Przejdź do komentarzyBestia i bestia, cz.1
Tekst 4 z 12 ze zbioru: Twórczość młodzieńcza
Autor
Gatunekromans
Formaproza
Data dodania2011-03-11
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń3081

- Usiądź. – powiedział cierpko, stojący za filarem mężczyzna. W jego głosie drżała jakaś złowroga nuta. 

Posłusznie opadłam na wielki, obity zamszem fotel. Pokrywała go gruba warstwa kurzu, zręcznie maskująca kolor, który niegdyś posiadał. Rozejrzałam się dookoła. 

Gigantyczna komnata oświetlona była nikłym światłem, dochodzącym jedynie z zawieszonych na ścianach kandelabrów. Na samym środku stał ciężki, drewniany stół, zawalony licznymi księgami, zwojami, słojami atramentu i pękami gęsich piór. Wokół niego stało kilka identycznych foteli z bardzo wysokimi oparciami. Za moimi plecami znajdowały się wielkie, mahoniowe, zaryglowane drzwi, a na każdej z pozostałych trzech ścian widniał ich mniejszy odpowiednik. Z sufitu zwisały dziesiątki lepkich i zakurzonych pajęczyn. Po dwu stronach stojącego centralnie stołu wznosiły się potężne kamienne filary. Przy jednym z nich widziałam sylwetkę opierającego się plecami mężczyzny. Tylko sylwetkę. 

- Życzysz sobie czegoś? – zapytał, równie cierpkim jak poprzednio, głosem. 

- N-nie. – zająknęłam się. – Dziękuję. 

Czegoż mogłam sobie życzyć? Trudno powiedzieć, żebym była tu gościem. Ot tak, po prostu znalazłam tu schronienie. Tak to jest, gdy jadąc przez las pomyli się drogę, samochód szlag trafi, a wokół rozpęta się dzika, iście piekielna burza. Sama nie wiem jak to się stało, że gdzieś między gęstymi drzewami dostrzegłam wysoki, ceglany mur i ruszyłam w jego stronę, zostawiając mój wóz w środku lasu. Przemarznięta i przemoknięta znalazłam w murze wielką, mosiężną bramę. Otwartą. Nie zastanawiając się długo, przeszłam przez nią i dopiero wtedy spojrzałam przed siebie.  

Szeroka kamienna ścieżka prowadziła wprost do ogromnego, mrocznego zamczyska, które oddzielał ode mnie zaniedbany park, pełen uschniętych krzaków róż i bezlistnych drzew. Pewnie jest opuszczone, pomyślałam, kto dziś mieszka w czymś takim? Mimo że wciąż lało jak z cebra, a niebo co chwila przecinał złocisty grom, postanowiłam zawrócić. Nagle, jakby w odpowiedzi na moje myśli, brama zamknęła się z chrzęstem. Przerażona, chwyciłam za mosiężne pręty i zatrzęsłam nimi z całej siły. Nic! Zatrzęsłam jeszcze raz. Znów nic! Nie daj się ponieść emocjom, powtarzałam sobie w duchu, to wszystko da się logicznie wyjaśnić! Nie widząc innej możliwości, skierowałam się w stronę zamku. Z wahaniem wzięłam w dłoń zardzewiałą kołatkę w kształcie lwiej głowy. W panującym półmroku wydała mi się potworna. Wzięłam głęboki oddech, zapukałam i szybko cofnęłam rękę. Bez chwili zwłoki drzwi otworzyły się ze straszliwym zgrzytem. Poczułam, że na karku siedzi mi małe, oślizgłe stworzonko. Strach. Przełknęłam głośno ślinę i przestąpiłam próg. Drzwi zatrzasnęły się za mną równie szybko, jak się wcześniej otwarły. Oddychając ciężko i czując jak mokre włosy lepią mi się do twarzy, weszłam w krąg słabego światła kandelabrów. Zaciekawiona, wolnym krokiem podeszłam do najbliższego wysokiego fotela. Właśnie wtedy dostrzegłam mężczyznę stojącego za filarem, który kilka sekund później nakazał mi usiąść. 

- A może jednak? – zapytał teraz. Jego cierpki głos przyprawił mnie o dreszcze. – Może jednak życzysz sobie czegoś? 

Nie czekając na moją odpowiedź, wyszedł z komnaty. Po chwili wrócił, pchając przed sobą stary, restauracyjny wózek. Stanął tak jak poprzednio, nie pozwalając, aby choć przez chwilę na jego twarz padła smuga światła i pchnął go ku mnie. Moje myśli gnały jak szalone – może to morderca, zboczeniec, psychopata?! Wózek zatrzymał się tuż przede mną. Leżał na nim równo poskładany, sprany, granatowy ręcznik i parująca szklanka herbaty. Westchnęłam z rezygnacją i wytarłam włosy, po czym ujęłam skostniałymi dłońmi gorącą szklankę. Herbata była bardzo mocna i słodka. Od razu poczułam się lepiej. Niepewnie spojrzałam w stronę kamiennej kolumny. Gospodarz zamku stał tam nadal i opierał się o nią plecami. Milczał. Postanowiłam nie odzywać się pierwsza. Siedziałam w fotelu w przemoczonej sukience, cienkim sweterku i butach z odłamanymi obcasami. W rajstopach poszło mi oczko, makijaż z całą pewnością się rozmazał, a po długo układanej fryzurze została bezładna plątanina wilgotnych włosów. Zastanawiałam się, jak ja się tak pokażę na urodzinach mojej serdecznej przyjaciółki. Wtedy jeszcze nie dopuszczałam możliwości, że mogę nie dotrzeć tam wcale. 

- Jesteś ładna. – powiedział mężczyzna, powoli idąc w moją stronę. – Tak. Ładna. Ale... 

Coś złowrogiego w jego głosie wbiło mnie w fotel. Nie mogłam się poruszyć. Mężczyzna podchodził coraz szybciej, jednak jego twarz wciąż pozostawała w cieniu. W końcu wsparł ręce na bocznych oparciach fotela i powoli pochylał się nade mną. 

- Zdejmij maskę. – dokończył. 

Jaką maską, do cholery? Przeogromne zdziwienie mieszało się we mnie z jeszcze ogromniejszym strachem. 

I wtedy zobaczyłam jego twarz. 

Twarz potwora. 

Krzyknęłam. 

Potwór spokojnie przytknął mi palec wskazujący do ust. Miał normalne, ludzki ręce. Tylko ta twarz... Kudłata i przerażająca, z wielkimi przekrwionymi ślepiami i ostrymi kłami w zwierzęcym pysku. Budził we mnie odrazę. 

- Zdej-mij mas-kę! – powtórzył, dobitnie akcentując każdą sylabę. 

- Ale ja nie... nie... nie mam żadnej maski. – płakałam. 

- Nieprawda! – ryknął. – Wszyscy macie! Wszyscy jesteście tacy sami. Widzicie w innych zło, mnóstwo zła, a to największe, które macie w sobie, przykrywacie maską. I myślicie, że jesteście w porządku, że jesteście wspaniali, piękni i tacy dobrzy. A ja jestem potwór! Okropny, straszny i zły! Boisz się mnie, prawda? Ale tak naprawdę jesteśmy bardzo do siebie podobni. Jedyne, co nas od siebie odróżnia to to, że ja nie ukrywam swoich potworności pod maską. 

Oślizgłe stworzonko na moim karku zdawało się być coraz większe i większe. Co on mi zrobi? Co ja tutaj robię? I gdzie ja w ogóle jestem? Zaczęłam się zastanawiać, czy wyjdę stąd żywa. 

Pochylony nade mną potwór warknął. 

Krzycząc wniebogłosy, zasłoniłam twarz rękoma. 

Złapał mnie za nadgarstki, z dziwną delikatnością odsunął moje ręce od twarzy, położył na bocznych oparciach fotela. Nie mając już siły na krzyk, łkałam cicho, dławiąc się własnymi łzami. Jego zupełnie nie-potworne ręce ujęły moją głowę, zaciskając palce tuż za uszami. Spodziewałam się wszystkiego, co najgorsze. 

Potwór zrobił coś, czego nie spodziewałam się w ogóle. 

Wolnym ruchem zsunął z mojej twarzy maskę! 

Gdy ją zobaczyłam, mimo braku sił, rozdarłam się na całe gardło. 

To była moja twarz. 

Boże, jak ja teraz wyglądam? Czy to monstrum zdarło mi skórę, zmasakrowało twarz? Ale dlaczego... nie bolało? Mimochodem spojrzałam w nie zasłonięte okno. Zapadł już zmrok, mogłam zatem dostrzec w nim swoje odbicie. 

Ujrzałam twarz, jeszcze okropniejszą niż ta, która się nade mną pochylała. 

Zrozpaczona osunęłam się na podłogę, wcisnęłam głowę pomiędzy kolana i zaniosłam się spazmatycznym szlochem. 

Potwór cisnął maskę w kąt i wyszedł.


19 czerwca 2006

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×