Przejdź do komentarzySedno jestestwa
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Pasażerowie przeznaczenia
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2017-01-30
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1591

Sedno jestestwa


Nigdy dotąd żadna kobieta nie zapadła mu tak głęboko w samo sedno jestestwa. Odkąd ją zobaczył zdarzały mu się chwile zamyślenia, wypełnione po brzegi obrazami nieskazitelnej istoty, unoszącej się leciutko na otulinie wyobraźni. Nawet wtedy, kiedy na nią patrzył widział też jej wirtualny obraz, wyłaniający się raz po raz z podświadomości. Teraz, kiedy siedział w jej mieszkaniu za zastawionym stołem też tak było. Magda donosiła jeszcze jakieś frykasy z kuchni. Choć bliska już trzydziestki miała figurę, lekkość i zwinność podlotka. Nie patrzył na nią natarczywie, zaledwie kątem oka obserwował jej frywolny taniec między kuchnią, a stołem w reprezentacyjnym pokoju państwa Gumelów, młodego małżeństwa już nieźle materialnie ustawionego, lecz o ciągle niezaspokojonych ambicjach, kierowanych na przebicie szklanego sufitu, dzielącego prowincjonalną, przaśną elitę od kolorowego światka beneficjentów gwałtownych przemian ustrojowych. Mieszkali w domu dość dużym jak czteroosobową rodzinę, urządzonym na miarę możliwości małomiasteczkowej elity. Córki: dziewięcioletnia Ewelinka i sześcioletnia Justynka rozrabiały jeszcze przed snem w swoim pokoju na pięterku. Słychać było stamtąd śmiech i dziecinne przekomarzanie z usiłującym zmusić je do zajęcia miejsc w łóżkach ojcem. W czasie, kiedy Magdalena stawiała na stole przekąski przed zaproszonym gościem, Krzysztofowi udało się poskromić wieczorne harce dziewczynek. Poczekał, aż zasną i wtedy dopiero zszedł na dół do pokoju, który oboje z żoną uważali za salon, nie mówiąc o tym głośno, żeby nie narazić się na zarzut pretensjonalności i ewentualne złośliwe komentarze znajomych, zazdroszczącym im nieco wyższego, materialnego standardu. Zanim jednak zszedł na dół upłynęło na tyle dużo czasu, żeby Ignacy mógł bez obawy odkrycia sycić się seksapilem jego uroczej małżonki. Jak przystało na snobującą się rodzinę na ścianach wisiały dwa obrazy wyglądające na oryginały, których Janusz z daleka nie zdołał rozpoznać i ustalić, kto je namalował. Pytać nie wypadało, bo mogło się okazać, że to dzieła jakiś pacykarzy, zakupione okazyjnie za psi grosz. Na komodzie w kolorze mahoniu stały kryształy i jakieś srebra. Ulotna jak miraż gospodyni podczas jednego ze swoich wejść włączyła odtwarzacz. Z głośników popłynęła cichutko barokowa, niezwykle ozdobna muzyka Vivaldiego. Wychodząc po raz kolejny do kuchni kobieta zatrzymała na chwilę wzrok na twarzy Ignacego, badając jego reakcję na klasyczny standard muzyczny, uchodzący za właściwy dla ludzi zajmujących wyższą pozycję społeczną. Zadowolona z efektu, który wywołał u gościa miły dla ucha początek Czterech Pór Roku zabrała z sobą do kuchni uśmiech Ignacego, aprobujący jej zainteresowanie muzyką poważną i co ważniejsze dobry gust. Delikatna linia melodyczna koncertu Jesień nosiła ją po mieszkaniu. Mogło się nawet wydawać, że zgrabnymi nogami wcale nie dotyka ziemi i przemieszcza się niczym niematerialny hologram w realnej przestrzeni. Gość próbował zdefiniować jej urodę, lecz wszystkie układanki wydawały mu się zbyt mało precyzyjne, żeby oddać wszystkie, niepowtarzalne walory oryginału. Nie mógł znaleźć właściwych słów, których mógłby z dobrym skutkiem użyć do opisania ciemnych włosów wieńczących kształtną głowę, osadzoną na szyi, która sama w sobie była dziełem sztuki, trudnym do wykonania nawet dla wybitnego rzeźbiarza, specjalizującego się w wydobywaniu z materii klasycznych kształtów starożytnych boginek. Rysy twarzy, delikatne i subtelne przykuwały natychmiast uwagę każdego mężczyzny, w którego zasięgu wzroku się znalazła. Była świadoma swej niepowtarzalnej urody. Podając do stołu nie tylko nie pozostawiała gościa zbyt długo samego przy stole, ale skutecznie prowadziła z nim rozmowę, choć nieco urywaną, ale na pewno interesującą. Opowiadała jak onegdaj robiła przed lustrem dyskretny makijaż pod uważnym okiem obserwującej ją starszej córeczki. Patrząc w swoje lustrzane odbicie wyrecytowała nieco kokieteryjnie frazę ze znanego wierszyka. – Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? – No chyba nie ty mamusiu? – skomentowała nieco zaszokowana domniemanym narcyzmem matki Ewelinka. Największym atutem jej fascynującej kobiecości były jednak oczy. Bywały czasem piwne, niekiedy zielone, w naturalnej oprawie na tyle wyrazistej, że nie wymagały specjalnego makijażu, żeby przykuć uwagę znawcy kobiecej urody. W głębi tych oczu rodziły się nie tylko ilustracje do aktualnie wypowiadanych fraz, ale też samoistne obrazy odzwierciedlające stan ducha, a dokładniej treść myśli, które dopiero zamierzała wyrazić w  słowach, ale też takie, które skrzętnie chciała ukryć. Choć te myśli wysnute z klauzulą niejawności na krótko tylko gościły w spojrzeniu, to nie mogły ujść uwadze w miarę bystrego obserwatora. Nie było to jednak dobry czas na przenikanie zasłonę delikatnej kokieterii do wnętrza kobiecej świadomości, bo pojawił się właśnie gospodarz z butelką markowej Brendy trzymanej dotąd w ukryciu na specjalna okazję i napełnił tym wyśmienitym trunkiem przygotowane przez małżonkę kielichy. Na widok szlachetnego napitku potoczyła się przy stole rozmowa. Na początek rutynowo i statecznie, a po pierwszym toaście zniesionym przez gospodarzy za zdrowie gościa, a przez niego za zdrowie gospodarzy i pomyślność ich domu, rozmowa nabrała rumieńców i lekkości, jakby miała miejsce wśród dobrych znajomych na kolejnym, rutynowym spotkaniu. Rozmawiano o wszystkim i niczym, nie unikając również   lokalnych plotek z męsko-damskiego arsenału, bez wskazywania jednak na konkretne osoby, co miało utrzymywać konwersację na poziomie wyższym od zwykłej obmowy bliźnich.

- W miasteczku aż wrze po tym, jak widziano komendanta Zycha wchodzącego z bukietem róż do domu Grażyny K – powiedział Krzysztof przechodząc jednak mimo woli do konkretów. Tak to jest kiedy mężczyzna oddala się od domu na wiele tygodni i pozostawia małżonkę na pastwę losu – dodał z sarkazmem w głosie.

- Znam Grażynę, przecież to moja szkolna koleżanka. Na pewno by nie zdradziła Tomka. Jeśli już to raczej on ją – zaprotestowała Magdalena.

- Oj nie byłbym taki pewny – przerwała jej Krzysztof. Samotnej kobiecie narażonej na nieustające pokusy trudno się oprzeć, szczególnie wtedy, gdy sama zaczynać kokietować facetów, którzy się jej podobają.

- Fakt, że szef policji odwiedził ją z kwiatami wcale nie świadczy, że łączą ich intymne stosunki. Tym bardziej, że nie mieszka sama, ale z synem – odcięła się mu Magda.

- No tak, ale to było przed południem, kiedy chłopiec jest w szkole – nie dawał za wygraną Krzysztof.

Dialog pomiędzy małżonkami powoli przeradzał się w spór, ponieważ niepostrzeżenie dla siebie wcieli się w role przebywającego poza domem Tomasza i jego żony Grażyny, odwiedzanej przez dojeżdżającego z powiatowego miasta policjanta. W ferworze małżeńskiej sprzeczki zapomnieli przez chwilę o gościu, a może tylko popisywali się przed nim swoją elokwencją i usiłowali wykazać swoją wyższość w rodzinnej hierarchii. Ignacy nie brał udziału w tym sporze. O Wojciechu Zychu różne krążyły opinie. Na ogół nienajlepsze. Z karcianych sfer słychać było, że namiętnym był graczem. Często przegrywał. Pieniądze na hazard pożyczał i nie oddawał. Przypisywano mu także płatną ochronę prostytutek oferujących swoje usługi przy słynnej Gierkówce. Podejrzewano o jakieś niejasne interesy, a nawet powiązania z gangsterami. Grażynę znał słabo, wyłącznie z opowiadania innych osób i wobec tego nie chciał wypowiadać się na jej temat. Przysłuchiwał się tylko sprzeczce  małżonków, napawając się dyskretnie widokiem wyglądającej fantastycznie Magdy. Ona pierwsza spostrzegła niezręczność w zachowaniu wobec gościa.

- No tak ładnie się zachowujemy Krzysiu – zwróciła się do męża. Zaprosiliśmy gościa i kłócimy się przy nim.

- Ot jak tam kłótnia, po prostu rozmowa na jeden z kluczowych, życiowych problemów jakie niesie nam rzeczywistość – powiedział Krzysztof i pospiesznie uzupełnił brak trunku w kieliszkach.

- No za zdrowie gościa. Podniósł i opróżnił kieliszek brendy. Gość wypił z nim jednocześnie, a Magda tylko zamoczyła usta.

Przed wypiciem następnej kolejki zafascynowany urodą Magdy gość zamierzał już znieść toast za zdrowie uroczej gospodyni, lecz pomyślał, że zabrzmi to infantylnie, albo co gorsze wzbudzi u Krzysztofa jakieś podejrzenia, a tego przecież najbardziej nie chciał. Ograniczył się więc do wypicia zgodnie z toastem wzniesionym przez gospodarza, zgodnie z porzekadłem, że picie alkoholu bez toastu to po prostu pijaństwo. Szlachetny trunek podnosił mu poziom adrenaliny we krwi, upiększając świat, który tego dnia i tak wydawał mu się lepszy i ciekawszy jak zazwyczaj. Brendy tak jak inne używki alkoholowe potrafi czynić  cuda, warto więc zaznać owej uroku owej cudownej atmosfery, która jakby przy pomocy różdżki czarodziejskiej zaczyna otaczać człowieka niewidzialnym kokonem , skutecznie oddzielającym od problemów i dolegliwości zwykłej, szarej codzienności. Wnętrze tego przezroczystego kokonu wypełnione jest jakąś niezwykle przyjazną człowiekowi, boską  substancją sprawiającą, że widzi on świat zewnętrzny obleczony w szaty z krainy fantazji. Rozluźniają się psychiczne zwieracze, które zwykle na ogół dość skutecznie powstrzymują erupcję emocji i znika gdzieś powściągliwość, skłaniająca do zatrzymywania na własny użytek wewnętrznych przeżyć i informacji, które mogłyby stawiać własną osobę w niekorzystnym świetle. Zanim alkohol zacznie bełtać w głowie, mącić rozum i  plątać język, podnosi  na jakiś czas samopoczucie do stanu euforii i roztacza wokół pijącego bajkowe miraże. To nic, że ten krótki, prawie niebiański relaks trzeba odchorować,  przez wiele godzin zmagać się z   pragnieniem, dręczącym ciało i duszę kacem oraz uporczywym bólem głowy. Pamięć o tych więcej niż przykrych utrapieniach nie jest w stanie na długo powstrzymać człowieka, od sięgnięcia po kieliszek wypełniony płynem, otwierającym drzwi do lepszego świata. Ignacy długo się zastanawiał czy przyjąć zaproszenie od Krzysztofa Gumela. Magda była jego podwładną i z tego powodu często ją widywał. Podobała mu się odkąd ją znał. W ferworze codziennych spraw nie miał czasu na prywatne pogawędki z pracownikami. Nie mógłby jednak zaprzeczyć, że zdarzało mu się czasem patrzeć na nią nie tylko, jako urzędniczkę w biurze, ale także tak jak się patrzy na piękną kobietę. Krzysztofa poznał przypadkiem odwiedzającego żonę podczas pracy. Widział go do tej pory przelotnie, zaledwie kilka razy. Nieco bliżej poznali się na obywającej dorocznie imprezie integracyjnej dla pracowników urzędu. Wydawało mu się, że to zbyt mało, żeby przyjąć zaproszenie. Wzdragał się więc przed udzieleniem wiążącej odpowiedzi, ale indagowany ponownie przez Magdę zgodził się po pewnym wahaniu. Termin wizyty ustalono z pewną zwłoką, aby uniknąć etykiety nietaktownego pośpiechu. Myślał o tym teraz siedząc za stołem w domu Gumelów i patrząc co jakiś czas w piękne oczy Magdy. Z każdym wypitym przez niego kieliszkiem te zjawiskowe oczy jawiły mu się jako przepastne, szmaragdowe obietnice nieziemskich doznań cielesnych i duchowych. Nie, nie powinien tu przychodzić. Teraz wiedział to już na pewno. No tak, ale było już za późno, a rejterada nie wchodziła w rachubę. Byłaby dla gospodarza niezrozumiała i niemożliwa do wytłumaczenia. Zresztą dlaczego miałby wychodzić, skoro czuł się tutaj świetnie w klimacie prawie nieudawanej życzliwości, podekscytowany wiszącą w powietrzu zapowiedzią czegoś niezwykłego, co mogło się dziś tu wydarzyć. Nie było jednak czasu na dłuższe rozmyślania, bo z konieczności musiał koncentrować się na rozmowie, zresztą ciekawej, która wartko toczyła się przy stole.

- Co pan myśli o prywatyzacji państwowego majątku – zapytał Ignacego Krzysztof. Większość państwowych firm ledwie dyszy, brakuje pieniędzy na wynagrodzenia, a o inwestycjach w ogóle nie ma mowy. Duży biznes w polskim wydaniu nie może się rozwinąć z braku krajowego kapitału. Czy dostrzega pan jakieś szanse dla prywatnej inicjatywy w przejmowaniu uspołecznionych zakładów produkcyjnych i handlowych ? –dodał mimo niemego sprzeciwu Magdy, która chciała uniknąć rozmowy o polityce, a szczególnie o biznesie, żeby nie dać gościowi powodu do myślenia, że zaprosili go tylko po to, żeby przy kieliszku ubić jakiś interes.

- No cóż mówią, że pierwszy milion trzeba ukraść – pół żartem odpowiedział Ignacy.

Nie był mu na rękę tok rozmowy zmierzający do sytuacji, w której wypadałoby mu  pod wpływem wypitego alkoholu, złożyć gospodarzom obietnicę pomocy przy załatwianiu jakichś  spraw poza drogą służbową w Urzędzie. Wiedział przecież, że w pewnym momencie zawartość alkoholu we krwi osiąga masę krytyczną, a język przestaje słuchać głosu rozsądku i zaczyna wygłaszać kwestie, a co gorzej podejmować zobowiązania, o których następnego dnia chciałoby się jak najprędzej zapomnieć. Przypomnieniem porzekadła o złodziejskim milionie dolarów, jako źródle sukcesu w biznesie Ignacy zachwiał trochę może zbyt mocno sympatycznym dotąd przebiegiem rozmowy. Zrozumiał to w jednej chwili, ale stało się i już. Dotychczasowy, przyjemny klimat spotkania przywróciła jednak szybko piękna Magdalena zawracając nadszarpnięty nieco dialog na dawny bezkolizyjny tor.

- Mam nadzieję panowie, że opowiecie nieznane mi jeszcze anegdoty, które skutecznie podtrzymają mój dobry humor na resztę dzisiejszego wieczoru – powiedziała z ujmującym, ciepłym uśmiechem.

-  Wydaje mi się, że trudno będzie mi znaleźć na podorędziu jakąś ciekawostkę na odpowiednim poziomie i w stylu zdolną do zaspokojenia oczekiwań kobiety tak subtelnej jak pani, Magdaleno – kurtuazyjnie powiedział Ignacy.

- Och, niech pan nie będzie taki skromny. Wiem, że zna pan wiele ciekawych historyjek zdolnych umilić nam czas – zripostowała Magda, zachęcając do opowiadania  jednym ze swoich tajemniczych, a jednocześnie wymownych uśmiechów.

- Ignacy nie znalazł już wiarygodnych argumentów, żeby wymigać się od opowiadania, sięgnął wiec do zasobów życiowych doświadczeń i zaczął opowiadać.

- Mówią, że jak kto ma pecha, to mu w drewnianym kościele cegła na głowę spadnie. Nie wierzyłem, że ślepy zazwyczaj los może zawziąć się na człowieka, a jednak. Zdarzyło się to w tym samym roku, kiedy zawiodła rzekomo wspaniała, radziecka technika i eksplodował reaktor atomowy w Czarnobylu. Trzeba było wtedy zapełnić opustoszałe hotele Inturistu, z których uciekli w popłochu przed radioaktywnym skażeniem  dolarowi turyści. Towarzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej oferowało wycieczkę do Kraju Rad  w niewygórowanej cenie, nie informując o zagrożeniu promieniowaniem radioaktywnym na terenie Ukrainy. Wprawdzie władze za pośrednictwem mediów zapewniały o braku jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, lecz sygnałem alarmowym powinno być wycofanie zachodnich ekip z udziału w Wyścigu Pokoju, który tego roku zaczynał się Kijowie. Innym ostrzeżeniem mogła być nadspodziewanie duża podaż wycieczek w rejon Kijowa , które były zazwyczaj  dla turystów z krajów socjalistycznych ściśle reglamentowane, a uczestnicy staranie dobierani pod kątem aktywności w szerzeniu ideologii komunistycznej i bezkrytycznej afirmacji Związku Sowieckiego. Ostrzegało też Radio Wolna Europa, ale Zachód nie miał dostępu, ani do skażonych terenów, ani do ściśle tajnych radzieckich pomiarów z miejsca nuklearnej katastrofy. Nieświadomy zagrożenia dał się skusić i wybrał się razem z  grupą na 10-dniową wycieczkę, na teren objęty emisją promieniotwórczych cząstek wyemitowanych ze zrujnowanego reaktora atomowego. To pierwsza plaga, która spadła na mojego przyjaciela Zygmunta, a w sumie było ich jak w starożytnym Egipcie siedem.

- Pamiętam ten maj, słoneczny i ciepły – powiedziała Magda.

- Obowiązkowe, powszechne szczepienie dzieci jodem miało je chronić przed skutkami, ewentualnego, jak wtedy mówiono promieniowania – włączył się do rozmowy Krzysztof.

Ignacy przerwał na chwilę i postawił na stole przyniesioną przez siebie butelkę czystej wódki uświetnionej nazwiskiem naszego największego kompozytora. W przelocie pochwycił spojrzenie Magdy z wyraźną przyganą,

- Chopin, gdyby żył też by z nami pił – zacytował Krzysztof słynny toast prowadzącej niegdyś rozrywkowy tryb życia bohemy Młodej Polski.

Obaj panowie wychylili po kielichu mocnego trunku – nie zważając na wyraźną dezaprobatę Magdy, która zaczęła już delikatnie protestować, przeciw jej zdaniem przekroczeniu zdroworozsądkowych granic raczenia się alkoholem.

- Chopin gdyby żył też by z nami pił – zacytował Krzysztof słynny toast, pozostałość po preferujących rozrywkowy tryb życia twórcach Młodej Polski.

Magda pominęła milczeniem pijacki cytat Krzysztofa i zwróciła się do Ignacego.

- Nie dokończy Pan opowieści o tym co zdarzyło się pana przyjacielowi podczas wycieczki w rejon Czarnobyla? – zapytała.

To dość długa opowieść i choć moim zdaniem ciekawa i pouczająca, ale nie bardzo pasuje do atmosfery naszego, dzisiejszego spotkania – odpowiedział Ignacy.

- Nie myślę tak, ale skoro nie chce pan jej dokończyć proszę przyrzec mi, że uczyni pan to przy najbliższej, nadarzającej się okazji – zażądała Magda.

- Ma pani na to moje słowo. Wierze, że okazja ku temu z pewnością się nadarzy – zapewnił ją Ignacy. Dzisiaj porozmawiajmy raczej o kobietach – dodał.

- Dlaczego o kobietach, może jednak o mężczyznach – droczyła się Magda.

- Bo kobiety są ciekawsze. Pani jest tego najlepszym przykładem – odpowiedział Ignacy i spojrzał dyskretnie na jej męża z obawą czy nie potraktuje, jako afront jego ostatnich słów.

Krzysztof chyba jednak nie usłyszał komplementu jaki Ignacy powiedział jego żonie, a może nie chciał usłyszeć z jakiegoś jemu tylko znanego powodu. Na stole nie brakowało wędlin, sałatek i ryb, ale gospodyni uznała, że czas podać coś na gorąco i wyszła do kuchni. Pod nieobecność małżonki Krzysztof ochoczo napełnił kieliszki.

- Mocna, czysta wódka to męska rzecz – powiedział po spełnieniu toastu za zdrowie gościa. Idzie szybko do głowy, więc głowa nie boli następnego dnia – dodał po przerwie na głęboki wydech.

- Też jestem takiego zdania. Chociaż według Buhłakowa prawdziwa dama pije tylko czysty spirytus i to w niemałych ilościach – powiedział Ignacy.

Po tym cytacie z „Mistrza i Małgorzaty”obaj panowie uśmiechnęli się jednocześnie na przypomnienie nadzwyczajnej skłonności Rosjan od picia dużych ilości mocnych alkoholi i odporności na upijanie się.

- Ostatnio w męskim towarzystwie słyszałem kawał o Ruskim, który przybył do gospody w naszym mieście. Poprosił barmankę o szklankę mocnego alkoholu.  Podała i ze zdumieniem patrzyła jak jednym haustem opróżnił naczynie – powiedział Krzysztof.

- Dla Ruskiego to nic nadzwyczajnego – wtrącił Ignacy.

- Tak, ale to nie koniec anegdoty – przerwał mu Krzysztof. Zbulwersowana  barmanka podała mu natychmiast szklankę czystego spirytusu. Gość wypił i jeszcze mu było mało, więc wkurzona kobieta wyszła na zaplecze i wróciła z porcją kwasu siarkowego. Ruski wypił, lekko się skrzywił, zapłacił rachunek i wyszedł.

- Co było dalej?– zapytał zaciekawiony Ignacy.

- Kobieta miła wyrzuty sumienia, więc ucieszyła się na widok tego, samego gościa wchodzącego do baru następnego dnia. Nic pana nie bolało po wczorajszym piciu? –

zapytała. – Nic mi nie było, tylko jak sikałem na dworze to asfalt się palił.

Ignacy i Krzysztof zaśmiali się tak głośno, że aż zdumiona gospodyni wyjrzała z kuchni.

- Panowie na Boga co was tak mocno rozśmieszyło – zapytała.

- Jeden taki Rosjanin, który nie dał się upić w miejscowej restauracji – odpowiedział Ignacy.

- No wam panowie ta sztuka może się nie udać jeśli będziecie pić w tak szybkim tempie – powiedziała z lekkim przekąsem po tym jak zauważyła, że butelka czystej jest już w połowie pusta.

No cóż, wódka ma w sobie przedziwną moc, jak to wyśpiewują dumnie i ochoczo  biesiadnicy. Niby wiadomo jak alkohol działa na organizm pijącego, ale często zdarzają się odchylenia od ogólnie przyjętej normy. Ten najwcześniej znany ludziom środek odurzający zachowuje się w organizmie człowieka na wzór dobrze ułożonego wierzchowca, który poddaje się woli jeźdźca, sprawiając mu przyjemność i nagle niewiadomo dlaczego zaczyna wierzgać. Zdarza się mu nawet powalić ujeżdżającego na ziemię. Alkohol rzuca na ziemię znacznie częściej niż koń i trudniej się człowiekowi przed takim upadkiem uchronić, a to dlatego, że jego działanie bywa najczęściej nieobliczalne i zdradliwe. Wywołuje skrajne emocje od euforii po depresję, a delektujący się nim smakosz może niesłychanie szybko i łatwo popaść z jednej skrajności w drugą. W dobrym towarzystwie napady agresji należą jednak do rzadkości. Pierwszeństwo ma euforia, która najpierw rośnie, a potem opada, żeby w miarę postępów w raczeniu się trunkami przygasnąć i ustąpić postępującej ospałości. Nieomylny to znak, że kontrola mózgu nad funkcjonowaniem ciała zaczyna słabnąć, czas więc wycofać się na z góry upatrzoną pozycję, czyli do łóżka. Nie należy więc zwlekać z rejteradą jeśli chce się zdążyć, przed zaśnięciem zdjąć z siebie ubranie. Od takiego epilogu Krzysztof i Ignacy byli jeszcze daleko, choć zupełnie trzeźwa i spostrzegawcza Magda zauważyła, że jej mąż zaczyna już okazywać pierwsze, jeszcze niewielkie objawy zmiękczenia poalkoholowego. Różnie się ono objawia. ale każde odchylenie od zwyczajnego zachowania  powiązane jest z brakiem samokontroli, a może nawet ów brak jest przyczyną wszelkich niestosownych zachowań, za które później trzeba się wstydzić, a przynajmniej złościć się na samego siebie. Ignacy, który dziś wykazywał zadziwiającą odporność na klasyczne manewry płynnego ducha butelki ze zdziwieniem zauważył, że gospodarz domu zaczyna się zwierzać i chwalić swoimi dokonaniami. Miał czym, bowiem prawie w całości spełnił podstawowe warunki zwyczajowo stawiane przed kandydatami na prawdziwego mężczyznę. Wybudował dom, posadził drzewo i spłodził, wprawdzie nie syna, ale dwie dorodne córy. Z jego zachowania dało się jednak wyczuć, że nie uważa się za człowieka spełnionego. Brakowało mu jeszcze czegoś do zaspokojenia potrzeb wykreowanych przez wybujałą mocno ambicję. Czego chciał jeszcze Krzysztof? Tego na razie Ignacy mógł się tylko domyślać. Nie miał jednak wcale chęci do tego typu rozważań w atmosferze tego wyluzowanego, wieczornego sam na sam z małżeństwem Gumelów.  Zresztą niespodziewany  bieg wydarzeń zaczynał wprawiać go w zdumienie. Nagle przyszło mu na myśl, że przecież od pewnego czasu prowadzi przy stole dwa niemal odrębne dialogi z gospodarzami domu, z rzadka tylko splatające się w tok ogólnej rozmowy. Z ich trojga największy udział  w rozmowie miał Krzysztof. Niby chciał poznać zdanie Ignacego o różnych sprawach, ale tak naprawdę potrzebował tylko jego zrozumienia i aprobaty dla swoich wynurzeń, prezentowanych w niekończącym się monologu, z rzadka tylko przerywanym przez pojedyncze wypowiedzi Ignacego i strofujące przerywniki rzucane w jego kierunku co jakiś czas przez Magdę. Ignacy ograniczał się więc do słuchania solowej retoryki Krzysztofa, raz z ciekawości tego, co tkwi w jego duszy, a po drugie z woli uniknięcia podejrzeń rozmówcy, że wypuszcza drugim uchem jego słowa, co mogłoby wyjść na jaw w przypadku, gdyby ten nagle zadał mu jakieś niejasne pytanie, mające sens tylko w kontekście toczonej rozmowy. Całkiem inaczej wyglądał jego dialog z Magdą, która mówiła mało, używała niedomówień i skrótów myślowych, drugie tyle treści, a może więcej przekazując mu spojrzeniem. Magda chcąc, nie chcąc  znalazła się w roli łącznika spajającego te dwa dialogi w towarzyską rozmowę i trzeba było przyznać, że świetnie sobie z tym radziła, pewnie dzięki wrodzonemu poczuciu taktu i dobrej znajomości zwyczajów oraz psychiki męża. W istocie niecodzienna to była sytuacja. Zewnętrzny obraz i klimat spotkania prezentowały się znakomicie dzięki skrytemu schematowi składającemu się, jakby z ciągu zerojedynkowych zapisów. Jednak pod tą nieco sztuczną warstwą poprawności toczyła się już od początku przyjęcia, a z czasem narastająco, wymiana  impulsów sympatii pomiędzy Ignacym i Magdą. Nagle dotarło do świadomości Ignacego, że rozmowa zamiast łapać luz zaczęła nabierać nieznośnej powagi. Pomyślał więc, że trzeba sięgnąć po skuteczny w takich przypadkach zestaw, aktualnie znajdujących się w towarzyskim obiegu kawałów, które umiejętnie przemycone mogły dodać konwersacji owej lekkości, która bierze rozmówców w bezpretensjonalną niewolę. Nie przychodziło mu jednak na myśl nic dostatecznie interesującego i śmiesznego zarazem, co nadawałoby się na te okazję. Postanowił tedy zachęcić Magdę co opowiadania również dlatego, że chciał posłuchać jej głosu, którego brzmienie wydawało mu się bardzo interesujące, a jej zasób słów uważał za bogaty, wyróżniający ją pozytywnie w środowisku. Magda broniła się jak mogła przed jego sugestią mówiąc, że brak jej zupełnie talentu do opowiadania kawałów, ale Ignacy nie ustępował, więc się zgodziła, bo uważała, że jako gospodyni nie wypada jej odmówić.

- Rzecz będzie o seksualnych doznaniach młodej dziewczyny wyniesionych z obcowania ze swoim stałym partnerem, a konkretnie o tym, co sobie myślała podczas stosunku – zaczęła Magda, a głos się jej łamał co nieco podczas opowiadania.

- Podczas pierwszego zbliżenia myślała tylko o jednym czy on naprawdę ją kocha? – powiedziała już o wiele pewniej niż na początku.

- Ale już przy kolejnych miłosnych igraszkach myślała ze strachem czy aby na pewno się z nią ożeni? – kontynuowała.

- Wreszcie nadeszła noc poślubna we własnym mieszkaniu, leżąca na plecach kobieta długo patrzyła się w górę, aż westchnęła głęboko i pomyślała – sufit by trzeba pomalować – zakończyła trochę zażenowana frywolną treścią swojej opowiastki.Magda.

Krzysztof zapewne znał ten kawał i być może mu się nie podobał, bo nie zareagował śmiechem tyko skomentował jednym zdaniem, niezbyt pochlebnym. Natomiast Ignacy roześmiał się szczerze, co natychmiast zmieniło atmosferę z wyczekującej na wesołą. Po chwili jednak bujna wyobraźnia podsunęła mu obraz leżącej i wpatrującej się w sufit Magdy i poczuł się tak, jakby doznał zawodu z powodu braku u niej potencjału do miłosnych uniesień. Ta znudzona i praktyczna aż do bólu Magda z jego wyobraźni, inspirowanej treścią opowiadanej przed chwilą anegdoty nie pasowała nijak do tej dziewczyny z wyglądu, dyskretnie emanującej ciepłem płynącym z wnętrza bogatej osobowości.

- Czy naprawdę bywają tak zimne kobiety – zapytał Ignacy

- Nie ma chyba zimnych kobiet, ale tyko nie dość rozbudzone – odpowiedziała mu Magda z uśmiechem, odkrywającym rąbek zasłony oddzielającej własne ego od zewnętrznego świata. Wydawało się Ignacemu, że uchyliła tę zasłonę dla niego na tyle szeroko, żeby mógł dostrzec pewne symptomy gry zmysłów w jej duszy, lecz zbyt wąsko, żeby zdołał jednoznacznie poznać jej pragnienia oraz wynikające z nich zamiary. Jej zachowanie było charakterystyczne dla kobiety, która pragnie się odkryć przed mężczyzną, ale tylko na tyle, żeby zostawić sobie drogę odwrotu, kiedy adresat nie zachowa się po jej myśli. Prowadzący ten subtelny dialog złożony z nielicznych słów, bazując przede wszystkim na wymianie mniej lub bardziej wymownych uśmiechów i gestów zapomnieli przez krótką chwile o Krzysztofie, który jednak nie zauważył objawów wzajemnej sympatii przekazywanych dyskretnie przez małżonkę gościowi. Zdarzyło mu się bowiem przysnąć na chwileczkę wprawdzie, ale ta minuta z okładem przerwała mu ciągłość uczestnictwa w rozmowie i była pierwszym sygnałem od Morfeusza. Sytuacja stała się niezręczna nie tylko dla Ignacego. Magda była lekko zażenowana. Nie spodziewała się takiego przebiegu spotkania. Wprawdzie Krzysztof wypił dość dużo, ale wcale nie więcej od gościa i nie powinien pozwolić sobie na przysypianie przy stole. No cóż, zdarzają się każdemu słabsze dni, szkoda tylko, że na Krzysztofa wypadło akurat dzisiaj. Nie próbowała nawet budzić męża, który znów przysnął. Nie miało sensu na siłę przedłużać spotkania przy stole, które w sposób naturalny dobiegło końca. Ignacy podniósł się z krzesła i rozejrzał się po pokoju, Na stoliczku pod ścianą zauważył stojący telefon.

- Zrobiło się późno, czas już na mnie – powiedział. Czy mogę skorzystać z telefonu, żeby wezwać taksówkę? – zapytał.

- Ależ oczywiście – odpowiedziała Magda z pewnym, takim wahaniem w głosie.

Ignacy ruszył w kierunku telefonu, ale zdążył zrobić zaledwie dwa kroki, kiedy usłyszał za sobą głos Magdy.

- Przepraszam, czy mógłby pan- tu zawiesiła głos, ale po chwili powtórzyła zdanie. – Czy mógłby pan mi pomóc zaprowadzić męża do ….. do sypialni?

Ignacy odwrócił się i spojrzał na Magdę. Ona wyglądała teraz jak królewna z bajki, a nim targały wewnętrzne zmagania. Uporczywa myśl, że przekracza właśnie próg przyzwoitości  nakazywała mu natychmiast zadzwonić do umówionego taksówkarza, podziękować uroczej gospodyni i wyjść natychmiast z tego mieszkania, w którym Eros najwyraźniej w świecie zaczynał przejmować stery receptorów kierujących jego myślami i czynami. Jeszcze był czas na to, żeby potargać zniewalające sieci rodzącego się pożądania, strząsnąć z siebie i odrzucić precz, dopóki miał w sobie dostatek mocy zdolnej do zapanowania nad coraz bardziej pobudzonymi zmysłami. Wiedział, że z każdą minutą będzie słabnąć w nim opór przed poddaniem się lubieżnej pokusie sięgnięcia po pulsującą delikatnym, kobiecym ciepłem tajemniczą osobowość tej niezwykłej kobiety. Nie miał ochoty dalej wystawiać się próbę, której, jak mu się wydawało nie będzie mógł sprostać. Dla wzmocnienia bodźców realizmu puścił wodze wyobraźni w stronę ewentualnych skutków, jakie może przynieść jutro i najbliższa przyszłość, jeśli ulegnie pokusie zbliżenia się do Magdy, a ona nie tylko go nie odrzuci, lecz się odwzajemni. Widział siebie roztrząsającego w zamyśleniu, bolesne, moralne zadrapania, jakich sam się nabawił i te, które mogłyby stać się udziałem Magdy z jego inspiracji. Jeszcze więcej mogłoby mu ciążyć poczucie krzywdy wyrządzonej, pozostającemu w niewiedzy gospodarzowi domu, do którego została zaproszony. Taka alternatywa jawiła mu się, jako nie do przyjęcia, a cena jaką musiały za nią zapłacić zbyt wysoka. Rozmyślając zrobił kolejny krok w kierunku telefonu i znów powstrzymał go proszący, modulowany głos Magdy. – Pomoże pan?– zapytała stojąc za jego plecami.

Na dźwięk jej głosu fala obezwładniającego ciepła uderzyła mu do głowy i natychmiast zapomniał o ostrzeżeniach, kierowanych pod własnym adresem i natychmiast pozbył się nieprzyjemnych myśli, od których jeszcze przed chwilą nie potrafił się opędzić. W tej jednej chwili wszystko inne poza tą kobietą przestało być dla niego ważne, mało tego przestało w ogóle się liczyć, tak jakby poza nią nie było nic, co mogłoby być na tyle interesujące, żeby przykuć jego uwagę. Nie odpowiedział od razu na jej pytanie, dając się ponieść fantazji, podsuwającej mu kuszący obraz intymnej bliskości z Magdą, który przyprawił go o trudne do ukrycia drżenie ciała. Przynajmniej tak mu się wydawało, że stojąca za nim kobieta odkryła ów szczególny niepokój, jaki nim targał, ową wewnętrzną rozterkę, której musiał stawić czoła, tą słabość, której nie mógł w żaden sposób opanować. Podejrzewał, że ona swoją kobiecą intuicją przenika głęboko do jego świadomości i czyta z niej jak z otwartej księgi. Powoli odwrócił się ku niej. Stała tuż za nim, na tyle blisko, że poczuł jej głęboki oddech na swojej twarzy. Cofnął się o pół kroku. – Pomogę – opowiedział na jej pytanie. Po czym podszedł do śpiącego Krzysztofa i próbował podnieść go z krzesła. Ona wzięła męża pod drugie ramię i pomogła dźwignąć do góry. Rozbudzony w połowie mężczyzna o własnych siłach nie był w stanie utrzymać się w pionie. Podtrzymywany z obu stron pozwolił się prowadzić po schodkach na półpiętro. Ręce Ignacego i Magdy spotkały się na jego plecach. Były gorące. Magda otworzyła drzwi do sypialni i zapaliła kinkiet na ścianie. Słabe światło wydobyło z mroku szerokie małżeńskie łoże. Delikatnie ułożyli ubranego Krzysztofa w pościeli. Zaraz po tym przywarli do siebie mocno i demon chuci wziął ich w posiadanie.


  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Sprawnym językiem sprawozdawcy, sugestywnie opisana sytuacja, która mogła się rzeczywiście wydarzyć. Musiałem obniżyć ocenę, przede wszystkim z powodu sporej ilości literówek.
avatar
Cuda czyni ta wóda, gdy są te chętne uda :)
avatar
Oceniałam, jak zawsze, ale czorcik jakiś ogonem pozamiatał jedno - i drugie. Dzisiaj dopiero to zauważyłam - i naprawiam.
© 2010-2016 by Creative Media
×