Przejdź do komentarzyFRAGMENT POWIEŚCI W... A... s.70_77
Tekst 39 z 40 ze zbioru: Inne opowiadania
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2017-04-01
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1179



Rano przyszedł Ozorek. Wyglądał dokładnie tak samo jak przedwczoraj. Akurat jedliśmy śniadanie.

Zanim zapukał do drzwi pokręcił się jeszcze na podwórzu i przed domem. Ostentacyjnie dawał nam do zrozumienia, że właśnie pracuje. Jego działania nie trwały jednak długo – tyle, że poodgarniał na ścieżkach od bramki do ganku i od chałupy do szopy, bo rzeczywiście śnieg w nocy trochę nas zasypał.

- Straszny tu ruch. Nie uważasz? - zaśmiał się Fabian obserwując go przez okno.

Ozorek skończył robotę, wszedł na ganek, zakołatał do drzwi i nie czekając aż ktoś mu otworzy dostał się do środka. Usłyszeliśmy jak odstawia łopatę w kąt a następnie kieruje się w stronę kuchni. Musiał z zewnątrz przez okno zauważyć, że cały czas tu siedzimy.

Stanął w progu zanim któreś z nas ruszyło się z miejsca.

- Dobrego dzionka życzę – wyrecytował i bezceremonialnie ruszył w kierunku wolnego krzesła. - Przysiądę trochę, bo w krzyżu mnie łupie od wczoraj – oświadczył.

- Może zrobię herbatę, to pan się rozgrzeje – zaproponowałam.

- O to, to!.. - zawołał – A jakby było jeszcze co na rozgrzewkę do herbatki?...

- Na rozgrzewkę do herbatki – powtórzyłam zmieszana.

Wódki żadnej nie mieliśmy, został wczorajszy koniak, wiec tylko to mogłam zaproponować.

Ozorek bez entuzjazmu zgodził się wypić kieliszek. Zdjął z siebie półkożuszek, pod którym miał szary rozciągnięty sweter i razem z czapką odrzucił niepotrzebne rzeczy na stojący w kącie taboret. Rozsiadł się wygodnie, łokcie oparł o stół wbijając w nas swoje małe szare oczka. Po jego okrągłej rumianej twarzy błąkał się filuterny uśmiech.


- Byli wczoraj u was? - spytał.

Spojrzałam na Fabian a on na mnie. Sądząc z zadanego pytania nie chodziło mu chyba o pana Bielikiewicza.

- A dokładnie: kto? - odezwał się mój brat.

Ozorek zachichotał:

- Jak pan pyta, to znaczy, że nie byli. Za daleko tu do was i z drogi trzeba nawrócić. A do mnie, a jakże zaszli. Robotę miałem to z nimi nie chciałem gadać. Ale jak bym nie miał , to też bym nie gadał. Nie lubię ...

Postawiłam przed nim kubek z gorącą herbatą. Wyjęłam z kredensu koniak. Nalałam kieliszek. Wsypał trzy łyżeczki cukru do herbaty, głośno zamieszał w niej, jednym haustem wypił koniak - skrzywił się przy tym – i siorbnął z kubka.

- Bo jak już mi zaczną gadać o tym końcu świata to przestać nie mogą . Tylko z nimi zacznij.

- Aha. Już wszystko jasne – Fabian ze zrozumieniem pokiwał głową. - Pojawili się w okolicy?

- A pojawili się, pojawili ... Tylko, że ja tam swoje zdanie mam a nie będę się z nimi sprzeczać. Oni i tak nie słuchają co się mówi. A jak kto nie słucha to dlaczego ja mam słuchać?... Naleje pani jeszcze kieliszeczek to coś ciekawego za to opowiem.

- Na ich temat? - spytałam.

Ozorek przecząco pokręcił głową i podsunął mi swój kieliszek. Znów sięgnęłam do kredensu. Popatrzyłam na butelkę i stwierdziłam, że koniaku niebezpiecznie szybko ubywa.

- Bo wiecie, był u nas we wsi taki człowiek co nazywał się Prorok. Nazwisko takie... - zaczął Ozorek. - Z miasta przyjechał, kupił sobie starą chałupę, siedział w niej i coś tam dłubał. Na początku to się wszyscy śmiali, że we wsi prorok zamieszkał. Koło chałupy zaczęli się kręcić, człowieka zaczepiać i żarciki z niego stroić. A on sobie z tego nic nie robił, do obejścia zapraszał,co tam miał wyciągnął i poczęstował ...

Po tych słowach ręka Ozorka razem z kieliszkiem przesunęła się w moją stronę. Po sekundzie cofnęła się zostawiając w bardzo wymowny sposób pusty kieliszek na stole. Nie było wyjścia – musiałam mu nalać ale tym razem chowając butelkę do kredensu zamknęłam go na klucz.

- No to, jak poczęstował – ciągnął Ozorek – to ci co zaszli usiedli, gadać z nim zaczęli... Jak oni zaczęli z nim gadać, to on z nimi też... I wtedy wyszło, że ten Prorok tak umie opowiadać, że tylko słuchać a słuchać... Później to już było, że nie on częstował ale jego częstowali aby tylko co opowiedział.

Nasłuchali się takich cudów, że jak ze wsi się wyniósł, bo chałupę wyremontował i sprzedał, to odżałować nie mogli, że ich zostawił.

Ozorek znów siorbnął z kubka i upił pół kieliszka resztę zostawiając na później.

- Jedna historia tak mi się spodobała, że nawet ją sobie w zeszycie

zapisałem, żeby nie zapomnieć. Przyjdę czasami wieczorem do domu, kieliszeczek naleję, do zeszytu zajrzę, poczytam, spać się położę, a jak już śpię to takie rzeczy mi się śnią, że tylko zapisywać... Ale o tym potem wam powiem ...

Jego ostatnie zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie zamierza nas zbyt szybko opuścić.

Co było począć – usiadłam i nastawiłam się na dłuższe gadanie Ozorka.

- Otóż tak ... - przyciszając głos pochylił się konfidencjonalnie

w naszą stronę. Otworzył przy tym szeroko oczy a brwi uniósł do góry.

- Ten Prorok jak był dzieckiem to bardzo lubił bajki. Wszystkich dorosłych w rodzinie zaczepiał i prosił o bajkę. Tylko ze swoją babką nie mógł się dogadać, bo ona żadnych bajek nie znała. Tak i siak ją prosił a ona nic – ani przypomnieć sobie, ani wymyślić na poczekaniu. To on któregoś razu mówi, żeby opowiedziała mu o


tym jak była młoda. I wtedy ona wreszcie zaczęła coś opowiadać.

Najpierw przyznała się, że jak była małą dziewczynką nauczyła się mówić w trzech językach: po niemiecku, po rosyjsku i po polsku. Mieszkali wtedy w Rosji, bo Polski nie było. Miała dwóch starszych braci, którzy jak tylko podorastali, pożenili się i wyjechali z żonami hen, hen aż pod Ural, żeby tam założyć własny interes. Pobudowali chyba gorzelnię... W każdym razie, dobrze im się wiodło ...

Ozorek wypił do końca zawartość kieliszka. Zerknął na chleb i ser – po śniadaniu nie zdążyłam tego schować. Następnie popatrzył mi prosto w oczy:

- A jakby tak zrobiła kanapkę, bo coś po tej wódeczce ssanie w żołądku czuję ...

J- edną czy dwie?.. - spytałam postanawiając jednocześnie, że chleb i ser też za chwilę powędrują do kredensu pod klucz.

- Jak może, to niech zrobi dwie ... - zgodził się Ozorek.

Zabrałam się do roboty a on do gadania.

- Siedzieli ci bracia w Jekatyrenburgu, pracowali i bogacili się ale czasu nie mieli, żeby do matki do Dyneburga przyjechać, bo to kawał drogi jest. Listy pisali tylko, żeby matka i siostra do nich przyjechały. I tak w końcu utarło się, że co roku letnią porą obie do nich jeździły. Rok za rokiem mijał, z dziewczynki wyrosła panna i kawalerowie zaczęli przy niej kręcić się. Dwóch szczególnie jej się podobało. Jeden był już całkiem poważnym

urzędnikiem na kolei a drugi miał fabryczkę czekolady. Szczególnie ten co miał fabryczkę czekolady przypadł jej do gustu, bo zawsze czekoladek dużo przynosił.

Przerwał, gdy postawiłam przed nim talerzyk z kanapkami. Natychmiast chwycił jedną i wgryzł się w nią tak łapczywie, jakby od wczoraj nic nie jadł. Szybko przeżuł kęsy popijając herbatą. Kanapka zniknęła w mgnieniu oka. Druga została na


talerzyku czekając na lepszy moment.

- Ale, że było ich dwóch – podjął opowiadanie - to panienka nie mogła zdecydować, którego wybrać. Aż tu nagle sprawa sama się rozwiązała, bo ten co czekoladki przynosił oświadczył się innej pannie. Pretensji mieć nie mogła, bo małżeństwa jej nigdy nie obiecywał. Płakała tylko bardzo ale wszystkim mówiła, że zęby ją bolą i dlatego płacze. W końcu przyszła wiosna. Czas było pomyśleć o podróży a matka mówi, że coś chora i w tym roku nie pojedzie. To panna na to, że jak tak, to sama pojedzie. Przyszedł drugi kawaler i zaczyna odradzać - niech nie jedzie, bo czasy niespokojne. A w końcu, żeby ją zatrzymać wziął i oświadczył się. Panna pomyślała i mówi, że owszem, zgadza się zostać jego żoną ale dopiero jak wróci porozmawiają o wszystkim poważnie. I nie było na nią sposobu...

Widząc, że Ozorek sięga po drugą kanapkę pomyślałam, że może lepiej nie czekać aż zacznie się czegoś znowu domagać i po prostu zrobić mu filiżankę kawy, której akurat mieliśmy pod dostatkiem. Fabian chyba też o tym samym pomyślał, bo nagle wstał, zajrzał do szafki. Wyciągnął z niej puszkę z kawą.

- Może zrobiłabyś wszystkim? - spytał.

Tym sposobem chciał chyba ocalić resztę koniaku i parę puszek piwa, które mieliśmy w zapasach.

Ozorek rzucił na niego okiem ale nie protestował. Przerwał natomiast opowiadanie, zjadł kanapkę i bębniąc palcami po stole czekał aż kawa zostanie zrobiona.

- Teraz niech uważnie słuchają – pouczył nas wsypując sobie do kawy trzy łyżeczki cukru.

- A niech mu tam ... - pomyślałam – nam wystarczy słodzik.

- Panienka spakowała się, rodzina i kawaler odwieźli ją na kolej, pożegnali, do pociągu wsadzili. Trochę bali się, czy sobie radę da, bo ten pociąg jechał tylko do Mińska? A tu kawaler mówi, że on już jako, że jest urzędnikiem na kolei o wszystkim pomyślał:konduktor dopilnuje, żeby w Mińsku znajomy kolejarz ulokował ją w pociągu do Moskwy. No to rodzina ucieszyła się, bo w Moskwie ich znajomi mieli panienkę odebrać i kilka dni u siebie pogościć zanim pojedzie dalej.I takim sposobem panna do Moskwy dojechała. A w tej Moskwie zdarzyła się ciekawa rzecz. Ci znajomi, co ją u siebie gościli, jak usłyszeli, że ma narzeczonego i za mąż będzie wychodzić to najpierw pojechali z nią do miasta, żeby sobie co ładnego kupiła jako prezent a później zawieźli ją do sławnej wróżki, żeby jej powiedziała co ją w życiu spotka...

W tym momencie historia Ozorka bardzo mnie zainteresowała. Pomyślałam, że może ja też powinnam pójść do sławnej wróżki, żeby mi podsunęła jakiś pomysł co do dalszych moich poczynań. W końcu, jeżeli osoba jest sławna i bierze za swoje usługi pieniądze to jej opinia ze względu na obie rzeczy dyktowana będzie głosem rozsądku. W to, że ktoś może przewidzieć przyszłość nie bardzo wierzyłam.

Ozorek widząc, że błądzę gdzieś myślami popatrzył na mnie wzrokiem pełnym nagany.

- Tak?.. I co z tą wróżką? - spytałam, żeby upewnił się, że słucham.-

Przybrał tajemniczy wyraz twarzy:

- Aaa.., z wróżką? Z wróżką sprawa nie była łatwa. Do niej przychodziło dużo ludzi i trzeba było wcześniej się umówić. Ale ci znajomi zaczęli tłumaczyć, że to szczególna okoliczność, bo panna z daleka do Jekatyrenburga jedzie, że za mąż wychodzić będzie za urzędnika państwowego co na kolejach pracuje... I tak prosili, że uprosili. Waniusza, bo tak się ta wróżka nazywała, zgodziła się przyjąć pannę.

Panienka poszła do jej pokoju i od razu wielki strach ją ogarnął jak tam weszła. A wiecie czego przestraszyła się?...

Ja i Fabian przecząco pokręciliśmy głowami.

- Przestraszyła się tego co zobaczyła. Bo tak: pokój był ciemny, Waniusza leżała na łóżku, była duża, głowę miała czymś obwiązaną i bez przerwy mamrotała. Koło łóżka stało krzesełko. Panienka musiała na nim usiąść. Tak się bała, że nie mogła zrozumieć co Waniusza do niej mówi chociaż język rosyjski znała. I zobaczyła wtedy, że ta Waniusza to nie wróżka ale medium, i że jakieś głosy przez nią przemawiają. A te głosy powiedziały: będziesz bardzo, bardzo długo żyła; tak długo, że twoje nogi osłabną i o kulach będziesz chodzić ale własną śmiercią nie umrzesz. Panna jak to usłyszała jeszcze bardziej przestraszyła się. Nie chciała już nic więcej wiedzieć. Uciekła z tego pokoju, płakać zaczęła i poprosiła, żeby natychmiast do domu ją zawieźli. Ci znajomi, jak dowiedzieli się co od Waniuszy usłyszała, pocieszać ją zaczęli: że taka młoda, że przed nią długie życie, że przepowiednia może nie do końca się sprawdzi. Panna trochę uspokoiła się. Później spakowała swoje prezenty a następnego dnia zawieźli ją na dworzec kolejowy i wsadzili do pociągu, co jechał do Jekatyrenburga.

Podróż była długa, na dworze gorąco, to sobie okno w przedziale

otworzyła, widoczki po drodze oglądała i myślała o różnych rzeczach. W Jekatyrenburgu brat na dworzec bryczką po nią wyjechał, do domu zabrał. Panna jak z rodziną się spotkała zaraz zapomniała o swoim zmartwieniu, tylko, że następnego dnia pochorowała się: zęby ją zaczęły boleć. Minęło kilka dni i wyzdrowiała. A w domu braci wesoło było, dużo ludzi, bo i bracia i ich żony, i dzieci. Czas im zaczął miło i szybko upływać. Tak ją gościli i o nią się starali i dogadzali, że ani się obejrzała jak zleciał miesiąc. Jak z matką przyjeżdżała to po miesiącu wracały, bo matka martwiła się co tam w domu. Ale teraz oni mówią, że nie ma co się spieszyć z powrotem a im będzie przyjemnie jak jeszcze drugi miesiąc u nich pogości.

Ozorek najwyraźniej zmęczył się długim opowiadaniem. Wyprostował się na

krześle, popił kawy, głęboko odetchnął.

Sięgnęłam do szuflady kredensu po papierosy.

- Zapali pan? - spytałam.

Pokręcił głową:

- Nieee ... Ja niepalący. Jakoś mnie do tego nie ciągnie. Ale wy palcie jak chcecie.

- No i co było dalej? - spytał Fabian, którego w końcu ta historia zainteresowała. - Została u tej swojej rodziny?

Ozorek przekornie uśmiechnął się:

- Taki miała zamiar, bo to lato było; lipiec się zaczął. Aż tu list do panny przychodzi od narzeczonego, a w nim pisze, że do ślubu wszystko przygotowane i nawet data już wyznaczona na czternastego lipca a pieniądze co są w kopercie to na podróż. I dalej pisze, żeby list przy sobie miała jak będzie jechać, bo tam są nazwiska kolejarzy co mają się nią zaopiekować w podróży i numery pociągów, którymi będzie jechała. I jeszcze pisze ten jej

narzeczony, że nie wiadomo co będzie dalej i czy w ogóle dojedzie do Dyneburga jak się wojna zacznie, więc niech się zbiera i na nic nie czeka. Na koniec napisał, żeby na każdej stacji, gdzie będą przesiadki dała trochę pieniędzy temu kolejarzowi, który będzie się nią zajmował, A to był rok 1914.

Bracia, jak ten list zobaczyli nie mogli uwierzyć, że tak sprawy stoją ale spakować jej rzeczy kazali i przygotować wszystko do podróży. Pocieszali ją, że w następnym roku pewnie już z mężem do nich przyjedzie. Panienka zrobiła tak, jak miała w liście napisane. W wyznaczonym dniu bracia wsadzili ją do pociągu i oddali pod opiekę kolejarza, który miał wszystkiego dopilnować. Teraz już źle się jechało. Pociąg długo stał na stacjach, bo musiał przepuszczać transporty wojskowe a one jechały jeden za drugim. Wszędzie pełno wojska. Tory od tej jazdy tak śpiewały, i po rosyjsku, i po niemiecku, że jeden wielki szum w głowie miała. W Moskwie nie było już gościny, tylko zaraz do następnego pociągu, i następny kolejarz o nią zadbał, i znowu to samo. I tylko słyszała cały czas „an-tan-ta.., an-tan-ta.., an-tan-ta”. Jak do Dyneburga dojechała to ledwo żyła. A pod koniec lipca zaczęła się wojna. I tak to panna za mąż wyszła ale braci i bratowych ani ich dzieci nigdy więcej już nie zobaczyła.

Ozorek oparł się łokciami o stół i popadł w zadumę. Czekaliśmy czy coś jeszcze powie. Rzeczywiście po chwili postanowił coś dodać.

- Bo wiecie, jak ten Prorok to wszystko opowiedział nam, to my byli bardzo ciekawe czy przepowiednia wróżki Waniuszy sprawdziła się?

- No, no?... - zainteresowałam się. - Sprawdziła się?

- Jakby tu powiedzieć?... - z zakłopotaniem podrapał się w głowę. -

- I tak, i nie... On potrafił jakoś ładnie to wytłumaczyć...

- Czyli częściowo się sprawdziła – Fabian próbował mu pomóc.

Ozorek nerwowo poprawił się na krześle:

- Nie wiadomo... Żyła bardzo długo i zachorowała na nogi tak, że nie mogła wychodzić z domu. Tylko co do śmierci nie ma pewności... I jeszcze powiedział, że śmierć jego babki była nienormalna, bo ona w ścianie po sobie zostawiła „mazepę”.

Ja i Fabian spojrzeliśmy po sobie a później na Ozorka.



- Co zostawiła?!!! - Fabian był jednocześnie zdumiony i

rozbawiony.

W tym momencie nie podzielałam jego odczuć. Z miejsca w mojej głowie pojawiły się skojarzenia z naszą ciotką. Tym czasem gawędziarz stracił pewność siebie. Widocznie speszył go fakt, że nie potrafi w dobrym stylu zakończyć swojej historii. Chyba spodziewał się, że słowo „mazepa” wywoła odpowiedni efekt i dodatkowe wyjaśnienia będą zbyteczne.

- A ja tam wiem?... - wzruszył ramionami. - Tak powiedział: „zostawiła mazepę”.

- Fabian - zwróciłam się do brata – Pamiętasz? Nasza ciotka w taki sposób określała nieudany albo brzydki portret.

Mój brat spojrzał na mnie z ukosa:

- Owszem, ale chyba nie oto tutaj chodzi.

Pan – wskazał ręką Ozorka – wyraźnie stwierdził, że zostawiła „w ścianie”...To coś innego. Portrety zazwyczaj wiesza się na ścianie.

Ozorek skwapliwie przytaknął:

- O to, to... W ścianie zostawiła.

- W taki razie – oświadczyłam po chwili namysłu – do głowy mi przychodzi tylko dramat Juliusza Słowackiego „Mazepa”. Tak się nazywał bohater sztuki. Zamurowali go w alkowie czyli w

sypialni.

- Jezusie, Maryjo! - jęknął Ozorek. - Znaczy, że coś strasznego po niej zostało! Ja tak i myślałem, bo ten Prorok nie bardzo chciał tłumaczyć co to było.

Spróbowałam zasięgnąć języka:

- A o domu, w którym mieszkała jego babka mówił coś?

Czy co mówił? - zastanowił się. - Nieee... Tyle tylko, że to było służbowe mieszkanie dziadka.


- Służbowe mieszkanie ... - pomyślałam. - Ciotka z wujem nie mieli co prawda mieszkania służbowego ale w sumie na to samo wychodzi, bo po wojnie Urząd Miejski dał im przydział na mieszkanie. Ktoś podjął decyzję, że właśnie oni mają zamieszkać w nim. Dopiero wiele lat później, już po śmierci wuja ciotka wykupiła to na własność.

Ozorek po chwilowym przygaśnięciu inwencji znów się ożywił:

- Lepiej wam opowiem co mi się któregoś razu przyśniło jak sobie na noc poczytałem to, co w zeszycie mam zapisane. Otóż tak... Śni mi się, że stoję przed wielkimi drzwiami. Drzwi się otwierają a za nimi jest duża sala. A w tej sali podłoga z białych i czarnych płyt, a na środku stół i krzesło. Przy tym stole, na krześle siedzi człowiek w czarnym, aksamitnym ubraniu co przy rękawach ma białe koronki. Spodnie ma tylko do kolan a nogi obleczone na biało i w czarnych pantoflach z klamrami. I jeszcze ma włosy białe, zaczesane do tyłu.

Siedzi ten człowiek i kiwa na mnie ręką, żebym podszedł do niego. To ja wolno podchodzę i ze strachu aż się trzęsę, bo groźnie patrzy.

I wtedy on mówi do mnie: „powiedzcie Ozorek czy te pociągi co to panna jechała nimi z Jekatyrenburga przez Moskwę i Mińsk do

Dyneburga śpiewały tylko po rosyjsku, czy może również po niemiecku? To ja na to, że zapisałem to, co Prorok powiedział czyli, że i po rosyjsku, i po niemiecku. A on pyta: „a co one śpiewały?” To ja, że nie wiem, bo śpiewały an-tan-ta a to było chyba po chińsku. I wtedy on się wściekł. Walnął pięścią w stół. „Nie bądźcie tacy mądrzy, Ozorek, bo możecie tego gorzko pożałować!”- wrzasnął i machnął na mnie ręką, żebym wyszedł. Jak zacząłem wychodzić to się obudziłem.

Ozorek potoczył po nas spojrzeniem, żeby sprawdzić jakie wrażenie wywarła na nas jego opowieść.

Spuściłam oczy, żeby nie wyczytał z nich, że historyjka wydała mi się podejrzana. Po prostu nie pasowała do niego. Była zbyt teatralna. Bardziej pasowała do pana Bielikiewicza.

Fabian milczał, co wcale nie było mi na rękę. Gdyby coś powiedział, mogłabym dyskretnie wtrącić parę pytań. W tej sytuacji musiałam radzić sobie sama.

- To bardzo ciekawe... Bardzo... Trudno uwierzyć, że coś takiego mogło przyśnić się. Powinien pan opowiedzieć to komuś. Na przykład panu Bielikiewiczowi. Może zrobiłby z tego jakiś użytek

- Komu?... - Ozorek popatrzył na mnie uważnie.

Teraz ja się zdziwiłam:

- No, temu panu, co mieszka w domu przy szosie. Jest aktorem. Pracuje w teatrze w Warszawie. Wczoraj kręcił się po okolicy i zajrzał do nas. Stąd wiem. Nie zna go pan?

- Aaa.., ten... To on tak się nazywa?... Bielikiewicz?... Ja z nim mało gadam. Tyle, co czasami tam sprzątnę jak on jest. Ciągle zajęty. Nie ma czasu, żeby siedzieć i rozprawiać.

Nie mogłam uwierzyć:

- Nigdy z panem o teatrze nie rozmawiał?


Ozorek roześmiał się na całe gardło:

- Cha, cha, cha! Ale pani pocieszna! A co mnie do teatru! Ja się na tym nie znam!

Fabian wreszcie raczył się odezwać:

- Nie szkodzi. Ma pan bujną fantazję. Może kogoś by to zainteresowało.

- Właśnie... - wtrąciłam czym prędzej, żeby Ozorek nie rozgadał się – to nieprawdopodobne, żeby śniły się takie dziwne rzeczy. Musiał pan kiedyś coś oglądać. Telewizja, jakaś książka z ilustracjami?... Pan musiał to gdzieś wcześniej widzieć.

Pokręcił przecząco głową:

- Nie. Nie przypominam sobie.

- To może pan usnął oglądając telewizję?... W takiej sytuacji człowiek nagle budzi się, coś zobaczy i znowu zasypia... Dlatego później nie pamięta.

- Paniusiu kochana! - w jego głosie słychać było oburzenie – Jak mam spać to ja telewizora nie włączam. Skoro mówię, że śniło mi się, to znaczy, że tak było. Nie kłamałbym, bo po co?... A że dziwne, to prawda. Sam nie mogę się nadziwić... No to teraz może porachujemy się za tę moją robotę, bo to już czas na mnie ... - uciął temat.

Zaczął wyliczać co i kiedy zrobił. Pozostawiłam tę sprawę Fabianowi a sama zabrałam się do sprzątania ze stołu i zmywania naczyń. Było już wpół do dwunastej.

Kiedy Ozorek wreszcie sobie poszedł zajrzałam do lodówki oraz do kredensu. Dzisiejsze spotkanie z nim i wczorajsza wieczorna wizyta pana Bielikiewicza mocno nadwyrężyły nasze zapasy jedzenia.

- Ciekawy człowiek – stwierdził Fabian.

- Mhm – przytaknęłam – Tylko nie wiem, czy zauważyłeś, że lada moment nie będziemy mieli co do garnka włożyć.

Zajrzał do szafki, której jeszcze nie zdążyłam sprawdzić.

- Rzeczywiście. Nie przewidziałem wizyt towarzyskich. Trzeba skorzystać z propozycji tego Bielikiewicza. Obiecał w razie potrzeby podwieźć nas do sklepu. Zaraz do niego zadzwonię.



 


August Renoir  `Młoda dziewczyna`






  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×