjaciół pojawiły się uśmiechy. Z wyraźnym ożywieniem ruszyli ku ciemnej ścianie, która w porze nocnej znaczyła granicę wiecznie oświetlonych ziem wróżek. Rozalia zastanawiała się, ile spędziliby dni poza światem Magicznych Krain, gdyby czas w obu miejscach płynął tak samo. Jednak żadna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy, straciła poczucie czasu. Dzięki magicznym kwiatom, którymi ugościły ich Motyle, mieli dużo energii i nie musieli tracić czasu na odpoczynek. Kiedy wkraczali na teren wróżek, za plecami zostawili zmierzch, musiało minąć raptem parę godzin, bo krajobraz przed nimi zwiastował rychły świt. Rozalię bardzo to cieszyło. Kamieniste podłoże góry zdecydowanie szybciej przejdą w towarzystwie słońca, które oświetlając im drogę, pomoże w pokonaniu zapewne niejednej napotkanej przeszkody.

Gdy wojownicy doszli na koniec ścieżki, przystanęli. Przekładając nerwowo nogami, oglądali się za Danielem i Sebastianem, na których zgodnie postanowili poczekać. Zakochani mężczyźni, gdy tylko dostrzegli koniec łąki przyspieszyli kroku. Chcieli jak najszybciej dołączyć do reszty, aby wspólnie przystąpić do dalszej części podróży.

– No nareszcie! Ile mam na was czekać? Niedługo korzenie tu zapuszczę. Już mnie znudziła ta droga, może dla odmiany zacznie się coś w końcu dziać! – warknęła Mira. Po nużącej drodze jakby się przebudziła.

Mężczyźni, trzymając się za ręce, dołączyli do towarzyszy. Z uniesionymi brwiami popatrzyli na naburmuszoną księżniczkę. Niespecjalnie przejęli się jej słowami, a gdy tupnęła nogami, jak mała, obrażona dziewczynka, zaśmiali się na całe gardło.

Gołym okiem dało się zauważyć, że podarowany przez wróżki czas dobrze wykorzystali. Rozmowa w cztery oczy była im potrzebna, a rumieńce na jasnej twarzy Daniela oznaczały, że już zapomniał o przewinieniu partnera. Najwidoczniej ten mu wszystko wynagrodził. Sebastian, chcąc jeszcze bardziej rozzłościć Miriam, dłonią potargał jej złote włosy. Poirytowana dziewczyna zaczęła wymachiwać rękami, próbując odgonić od siebie przyjaciela, jakby był natrętnym owadem.

– Księżniczka to chyba miała inne wyobrażenie o tej wyprawie – stwierdził Lenard. Wyciągnął miecz z pochwy i zgrabnie zaczął wymachiwać nim, jakby zadawał ciosy niewidzialnemu wrogowi. – Oczekiwałaś codziennych walk, które przyniosą ci chwałę w co najmniej trzech Magicznych Krainach, bo na Krainę Pustyni nie liczyłbym na twoim miejscu. Kwiaty rzucane pod nogi w geście uznania za dokonania na polu walki, dla najlepszej wojowniczki z Krainy Słońca, której legenda... – Mężczyzna nie mógł już dłużej powstrzymać ataku śmiechu. Zmuszony przerwał swoją opowieść, dając tym samym szanse dziewczynie do odgryzienia się żartownisiowi.

– Ha, ha, ha bardzo śmieszne. Ty mnie lepiej, Lenardzie, nie denerwuj, bo zaraz pokażę ci najlepszą wojowniczkę z Krainy Słońca, jak wylądujesz w tych pięknych kwiatach. Coś mi się zdaje, że one nie będą tak czule cię gryzły jak Fryda.

Mężczyźni wybuchli śmiechem. Rozalia starał się zachować powagę, ale kąciki jej ust mimowolnie szły do góry. Poważna Miriam patrzyła na nich karcąco, jak rodzic na swoje niedojrzałe dzieci. Uznała, że tym razem to ona musi być mądrzejsza. Prawda jest taka, że ja w ogóle jestem od nich mądrzejsza, choć im wydaje się inaczej, pomyślała.

– Skończyliście? Możemy już iść ratować nasze krainy, czy odpuszczamy? – zapytała rzeczowo Miriam.

Przyjaciele spojrzeli na księżniczkę. Widząc jej poważną minę, nieco się zawstydzili. Tym razem racja leżała po jej stronie. To nie był odpowiedni moment na takie żarty. Lenard, chcąc się zrehabilitować, odłożył miecz do pochwy i już opanowany ruszył pierwszy. Za nim przepchała się Mira. Rozpychając się rękami, niby przypadkiem mściwie uszczypnęła Sebastiana, który chciał przejść drugi. Uzdrowiciel uśmiechnął się pod nosem, widząc małą złośnicę, która nie zaszczyciła go choćby jednym spojrzenie, tylko szła z wysoko podniesioną głową. Kurtuazyjnie ustąpił jej pierwszeństwa. Następnie przepuścił Daniela i Rozalię, która podziękowała mu lekkim skinieniem głowy. Nie oglądając się za siebie, Sebastian ruszył za przyjaciółmi w ciemność.

Gdy tylko wojownicy opuścili świat Motyli, ścieżka znikła. Kwiaty w magiczny sposób wróciły na swoje miejsce, uniemożliwiając im powrót. Jednak oni się tym nie przejęli. Żadne z nich nawet nie pomyślało o zawróceniu do domu. Przystanęli. Potrzebowali chwili, aby oczy przywykły do ciemności, która chwilowo ukrywała ich cel podróży.

– Dlaczego słońce z terenów wróżek, nie dociera tutaj. Chociaż odrobinę powinno oświetlać krawędź tych ziem, prawda? – spytała Mira.

– Słyszałaś królową Mirelę. Ich ziemie nie należą do naszego świata – odparł Daniel.

– Gdy Bóstwa stworzyły nasze krainy, moc Wulkanu przyciągnęła wiele magicznych istot, które nie posiadały albo chciały opuścić swoje światy. Osiedliły się one wokół magicznej góry. Motyle to co innego. Tak naprawdę nikt nie wie, gdzie jest ich świat, poza Bóstwami i oczywiście wróżkami, które tego nie zdradzą, bo wiąże je przysięga. Moc Motyli jest tak duża, że ich świat jest jakby zakotwiczony w niezliczonej liczbie innych światów. Tam, gdzie nas dziś zaprosiły, bo nawet tam bez tego też nie można tak po prostu wejść, to był tylko taki jakby przedsionek. Dzięki takim miejscom mogą one swobodnie przemieszczać się między światami, co ułatwia im dbanie o przyrodę. Wierzcie mi, ten wielokilometrowy fragment łąki, który przeszliśmy, to tylko maleńki kawałeczek ich przeogromnych ziem – opowiedział Sebastian.

– A jakiś człowiek był w ogóle w ich świecie? – zapytała ciekawa Mira.

– Tak, Lenard – odpowiedziała Rozalia.

Przyjaciele zachichotali.

– To prawda, ale jak każdy zostałem wprowadzony tam przez, jak to ujął Sebastian, przedsionek. Żałuje, że do ukrytego przez magię świata Motyli nie mogę wejść bezpośrednio. Zaoszczędziłoby mi to fatygi, i co najlepsze spotkania z potworami Errare. A przez ten mały kawałek magicznej łąki, to gdyby liczyć na nasz czas, szliśmy, jakieś dwa dni. Dobrze, że wróżki kwiatami tak chętnie się podzieliły, bo inaczej to byłaby masakra – skwitował Lenard.

Reszta towarzystwa wytrzeszczyła oczy. Nie zdawali sobie sprawy, że tyle czasu zajęłoby im przejście łąki. Na całe szczęście czas u wróżek biegł wolniej. Rozalia miała ochotę zapytać Lenarda skąd to wie, ale zrezygnowała. Wiedziała, że za całą jego wiedzą o wróżkach na pewno stoi Fryda, a o niej nie miała ochoty już rozmawiać.

– No dobrze, wróżki nie lubią nieproszonych gości, a inne światy, jak można odwiedzić? – spytała Mira.

– Dzięki magii, tak jak robią to wróżki. Czy wy w Krainie Słońca nie posiadacie biblioteki? – zapytała Rozalia.

– Owszem posiadamy, ale u nas książek o tak ciekawej tematyce nie uświadczysz. – Daniel w ciemności pokręcił głową, wolał przemilczeć kłamliwe słowa siostry. Sebastian zachichotał, ale również się nie odezwał. – Ważniejsze jest to, czy dzięki twojej magii możemy przenieść się do innego świata? Ja bym bardzo chciała zobaczyć inne światy – zapiszczała Mira.

– Widziałam zaklęcie, które umożliwia takie podróże między światami, ale to jest bardzo zaawansowana magia – odparła czarodziejka.

– Gdy już pokonamy czarnoksiężnika, to możemy spróbować odwiedzić jeden z takich światów – stwierdziła rozmarzonym głosem Mira i entuzjastycznie podskoczyła, mocno łapiąc Rozalię za ramię.

– Pożyjemy, zobaczymy – odpowiedziała rozbawiona Rozalia. Pocierając obolałe ramię, zastanawiała się, skąd u tak małej osoby tyle siły.

Do Wulkanu zostało im zaledwie parę kilometrów. To niedużo, zważywszy, ile drogi mieli już za sobą. Wojownicy rozważali użycie pochodni, ale uznali, że niewielkie światło, które by im ona dała, nie oświetliłoby drogi, aż pięciu osobom. Poza tym świt miał nadejść lada chwila, z każdym momentem widoczność stawała się coraz lepsza, wystarczyło tylko cierpliwie poczekać.

Gdy czerwone słońce rozświetliło miejsce, w którym się znaleźli, ich oczom ukazała się urocza, zielona polana. Rosnące tu krzaki pokrywały zielone i niebieskie listki w kształcie łezki, a ich cienkie gałązki uginały się pod ciężarem owoców. Daniel pierwszy ruszył polną ścieżką. Miała ich ona zaprowadzić prosto do góry. Zatrzymał się przy najbliższym krzewie. Zerwał z niego garść białych, małych kuleczek i zadowolony podniósł rękę w kierunku ust. Sebastian, gdy to zobaczył, szybko podszedł do niego i wytrącił mu owoce z ręki. Zszokowany zachowaniem partnera książę, stał, patrząc na pustą dłoń.

– Co ty wyprawiasz? – wydukał Daniel, gdy w końcu otrzeźwiał.

– Pomyślałeś, że mogą być trujące ? – odpowiedział pytaniem poddenerwowany Sebastian.

– To jest owoc muri, on nie jest trujący. Znasz mnie, nigdy nie wziąłbym do ust czegoś, czego nie znam. Z tego, co czytałem, to jest bardzo smaczny owoc. – Lenard, który z dziewczynami dołączył do nich, przytaknął zajadają się owocem. – Nie dość, że w krainie Słońca jest biblioteka, to wyobraźcie sobie, że w porównaniu do Miriam, ja znam do niej drogę – wyznał Daniel, sięgając po kolejne owoce.

Przyjaciele zachichotali. Nietrudno było się domyśleć, że księżniczkę to częściej można było zobaczyć na zabawie, niż z nosem w książce. Miriam pokazała bratu język. Dobrze wiedziała, gdzie jest biblioteka, ale ona osobiście wolała praktykę od teorii. Biorąc przykład z Lenarda i Daniela, pozostali również rzucili się na krzewy. Zaintrygowana Rozalia zerwała owoc muri. W dotyku okazał się on chropowaty. Włożyła go do ust i przegryzła twardą skórkę. Na języku poczuła kwaskowaty sok, którego było zaskakująco dużo, jak na tak małą kuleczkę. Pyszne, pomyślała czarodziejka, i tak jak przyjaciele garściami zaczęła zrywać owoce objadając się nimi.

Na krzyk Miry, Rozalia poderwała się, wypuszczając z ręki zebrane chwilę wcześniej kuleczki, które rozsypały się po trawie. Odruchowo wyciągnęła miecz z pochwy i skierowała go w kierunku wskazanym palcem przez Miriam. Gdy zobaczyła, co przestraszyło przyjaciółkę, zachichotała, odkładając broń. Mężczyźni równie rozbawieni patrzyli na istotę, która wystraszyła księżniczkę.

– Nie bój się go, nic ci nie zrobi – powiedział Daniel.

Gdy wojownicy wyostrzyli wzrok, dojrzeli więcej istot. Miały bardzo dobry kamuflaż, więc nic dziwnego, że wcześniej ich nie zauważyli. Ich pulchne ciało w całości pokrywały długie włoski w takim samym zielonym odcieniu, co rosnąca na polanie trawa. Jedyne, co je zdradzało, to czarne jak węgiel oczy, które nie mrugały, tylko wpatrywały się w nieznajomych. Daniel, chcąc udowodnić siostrze, że i tym razem miał rację, pewnie podszedł do półmetrowego stworzenia. Ono również skierowało swoje krótkie nóżki ku niemu. W porównaniu do potworów Errare ono nie ostrzyło na swojego gościa zębów, wręcz przeciwnie, przymilająco otarło się o nogę Daniela, mrucząc przy tym słodko. Książę nachylił się do zwierzątka i łapiąc jego krótką łapkę, przywitał się z nim. Istota ufnie wystawiła okrągły łebek w jego stronę. Od razu zrozumiał, o co mu chodzi i pogłaskał gęstą czuprynę. W dotyku okazała się mięciutka.

– Jakie słodziutkie – zapiszczała Miriam.

Dziewczyny podeszły, żeby pogłaskać stworzonka. Gdy Rozalia kucnęła, jedna z istot ufnie przytuliła się do niej. Zaśmiała się na głos, gdy milutkie włoski połaskotały jej twarz.

– Ale co to jest? – zapytała Mira, głaszcząc dwie kolejne istoty, które podeszły do niej.

– Nie co, tylko kto. To Umaru. Żywią się owocami z krzewów, bo tak jak one, są niskie i bez problemu mogą dostać pożywienie. Łagodne i urocze magiczne istoty, pełno ich tutaj. Atakują tylko w obronie. Nie wszystkie istoty wokół góry są wrogo nastawione do gości – powiedział Lenard. Jako jedyny nie głaskał Umaru, tylko nadal objadał się owocami. – A ty, Danielu, skąd tyle o nich wiesz?

Lenarda dziwiła tak duża wiedza u księcia. Z tego co słyszał, to król Leon ograniczał swoim dzieciom dostęp do wiedzy o terenach wokół magicznej góry, aby nie pobudzać ich ciekawości. Chciał ich zatrzymać w Krainie Słońca, co do teraz robił skutecznie, bo nigdy dotąd jej nie opuszczali.

– W naszej bibliotece jest dużo książek o roślinach, czy różnych istotach, interesuje się tym. To oznacza, że jednak w Krainie Słońca można znaleźć książki o ciekawej tematyce, ale Miriam się o tym nie przekona, bo i tak tam nie zagląda – odpowiedział książę.

– Gdybym wiedziała, że takie książki mamy w swojej kolekcji, to z pewnością bym tam zaglądnęła – odparła dziewczyna oburzona oskarżeniami brata.

– Wątpię – szepnął Daniel bardziej do siebie niż siostry.

Nie chciał kłócić się z Miriam. Różnili się od siebie, ale mimo to bardzo się kochali. Po prostu inaczej ich wychowano. W czasie, gdy jego przyuczano do rządzenia, ją próbowano przygotować do roli żony, której wiedza o roślinach, czy magicznych istotach nie była potrzebna. Dlatego matka nie zachęcała Miry do czytania, wręcz przeciwnie, próbowała zająć jej głowę kobiecymi sprawami, co zresztą się nie udało. Ledwo Miriam odrosła od ziemi, a ciągnęło ją do męskich zajęć i oczywiście kłopotów. Matka starała się ukierunkować córkę na – jak mu często powtarzała – dobrą drogę, ale bezskutecznie. Z czasem rodzice poddali się, mając nadzieję, że wkrótce uparta Miriam zmądrzeje. Daniel nigdy nie powiedział tego matce, ale nie chciał, aby siostra się zmieniała. No może nie powinna szukać kłopotów, jak chociażby uciekać z bezpiecznego pałacu, aby wybrać się na Wulkan. Jednak dla niego i nie tylko, była światłem. To ona mu pokazała, że mimo ich pochodzenia nie muszą rezygnować z siebie. Daniel nigdy nikomu o tym nie mówił, ale to właśnie dzięki postawie siostry on sam odważył się być z Sebastianem.

Kiedy wojownicy napili się wody, którą zabrali ze sobą, pożegnali się z nowymi przyjaciółmi i ruszyli w dalszą drogę. Słońce przyjemnie grzało, a im bardziej zbliżali się do Wulkanu, tym mocniej odczuwali ciepło od niego bijące. Cienkie stroje bojowe idealnie sprawdzały się w panujących warunkach, a nieprzydatne jak dotąd płaszcze leżały na dnie toreb, czekając na swoją kolej. Rozkoszny, delikatny wietrzyk mieszał zapach krzewów i kwiatów z ziem wróżek i w porównaniu do magicznego słońca nie przejmował się żadnymi granicami, a tańcząc wokół góry, umilał wędrowcom podróż.

Czarodziejka gnała za Sebastianem i Lenardem. Dzięki długim nogom wysunęli się oni na przód, i jako pierwsi doszli do góry. Zagadani przystanęli, czekając na resztę towarzyszy. Ich kamienne twarze i żywa gestykulacja wskazywały na powagę prowadzonej przez nich konwersacji. Ciekawa Rozalia nastawiła ucha, aby usłyszeć chociaż strzępki ich rozmowy, ale znajdowała się za daleko. Ze złości kopnęła stojący na jej drodze kamień. Rozczarowana odwróciła się, wypatrując Miriam, która z kolei ze względu na swój niski wzrost została w tyle. Brat, solidaryzując się z nią, towarzyszył jej.

Łatwa i bezpieczna część podróży, okazała się taką tylko z pozoru. Nagle ostrze miecza zalśniło, odbijając promienie słońca, które precyzyjnie wymierzone w Sebastiana, oślepiło go. Chłopak głośno przeklinał, pocierając łzawiące oczy. W tym czasie drugi napastnik, próbując wykorzystać element zaskoczenia, skoczył na niego, gotowy zadać mu śmiertelny cios. Lenard zareagował błyskawicznie. Wyciągnął miecz i zablokował ostrze przeznaczone dla bezbronnego przyjaciela, ratując mu tym samym życie. Następnie z całej siły odepchnął agresora do tyłu, próbując odciągnąć go jak najdalej od Sebastiana. Mężczyzna zatoczył się do tyłu. Lenard delikatnie przekręcił głowę, aby sprawdzić, czy pozostali też zostali zaatakowani. Wtedy zauważył miecz wycelowany w swoje plecy. Szybko uskoczył w bok, ale nie udało mu się uniknąć zranienia w prawe ramię. Wściekły popatrzył na przecięty materiał, który odsłonił płytką ranę. Łachudry zapłacą mi za zniszczenie mojego ulubionego stroju bojowego, pomyślał. Był leworęczny, więc rana go nie osłabiła. Głośno oddychając, rzucił się na przeciwników, zasypując ich ciosami. Sebastian, gdy tylko odzyskał ostrość widzenia, równie zły ruszył mu z pomocą. Rozalia z mieczem w ręce już biegła im z odsieczą. O ile wyprzedzający ją Daniel nie był dużym zaskoczeniem, to machająca do niej Mira, która nagle dostała przypływu energii i jak na skrzydłach leciała do długo wyczekiwanej przez siebie walki, już tak.

Rozalia nie dotarła na pole walki. Wyrzucona w powietrze przez magiczną siłę, jak kukiełka wylądowała w krzakach, które nieco zamortyzowały upadek. Rozzłoszczona wstała szybko. Otrzepując się z liści i owoców muri, czujnie rozglądała się, poszukując atakującego ją czarodzieja. Magiczny człowiek się nie ukrywał. Podszedł, zatrzymując się naprzeciwko niej. Ona widząc czarny kaptur zasłaniający jego twarz, przekręciła oczami. Znowu to samo, pomyślała i odruchowo zerknęła na Lenarda, który wraz z Miriam świetnie się bawił, drażniąc się z przeciwnikiem. Wspomnienie pierwszego spotkania z Lenardem było bardzo żywe w jej pamięci. Jednak teraz wiedziała, że nie będzie tak miłej niespodzianki, bo pod kapturem ukrywał się wróg.

– Mistrz mówił, że masz wielką moc. Ponoć jesteś bardzo utalentowana, a dałaś się zaskoczyć. Czuję się wręcz rozczarowany.

Irytujący, piskliwy męski głos, który przemówił do Rozalii, potwierdził jej wcześniejsze przypuszczenia, co do płci przeciwnika.

– Skoro twój mistrz tak twierdzi, to najwidoczniej masz się czego bać. Jeśli ci życie miłe, to zwiewaj – warknęła Rozalia.

Czarodziejka ponownie zerknęła na walczących przyjaciół. Podzielili się oni na dwie drużyny i z łatwością radzili sobie z dwoma przeciwnikami. Bardzo chciała im pomóc. Była prawie rozczarowana, że jej nie potrzebują.

– Rozalia, Rozalia, Rozalia. – Czarodziej denerwująco przeciągał słowa. Zniecierpliwiona dziewczyna namiętnie tupała nogą. – Stoisz po złej stronie. Czarnoksiężnik jest już wśród nas, to twoja ostatnia szansa, aby do nas dołączyć.

– Czyli po stronie tchórzy? Którzy tak jak ty, boją się pokazać twarz – rzuciła pogardliwie Rozalia.

Mężczyznę musiały zaboleć słowa czarodziejki, bo jak na zawołanie, odrzucił kaptur do tyłu. Był on przeciwieństwem Lenarda. Miał jasną cerę i długie, mocno pofalowane blond włosy. Typowy wygląd mieszkańców Krainy Słońca. Rozalia oceniła, że musi być on nie dużo starszy od Lenarda.

– Zadowolona?

– To ty wybrałeś złą stronę – zaprotestowała Rozalia. – Stójcie, to czarodziej, poradzę sobie! – krzyknęła do przyjaciół, którzy już pokonali przeciwników i biegli jej z pomocą.

– Dobrze, popatrzymy sobie – stwierdził rozbawiony Sebastian, zacierając ręce.

Przyjaciele zatrzymali się w bezpiecznej według siebie odległości, ale na tyle blisko, aby mieć dobry widok. Liczyli na dobre widowisko.

Tymczasem czarodziej lekko przechylił głowę w bok. Gdy ujrzał martwych towarzyszy, policzek mu drgnął, nie potrafił ukryć złości. Nie spodziewał się przegranej. Szybko wyczarował żółtą nić, która natychmiast powędrowała w stronę Rozalii. Dziewczyna jednym ruchem dłoni, stworzyła czerwoną tarczę, blokując przeciwnika. Nagle nić mocy znikła, a na jej miejsce pojawiła się żółta mgła. Rozeszła się ona na wszystkie strony, subtelnie ograniczając im widoczność. Trwało to tylko moment, bo magia zaraz opadła, ale wystarczyło to mężczyźnie na ucieczkę. Rozalia zmarszczyła czoło. Przyjaciele patrzyli za czarodziejem, jedni rozbawieni, a inni kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Jednak jest tchórzem. – Rozalia jednym zdaniem podsumowała zachowanie nieznajomego.

– Dotarło do niego, że nie ma z tobą żadnych szans. Gdyby nie to, że nie mamy teraz czasu, dopadłabym go. Zdrajca z naszej krainy! – Mira prychnęła. – Jednak coś czuje, że jeszcze go spotkamy – stwierdziła zadowolona. Myśl o kolejnej walce napajała ją radością.

– Wówczas liczę na uczciwą walkę – odparła wojowniczo Rozalia, podnosząc z trawy miecz, który wypuściła z ręki, gdy wylądowała w krzakach.

– On nie miał zamiaru z tobą walczyć! – zakomunikował Lenard. – Jego zadaniem było zająć cię do czasu, aż jego towarzysze zabiją Sebastiana i Daniela. To byli dobrze wyszkoleni wojownicy. Wiedzieli, w którym miejscu przekroczymy Rzekę Snów. Czekali na nas. Jeden z napastników powiedział do drugiego, miało być ich dwoje. Więc o mnie i Miriam nie wiedzieli. To nie Onahi, a to znaczy, że…

Daniel wszedł mu w słowo.

– …w jednej z krain jest zdrajca. Wiem, że czarodziej i jeden z tamtych – palcem wskazał w kierunku ciał – są z naszej krainy, ale… i owszem nieliczni wiedzieli o mnie i Sebastianie, ale ja znam tych ludzi i nie wier…

Tym razem to Lenard mu przerwał:

– Danielu, nie bądź naiwny, w czterech Magicznych Krainach, aż roi się od zdrajców! Nieistotne, jaki mają kolor włosów czy skóry, będą próbować nas powstrzymać. Nas, bo na Rozalię ktoś na Wulkanie czeka. Cóż, już niedługo dowiemy się kto, i po co mu czarodziejka. Jednak ten, kto wysłał za wami morderców jest dobrze poinformowany, a więc musi znajdować się przy władzy. To Romin! – Przyjaciele sceptycznie popatrzyli na niego, każde z nich pomyślało o Minoru. – Nie róbcie takich min, jakbym był uprzedzony, mam dowód. Wcześniej nic nie mówiłem, bo musiałem być pewny, że mogę wam zaufać.

Ziemia zatrzęsła się tak gwałtownie, jak nigdy dotąd, wojownicy popatrzyli po sobie.

– Wyszedł! – krzyknął prawie Lenard.

– Chyba tak – wymamrotała Rozalia.

Wojownicy wiedzieli, że mieli jeszcze trochę czasu. Anastol po tak długim przebywaniu we wnętrzu Wulkanu będzie potrzebował chwili, aby w pełni odzyskać siłę. Zaczarowana góra po rzuceniu odpowiedniego zaklęcia z dodatkiem imienia ofiary, która oczywiście musiała być wtedy obecna na Wulkanie, wsysała go i usypiała. Tłumiła magiczną energię swojego więźnia, czyniąc go bezbronnym, dzięki czemu samodzielnie nie mógł się uwolnić.

Rozalia nauczyła się owego zaklęcia na pamięć, bo jej zadanie polegało na ponownym uśpieniu czarnoksiężnika. Najpierw, jednak musiała zbliżyć się do krateru, który w czasie zdrowienia czarodzieja z pewnością będzie dobrze strzeżony. W trakcie tej długiej drogi wojownicy opracowali plan. Teraz wystarczyło się go tylko trzymać, a wówczas wszystko mogło skończyć się po ich myśli. A wtedy ona będzie w końcu wolna.

– Ruszajmy! Opowiem wam wszystko po drodze – rozkazał Lenard.

Przyjaciele posłusznie podążyli za nim.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×