Przejdź do komentarzyPorucznik Jasiński
Tekst 31 z 30 ze zbioru: Bajerrra!
Autor
Gatunekprzygodowe
Formaproza
Data dodania2020-05-01
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1059

PORUCZNIK JASIŃSKI

Spotkałem typa kilka razy. Nie jestem dzięki temu bogatszy. Raczej uboższy.

Pomysł, by przymusowo wysyłać poborowych z Kielc do takiego wypizdowa jak Krosno Odrzańskie urodził się w jakiejś chorej głowie. Też mnie to dotknęło. Więc wsiadłem do pociągu relacji Kielce – Wrocław i w  przedziale spotkałem kilku innych młodzieńców. Oni się znali. Pociąg ruszył, wyjąłem wino proste. Oni też coś pili. Potem rozmowa skręciła na cel podróży. Wyjęli bilety do syfu. No i bach! – okazało się, że zesłano nas do jednej jednostki, ten sam numer. Przesiadka we Wrocławiu, kolejna w Zielonej Górze. Sklepy z alkoholem. Pijaństwo w pociągach i okolicach dworców. Im bliżej punktu docelowego, tym bardziej pijani. Potem dowiedziałem się, że ludność miejscowa z tych okolic całkiem słusznie uważa podróżujących tam poborowych za dopust boży.  Nie bez powodu – my też przyczyniliśmy się do ugruntowania tego poglądu. Przed świtem dotarliśmy do Krosna Odrzańskiego. Dworzec kolejowy był jakieś dwa kilometry przed miastem – kto tak to wymyślił? Więc jeszcze spacer do miasta. W sklepie kupiłem dwa piwa. Koledzy z podróży mieli już dość pijaństwa i oni piwa nie kupowali.

Przez środek miasta płynie Odra. Dolne miasto to część cywilna, a za mostem, na wzgórzu znajdowały się wojskowe bloki i kompleksy koszarowe. Jednostki wysyłały samochody z żołnierzami, by wyłapywali przybywających do miasta poborowych. Doszliśmy do mostu. Podszedł do nas porucznik i powiedział: pokażcie bilety. Koledzy mieli już dość wolności i pokazali. Wsiadać! A ja zaproponowałem: napij się ze mną piwa. Ostatni raz mogę ci postawić piwo jak cywil wojskowemu. On na to: wsiadaj, ty masz już dość. Nie był dla mnie przekonujący, jeszcze nie miał nade mną władzy. Złapał mnie za ramię, wyrwałem się, kopnąłem go w dupę i uciekłem. Nie gonił mnie. Ja wypiłem sobie to piwo na spokojnie, a kiedy zaczepił mnie następny taki trep, podałem mu bilet i wsiadłem do tej ciężarówki do wyłapywania poborowych.

A potem spotkałem tego marudnego gnoja raz jeszcze. Wydawał plecaki. To jedna ze stacji tej golgoty. Fryzjer, wpis do książeczki wojskowej, badanie „lekarskie” wykonywane przez podróbkę felczera, wydanie munduru. No i ten plecak. Rzucił mi go i podsunął papier do podpisu. Plecak pełny, a ja nie wiem, co jest w środku. Mówię mu: ja wiem, że w wojsku kradnie się na potęgę, sprzedajecie to za wódkę, więc wolałbym przed podpisaniem zobaczyć czy w środku jest wszystko co powinno. I w tym momencie Ludowe Wojsko Polskie w osobie porucznika Jasińskiego uznało za wroga, którego należy zwalczyć, mnie. Zaczął wrzeszczeć i machać rękoma. Ja nie uznawałem go za wroga – takich socjopatów wolałem omijać, niż walczyć z nimi. Szarpnął plecak, otworzył go i wywalił zawartość na podłogę. Jest wszystko?! Jest wszystko?! Podpisałem mu ten papier. Bez sprawdzania pozycja po pozycji. Potem zresztą okazało się, że niezbędnik, który powinienem dostać, trafił na melinę i został sprzedany za wódkę.

Porucznik Jasiński okazał się być dowódcą batalionu w 11 złotowskim pułku zmechanizowanym, czyli jednostce wojskowej 2849.


To była końcówka października. Unitarka, czyli szkolenie podstawowe kończyło się po przysiędze, która odbywała się w połowie grudnia. Tydzień przed przysięgą, w sobotę wieczorem do podoficera dyżurnego kompanii szkolenia unitarnego – byliśmy odseparowani od reszty jednostki – zeszedł jeden ze starych żołnierzy. Dajcie go nam – mówił o mnie. Kapral nie chciał mnie wydać w jego ręce, ale bał się odmówić. Wywołał mnie z sali: idź z nim.

To były czasy fali w wojsku. Znęcania się dla zabawy, z nudów, tych, którzy trafili tu rok wcześniej, pół roku wcześniej, nad tymi, którzy dopiero co tu trafili. Kadrze oficerskiej to pasowało, to było częścią systemu, bo ktoś to tak wymyślił, że ta agresja w koszarach będzie się gromadziła jak w akumulatorze, by w razie wojny skierowała się na wrogach. I jej rozchodzenie się wewnątrz jednostki, nawet jeśli nastąpi, to koszty własne, niewielkie, do udźwignięcia. Kapral dyżurny nie wiedział do czego ja staremu wojsku byłem potrzebny, ale podejrzewał, że będą się nade mną znęcać. Też mniej więcej tego się spodziewałem.

Ale tego, co mnie czekało na pierwszym piętrze, u starego wojska nie spodziewałem się wcale. Wprowadzili mnie na jedną z sal. Siadaj. ( A młody żołnierz – czyli ja – nie miał prawa siedzieć w obecności starszych służbą.) Potem nalali wódki do kubka. Pij! ( Tego też nie było wolno młodym.) Wypiłem. Nalali drugi raz. Pij! Wypiłem. Wiesz za co to? Skąd ja to mogłem wiedzieć? To za to, jak potraktowałeś naszego dowódcę batalionu. Domyśliłem się, że nie był lubiany przez żołnierzy.

Przyszedł po mnie kapral z unitarki, bo zbliżała się pora kolacji i miał mnie na nią odprowadzić. I był wściekły, gdy zamiast obrażeń na mnie wyczuł ode mnie wódkę. Tak się postępuje z młodym wojskiem? Upija się ich wódką? To było coś spoza systemu i stosowanych w nim rozwiązań.




  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Jak można /w wojsku?!/ oczekiwać od pijanych, żeby byli... trzeźwi?

I vice odwrotnie: jak oczekiwać od trzeźwych /w armii??/ - żeby byli pijani??

Warunkiem powodzenia każdej społecznej komunikacji jest wspólny dla obu stron język /kod, szyfr/
avatar
Gdyby ktoś jeszcze nie rozumiał, wyjaśniam łopatologicznie: tytułowy por. Jasiński skończył wyższą oficerską szkołę, jego podwładni /poborowi/ zaś nie, co oznacza, że nie było szans na jakiekolwiek porozumienie, ponieważ obie strony posługiwały się swoim - nie wspólnym - językiem komunikacji
© 2010-2016 by Creative Media
×