| Autor | |
| Gatunek | obyczajowe |
| Forma | proza |
| Data dodania | 2025-12-18 |
| Poprawność językowa | - brak ocen - |
| Poziom literacki | - brak ocen - |
| Wyświetleń | 21 |

— No pięknie się tutaj urządziliście. — Maja niespiesznie przechadzała się po przestronnym salonie, muskając palcami aksamitne obicie głębokiej sofy i ciężkie, welurowe zasłony. Gustowne umeblowanie i wytworne dodatki krzyczały o nowobogackim luksusie, który zupełnie nie pasował do obrazu Damiana, jakiego znała. Zapomniała, że w czwartki chłopak wciąż utrzymuje pozory i do późna przesiaduje na budowie.
W kuchni zastała Martę. Dziewczynka kończyła właśnie obiad, który brat przygotował jej dzień wcześniej. Usiadły przy kuchennej wyspie, ale atmosfera była daleka od pogodnej. Marta wydawała się przygaszona, wbijała wzrok w talerz, mechanicznie przesuwając po nim widelec.
— Martuś, co się dzieje? Jesteś dzisiaj taka cicha — zaczęła Majka, próbując wyczuć grunt.
Marta odłożyła sztućce i spojrzała na nią oczami, w których czaiła się wiedza zbyt ciężka jak na jej wiek.
— W nocy udawałam, że śpię — wyznała szeptem. — Słyszałam, jak Damian wrócił. Był... był roztrzęsiony. I cały we krwi, Maju.
Maja poczuła silne uderzenie gorąca. Serce zaczęło bić szybkim, niespokojnym rytmem.
— Może mu się coś stało w pracy? Może miał wypadek na budowie? — wykrztusiła, ale Marta natychmiast pokręciła głową.
— W środy pracuje w klubie. Poza tym, to nie była jego krew. Widziałam go rano, zanim wyszedł. Nie miał na sobie nawet zadrapania.
— Jesteś pewna, że to była krew? Może ci się przewidziało albo przyśniło, wiesz, umysł czasem płata nam figle…
Maja desperacko zaczęła szukać w głowie jakiegoś infantylnego usprawiedliwienia, bajeczki, która mogłaby uspokoić jedenastolatkę.
— Nie rób ze mnie głupiej! Nie jestem już dzieckiem, Maju! Widzę, co tu się wyrabia. Z jakiej uczciwej pracy człowiek mógłby pozwolić sobie na taki luksus z dnia na dzień? Na to mieszkanie, na te wszystkie rzeczy?! — Dziewczynka poderwała się z miejsca, machając ręką w stronę ekskluzywnych mebli, a jej głos drżał od gniewu i strachu.
— Widzieliśmy wczoraj Jakuba na mieście. Jest wrakiem. Nie spuszczaj wzroku! — warknęła do Mai, która szukała ratunku, patrząc pod nogi. — Ja wiem, że oni wpakowali się w jakieś ciemne interesy. Wiem, że Kubę spotkało coś strasznego, że ktoś go skrzywdził, a on się pogubił. Był tak naćpany, że ledwo mnie poznał.
Maja słuchała tego potoku słów, czując, jak w kącikach jej oczu zbierają się piekące łzy. Słowa Marty uderzały w nią z ostrością brzytwy, rozcinając wszystkie warstwy kłamstw, którymi próbowała się karmić.
Nagle Marta spoważniała jeszcze bardziej. Jej spojrzenie stało się zimne i oskarżycielskie.
— Dlaczego ty go też krzywdzisz? — zapytała cicho. — Przecież Kuba jest taki miły, taki dobry dla wszystkich. Dlaczego mu to robisz?
Maja zamarła, zupełnie zaskoczona tym pytaniem.
— Ja... ja nie rozumiem, o czym mówisz, Marta…
— Och, przestań! — ucięła dziewczynka, a na jej twarzy uwidocznił się szczery wstręt. — Od dawna wiem, że w tajemnicy przed Jakubem sypiasz z moim bratem. To jest obrzydliwe, Majka! To, jak go okłamujecie, kiedy on ledwo żyje!
Maja zerwała się z krzesła, jakby parzyło. Poczuła piekący wstyd, który oblał jej policzki purpurą. Czuła się obnażona, upokorzona przez dziecko, które jako jedyne miało odwagę nazwać rzeczy po imieniu.
Marta nie odwróciła wzroku. Patrzyła na starszą koleżankę z bolesną dojrzałością. — Powinnaś mu pomóc — rzuciła na koniec, gdy Maja chwytała już za torebkę, chcąc jak najszybciej uciec. — Pomóż mu, zanim będzie za późno. Bo Damian już chyba nie potrafi.
Maja czuła się rozdarta między dawnym uczuciem do Jakuba a lojalnością wobec Damiana i ich cichego sekretu. Układ z Damianem był prosty i bezpieczny, dopóki w grę nie weszły emocje związane z upadkiem Jakuba. Każdy z nich oferował inną cząstkę siebie; Jakub był jej bliski praktycznie od zawsze, ale to przy Damianie czuła nieczystą ekscytację. Chciała egoistycznie zatrzymać ich obu, choć miała bolesną świadomość, że ta gra nie może trwać wiecznie. Zdemaskowała ją nastolatka, której instynkt i trzeźwy osąd okazały się znacznie doroślejsze niż wszystkie kłamstwa, na których zbudowali swój mroczny trójkąt.
Ostrożnie położyła się obok niego, tuląc do siebie jego drżące ciało. Przyglądała się jego rysom, wygładzonym przez sen, szukając w nich Jakuba, którego kochała ponad wszystko. Jego mama wspomniała o gorączce i osłabieniu, ale Maja wiedziała lepiej — za tym bladym czołem i płytkim oddechem kryło się coś znacznie mroczniejszego niż jesienne przeziębienie.
— Nie… zostaw, Majka, proszę, odejdź… — wymamrotał, zawieszony między snem a jawą i gwałtownie odtrącił jej ciepłą dłoń, która czule błądziła po jego piersi.
— Kubuś, proszę, daj sobie pomóc, co się dzieje?
Zamiast słów usłyszała tylko ciche majaczenie, dźwięk tak pełen bólu, jakby w jego snach właśnie ożywały najgorsze demony.
—Nie… nie, nie chcę tam wracać, odejdź — bełkotał, a jego dotąd spokojna twarz, nagle wykrzywiła się w grymasie bólu, jakby cierpienie wyryło na niej nowe, głębokie bruzdy. Maja podparła się na łokciach, z trwogą obserwując niekontrolowane drgnienia, które co chwilę wstrząsały jego sylwetką.
— Dokąd nie chcesz wracać? — zapytała, ze świadomością, że jego słowa to tylko półprzytomny bełkot, który nie musi mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości.
— Zabierz mnie od niego, nie… nie, nie chcę… zostaw mnie… Yavor… Damian, wracajmy…
Po tych słowach Jakub gwałtownie przewrócił się na drugi bok, a jego oddech, jak na zawołanie, wrócił do spokojnego, głębokiego rytmu. Maja usiadła sztywno na łóżku, czując, jak dławi ją narastający niepokój. Nie miała już wątpliwości – trauma Jakuba była nierozerwalnie związana z Damianem, a opowieść Marty najprawdopodobniej była ostatnim elementem tej brudnej układanki. Nie wiedziała tylko, kim lub czym jest tajemniczy „jawor”. To słowo, choć brzmiało znajomo, kojarząc się z gatunkiem drzewa lub nazwą miasta, w tej chwili niosło ze sobą złowrogi, tajemniczy charakter, którego nie potrafiła zignorować.
Jednego była absolutnie pewna — wszystkie wydarzenia miały swój początek w nocnym klubie, który był ponurym tłem dla ich nielegalnych interesów.
„Dekadencja” o tej porze wydawała się niemal sterylna bez tłumu ludzi i stroboskopowych świateł. Wczesnowieczorny spokój wypełniał zapach detergentów zmieszany z ciężką wonią starego tytoniu. Maja usiadła przy barze, czując się tutaj jak intruz. Sama nie wiedziała, czego szukała — dowodów, odkupienia, a może po prostu namacalnego potwierdzenia, że świat, w którym żył Damian, naprawdę istnieje.
Zamówiła gin z tonikiem i wpatrywała się w tańczące na dnie szklanki bąbelki, próbując poskładać w całość majaczenia Jakuba z wyobrażeniami o Damianie, który podobno wrócił stąd cały we krwi.
Nagle obok niej pojawił się gwałtowny ruch. Wysoka brunetka w skąpym, cekinowym stroju opadła na hoker, wnosząc ze sobą zapach tanich perfum i lakieru do włosów. Mocny, niemal teatralny makijaż szpecił jej naturalną, dziewczęcą urodę, nadając jej twarzy wygląd groteskowej maski. Jej dłonie drżały tak bardzo, że ledwo wyjęła papierosa z wymiętej paczki.
— Masz ogień? — rzuciła ochryple, nie patrząc nawet na Maję. Głos jej drżał, jakby była bliska wybuchu.
— Nie palę — odpowiedziała Maja, rozkładając ręce w bezradnym geście.
Zanim kobieta zdążyła zakląć pod nosem, barman, nie przerywając wycierania blatu, wychylił się w ich stronę i położył przed nią zapalniczkę. Brunetka skinęła głową w podziękowaniu i w pośpiechu odpaliła papierosa. Zaciągnęła się głęboko i wypuściła dym, który na chwilę przesłonił jej twarz.
— Też na rozmowę? — zapytała po chwili już spokojnym tonem, mierząc Maję badawczym wzrokiem. Jej oczy były podkrążone, a w kącikach ust czaiło się zmęczenie. — Szukasz roboty na zastępstwo za Alinę?
Maja poczuła, jak jej serce przyspiesza. Imię „Alina” nic jej nie mówiło, ale instynkt podpowiedział, że to jedyny klucz do drzwi, których dotąd nie potrafiła otworzyć. Przełknęła ślinę, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie.
— Tak — przytaknęła, czując, jak kłamstwo gładko przechodzi jej przez gardło. — Przyszłam w sprawie pracy.
Nieznajoma prychnęła, wypuszczając kolejną chmurę dymu.
— Powodzenia. Po tym, co stało się z Aliną, biorą każdą, która ma odwagę tu wejść przed zachodem słońca. Tylko miej oczy dookoła głowy, mała. Tu nikt nie gra czysto.
Maja nerwowo zacisnęła palce na zimnej szklance. To była jej szansa. Wejście do środka w charakterze kandydatki do pracy dawało jej dostęp do miejsc, o których jako gość Damiana nigdy by się nie dowiedziała. To właśnie tutaj, w mrocznej przestrzeni między zapleczem a lożami VIP, gniła prawda o tym, co działo się za kulisami klubu.
Śmierć Artema była jak żywy pasożyt, który wgryzł się w podświadomość Damiana, nie dając o sobie zapomnieć. Wystarczył moment ciszy, by bębenki znów przeszył ogłuszający huk, zamieniając otaczający go świat w pustą, bezgłośną próżnię. Wciąż czuł na dłoniach nienaturalny ciężar pistoletu, który Luan wcisnął mu w ręce niczym bilet wstępu do nowego życia. Najbardziej wrył mu się w pamięć mdły zapach świeżej krwi, który osiadł na jego skórze i ubraniach, wdzierając się do płuc przy każdym oddechu. Zapamiętał ostatnie, błagające o łaskę spojrzenie Artema – sekundę, w której bezpowrotnie zgasło życie. Tamtej nocy nieodwracalnie utracił człowieczeństwo, a fetor żelaza i prochu już zawsze będzie mu się kojarzył z gniciem własnego sumienia.
Dzwonek do drzwi wyrwał Damiana z rozmyślań. Gdy otworzył, cofnął się o krok. Jakub wyglądał jak cień samego siebie – skóra miała barwę brudnego pergaminu, opięta ciasno na wystających kościach policzkowych. Pod oczami odznaczały się ciemne sińce, a kąciki ust drgały w niekontrolowanym tiku.
— Marta podała mi adres. Prosiłem ją — wychrypiał od razu Jakub, wchodząc do środka bez zaproszenia. Jego ruchy były porywcze, nieskoordynowane, jakby każda kończyna poruszała się w innym rytmie.
Krążył po salonie, dotykając opuszkami palców aksamitnych obić i marmurowych blatów. Jego dłonie drżały tak mocno, że paznokcie stukały o twarde powierzchnie. — No, no… — zaśmiał się, choć w jego tonie brakowało rozbawienia. — Proszę, marmury, złoto, zapach pieniędzy i luksusu. Prawdziwy apartament godny króla… albo chociaż bardzo lojalnego poddanego.
Damian stał nieruchomo, czując, jak żołądek zaciska mu się w supeł.
— Usiądź, Kuba. Wyglądasz fatalnie. Zrobię ci herbaty, musisz…
— Pierdolę twoją herbatę, Damian! — Jakub wrzasnął, nagle obracając się na pięcie. Oczy miał szeroko otwarte, a źrenice zwężone do rozmiaru łebka od szpilki. — Potrzebuję towaru. Wiem, że masz. Jesteś mi to winien, po tym wszystkim… Chociaż tyle możesz zrobić, żeby uciszyć to wycie w mojej głowie.
Nie czekając na odpowiedź, wtargnął do sypialni. Damian bezradnie oparł się o framugę, obserwując z bolesną bezsilnością, jak Jakub wywala zawartość szuflad na podłogę, jak szarpie pościel i zagląda pod materac. Jego desperacja była odrażająca i smutna. Damian wiedział, że jego poszukiwania są marnowaniem czasu i wysiłku. Nie był na tyle głupi, aby trzymać towar w domu, w którym mieszkało dziecko.
Nagle Jakub zatrzymał się przy trzydrzwiowej szafie. Wyciągnął z głębi ciężkie, lakierowane pudełko. Gdy je otworzył, w pokoju zapadła grobowa cisza. Na czarnym aksamicie spoczywała broń – Glock 17 – matowoczarny, o surowym, polimerowym szkielecie i ciężkim, stalowym zamku. Jego kanciaste kształty wydawały się przytłaczać drżące dłonie Jakuba.
Damian natychmiast rzucił się do przodu, ale Jakub zwinnie go wyminął, wymachując bronią.
— Poważnie? — rzucił Jakub, a na jego twarzy pojawił się szeroki, maniakalny uśmiech. — Zabawka dla tatusia? Pistolet jest naładowany, Damian? Czuję jego ciężar… pełny magazynek, co?
Damian poczuł, jak pot spływa mu po karku. Wiedział, że w komorze jest pocisk. Pamiętał chłód tej stali, gdy wczoraj celował w głowę Ukraińca.
— Jakub, odłóż to. Proszę. Zrobisz sobie krzywdę — głos Damiana drżał, mimo że starał się brzmieć spokojnie.
— Krzywdę? — Jakub prychnął, udając oburzenie. — Trzymasz takie rzeczy w domu, w którym biega Marta? Prawdziwy z ciebie gangster. Masz już apartament i klamkę, brakuje ci tylko sportowego wozu i jakiejś dziwki, żeby dopełnić wizerunku człowieka sukcesu.
Bez ostrzeżenia, Jakub uniósł pistolet i przyłożył lufę do własnej skroni. Damian wstrzymał oddech. Broń była zabezpieczona, ale widok lufy zagłębiającej się w skórze przyjaciela był paraliżujący.
— Nie wygłupiaj się. Odłóż to. Proszę — wykrztusił.
Wtedy to usłyszał. Krótki, metaliczny, suchy trzask. Charakterystyczny szczęk bezpiecznika, który Jakub przesunął kciukiem z wprawą kogoś, kto już dawno przestał się bać śmierci. Chichot Jakuba stał się głośniejszy. Dokładnie wiedział, co robi.
W przedpokoju rozległ się dźwięk klucza w zamku i radosny głos Marty:
— Damian! Jestem!
Sekundy przyspieszyły. Jakub w okamgnieniu zabezpieczył broń i schował ją za plecy, a Damian dopadł do niego, wyrywając mu pistolet z ręki i wrzucił go w głąb szafy, prosto na stos ubrań.
Gdy siostra Damiana wbiegła do sypialni, obaj stali w nienaturalnym bezruchu, oddychając ciężko. Dziewczynka zatrzymała się na progu, patrząc na rozrzucone rzeczy, ale jej uwaga szybko skupiła się na gościu.
— Kuba, hej! — zawołała i rzuciła mu się na szyję.
Jakub drgnął, a potem powoli objął ją ramionami. Na jego twarzy pojawił się wymuszony, bolesny entuzjazm, który maskował fakt, że przed chwilą trzymał palec na spuście.







