Przejdź do komentarzyPowrót trzeci
Tekst 33 z 38 ze zbioru: Kwadryga z ojcem
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2014-04-04
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń3104

POWRÓT TRZECI


„Kocham Marysię, a śpię z Krysią”- napisał bardzo dawno temu, ku mojemu wielkiemu zgorszeniu, pewnien dżentelmen z Wieldządza na ścianie przystacyjnej ubikacji. Musiał być ode mnie trochę starszy, co wtedy miało jakieś znaczenie, ale dzisiaj nie ma żadnego, chociaż pewnie uczył się pisać w mojej szkole.

Droga do niej wiodła obok poniemieckiego kościoła, otoczonego coraz bardziej zarastającym chwastami i dzikimi krzakami parkiem, w którym co rok głębiej zapadały się groby i znikały granitowe oraz marmurowe nagrobki. Jesienią zbieraliśmy tam żołędzie i kasztany potrzebne do prac plastycznych w szkole i z uczuciem grozy zerkaliśmy poprzez wybite okienka do przykościelnych podziemi, gdzie można było oglądać pootwierane wieka trumien oraz porozrzucane kości i części garderoby nieboszczyków.

Poniemiecki kościół zrobił ostatnimi laty nieoczekiwaną karierę. Z domu bożego stał się pobłyskującym kolorowymi światłami domem rozrywki. Jego magia ściąga nie tylko moich dawnych szkolnych kolegów, ale przede wszystkim rozbawione wycieczki z Bydgoszczy, Torunia, Wąbrzeźna, Gdańska, a nawet z Łodzi. W ciszy dawnego cmentarza parkują na starannie wybrukowanych miejscach maluchy, fiaty, volkswageny, ople, mercedesy, peugeoty, renaulty i inne okazy metalowej kosmopolitycznej stadniny. Naprzeciw dawnego kościoła, gdzie była świetlica i klub kultury, w którym koło ZMW organizowało spotkania literackie i wieczorki taneczne przy winie mistella, jest teraz przytulny hotelik dla par pragnących chwili intymności w trakcie zabawy. Autor nieistniejącego napisu na ścianie ubikacji na zawsze pozostanie anonimowy, ale twórca domu rozrywki jest znanym i uznanym biznesmenem. Czuję między nimi jakąś ponadczasową więź, dla której nie znajduję określenia.

Kiedyś z Orlika przesiadłem się do pociągu i wyjechałem ponoć szukać swego miejsca gdzieś w dalekim świecie. Dziś, gdy wracam do Wieldządza, nie ma już stacji kolejowej, a po szynach i podkładach, po których chodziłem codziennie do szkoły i które wabiły mnie w świat, został tylko dziwny, nie pasujący do otoczenia nasyp, po którym wiedzie, nie wiadomo dokąd, ni to ścieżka, ni to polna droga. Zniknęła zamęczona w czasie jesiennych przewozów kolej łącząca cukrownie Chełmża i Mełno, które teraz, gdy przerwano im życiodajne żelazne połączenie, ledwo dyszą.

Szkoła, jak dawniej, czeka na rozdrożu na samym końcu wsi z otwartymi szeroko, jakby ze zdziwienia po śmierci mojego starszego kolegi – strażaka, organisty i kierownika szkoły oraz sołtysa w jednej osobie, drzwiami.

Wyjechałem pociągiem, a wracam na podwórze naszego kiedyś gospodarstwa oplem. Po drodze mijam prostokąty leżących odłogiem pól. Bramy nie trzeba otwierać, gdyż nie ma po niej śladu. Z wielkiej stodoły zostało trochę butwiejących wśród dzikich krzaków desek i belek. Mimo że to już wieczór, z obory ani ze świniarni nie docierają odgłosy tętniącego tu niegdyś życia. Po podwórzu nie przechadza się ani jedna gęś, kura czy kaczka. Ule w sadzie poprzewracane, bezładnie rozrzucone. Dach domu zapadł się i jakby ugiął pod ciężarem czasu.

Zaskrzypiały drzwi, niczym duch wyszedł z nich Tadziu, z którym kiedyś dzieliliśmy w jednej ławce drugie śniadanie oraz dzielnie wgryzaliśmy się w skamieliny czytania i pisania.

„ Ależ on już stary” – pomyślałem ze zdziwieniem. Ale uśmiech ma ten sam, sama dobroć i chęć przeprosin za to, że jeszcze żyje. Z jego oczu spłynęły po szarych zarośniętych policzkach dwie wielkie łzy, które ugrzęzły w głębokich bruzdach zmarszczek. Jego kościsty uścisk był niezwykle mocny jak na tak szczupłego i niewysokiego człowieka.

- Aloś, chciałem cię jeszcze przed śmiercią zobaczyć. I doczekałem się – westchnął.

- Ależ stary, my jesteśmy jak austriackie szóstki i za wcześnie jeszcze…

- Czy ty wiesz, ilu już naszych nie ma? Już biorą z naszej półki – wskazał na podwórze. – Patrz, co się tu dzieje, jak zabrakło twego ojca. Najpierw on, potem koń, teraz czas na mnie… Teraz mogę ci się przyznać, dlaczego nigdy nie wyjechałem z Wieldządza. Przez całe życie chciałem nic innego nie robić, tylko codziennie chodzić na ryby. I udało mi się. Ach, gdybym ci opowiedział, ile ich i jakich złapałem… A ty, Aloś, dlaczego wyjechałeś stąd na całe życie?

- Popatrz, dlaczego – otworzyłem walizkę i pod nasze nogi wyleciały setki kolorowych widokówek.

- Tylko po to? Nigdy bym nie pomyślał, że taki z ciebie wariat. Miałem cię za mądrzejszego.

  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
"Ryby się łowi nie łapie", powiedziałby zgorszony ten lub inny szanujący się wędkarz.
W razie czego, czasownik można podmienić :) by następnie, jak Pański kolega, już bez przeszkód otrzeć dużą, okrągłą łzę.
Chwilowo wszędzie (prawie) te same, niegdyś ukształtowane ludzką ręką, krajobrazy: zarastające pokrzywami tory, nieobsiewane pola, jedna krowina na 100 km kwadratowych, pozapadane stare domki i domy.
Czekam jedynie, kiedy te, sadzone teraz przy każdym nowym domu, cholerne cisy i tuje trafi jakaś zaraza...
Może dożyję? ;)
avatar
Nostalgia powrotu Zenia do miejsc, ludzi z Tlenia, co już od dawna ich nie ma...

"Czas wszystko zmienia"
avatar
Dziękuję bardzo serdecznie za komentarze. Dzięki nim,po wielu latach, udało mi się jeszcze raz wejść do magii dzieciństwa w Wieldządzu.A już bardzo długo było tak, jakby tego nigdy w mym życiu nie było.
avatar
W tamtych przedw8ecznych czasach żyliśmy pełną piersią, a ryby w rowie i w Wiśle łapało się nawet "gołymi ręcami"! Dawnych wspomnień nostalgia, magia i niezatarty czar...
© 2010-2016 by Creative Media
×