Przejdź do komentarzyALFA NOVA CZTERY 4 z 7
Tekst 4 z 7 ze zbioru: ALFA NOVA CZTERY
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2019-02-04
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1092

16.


Przenosili właśnie kolejny fragment konstrukcji modułu desantowego, gdy usłyszeli nadjeżdżający samochód. Co prawda ich TIRy i ciężarówka zaparkowana obok nie były widoczne ze stacji benzynowej, ale po co ma ktoś ich zobaczyć, nawet zupełnie przypadkowo... Ułożyli więc nadgryziony autodestrukcją czarny szkielet na pace ciężarówki, najciszej jak się dało i sami schowali się za nią. Ale to tylko jakiś kierowca, który podjechał zatankować paliwo.

– Po coście się tak wystroiły? – Jurek spoglądał na dziewczyny z lekką dezaprobatą. – Tylko się pobrudzicie od tego...

Dziewczyny wzruszyły tylko ramionami.

– Wreszcie coś normalnego – odparła brunetka, ubrana w żółty T-shirt z pastelowymi „rzutami” i zielonkawe legginsy.

– Ale po co ci ten makijaż, Natalia?

– Ty się nie znasz – odparła za nią druga z dziewczyn, blondynka w czerwonej, dopasowanej bluzeczce i równie obcisłych jeansach.

– Beata... – Jurek rzucił jej wymowne spojrzenie.

– Dobra, idźcie po następne – przerwał im Bartek, stojący na pace ciężarówki.

Złapał sczerniały szkielet i zawlókł go w głąb przestrzeni ładunkowej, gdzie leżały na sporej stercie podobne fragmenty. Dziewczyny i Jurek ruszyli do TIRa z otwartymi wrotami kontenera. Po chwili Beata wskoczyła zgrabnie do środka i przyciągnęła na brzeg kolejne czarne kawałki.

– Zostały same mniejsze. Może to ponosić pojedynczo, co?

– Jest tego, cholera... – zauważyła Natalia, ściągając zardzewiały jak gdyby kawał modułu.

– Jest, jest. Razem? – spytał Jurek, łapiąc z drugiej strony.

– Nie, weź coś innego. To wydmuszka – powiedziała Natalia po czym chwyciła mocno przedmiot i zaczęła z nim iść do Bartka.

– Dobra. – Jurek ściągnął na ziemię dwa mniejsze fragmenty, ale dosyć masywne jeszcze. Potem podniósł je i ruszył za nią.

– Fajnie, że podstawili tu tego grata. Ale i tak kupa gruzu nam zostanie – sapnęła Natalia, stawiając po chwili szkielet na podłodze ciężarówki.

– E tam... Wywalamy mniejsze na zewnątrz i tyle. Tak samo piach. Będziemy się z tym wozić... – Jurek postawił ciężkie fragmenty przy burcie i wyprostował się. – Cholera... Trochę to waży jeszcze... – Podniósł i wrzucił swój ładunek na pakę.

– Pewnie, że tak. Wywalamy. Tu są szufle i miotły, przygotowali specjalnie dla nas. – Bartek wzruszył ramionami, a potem zaciągnął nadżarty korpus przyniesiony przez Natalię na stertę jemu podobnych. – Tutaj, to tylko te największe fragmenty, reszta i tak się rozleci. Zostaniemy dłużej i dopilnujemy.

– Jest spokojnie i bezpiecznie, mamy spory zapas czasu – poparła go Natalia, opierając się o burtę.

– No to jak? Zostajemy dłużej? – spytał Jurek.

Doszedł ich odgłos otwieranych drzwi do budynku stacji, widocznie klient zatankował i poszedł uregulować rachunek.

– Gdyby tego nie przewidzieli, nie byłoby tu tych łopat i mioteł. Proste – rzekł Bartek.

– Jasne. – Natalia wzruszyła ramionami. – Kto się tu czegoś dopatrzy za dwie godziny? Czarniawego piachu?

– No. To powiedzcie Beacie, niech się przesiada do ostatniego kontenera i bierze tylko te najgrubsze. – Bartek złapał kolejny fragment. – Poczekamy i samo się wszystko roz... A my się napijemy jeszcze tej lurowatej kawy i zeżremy kolejne mdłe hot dogi. – Poszedł w głąb paki, rzucił czarny przedmiot na stertę i wrócił po następny.

– A mówili, że tu jest fajne żarcie – zauważyła Natalia.

– Pewnie nie mieli na myśli tej stacji.

– Słyszą nas, skurczybyki...

– A my odwalamy za nich czarną robotę...

– Czarną, zgadza się... Dzięki za miotły i szufle, Edi i Olo – rzucił gdzieś w przestrzeń Bartek.

– Dwa cwaniaczki... – Uśmiechnął się Jurek, chociaż i tak miał taki wyraz twarzy już na stałe, jak zawodowy komiwojażer lub dyplomata.

– Wypierdzielamy wszystko co się da z kontenerów, chłopaki. Na ziemię. Jakby było coś „nie tego”, to by już dawno było, nie? I wy też byście wiedzieli i w ogóle... Nie będziemy wozić czarnego piachu.

– Tak jest. Tylko ładunek. A tego swojego grata to sami sobie sprzątnijcie później.

– Modele... – Uśmiechnęła się Natalia. – Do zobaczenia, chłopaki...


17.


Był dosyć pogodny poranek, gdy cztery TIRy zajechały na parking strzeżony w centrum Gdańska. Miejsce było już wcześniej zarezerwowane, więc wszystko poszło gładko i sprawnie, pomimo sporej ilości samochodów na placu. Po krótkiej chwili załatwiali już formalności przy budce obok szlabanu. Pożartowali trochę o czymś z parkingowym i, uśmiechnięci, wyluzowani, poszli wolnym krokiem pozwiedzać trochę miasto.

Wcześniej zrobili trochę zmian w swojej garderobie, bo dzień zapowiadał się na ciepły, a poza tym, ubrudzili się nieco sprzątając kontenery. Nadal mieli spory zapas czasu, więc mogli się dokładnie „sprawdzić”, łażąc po starówce pełnej turystów. Najłatwiej ukryć się w tłumie. Ich samochody stały na strzeżonym parkingu, ale to nie jedyne zabezpieczenie ich ładunku przecież. Na pewno jest pod dobrą kontrolą i to od samego momentu lądowania. Kto i jak, to nie ich sprawa. Oni mają bezpiecznie dotrzeć na wyznaczone miejsce i tyle. Uśmiechali się więc do siebie pogodnie i szli spacerowym krokiem, jak typowi turyści.

Rozglądali się po obcym mieście, kierując się ku centrum. W tej części miasta przeważała zabudowa z lat sześćdziesiątych, choć minęli już jeden gotycki kościół. Przeszli kilkadziesiąt metrów chodnikiem przy ruchliwej, trzypasmowej jezdni, dalej były równoległe tory tramwajowe i znowu trzy pasy asfaltu. Doszli do tunelu dla pieszych i przeszli nim na drugą stronę arterii. Z jednej strony mieli dziewiętnastowieczny gmach, z drugiej jakąś czarną, nowoczesną bryłę, a na wprost zaczynała się właściwa Starówka. Dochodziła dopiero dziewiąta rano, więc szanse na znalezienie jakiejś kawiarni czy restauracji o tej porze były znikome. Może dlatego nie poszli prosto przed siebie, a skręcili lekko w prawo, skuszeni widokiem ogródka przy jakiejś knajpce, z kilkoma stolikami stojącymi przed drzwiami, na chodniku. Ktoś się tam już kręcił. Podeszli bliżej, ale niestety, „Naleśnikarnia”, jak głosił szyld, była jeszcze zamknięta.

– O, fryzjer – zauważyła Beata, spoglądając na wystawę obok i kręcące się dwie panie w środku zakładu „Princessa”, widoczne przez duże okno wystawowe.

– E, wiesz co? Może wejdziemy? – Natalia także zerkała już przez szybę do środka. – Bo wyglądamy jak... Jak to się mówi... Aha. Czupiradła...

– Wiesz?... No pewnie. Jak my się dziewczynom pokażemy? One siedzą tu już ze dwa miesiące...

– Właśnie. – Natalia nacisnęła klamkę i weszła do środka.

– Zaraz, zaraz – zaprotestował głośno Jurek. – A ile to potrwa, co?

– Dzień dobry. – Beata była już przy Natalii, w środku i rozglądała się z zaciekawieniem po zakładzie fryzjerskim. – Przepraszamy, że tak bez zapowiedzi, ale czy mogłybyśmy... – Dziewczyny uśmiechały się bardzo miło do dwóch trochę starszych pań. – Dopiero co przyjechałyśmy...

– No, same panie widzą, jak my wyglądamy... – poparła ją Natalia, robiąc bardzo wdzięczną minkę. – Jesteśmy prosto z trasy... Jak czupiradła... Strasznie, po prostu...

– Dzień dobry... Ale w zasadzie... – odezwała się z pewną rezerwą w głosie jedna z pań, taksując obie dziewczyny. Potem spojrzała na swoją koleżankę. – Właściwie, to my mamy tylko rezerwacje...

– Ale niech pani tylko na mnie spojrzy. – Beata przebierała dłonią we włosach. – Zupełny bezład. Jak ja się znajomym pokażę... A mamy dzisiaj się z nimi spotkać. Niech nas panie poratują... Za dwie godziny umówione spotkanie, a ja mam na głowie taką szopę...

– Ja też... – dorzuciła prosząco Natalia. – Co z tego, że mam krótsze włosy, Beata...

– E tam, u ciebie nie jest jeszcze tak źle. Wystarczy je dobrze ułożyć...

– Samo ułożenie niewiele pomoże... – Druga z pań fryzjerek przyglądała się fachowo ich włosom. – Właściwie... No, właściwie, to macie panie szczęście, bo jedna klientka właśnie odwołała rezerwację...

Na twarzach Beaty i Natalii uśmiechy zmieniły zupełnie swoje charaktery.

– Specjalnie się z nią umówiłam wcześnie rano, a dopiero co dzwoniła, że nie przyjedzie... Mogłam sobie trochę jeszcze pospać – wyjaśniła pierwsza z nich.

– Super... – Ucieszyły się szczerze Natalia i Beata.

– A jak długo to potrwa? – spytał Jurek, z wyraźnym zniechęceniem.

– No... A która z pań by chciała?...

– Ja.

– Ja.

– Obydwie?... Bo u pani to by ze dwie godziny na pewno... – Jedna z fryzjerek podeszła bliżej do Beaty i zaczęła rozgarniać jej włosy. – Tak lekko licząc...

– Dwie godziny? – zdumiał się Bartek, a druga fryzjerka spojrzała na niego dosyć ironicznie.

– He, jak pan ma takiego krótkiego „jeża”, to myśli pan, że kobietę też tak łatwo można zrobić?

– No nie, ale...

– Faceci, faceci... – Druga z fryzjerek przeczesywała palcami blond włosy Natalii, uśmiechając się przy tym. – Wszyscy tacy sami. Chcą mieć piękne dziewczyny, ale myślą, że pięć minut nam wystarczy...

– Pewnie, że chcemy... – Jurek zaczął czarować swoim uśmiechem i tembrem głosu. – Dobrze, dziewczyny, mamy czas przecież...

– Hm... Ja dzisiaj przyszłam wcześniej, zrobić porządek w papierach, właściwie... Ale jak patrzę na pani włosy... – zacmokała, kręcąc głową. – Naprawdę macie dzisiaj szczęście. – Fryzjerka Beaty westchnęła i uśmiechnęła się do obu klientek. – Co, Zosia?...

– To siadajcie panie. – Pani Zosia mrugnęła do Natalii z uśmiechem.

– Super... – Na twarzach dziewczyn rozkwitły szerokie uśmiechy i szybko usiadły w fotelach, moszcząc się w nich, niczym ptaki w gniazdach.

– To... Ile to potrwa? – spytał jeszcze delikatnie Jurek.

– Musimy się wyrobić do jedenastej – odparła szefowa, sięgając po fartuch, wiszący na poręczy fotela Beaty.

– Tylko mycie, ścinanie, modelowanie, same włosy... Kosmetyka, manicure, makijaż... To drugie tyle, jak nie lepiej, ale to już nie dzisiaj. Możemy się umówić na jakiś dzień. – Druga fryzjerka także się już przygotowywała do pracy.

– Możecie sobie trochę pozwiedzać. – Beata spojrzała z ironicznym uśmiechem na lustrzane odbicia obu mężczyzn.

– Dzięki serdeczne.

– To co robimy? – Bartek spojrzał na Jurka. – Dwie godziny.

– Co? Zjemy coś, napijemy się piwa, bo dawno nie piłem... Połazimy trochę... Chyba, że chcesz tu siedzieć i czekać?

– Jasne... To idziemy. Dziewczyny, jakby co jesteśmy pod telefonami, nie?

– No.

– Hm... To życzymy paniom miłej pracy nad naszymi dwiema pięknościami... – Teraz to Bartek dla odmiany błysnął przed fryzjerkami, co przywitały uśmiechami.

– Ehe... Będziemy za dwie godziny, podziwiać kunszt obu pań... Dziękujemy. – Nie zwlekając, Jurek i Bartek wyszli z zakładu, zamknęli za sobą drzwi i stanęli pod nimi, zastanawiając się, w którą stronę ruszyć.

– Hm... To gdzie teraz? – spytał Jurek.

– Cholera wie... Chodź, cofniemy się trochę i sprawdzimy, dlaczego skręciliśmy akurat tutaj...


18.


– Cztery. Nieźle, co? – powiedziała zadowolona Łucja. Schowała portmonetkę do kieszeni, usiadła na swoim krzesełku i szturchnęła Tomka barkiem w bark. – Dwa konie, impresjonista i kwiaty. A jeszcze nie ma dwunastej.

– Ten tabun, to właściwie wczorajszy utarg... – Uśmiechnięty Tomek mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Bo się nie mogli zdecydować – powiedziała Łucja, wzruszając ramionami i patrząc mu w oczy z uśmiechem.

– Bo nie chciałaś puścić taniej.

– Bo wiedziałam, że przyjdą. Przecież to widać. – Łucja ponownie wzruszyła ramionami. – Ja obrazy sprzedaję od lat. Widzę, czy tylko oglądają, czy chcą kupić.

– Okej, ja się na tym nie znam. Ale konie ładne, nic dziwnego, że poszły.

– Pewnie...

Siedzieli na składanych krzesełkach na chodniku, w cieniu dużego pomarańczowego parasola. Stoisko Łucji, wynajęte wspólnie z koleżankami, obstawione było z trzech stron obrazami. Pejzaże, kwiaty, martwa natura, portrety, kopie znanych impresjonistów które zawsze „szły” i oczywiście konie. Kilkadziesiąt obrazów stłoczonych na przestrzeni kilku metrów kwadratowych. Żadnej „awangardy”, czy innych wymyślnych rzeczy. Tu była sztuka, która miała się sprzedać. A potencjalni kupcy szli i szli, nieskończona rzesza ludzka przelewała się w obie strony chodnika, trochę bezładnie i bardzo wolno. Niektórzy przystawali na dłużej, inni szli powolnym krokiem spoglądając na to czy na inne stoisko. I tak płynęła ta rzeka ludzi, osiem albo i dziesięć godzin dziennie, przez ponad trzy tygodnie.

Jasne, że sprzedawcy się zmieniali, kto by tyle wysiedział? Łucja przyjechała tu rano z Tomkiem, bo wypadła właśnie ich „zmiana”. Rozstawili stoisko, obsługiwali „oglądaczy” i klientów, a po południu mają ich zmienić dwie dziewczyny. Pod wieczór jeszcze ktoś inny zwinie stoisko i zawiezie wszystko do domu. A jutro to samo od początku.

Sezon turystyczny w pełni, dodatkowo trwał Jarmark Dominikański. Gdańsk przeżywał oblężenie, ale tym razem pokojowe. I zarabiał pieniądze. Ich stoisko było na jednej z ulic, przemienionej na ten czas na deptak. Turyści, oglądacze, całe tłumy. Co parę minut ktoś przystawał na dłużej, nikomu się nigdzie nie spieszyło. Średnio co dziesięć minut Łucja była bardziej zaabsorbowana, wyczuwając potencjalnych klientów, toczyły się miłe rozmowy, niezbyt nachalne, a co dwie, trzy godziny, czasami trwało to krócej, sprzedawała coś z ich stoiska. Jeśli już się ktoś zdecydował, raczej nie targował się, uznając cenę za dobrą. Przecież stoisk z obrazami jest tu tyle... I najczęściej była to już kolejna wizyta u nich.

Potencjalni klienci mieli sporo do oglądania na całym Jarmarku. Biżuteria, ta „autorska” i ta bardziej „przemysłowa”, ubrania, minerały, pamiątki, zabawki, obrazy, kubki okolicznościowe, książki, czapki, duperele... Na innych uliczkach królowała a to gastronomia, to antyki, a to jakiś szmelc, nazywany szumnie „perskim targiem”, to płyty, winylowe i CD, a to kosmetyki, rzemiosło artystyczne, wina, sery... Było co oglądać, było na co wydawać pieniądze. Bo większość rzeczy była w przystępnych cenach, żeby klienci nie namyślali się zbyt długo. A i potargować się też przecież można...

Łucja i Tomek po sąsiedzku mieli elegancki wózek z ekspresem do kawy, a u sprzedawcy mały rabat. Z drugiej strony było stoisko z T-shirtami w przeróżnych wzorach, z możliwością zamawiania swoich własnych pomysłów na nadruk. Tomek już pierwszego dnia skorzystał z okazji i zamówił sobie kilka podkoszulków z dużym napisem „I love Lucy”. Dzisiaj miał na sobie jeden z nich, jarzeniowo pomarańczowy T-shirt z dużymi, czarnymi literami. Już się nauczyli nie zwracać uwagi na przechodzących obok ludzi, zbyt wielu ich tu było. Tysiące po prostu. Co innego, gdy jakiś „oglądacz” był wyraźnie zainteresowany. Wtedy zmieniał się jego status na „potencjalny klient”. A to już zobowiązywało do miłej rozmowy i uśmiechów.

Łucja dopiero co sfinalizowała trzecią wizytę pewnego małżeństwa, obraz stada koni pędzących na wprost. Duże płótno, drogie, dlatego tak się ucieszyła. Wczoraj byli dwa razy, oglądali, zastanawiali się, a dzisiaj przyszli po konkretną rzecz, transakcja trwała może minutę. Zapłacili gotówką, wzięli obraz i poszli. Ale też konie były piękne, trzeba przyznać.

– Pewnie, że ładne... – Uśmiechnięta Łucja zamruczała jak zadowolona kotka i pocałowała namiętnie Tomka, nachylając się nieco ku niemu na swoim krzesełku. A Tomek bardzo chętnie ją objął i trwali tak dobrą chwilę, nie zwracając w ogóle uwagi na przechodzących obok ludzi.

– Przynosisz mi szczęście, wiesz? – Łucja oderwała wreszcie od niego swoje usta. – Ty moje „kosmiczne ciacho”... – Jej roziskrzone oczy wpatrywały się w niego namiętnie.

– Pewnie... – Tomek nie miał najmniejszego zamiaru jej wypuszczać z ramion, ale znowu ktoś przystanął przed ich stoiskiem, więc spojrzeli w kierunku deptaku.

– Już zarobiłam więcej niż w tamtym roku, a jeszcze z tydzień to potrwa... E, ludzie patrzą... – Odsunęła się od niego trochę, ale niezbyt daleko.

– Ludzie oglądają obrazy. – Tomek lekko wzruszył ramionami, nie puszczając jej. – Fajny ten twój brat.

– Romek? No, może być, nie? Jak to brat. Jutro kończy mu się urlop.

– Aha... – Tomek spoglądał za odchodzącymi „oglądaczami”, powoli przenoszącymi wzrok na sąsiednie podkoszulki. – A ty byłaś tam u niego, w Poznaniu?

– Pojechaliśmy raz, na przysięgę. I potem jeszcze raz. A co?

– Nic, tak pytam. Jako szwagier może być. Jest okej. – Puścił do niej „oko”.

– „Szwagier”... – prychnęła Łucja niby pogardliwie, ale zadowolona.

– No... pewnie. Może być.

– To ty patrzysz, jaki będzie szwagier?

– E, taki mały plusik–bonusik. Dodatkowy.

– Do czego?

– Do ciebie. – Tomek znowu ją objął i pocałowali się równie namiętnie, co przed minutą.

– Ładne te konie... – Przerwał im jakiś kobiecy głos.

Tomek delikatnie puścił Łucję i spojrzeli oboje na kilkuosobową grupę, podziwiającą obrazy. Rozpoznał ich od razu.

– Bardzo ładne, powiedziałbym... – Uśmiechnął się do nich. – Ale najpiękniejszy obraz mam ja i nie jest na sprzedaż.

– Aha... Też pewnie koń? – Jurek z nieznacznym uśmiechem spoglądał na T–shirt Tomka.

– Tak, oczywiście. A zgadnie pan, jak się nazywa?

– Pewnie „Lucy”?

– No proszę... Ma pan dziesięć procent rabatu w nagrodę.

– O, to miłe... Hm... – powiedział uśmiechnięty Jurek, przesuwając wzrok po obrazach. – Może skorzystamy...

– Szukacie państwo czegoś konkretnego? – Łucja włączyła się do rozmowy, wstając z krzesełka i podchodząc bliżej. – Mamy tu mało miejsca, więc nie wszystko możemy odpowiednio wyeksponować. – Była już przy dużej drewnianej ramie, skrywającej obrazy. – Bardzo proszę przejrzeć także te płótna. – Uśmiechnęła się zachęcająco do stojącej najbliżej niej brunetki.

– Aha... – Beata zaczęła powoli przesuwać i przeglądać obrazy. – Bardzo ładne... To pani malowała te konie?

– Tak.

– Piękne... – Nowa fryzura, fachowo podcięte i ułożone włosy sprawiały, że Beata wyglądała bardzo atrakcyjnie i świeżo.

– Te kwiaty też są piękne. – Natalia stała z drugiej strony i wpatrywała się z zainteresowaniem w obrazy zawieszone na ścianie, utworzonej z linek.

– A... jesteście państwo tutaj jutro także? – spytał Bartek. – Bo dzisiaj to sobie chcieliśmy trochę połazić, popatrzeć, pozwiedzać...

– Oczywiście, nie ma problemu. Jesteśmy tu do końca Jarmarku – zapewniła go Łucja.

– Ehe... Fajnie... – Bartek przerzucał wzrok z płótna na płótno. – Bardzo ciekawe prace... Na pewno się jeszcze spotkamy. – Uśmiechnął się do sprzedawczyni. – Może nawet jutro. Albo i dziś...

– Zapraszamy. Jesteśmy zawsze w tym samym miejscu.

– Dziękujemy... Bardzo ładne konie. Swoją drogą, ciekaw jestem tego pana obrazu... – Jurek przeniósł wzrok z płócien na twarz Tomka, z tym swoim uśmiechem zawodowego dyplomaty.

– Zapewniam, że jest „the best”.

– Nie wątpię. No, do widzenia w takim razie.

– Pewnie tak. Do widzenia.

– Do widzenia.

– Hm... No widzisz, kroją nam się następni... – Uśmiechnięta Łucja odprowadzała wzrokiem odchodzące dwie pary.

– Pewnie, że tak... A mówiłem ci już Łucja, że bardzo mocno cię kocham? – Tomek objął ją wpół i pocałowali się czule.

– No, coś tam chyba słyszałam... – powiedziała po chwili.

– A ile razy?

– Nie pamiętam już... – Znowu się pocałowali. – Już przestałam liczyć... Nudny się robisz...


19.


Położenie dwupokojowego mieszkania konspiracyjnego na gdańskiej Starówce było dobrze przemyślane. Można się tu było łatwo dostać z Jarmarku, będąc niezauważonym przez ewentualną „obserwację”. Po drugie, można było takową łatwo zauważyć z okien. Ba. Można było nawet wytypować, kto z idących ludzi na zewnątrz jest tajniakiem, kto ewentualnym kieszonkowcem... Nawet kwestia potencjalnej ewakuacji była ułatwiona, poprzez wykorzystanie starego, nieużywanego od lat schronu. Miał on połączenie z sąsiednim budynkiem poprzez wspólne piwnice. Choć było to mało prawdopodobne, trzeba było wziąć i to pod uwagę.

Pomijając wizytę w zakładzie fryzjerskim i dwie godziny spędzone w fotelach przez dziewczyny, sprawdzali się bardzo uważnie. Nic jednak nie wyczuli, nic nie zauważyli. Żadnego „ogona”, chociaż wytypowali parę podejrzanych osób. Prawdopodobnie policjanci w cywilkach, albo złodzieje, czyhający na okazje. Tyle damskich torebek, tyle portfeli, stoiska... Ale raczej nie dotyczyło to ich. Nie byli śledzeni. Poza tym, przecież byli dodatkowo eskortowani przez „Trzecią”, co też wyczuli, oczywiście...

Ledwo Jurek zapukał do nowych, antywłamaniowych drzwi, otworzyła im Agata, odmieniona jakby. Rozpromieniona, ubrana w piękną błękitną sukienkę, wyglądała zjawiskowo w smudze światła padającego z boku, zapewne z jakiegoś okna.

– No, są nasi „turyści”... Chodźcie do środka, chodźcie, witamy... – Stanęła z boku i wpuściła ich do mieszkania.

Weszli do niezbyt dużego przedpokoju, a z niego prosto do przestronnego, oświetlonego południowym światłem słonecznym salonu. Paula i Edi wstawali właśnie z foteli i podchodzili do nich przywitać się.

– Jak wam się podoba Jarmark? – spytała Paula.

Ubrana w obcisłe legginsy i luźną chabrową bluzkę, bardzo twarzową, całowała się z Natalią i Beatą, a potem podała dłoń Jurkowi i Bartkowi.

– Cześć.

– Cześć.

– Zrobiłaś coś z twarzą, Agata? Wyglądasz inaczej jakoś... – Beata przyglądała się jej uważnie, co skłoniło wszystkich pozostałych do skierowania wzroku na blondynkę.

– A, korekta plastyczna... Zmiana niewielka, na szczęście... A wyglądam chociaż lepiej? Co? – Agata prezentowała swoje wdzięki wszystkim, kręcąc się lekko w miejscu.

– No... Ja wiem... – Natalia przyglądała się uważnie jej twarzy. – Trochę inaczej, ale też jesteś śliczna, jak to ty...

– Lalka Barbie, ale trochę inna... – Beata od razu pożałowała swojej uszczypliwości, więc uśmiechnęła się do niej miło i mrugnęła okiem. – Zawsze byłaś bardzo ładna. A ta blizna na czole?

– Stara. A na szyi świeża. Wyjaśnimy potem... Jak Jarmark?

– No... Tłumy ludzi... – powiedział Jurek, witając się jeszcze z Edim.

– I o to chodzi. W tłumie najłatwiej się ukryć, nie? – odparł Edi ściskając mu dłoń.

– Dopiero co widzieliśmy się z Tomkiem... – zaczął Bartek.

– A tak tak, widać ich przez okna tutaj...

– A jak wam się podoba jego Łucja?

– Niezła laska...

– He, he, he... Chodźcie do środka... Siadajcie, gdzie kto chce... No... – Uśmiechnięta Paula ogarniała ich wszystkich wzrokiem.

– Napijecie się kawy, czy chcecie może coś zimnego? – spytała Agata, zdążając powoli w stronę kuchni.

– Byłyście u fryzjera? – Paula z zainteresowaniem przyglądała się Natalii i Beacie.

– No, teraz, dopiero co... – Zadowolona Natalia zerknęła porozumiewawczo na Beatę.

– No właśnie... – Agata zawróciła i też przyglądała się uważnie dziewczynom. – Cholera... A my wyglądamy jak jakieś sieroty...

– A gdzie byłyście?

– A tu, blisko. Ogarna, czy jakoś tak... Jak wyglądam? – Natalia wykonała wdzięcznie obrót, jak wcześniej Agata, żeby się lepiej zaprezentować. – Może być?

– Może?... Diabli nadali, że też ja o tym nie pomyślałam, żeby się jakoś zrobić...– Paula przeniosła wzrok z Natalii na Beatę i nie mogła się powstrzymać, żeby nie dotknąć delikatnie podciętych dopiero co włosów. Puszystych, elegancko ułożonych i w ogóle... – No... Super...

– Chciałam się umówić jeszcze na farbowanie, ale nie wiedziałam na kiedy, wiesz...

– A moje? – spytała zalotnie Natalia. – Jeszcze musimy pójść do kosmetyczki...

Edi, Jurek i Bartek wymieniali w tym czasie porozumiewawcze spojrzenia, ale wiedzieli, że bezpieczniej teraz nie przerywać dziewczynom.

– Cholera... Super... Paula, musimy tam pójść, umówić się na wizytę.

– Koniecznie... Mmmm, zła jestem na siebie, wyglądam pewnie...

– Nie, coś ty... A ubrane jesteście jak jakieś modelki... A my...

– Na Ogarnej, mówisz? Aga, idziemy potem... No dobra, chodźcie do środka, chodźcie... – Niezbyt zadowolona Paula pokiwała prawie niezauważalnie głową, a Agata zniknęła w kuchni. – Skoczymy potem na jakieś zakupy, nie? Bo musimy was ubrać, dziewczyny... – Usiedli wszyscy, gdzie komu akurat pasowało, na sofie i trzech fotelach z Ikei i rozglądali się po pokoju. – Buty, ciuchy... No, was też, chłopaki... W samochodach zostawiliśmy wam jedynie niezbędne minimum.

– Eee, a może piwko? – zaproponował Edi. – Po jednym można.

– No to piwo, Agata. – Natalia wychyliła się w stronę kuchni. – Jeszcze nigdy nie piłam, to czas spróbować, nie?

– A my już sobie strzeliliśmy po jednym, dla nas Cola albo mineralna – powiedział Bartek wstając z fotela. – Pomogę ci. – Ruszył w kierunku kuchni.

– No to chodź. – Usłyszeli w odpowiedzi głos Agaty.

– Mówcie. Jak wam się tu podoba? – spytała Paula, moszcząc sobie gniazdko z poduszek na sofie.

– Co? To mieszkanie, czy w ogóle? – odpowiedziała pytaniem Beata, rozglądając się po dosyć nowoczesnym wnętrzu i siadając obok.

– I to i to, Beata. – Mrugnął do niej Edi z jednego z foteli.

– Kurde, dziwne to wszystko... – zauważył Jurek bardzo odkrywczo.

– Aha. Przede wszystkim... – Edi spoglądał na nich pogodnie, z uśmiechem. – To mieszkanie jest zabezpieczone. Całkowicie, łącznie z drogą ewakuacyjną i obserwacją zewnętrzną. Poza sprzętem są jeszcze Olo i Tomek, a Lena pilnuje samochodów. Tu możemy gadać zupełnie swobodnie i o wszystkim. Okej?

– Aha. W porządku.

– Zaczniemy chyba od zmiany planów, co?

– No właśnie. Bo wasze meldunki były co najmniej lakoniczne. – Jurek patrzył na Ediego, potem spojrzał na Paulę. – Co takiego się stało?

– Nic, całe szczęście – odparła Paula z uśmiechem.

– Otóż to. Bardzo dobra odpowiedź... Hm... Mieliśmy kilka celów, nasza załoga. Po pierwsze, automatyczne stacje badawcze w kosmosie, na trasie z Alfy tutaj. Są? Są. Po drugie, koordynacja ich pracy i łączność z nimi i z samą Alfą, tym wy się mieliście zająć po wylądowaniu, to się jeszcze zrobi... Po trzecie, wasza „hodowla” sztucznej inteligencji... – przerwał Edi, bo akurat weszli Agata i Bartek, niosąc tace z butelkami i szklankami, które zaczęli rozstawiać na stole. – Tej kosmologicznej, do szukania rozwiązań z zakresu fizyki teoretycznej... – ciągnął dalej, podczas gdy Bartek usiadł na swoim miejscu, a Agata odniosła tace do kuchni.

– No tak – zgodził się z nim Jurek.

– To jeden z podstawowych celów. Zaczynamy kolonizować „Dino”...

– Co?

– „Dino”. Nasi tutaj tak nazwali Alfę Dwa, TRBY 14/10.

– Aha... Dinozaury, tak?

– No... Zaczynamy ją kolonizować, wysłaliśmy już tam wiele załóg, a tu będziemy sprawdzać dotychczasowe możliwości technologiczne portali, tak?

– Zgadza się.

– Tak to wygląda w dużym skrócie. Wszystkie wysiłki Alfy są skierowane ku planecie, którą można swobodnie skolonizować i robić sobie polowania na świeże mięsko... Tu testujemy bezczasowe ściskanie przestrzeni, napęd Alcubierra. Oni to tak nazywają. W głębokim kosmosie rozstawiliśmy ze sto stacji, a tutaj niedługo miejscowi będą mogli zaobserwować na swoim niebie anomalie, sztuczne rozbłyski i tak dalej. I zorientują się, że nie są jedyni we Wszechświecie. I stąd pomysł, żeby tu wysłać misję dyplomatyczną, czyli was.

Edi otworzył sobie butelkę piwa i nalał bursztynowy płyn do szklanki. Za jego przykładem poszli pozostali.

– Jak na razie wszystko się zgadza – podsumował Jurek.

– Tak. Oprócz jednego. Najważniejszego. – Edi popił trochę piwa i odstawił szklankę na stół. – Niestety, panie ambasadorze, zdegradowaliśmy pana. I was wszystkich razem wziętych.

– Z powodu?

– Misja dyplomatyczna ma sens wtedy, gdy stoi za nią konkretna siła i obopólna chęć współpracy... Przylecieliście tutaj i chcecie trochę „pohandlować”. To bardzo miłe... Ale i bardzo naiwne. Jak długo trwałaby nasza alfiańska reakcja na agresywny ruch z ich strony? Światło tu leci czterdzieści lat, nasze statki jakieś czterdzieści trzy, obecnie... Razem ponad osiemdziesiąt lat. No... A koszty?... Im się po prostu nie opłaca nawiązywać stosunków dyplomatycznych z nami. Co innego przejąć siłowo naszą technologię, którą my sami tu przywieźliśmy. Ot, co...

Zapadła chwila ciszy. Edi, Agata i Paula obserwowali, jak szczera do bólu prawda dociera do nich w ciągu tych paru sekund. Pierwszy ruszył się Jurek, sięgając po butelkę Coca-coli i szklankę, westchnąwszy przy tym ciężko.

– Ech... Kurwa... To po co to wszystko? – zapytał i spojrzał po kolei po wszystkich twarzach dookoła.

– Wyjaśnimy wam później szczegółowo – odezwała się Agata sięgając po krakersa, których piramidka była usypana na talerzyku leżącym na stole. – Ale podstawowa rzecz na teraz. Utajnienie i przetrwanie. To nasz cel podstawowy.

– Aha... – Wszyscy goście pokiwali zgodnie głowami ze zrozumieniem.

– Pranie mózgu, mówiąc wprost. – Uśmiechnęła się do nich po kolei Paula tym swoim pół słodkim, pół smutnym uśmiechem. – Pranie mózgu. Przecież my też... Wszyscy przez to przeszliśmy na Alfie... Możesz mieć nawet i pięćset IQ. Jak nie wiesz wszystkiego, jesteś tak samo głupi, jak i wszyscy inni wokół ciebie. Proste jak konstrukcja cepa.

– A wy już wiecie? – spytała Beata, popijając piwo.

– Też jeszcze nie wszystko, pewnie, ale dużo więcej – odpowiedziała jej Agata sięgając po kolejnego krakersa.

– Na przykład to – zaczął Edi, – że oni o nas jeszcze nie wiedzą. Potwierdzeniem jest wasze dzisiejsze lądowanie. Jeśliby się o nas dowiedzieli, to by nas już dawno wszystkich, jak tu jesteśmy, wypatroszyli.

– Wy... co? – spytał Bartek.

– Wypatroszyli... Jedna z naszych dziewczyn użyła tego określenia, bardzo trafnego, myślę. Wypatroszyli, jak jakiegoś kurczaka na obiad. Chociażby ja sam. – Edi spojrzał na Bartka z jakimś takim niezbyt wesołym uśmiechem. – Mam we łbie kilka implantów, które popchnęłyby ich technologicznie o jakieś pięćdziesiąt lat do przodu... O to chodzi, Bartek. Jestem dla nich bezcenny... Jak gruba żyła złota w jakiejś bardzo zyskownej kopalni. Gdyby oni o tym wiedzieli...

– O kur... – Natalia zrobiła lekki ruch ręką, jak gdyby chciała się podrapać po głowie.

– No... Wy też coś macie? Co? Bo nawet nie wiem?

– Wzmocnienia telepatyczne...

– Aha... No. To już wiecie. – Paula zmieniła typ uśmiechu na bardziej ironiczny.

– No to, kurwa, nas załatwili... – podsumował Jurek. – To po jaką cholerę to wszystko?

– Dojdziemy i do tego. Powoli... Jak desant i transport?

– W porządku. Co się pytasz, jakbyś nie wiedział? Przecież nas eskortowaliście.

– Jasne. Jak ładunek?

– Cały. Lena tego pilnuje, tak?

– Tak, oczywiście. Samochody zabezpieczone?

– Przy klamkach wysokie napięcie i gaz usypiający. Tak jak chciałeś.

– No i dobrze. Jeszcze nam jacyś złodzieje potrzebni... Dobrze... Zacznijmy od spraw towarzysko rodzinnych. Założenie podstawowe. Zostajemy tu do końca życia. Jeśli ktoś myśli, że będzie inaczej, to jest po prostu głupi... Bo nie wiadomo, czy kiedykolwiek doczekamy się kogoś z Alfy. Jest tak, że musimy się tu zaaklimatyzować, a potem urządzić wygodnie na całe życie. Nie ściągną nas z powrotem na Alfę.

– No chyba.

– Was dobrali w pary na długo przed wylotem, jesteście jak stare małżeństwa. Logiczne, bo mieliście być dyplomatami. Dyplomata bez żony? Absurd. Ale my, albo ci z Holdingu, to zupełnie co innego. Oni tu założyli rodziny. Są tu od lat. Też logiczne... Łucję Tomka już poznaliście...

– Ehe...

– Prawie wszyscy nasi weszli w jakieś mieszane związki z „tubylcami”. Wyjątkiem jest Ewa, która się związała z Marcinem, z „Pierwszej” oraz Paula, która jest razem z Olem.

– A, gratulacje. Olo to fajny gość...

– No, my się znamy jeszcze z Alfy... Tylko tam, to było zakazane, wiadomo. A tu... – Paula z uśmiechem zadowolenia wzruszyła ramionami. – He, he...

– Tu my o wszystkim decydujemy. Jedyny plus tego wszystkiego – dopowiedziała Agata.

– Ale jest pewna sprawa, podstawowa, o której nie wiecie... Podwyższony popęd płciowy... Wszyscy to mamy.

– To znaczy?

– Jest tak. „Pierwsza” wylądowała tu w dwa tysiące dziesiątym. Budowali bazę szpiegowską, wiadomo. „Druga” przyleciała tu w trzynastym. Z konkretnym celem, nie? Znaleźć supertoksynę. A my, „Trzecia”, dwa miesiące temu. „Trzecia Alfa”, Karol i Ewa. „Trzecia Beta”, Tomek i dziewczyny. I „Trzecia Gamma”, Olo i ja. I wszyscy, także wy, mamy zmienione geny na tutejsze, żeby się lepiej zakamuflować. Tak samo operacje plastyczne. Wy jesteście „Czwarta”. Fundacja, czyli „Pierwsza” i „Druga” nie robili żadnych badań w tym kierunku, zresztą po co? To może być inny skład chemiczny powietrza, albo jakieś specyficzne wymieszanie genów... Przecież nie wszystko da się tak zmienić do końca... Nieważne. W każdym razie my wszyscy mamy podwyższone libido – wyjaśniał Edi, a oni to popijali trochę, to sięgali po krakersy.

– A dodatkowo, jest jeszcze efekt psychologiczny. Alfiańskie restrykcje i zakazy tutaj nie sięgają. Hulaj dusza, piekła nie ma. U nas są koncesje na dziecko, egzaminy, testy, a najlepiej dać łapówkę, nie? A tu?... Chcesz mieć dziecko? Proszę bardzo. Chcesz mieć piątkę? Nie ma sprawy, jeszcze ci dopłacą. – Paula wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym.

– No... Szok po prostu. To wiemy z ichniej telewizji. – Beata też się uśmiechnęła, patrząc na pogodną Paulę. – „Pięćset plus”.

– Wszyscy „nasi” mają dzieci, albo są na etapie „produkcji”...

Roześmieli się na to, twarze zrobiły się pogodne, wyluzowane.

– Dobre sobie... – Rozmarzyła się Natalia.

– Wy byliście małżeństwami już tam, ale jakbyś tak zaszła w ciążę, to byś miała przymusową skrobankę i obóz pracy, nie? No, wy to może nie... Ale tak normalnie...

– Tu sobie skracają wiek emerytalny, a u nas dwa lata i eutanazja... Chyba, że masz dużo kasy... – rzucił Bartek. – Jaja... – Popił Coli ze szklanki. – Niepojęte.

– Ich jest siedem miliardów, nas dwadzieścia dwa. Jeszcze sobie nie zdają z tego sprawy – podsumował Edi, sięgając po swoje piwo.

– No... – Jurek pokiwał głową. – Fakt.

– Tak... Na czym?... Aha. „Pierwsza” i „Druga” przyleciały tu wiadomo po co. Ale zmieniono im rozkazy i zostawiono samym sobie, właściwie. „Róbta, co chceta”. Przez lata rozkręcili tu niezły biznes, bo jakoś musieli przetrwać. Owszem, rozwijali bazę szpiegowską, ale bez realnej nadziei, że przyleci tu ktoś z Alfy. Kiedykolwiek. A urządzili się tu... Wprost genialnie. Opowiemy wam potem. Więc jak dostali sygnał od nas, że lecimy i będziemy za miesiąc, to się trochę wystraszyli.

– A tego nie było w raportach do nas – zauważył Jurek.

– Gdyby była taka potrzeba, jako misja dyplomatyczna, dostalibyście wszystko. „Miejscowi” nie są na razie w stanie przechwycić naszej łączności, może za jakieś dwadzieścia lat, ale to nie znaczy... No. A „Pierwsza” i „Druga” wystraszyli się, że chcemy ich „zdjąć”. Albo podporządkować sobie, co najmniej. I żeby mieć choćby odrobinę przewagi nad nami, podesłali nam na orbitę nieco zmodyfikowane wirtualne DNA. Bo tego sobie zażyczyliśmy od nich przecież, nie? DNA. Trochę nam je „podrasowali”.

– Dodali nam atrakcyjność seksualną, mówiąc wprost. – Paula przeciągnęła się lekko, z uśmiechem, jak kotka, na swoich poduchach.

– Aha... Ale po co?

– He. Zadziałało. Ten Hall ma łeb... Karol i Ewa wylądowali na Saharze jako grupa kontrolna, Olo i ja osobno, jako obstawa i ewentualna grupa likwidacyjna. Karolowi podstawili Zuzę, szwagierkę Halla i od razu zgłupiał na jej punkcie. Zresztą, nic dziwnego, to super laska.... Pewnie niedługo wezmą ślub. A Ewa początkowo przykleiła się do Halla, ale wysłali ją w ekspresowym trybie do Nowego Jorku, żeby im tu nie mieszała. Z Marcinem z „Pierwszej”, bo był atrakcyjnym singlem. Na nas dwóch aż tak to nie zadziałało...

– Akurat – prychnęła Paula. – Już trochę panienek tu zaliczyłeś, nie? A Olo... Jest ze mną i tyle. Ale jakbym tylko zobaczyła... No... Wydrapane oczy to nie wszystko. On dobrze o tym wie...

– He, he, he... – zaśmiały się Natalia i Beata jak na zawołanie.

– A Tomka widzieliście. No... Mam mówić dalej? – ciągnęła Paula.

– Pewnie. Niezłe hasło, swoją drogą. „I love Lucy”... – zaśmiał się Jurek.

– Lena hula na całego, ostatnio ma takiego rudego, już tydzień, o dziwo... – dorzuciła Paula.

– E, rudy... – Agata skrzywiła się nieco.

– To źle? – spytała Beata.

– Phe... Mówią, że rude, to fałszywe... Nie wiem...

– A ty, Agata? – zagadnęła Natalia.

– A ja, kurwa mać, żyję w przymusowym celibacie. Zaliczyłam sobie trzech facetów, na samym początku, a potem dostałam szlaban.

– Dlaczego?

– Zaraz to wyjaśnimy, Nata. Mało tego. Od dwóch miesięcy ostro wkuwam międzynarodowe prawo bankowe. Już mi się rzygać od tego chce. Przepraszam...

– Ehe... No i co z tym... libido? – spytał rozbawiony Bartek.

– No, mamy podwyższone. Wszyscy. Sami się zresztą o tym przekonacie... Pewnie jeszcze dziś wieczorem... – powiedziała Agata z uśmieszkiem na ustach.

– No... Tam zakazy, eutanazja, a tu... – Paula znowu zaczęła ich czarować swoim uśmiechem.

– Dobra... Zacznijmy od waszych legend. Agata musiała przejść operację ponownej zmiany DNA i korekty plastyczne, ma parę postarzonych blizn i tę nową, jak widzicie, na szyi... – powiedział Edi.

– Dwa dni temu zdjęłam gips z ręki, bo musiałam ją mieć złamaną... – przerwała mu Agata.

– Jeszcze niedawno nazywała się Agata Włodkiewicz, teraz to jest Agnes Schneider. Córka bogatego przemysłowca z Bawarii. Geny oryginalne. My nie musieliśmy, ale ona tak. Prawdziwa Agnes miała, biedaczka, wypadek samochodowy... Nawet nie nasz... – Edi lekko się uśmiechnął.

– Tylko z głosem jest problem. Trudno podrobić, wiecie... Już dwa miesiące kuję na pamięć wszystko, co się da o tej mojej Agnes... Ale głos... Dlatego mam świeżą bliznę w okolicy krtani. – Agata zademonstrowała wszystkim swoją łabędzią szyję.

– Aha...

– Natalia, Jurek i Bartek, wy też przejdziecie lekką „rekonstrukcję”. Musicie się dopasować do autentycznych postaci. To nie są jakieś „lewe” legendy... A Beata jest „czysta”.

– Trzeba was trochę „podrasować”... – Paula dalej ich czarowała.

– Macie bardzo dobre przykrywki, legalne i czyściutkie jak złoto, dopasowane do dalszych planów i dlatego musicie być autentyczni – mówił dalej Edi.

– Dwa miesiące kwarantanny. – Agata wzruszyła ramionami i lekko przekrzywiła głowę.

– Za parę dni jedziecie do naszego rezerwowego ośrodka łączności, domek na Mazurach przejęty od „Pierwszej” i zostaniecie tam na dłużej. Na razie macie się tu zaaklimatyzować.

– A ja jadę razem z nimi? – spytała Beata.

– Jasne. Jako łącznik.

– Aha...

– Mówiłeś, Edi, o jakichś planach... – zauważył Bartek.

– A tak, oczywiście. Skrótowo: ty i Beata będziecie pracować przy komputerach, jako informatycy, bo to wasza działka, nie? Jurek będzie specem od marketingu, handlu i tak dalej, dyplomacja ci się przyda, stary... A Natalia jest lekarzem, weterynarii tym razem.

– Jak? Przecież ja mam specjalizację z medycyny pola walki...

– Miałaś. Teraz masz rzadką specjalność: choroby pszczół.

– Co takiego?

– He, he, he... – zarechotał Bartek, patrząc na zdziwienie rysujące się na twarzy żony.

– Bystra jesteś, to to ogarniesz. A jak trafiły się nam takie papiery... Sama zrozumiesz. Autentyczne i bardzo mocne. Czego nie możesz schować, pokaż wszystkim. Proste i skuteczne. Bo najważniejsze, dla nas wszystkich, to przetrwanie. Bezpieczeństwo jako priorytet numer jeden. Nic nie jest ważne tak, jak my sami – wyjaśnił Edi.

– My już mamy napisane scenariusze na lata, Natalia. Najlepsze, jakie mogliśmy wykreować. Pewnie, że będą modyfikowane... Jak któraś z nas zajdzie w ciążę, to pewne rzeczy się zmienią, wiadomo... – Paula mrugnęła znacząco do Natalii. – Ale to my sami musimy o to wszystko zadbać. My, a nie kto inny. Na przykład, skończyły się już nam fundusze, dobrze, że Holding sypnął nam trochę grosza... Wy dziś przywieźliście trochę złota, całe szczęście... I jeszcze odbierzemy trzy automatyczne desanty... Macie to rozplanowane?

– No jasne.

– No...

– Zrobię kawę i lody, nie? – Agata wstała i poszła do kuchni, a po chwili dołączyła do niej także Paula.

– Słuchajcie... – Edi spoglądał na wychodzące z pokoju dziewczyny. – Jesteśmy tu bardzo zgrani... No, dziewczyny i Tomek to wiadomo. Stado. My dwaj bardzo się do nich zbliżyliśmy. Ja już nie mówię o Pauli i Olku, ale w ogóle... Z naszymi z Holdingu, z Fundacji, mamy ograniczoną łączność, wiadomo, ale są bardzo fajni i świetnie się z nimi dogadujemy. A wy... Mieliście być tu osobno, ale wyszło, jak wyszło. Rozumiecie?...

– Edi. Oczywiście. – Jurek wzruszył ramionami, wpatrując się szczerze w jego oczy. – Z kim niby mamy trzymać? Byliśmy osobno, ale to już czas przeszły.

– Właśnie – poparła go Beata. – To zupełnie inne okoliczności.

– To nie jest tak, że zgadzamy się na to, że jesteśmy teraz podporządkowani wam, a mieliśmy być bóg wie kim i zadzierać nosy do góry... – dodał Bartek. – Edi...

– Potrafimy się przestawić mentalnie, nie martw się – dorzuciła Natalia.

– To bardzo ważne, dlatego o tym mówię... Tu, na miejscu, mieliśmy lepsze możliwości oceny całej sytuacji i naszych perspektyw. I dlatego podjęliśmy takie, a nie inne decyzje. One zmieniają także i wasze życie. To my was tu kreujemy, a wy musicie to zaakceptować. I zaufać nam, że to dobra decyzja. To bardzo ważne... – Edi przesuwał ostry jak brzytwa wzrok po kolei po każdym z gości. – Bez słowa sprzeciwu, bez żadnego buntu, bo to rozpierdoli wszystko... Czy wy mnie na pewno dobrze rozumiecie?...

Pokiwali głowami poważnie.

– Ja jestem żołnierzem a nie dyplomatą i mówię, jak jest. Nikt nie będzie was śledził czy co, bo nie o to chodzi... To kwestia zaufania... Jakikolwiek wasz błąd oznacza zgubę nas wszystkich... A ja się nie zawaham. Kula w łeb i tyle. Olo też. Inni też... Nie mówię tego, żeby was straszyć. Mówię, jak jest... I wy też dobrze o tym wiecie przecież... Jesteście potrzebni nam, a my wam. Dopóki nie scalimy się w jedną grupę, rodzinę, stado czy co tam, myślmy w ten sposób. A z czasem stworzymy jedną, silną grupę. Duże stado... Rozumiem, że jako ambasador masz pewne pokłady ambicji, bo to naturalne, Jurek... Ale skieruj je na inne tory, korzystne dla całej grupy. Stada. Zyskowne dla nas, nie dla ciebie osobiście. Pozostali tak samo. Rozumiecie? Chcemy was traktować tak samo jak „Trzecią”... Wasz desant był przygotowany jako osobny, w trybie bojowym. Nie odebraliśmy was osobiście, bo była obawa, że zdejmą i was i nas. Prawdopodobieństwo bardzo małe, ale było. Zawsze mogło pójść coś nie tak. Rozumiecie? Nie możecie mieć o to do nas pretensji. To kwestia priorytetów, jasne?

– Nie ma w ogóle tego tematu, Edi... – Jurek wzruszył ramionami. – Mamy się dobrowolnie podporządkować i tyle. Ja nie widzę w tym nic złego. – Patrzył mu prosto w oczy. – Odwrotnie. Wchodzimy tu na gotowe.

– I przyjmujemy wszystko jak leci – dodał Bartek.

– Pewnie, że tak – dorzuciła Natalia.

– Przecież już od dwóch miesięcy o tym wiemy, Edi, pomimo braku łączności. – Beata wzruszyła ramionami.

– Ale musiałem to powiedzieć.

– Jasne. I bardzo dobrze. Wszystko jest klarowne. To nie jest zsyłka czterech dyplomatów, Edi, tylko przysłanie uzupełnienia do oddziału, mówiąc językiem wojskowym. My nie zawsze byliśmy dyplomatami... My to wiemy i akceptujemy bez żadnych uwag – dodał jeszcze Jurek.

– Okej... – Edi przyglądał się im uważnie. – Na miejscu za bezpieczeństwo odpowiada Olo, ja się niedługo przenoszę do Łodzi, do Holdingu... Tu kupiliśmy trzy mieszkania kontrolne, gdzie na dachach są zamontowane przekaźniki telefonii komórkowej, więc mamy internet i telefony pod całkowitą kontrolą... Tak samo Holding w Łodzi i w Warszawie. Jak mówiłem, jedna ze sztucznych inteligencji jest przestawiona na czuwanie nad naszym bezpieczeństwem. Łączność „służbowa” też jest już „nasza”, że tak powiem...

– Poważnie? – spytał z uśmiechem Bartek.

– Frajerzy... A tu na miejscu rządzi Tomek z Agatą. Wiadomo, na co dzień rządzi Agata, a Tomek jest przywódcą stada. Stonowany samiec alfa... Lena zawsze na szpicy, Paula zawsze zabezpiecza tyły i nie tylko... Tak to wygląda w skrócie... Na razie podlegacie bezpośrednio im... Wy też tworzycie rodzaj stada, dwie pary z podwyższoną telepatią, Jurek jako samiec alfa, jak rozumiem... Wszyscy rozumiemy się trochę bez słów, ale musiałem to wszystko powiedzieć...

– Alles klar.

– Właśnie, Jurek. Masz za mało twardego, skandynawskiego akcentu. Jesteś naturalizowanym Norwegiem, nie zapominaj. Natalia, ty znowu masz za mocny francuski akcent. Mniej „er”. Ale, macie jeszcze na to dwa miesiące.

– Agata też jakoś zapomina o akcencie... – zauważyła Beata.

– Nie musi. Jej matka była Polką. A „szwargoce” jak rodzona szwabka...

– Lody, lody, lody, lody, lody... – podśpiewywała wesoło Paula, bo przypomniała sobie właśnie „Hallo Szpicbródkę”, wchodząc do pokoju z tacą pełną pucharków i łyżeczek. – Jedliście już lody? Co?

– Nie. A co to jest? – spytała Natalia, wyraźnie zainteresowana.

– A, widzieliśmy to już... Chcieliśmy nawet sobie kupić, ale była kolejka. – Bartek też się ożywił. – Na stacji benzynowej też zdaje się to mieli, w zamrażarce. No i widzieliśmy to w telewizji przecież.

– No, taki słodki deser, mrożony... – Agata i Paula rozstawiły pucharki, potem Agata odniosła tacę, a Paula umościła się w swoim gnieździe z poduszek.

– No dobra. To co my mamy robić? – spytał Jurek.

– Taa... Dyplomacja to raz. Łączność z Alfą i stacjami, ewentualny portal to dwa oraz, jako trzecie zadanie, hodowla sztucznej inteligencji kreatywnej, bez możliwości wzbudzenia samoświadomości... Pierwsze skreślone. Drugie i trzecie zadanie zostaje, trochę się je zmodyfikuje... Wchodzicie do naszej grupy. Zamiast dyplomacji – kreowanie waszych legend i ich dalszego życia. A dodatkowo – i to jest ten nasz pomysł na życie tutaj i na sens wszystkiego – budowa gry internetowej. Tym właśnie zajmujemy się od paru miesięcy.

– Jakiej gry?

– Interaktywna gra komputerowa, internetowa, darmowa, dla wszystkich. Eksploracja kosmosu. Tego tu nie ma, znaleźliśmy bardzo pociągającą niszę rynkową.

– I to łączy naszą S.I., agresywną, waszą, kreatywną i kosmologiczną oraz zupełnie nową S.I., wymyśloną przez Zuzę... – zaczęła Paula.

– A, to ta dziewczyna Karola? – spytała dla pewności Beata.

– No... Bardzo fajna jest... Nasza, całkowicie. Bardzo cenny nabytek, powiedziałabym... – dokończyła Agata, przymykając oczy z lekkim uśmiechem zadowolenia.

– No... I parę innych rzeczy... To wszystko pięknie komponuje się w całość. Mamy naprawdę bardzo obiecujące perspektywy.

– I dodatkowo Łucja – dodała Agata.

– Łucja też?

– Jako „konsultantka do spraw graficznych” – wyjaśniła Paula z wdzięcznym uśmiechem.

– Aha... Faktycznie...

– Żebyście wiedzieli, jaką już mamy rozbudowaną bazę... – rzuciła Agata.

– No... Sami się przekonacie. Jesteśmy właścicielami lądowiska, kupiliśmy dużą halę produkcyjną, mamy już dla was samochody, gotowe mieszkania, prawdziwe safe–housy, mamy plany co dalej... – Uśmiechnięta Paula lekko szturchnęła barkiem siedzącą obok niej Beatę.

– Ale na razie musicie się wstrzymać z... produkcją dzieci... Przynajmniej ty, Natalia. –Uśmiechnięta Agata zrobiła minę, jak gdyby jej współczuła.

– Dlaczego? Jak tu tak można...

– Na razie nie. No, Beata, to co innego... – Agata mrugnęła do niej z uśmiechem.

– He, he... Poważnie? – Beata ożywiła się cała i aż się zakręciła na sofie z podniecenia.

– Poważnie, poważnie, dziewczyno... – Paula znów ją lekko szturchnęła barkiem.

– No, ale... – Natalia zrobiła zawiedzioną minę. – A niby dlaczego ja nie?

– Dokładnie ci to wszystko wytłumaczymy. Zacznijmy od tego, że musisz się wpasować w gotową już legendę. Dwa miesiące przerwy w życiorysie, bo musisz przejść zmianę DNA. No i korektę twarzy i co tam jeszcze będzie trzeba... A potem będziesz musiała trochę popracować. Masz być lekarzem weterynarii, to musisz choć trochę liznąć doświadczenia zawodowego, nie?

– Aha...

– Lekarz pola walki... Pracowałaś chociaż trochę w zawodzie? – wtrącił się Edi.

– Pewnie. Cztery lata byłam na froncie, nie wiedziałeś, Edi? Jestem majorem.

– Nie, szczerze mówiąc. Za mało się poznaliśmy wszyscy przed startem... Dużo miałaś... amputacji, na przykład?

– Lepiej nie pytaj... Urwane nogi, głowy... poszarpane ciała... E... Codziennie.

– To ze zwierzętami też sobie poradzisz. Nie mamy tego zaplanowane szczegółowo, ale praca w rzeźni, na ubojni, by ci się przydała. Tu są inne zwierzęta niż u nas przecież.

– W rzeźni?

– A tak, tak. Masz być autentyczna, do bólu.

– Ale po cholerę w rzeźni? Lecznica nie wystarczy?

– Tam też. Znajdziemy coś, pomyślimy. No i twoja nowa specjalizacja. Masz dwa dni luzu, jak wszyscy, a potem ostra harówka. Jesteś specjalistką od chorób pszczół, pamiętaj.

– He, he, he, a dlaczego pszczoły?

– Wyjaśnimy potem. Wiesz, ile mamy spraw do obgadania? Głowa boli. – Agata machnęła ręką z uśmiechem.

– Lody, ludzie, lody. – Paula wbiła łyżeczkę w swoją porcję a pozostali poszli w jej ślady. – Jeszcze trochę, to będzie z tego zupa, tak się zagadaliśmy...

– Kurwa mać!... Jak ja tu mogę urodzić dziecko, to wali mnie wszystko inne... Nawet dzieci... – Beata spróbowała mrożonego deseru i zatrzymała sobie łyżeczkę w ustach, rozmarzona i uśmiechnięta. – E, niech się dzieje co chce, nie, Jurek? – Spojrzała na męża.

– Pytanie... Pewnie, że tak... – Objęli się i pocałowali gorąco. – Tyle lat na to czekaliśmy...

– No a ja? – spytała Natalia z lekkim zawodem, patrząc pytająco na Ediego. – A my?

– Doczekasz się, Nata, spoko. Na wiosnę możesz już zajść. Pół roku chyba wytrzymasz, nie?

– Aha. No, to już lepiej brzmi... – Rozjaśniła się trochę i spojrzała na Bartka.

– No widzisz...

– Ja też nie mogłam... – powiedziała Agata, wzruszając ramionami. – A Lena na razie szaleje...

– A ty, Paula?

– Nie wiem. Może nawet już jestem?... Nie ograniczam się...

– No, ja myślę... A... A Tomek?

– Ich spytaj. Są parą prawie od początku, od naszego lądowania. Jego wzięło tak samo jak Karola. Bo jeszcze nie mówiliśmy wam... – Agata zerknęła na Paulę z wesołą miną.

– He, he, to jest dopiero dobre... – zachichotała Paula, kręcąc się na swoich poduchach.

– No... Podesłali nam „podrasowane” genotypy. Sześć męskich, sześć żeńskich, nie? Szukali, szukali i coś tam wybrali w końcu, bo mają bogaty zestaw, z milion próbek...

– A, no tak. Przecież oni się zajmują farmacją w tej Fundacji, no tak.

– Bardzo cwanie to sobie wymyślili. Hall, właściwie... To jest model dopiero... I on też wpadł na pomysł z tym „podrasowaniem”, nie? Mało tego. Dał nam dwa swoje własne zestawy genów...

– Co?...

– No, został dawcą. Dwukrotnie... Tomek i Karol dostali jego geny. Jaja, nie?

– Ale...

– A skąd wiecie, że oni je mają?

– Bo oni wszyscy mają laktozę. Taka drobna skaza, nietrawienie białka zawartego w krowim mleku.

– Co takiego?... – zaśmiali się wszyscy.

– No, poważnie. To znaczy, słabo tolerują raczej.

– Aha...

– To znaczy, są identyczni genetycznie?

– Powiedzmy „prawie” identyczni, bo wszystkiego nie da się zmienić przecież, ale to nie ma znaczenia, w zasadzie. Bardzo, bardzo śladowe ilości. Pomijalne. – Agata machnęła ręką.

– Aha... Ale jaja...

– Z tymi lodami, na przykład... Tomek je lody, lubi nawet, ale je ich niezbyt dużo i raczej takie, które mu nie pachną mlekiem...

– Aha... No a co z tą Łucją?

– Co. Jest nasza. – Uśmiechnięta Paula wzruszyła tylko ramionami. – Należy do stada i tyle. Od samego początku i jednomyślnie.

– Chociaż może nawet jeszcze o tym nie wie... Ale jest nasza. Absolutnie. – Agata potwierdziła słowa Pauli kiwając zdecydowanie głową i przymykając na moment oczy.

– Aha... No...

– A... A wasi faceci?

– Chyba nie pytasz o Ola?

– Nie no... Jasne.

– Jak będą okej? No... – Agata uśmiechnęła się z nutką tajemnicy.

– Rozumiem... Kurde, ale wy się tu urządziłyście...

– Cholery jedne...

– Ty też możesz, Nata... A dla kogo niby robimy to wszystko? Co? Dla nas wszystkich. Dla was przecież też, jeszcze tego nie złapałaś? No?... Jak tak pomyślisz, to to jest właściwie lepsze rozwiązanie, niż ta cała wasza ambasada. Pomyśl tylko przez chwilę... – Paula czarowała swoim słodkim uśmiechem i ciepłym głosem Natalię i pozostałych gości.

– No... Pewnie, masz rację... – Natalia rozmarzyła się trochę i rozparła się w fotelu.

– Absolutnie... – Beata zareagowała tak samo, siedząc na sofie w okolicy poduszek Pauli.

– Po cholerę być na świeczniku... – dodała swoje zdanie Agata. – Nie lepiej w zaciszu domowym, bez żadnych problemów z zewnątrz? Dziewczyny...

– To, to jeszcze nic... Jak was we wszystko wprowadzimy... – kontynuowała Paula uśmiechając się tajemniczo, jak typowa kusicielka.

– Cholera... Mogę zostać ojcem... Szok normalnie...

– No, panie ambasadorze... – dołączył Edi. – Nieźle, co?

– Ja już mam czterdziestkę na karku, Edi... Beata trzydzieści jeden...

– No. Jak nie teraz, to kiedy? Chłopie...

– E... To macie tu dla nas jakieś mieszkania, mówicie?

– Zdążysz, Beata, zdążysz... – Paula znowu ją lekko szturchnęła, uśmiechając się przy tym.

– Kurwa mać!...

– Ty też, Nata... – Paula posłała jej „oko” razem z ciepłym uśmiechem.

– Kupicie sobie od naszej Łucji jakieś ładne obrazki i możecie się wprowadzać choćby zaraz... – Agata spoglądała na dziewczyny, uśmiechając się równie miło jak Paula.

– Fajna jest...

– No, pasuje mi...

– Tylko żeby się wam nie zachciało podrywać tu jakichś „miejscowych”... – Natalia nagle oprzytomniała i spojrzała zimnym wzrokiem na Bartka. – Bo jakby co...

– Niech no tylko spróbują... – Lodowate oczy Beaty przeszyły Jurka na wskroś.

– Ależ... Kochanie... Jak my wreszcie możemy... To... – Jurek objął mocno żonę wpół i pocałowali się, dosyć namiętnie jak na stare małżeństwo.

– No a ja?

– Natka, przecież my też będziemy mieli swój czas... – Bartek chciał szybko pójść w ślady Jurka, ale ten siedział obok żony, a on w fotelu, więc tylko sięgnął poprzez stół i uchwycił rękę Natalii, a potem pocałował ją miękko w wewnętrzną stronę dłoni. – Spoko...

– Na razie i tak macie wszyscy dwa miesiące szlabanu na te sprawy. – Rozbawiony tym widokiem Edi wzruszył ramionami. – Ale trochę treningu wam nie zaszkodzi, pewnie...

– No raczej... – rzuciła Agata z uśmieszkiem.

– No tak... Ale Beata przecież...

– Ale nie ty. – Edi sprowadził Jurka na ziemię.

– Tak... Zgadza się... No, dwa miesiące szybko miną...

– To jak wam się podoba perspektywa od tej strony?

– Ba... A czy może się nie podobać? Chłopie...

– I wszystko gra – podsumowała uśmiechnięta Agata. – E, muszę sobie zapalić... Próbowaliście już papierosy?

– Nie, jeszcze nie. A masz?

– E. będziecie tu smrodzić... – Paula najwyraźniej nie była zachwycona tym pomysłem. – To niezbyt zdrowe i obniża potencję...



  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×