Przejdź do komentarzyZ panem starszym rozmowa o butach
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Felietony
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaartykuł / esej
Data dodania2017-08-13
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1504

Rozmowa z przygodnie spotykanymi starszymi ludźmi miewa zwykle jakiś aspekt dydaktyczny. Nie, nie mam tu niczego uszczypliwego na myśli. Piszę to szczerze. Niedawno utwierdziłem się w tym przekonaniu po raz kolejny. Czekając w przychodzi na wizytę u lekarza, siedziałem obok pewnego dziarskiego staruszka. Ja – korzystałem z wolnej chwili i serfowałem na smartfonie po Internecie, on – mój mimowolny towarzysz, niezmiernie gorliwie przyglądał się swoim butom. Coś tam mruczał, mamrotał pod nosem, suwał po podłodze raz jednym, raz drugim obcasem, chwytał za sznurówki, rozwiązywał, zawiązywał na nowo… Nagle, odniosłem wrażenie, zaintrygowało go i moje obuwie. Spojrzał na nie z ciekawością, spojrzał na mnie samego, by po chwili nieoczekiwanie spytać:

– Przepraszam, czy jest pan zadowolony ze swych butów?

– Ja? A, dziękuję. Da się chodzić – odpowiedziałem nieco zaskoczony.

– Da się chodzić – z konsternacją powtórzył – no właśnie, tylko ciekawe, jak jeszcze długo?…

– No wie pan... buty – nie rodowe srebra. Jak trzeba, kupuje się nowe.

– Tak, tak! – westchnął pan starszy – dzisiaj wszystko rychło kupuje się nowe: portki, rower, czajnik, kapelusz a nawet starą żonę zamieniają na nową… Czemu tylko nikt nie chce pielęgnować tego, co już ma ? No chyba, że nie ma czego pielęgnować, bo nasze buty, to nie buty a barachło. – I tu mój rozmówca ponownie spojrzał na swe stopy. – Wie pan – po chwili z ożywieniem kontynuował – w mych poprzednich butach, bywało, chodziłem 35 lat i wciąż były nie do zdarcia!

– Nie do zdarcia? – z zaciekawieniem podchwyciłem – 35 lat!? To chyba niemożliwe.

– A żeby pan wiedział, możliwe! Pamiętam, miałem 20 lat, gdy przestały mi rosnąć stopy. Ojciec kupił mi wtedy porządne buty. Oj, panie! Gdyby nie zginęły w czasach przesiedlenia, pewno chodziłbym w nich jeszcze do dziś.

– Hmm… Coś nie bardzo mogę w to uwierzyć. Przecież nawet najlepsza skóra to nadal tylko skóra, a nie jakiś kosmiczny materiał i powłoka odporna na wszystko – z naiwnością przekonywałem. Tak! Owszem, może i przetrwałyby 35 lat, ale nienoszone. – Spointowałem na wesoło, chyba i tak już o ciut przydługi mój wywód.

– A noszone, noszone! – ze swadą zaoponował dziadek – Tylko, widzi pan, dawniej buty to były buty, nie to co dziś. Dziś bierze pan but a on: cieniutka skóra, podkładka i wszystko. A wcześniej: panie! Prawdziwa, garbowana skóra, gruba na palec,  wewnątrz torowana i solidny podkład. I rant przeszyty dwa razy po kręgu. Takiego buta nie przyszło przebić nawet nożem. Jeśli w transporcie ktoś depnął po palcach, nawet się nie czuło. A teraz… Panie! Obuwie cieniutkie, chwiejne. Ktoś panu nadepnie, pół dnia pan kuleje. I, powiadam panu, nie tak opiekowano się obuwiem, jak dziś. Panie! Nie tak. Żaden prawdziwy mężczyzna nie zostawiał zabrudzonego buta! Przychodził z ulicy i zrazu wilgotną szmatką przecierał, osuszał drugą, nanosił szuwaks, poczekał chwile i szczotką rozprowadzał, potem nakładał pastę, potem polerował drugą szczotką, aż do połysku. I dlatego takie buty służyły latami. Bo zawsze była na nich warstwa trwałego szuwaksu i pasty. I taki but nie przemakał nigdy! Oj, dbało się, panie, o buty, dbało! Nawet budki były na każdym rogu, od czyszczenia butów. A jakiż to było szyk kazać czyścić sobie buty w takich budkach. – Starszy pan rozkręcił się ze swym opowiadaniem do żywego… – Ale w domach też się czyściło but każdego dnia. Nawiasem mówiąc, często domownicy spierali się, kiedy lepiej czyścić: rano? czy wieczorem? …Mój dziadek robił tak: wieczorem glansował a z rana tylko barchatką jeszcze raz i śmigał w nich potem przez cały dzień, starannie omijając kałuże… I jeszcze coś panu powiem: kobiety w pierwszej kolejności zawsze najpierw patrzyły na buty a dopiero potem na mężczyznę. Ot, taka praktyczna ich zasada. Jeśli but u mężczyzny nie był doczyszczony, to w ogóle nie zawierała z nim znajomości. I obok takiego nie poszła. Przecie wstyd było z brudasem iść. A gdy sama chodziła w brudnych trzewikach, marne były szanse na zamążpójście.  Dlatego dorastające panienki o swoje pantofelki  dbały, oj dbały! Ich trzewiki, dosłownie, świeciły. I wie pan, co jeszcze powiem? W domu mężczyzna czyścił buty całej swojej rodziny. Takie kiedyś były obyczaje. A gdy dziewczyna dorastała, i ją uczyli czyścić, by i ona potrafiła być zaradną i schludną. A teraz – co? Panie! Najważniejsza jest firma i marka. A w jakim stanie but: a co za różnica? Dziś nie po obuwiu oceniają. Zresztą: pył i brud szybko rozjeżdża każdą skórę i klej. Dziś ludzie nie mają czasu dbać o buty, wielu nawet nie chce schylać się i brudzić sobie rąk, dlatego buty rozpadają się im i po kilku miesiącach kupują nowe…


…I mój towarzysz spod lekarskiego gabinetu pewno jeszcze długo opowiadałby o butach, ale oto drzwi od lekarza się otworzyły i uśmiechnięty pan doktor zaprosił mnie do środka. Podziękowałem szybciutko staruszkowi za miłą pogawędkę, pożegnałem się tradycyjnym „do widzenia!” i… spojrzałem na buty pana doktora: miał na sobie bardzo praktyczne, z pewnością od niedawna noszone najzwyklejsze tenisówki.

  Spis treści zbioru
Komentarze (4)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Coś w tym jest ;-) Jako bardzo mała dziewczynka, to zawsze patrzyłam na buciki mijanych panów...

Literówka: 3 wers od góry: "przychodni" nie "przychodzi".

Miły ten starszy pan; tablety doprowadzają mnie do szału, a kiedy muszę patrzeć na owo badziewie zwłaszcza wtedy, kiedy mam zły humor, to nie mogąc tego ustrojstwa wyrwać bezmyślnemu z łapy, aby go tym ustrojstwem popukać po łbie, staram się w jego stronę nie patrzeć ;-)))

:-D
avatar
"Wesołe jest życie staruszka..." /Jeremi Przybora/
avatar
Piękna i barwna opowieść z zaskakującą, ale świetną pointą. Barwny i bogaty język z lekko szwankującą interpunkcją. Brakuje przecinków przed: a nawet, chyba, a barachło, a on, kazać, a dopiero; zbędne przecinki przed: że (chyba, że), to nie buty, od czyszczenia, i ją. Zbędna spacja przed pytajnikiem, brakuje jednego znaku diakrytycznego (chwile).
Opowieść ta skojarzyła mi się z pewnym moim sąsiadem, któremu na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego udało się kupić malucha. Prawdopodobnie nawyk nieustannego czyszczenia butów przeniósł na tegoż malucha, gdyż gdyż po niecałym roku lakier na nim zmatowiał.
avatar
Bardzo dobre opowiadanko. To są moje klimaty.
Buty mojego ojca (tzw. oficerki) miały pewnie z pięćdziesiąt lat, gdy je ostatni raz widziałem. Stały na prawidłach i były wyglancowane.
Pozdrawiam.
© 2010-2016 by Creative Media
×