Przejdź do komentarzyM. Sałtykow-Ssiedrin - Ród Gołowliowych, rozdz. III - Bilans rodzinny/12
Tekst 153 z 253 ze zbioru: Tłumaczenia na nasze
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2019-05-07
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1525

- Fuuuuj! - pluje Judaszek, zwracając matce list sierotek.


Arina Pietrowna siedzi zamyślona i czas jakiś nie odpowiada.


- A wy, mamuniu, nic im jeszczeście nie napisali?

- Jeszcze nie, list tylko co wczoraj przyszedł; dlategom tu przyjechała, żeby go wam pokazać, no, i z tego wszystkiego omal o nim zapomniałam.

- Nie odpisujcie. Tak będzie lepiej.

- Jakżeż to ja im nie odpiszę? Przecież winnam im rozliczenie. Pogoriełka jest ich.


Judaszek też się zastanawia; jakiś złowrogi plan przemyka mu po głowie.


- A ja nieustannie drżę na myśl, jak one tam, w tych spelunkach - jak się upilnują? - ciągnie tymczasem staruszka. - Toż wystarczy raz się potknąć, i czci dziewiczej już nie wrócisz! Szukajcie wiatru!

- Bardzo też im potrzebna - ta cześć dziewicza! - z przekąsem zauważa Pijawka.

- Jakby nie było... Dla panienki to nawet, można powiedzieć, najpierwszy skarb... Kto potem taką zechce?

- Dzisiaj, mamuniu, i bez męża to samo, co i z mężem. Teraz nad bożymi naukami śmieją się. Doszli do krzaków, tam się też pożenili - i już. Nazywają to ślubem cywil...


Judaszek znienacka urywa, bo przecież i on też żyje z panną, i to z duchowieństwa.


- Oczywiście, czasami, wyjątkowo... - poprawia się natychmiast, - jeśli to wdowiec i człowiek jeszcze silny... jak jest konieczność, to i prawo nagiąć można!

- Co tu gadać! W potrzebie to i wróbel słowikiem piska! Święci błądzili, a co dopiero my-grzeszniki!

- Tak to już jest. A na waszym miejscu, wiecie, co bym zrobił?

- Doradź, mój drogi, podpowiedz.

- Ja bym od nich obu na Pogoriełkę zażądał całkowitego pełnomocnictwa.


Arina Pietrowna z przestrachem patrzy na syna.


- Toż ja to już mam, - mówi.

- Nie tylko na zarządzanie, ale i tak, żeby i sprzedać, i zastawić, słowem móc wedle swego chcenia o wszystkim samej decydować...


Staruszka spuszcza wzrok na podłogę i milczy.


- Naturalnie, to taka sprawa, że trzeba się zastanowić. Pomyślcie o tym, mamuniu! - nalega Judaszek.


Lecz Arina Pietrowna nadal nic nie mówi. Chociaż na starość znacznie przytępił się jej spryt, sama czuje się jednak jakoś nieswojo z powodu tej jego sugestii. I boi się Pijawki: żal jej ciepła i przestrzeni Gołowliowa oraz tej obfitości - i jednocześnie zgaduje, że to nie bez kozery ten o nowym pełnomocnictwie zagadał i znowu kolejną pętlę zarzuca. Sytuacja robi się tak napięta, że w duchu już zaczyna pomstować, po kiego czorta podkusiło ją list bliźniaczek pokazywać. Na szczęście z pomocą przychodzi Jewpraksiejuszka.


- To co? gramy? - pyta.

- Chodźmy! chodźmy! - żywo jej odpowiada i śpiesznie podźwiga się zza stołu. Po drodze wszak przychodzi jej do głowy nowa myśl.


- A wiesz ty, którego to dziś mamy? - zwraca się do Porfirego Władimirycza.

- 23. listopada, mamuniu, - odpowiada ten, nie rozumiejąc, skąd takie pytanie.

- No, właśnie, 23. listopada, dwudziestego trzeciego. Nie pamiętasz, co to wtedy się stało? Pewnieś i o nabożeństwie żałobnym zapomniał?


Judaszek blednie i czyni znak krzyża.


- Ach, boże! co za nieszczęście! - woła. - Czy to podobne? rzeczywiście? pozwólcie, sprawdzę.


Po kilku chwilach przynosi z gabinetu kalendarz i odnajduje w nim ubiegłoroczną kartkę, gdzie zapisano:


*23. listopada. Pamięci zgonu miłego syna, Władimira.

Wieczne odpoczywanie, miły prochu, do radosnej jutrzenki! i módl się do Boga za twojego tatunia, który odtąd zawsze tego dnia będzie sprawował nabożeństwo żałobne - i to z liturgią - ku twej pamięci niegasnącej.*


- No, i masz! - powiada Porfiry Władimirycz. - Ach, Wołodia, Wołodia! Niedobry z ciebie syn! zły! Widać nie modlisz się za tatkę, skoro bóg mu pamięć odjął! i co teraz, mamuniu?

- Oj, nic się przecież nie stało - jutro też możesz to zrobić. I nabożeństwo żałobne, i mszę poranną - wszystko urządzimy jak trzeba. To moja wina; stara już jestem i całkiem bez głowy. Po tom tu jechała, żeby przypomnieć, ale po drodze całkiem mi wyleciało.

- Ach, jaki grzech! Dobrze jeszcze, że chociaż lampki w kapliczce zapalone. Jakby kto z góry podszepnął. Ani to święto dzisiaj u nas, ani to co - po prostu już od Wniebowzięcia tak się sobie palą. Tylko przychodzi do mnie onegdaj Jewpraksiejuszka i pyta: *Te boczne kaganki zgasić?* A ja, jakby mnie coś tknęło, pomyślałem tak może chwilkę i mówię: nie ruszaj! bóg z nimi, niech sobie świecą! A to dlatego!

- Dobrze, że chociaż one się paliły! A dla duszy nieboszczyka Wołodii to ulga i pociecha! To gdzie usiądziesz? znowu będziesz wychodzić z kartą pod moje asy czy też zagrasz dla swej Loli?

- Sam już nie wiem, mamuniu, czy mogę... w takiej chwili...

- A to czemu nie? Siadaj! Bóg to wybaczy! Przecież to niespecjalnie, nienaumyślnie - zapomnieliśmy tylko. To się przytrafia nawet najgorliwszym! Jutro wstaniemy skoro świt, odsłużymy jutrznię i mszę żałobną - zrobimy wszystko jak się należy. I jego dusza będzie się cieszyć, że rodzic i dobrzy ludzie o nim pamiętali, a i my też będziemy radzi, żeśmy powinność swoją spełnili. Tak, mój drogi. A rozpaczać nie wolno - zawsze to powiem: raz, że tym syna nie wrócisz, a dwa - to grzech przed bogiem!

  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Dzięki autorce tłumaczenia, za przypomnienie Tych, klimatów...
© 2010-2016 by Creative Media
×