Przejdź do komentarzyRozdział 6 Rzeka Snów
Tekst 6 z 17 ze zbioru: Tom1 - Przebudzenie mocy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2024-01-31
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń79

Rozalia zaczęła jechać wolniej, delikatnie zostając w tyle. Lenard nawet się za nią nie oglądnął. Jej zły humor się nasilił, gdy zobaczyła troje, a nie jak było to wcześniej uzgodnione, dwoje wojowników z Krainy Słońca. Nie dość, że ten idiota się przyczepił – spojrzała z niechęcią na Lenarda, który właśnie zatrzymał się przed nieznajomymi i zsiadał z konia – to jeszcze będzie musiała użerać się z tymi tam. Rozmyślała zdenerwowana, sceptycznie kręcąc głową.

– Lenardzie, nie chwaliłeś się w czasie naszego ostatniego spotkania, że jesteś wybawicielem – stwierdziła na powitanie Miriam. Roześmiana, podskakując, podbiegła do niego. Lekko zdziwiony, ale szczęśliwy z ponownego spotkania, po przyjacielsku ją przytulił.

– Księżniczka to zapewne zwiała z wygodnego pałacu, bo wątpię, żeby pozwolili ci tak po prostu jechać na Wulkan – zagadał Lenard, śmiejąc się z dziewczyny.

Zdążył już ją trochę poznać, dlatego dobrze wiedział, że w Krainie Słońca robiła co chciała, ale jednak odbywało się to pod czujnym okiem dworu. Wyprawa poza granice krainy to zupełnie co innego. Niziutka Miriam na pierwszy rzut oka wyglądała przy nim na dziecko, którym zresztą bardzo chciała pozostać. Lenard nieznacznie podniósł wzrok nad jej głowę, jedno spojrzenie na księcia i jego towarzysza mu wystarczyło – miał rację, jak nic uciekła z pałacu. Mira odwróciła się i również zerknęła na brata. Gdy ujrzała jego sceptyczną minę delikatnie odsunęła się od Lenarda, nie chciała go drażnić. Rozalia zatrzymała konia i kątem oka łypnęła na nich. No pewnie, jeszcze tylko tego brakowało, aby to była jedna z wielu dziewczyn tego bezczelnego złodzieja, pomyślała. Co on sobie wyobraża, idiota!

– To nie ja jestem wybawcą. Tylko ta oto naburmuszona dama. – Lenard zachichotał i dłonią wskazał na Rozalię, która zeskoczyła z konia i stanęła obok niego.

Czarodziejka zignorowała go. W myślach powtarzała sobie jedno zdanie – nie dam się sprowokować temu imbecylowi. Zgodnie z zasadami panującymi w czterech Magicznych Krainach, Rozalia kiwnęła głową na powitanie. Chciała pokazać odrobinę dobrej woli, dlatego uśmiechnęła się do nowo poznanych wojowników, czego bardzo szybko pożałowała.

– Dziewczyna? – Sebastian i Daniel w tym samym czasie i z taką samą nutą zdziwienia krzyknęli.

Oburzona Rozalia spiorunowała ich wzrokiem. Czerwona jak burak wzięła parę głębokich wdechów, aby się trochę uspokoić. Poprawiła powtarzane wcześniej w myślach zdanie, które teraz brzmiało: nie dam się sprowokować tym trzem imbecylom. Natomiast zachwycona wiadomością o żeńskiej wybawicielce Mira wielkimi, błyszczącymi oczami gapiła się na nią. Różniło je wszystko, od wzrostu po kolor oczu, ale w mniemaniu księżniczki łączyło jedno – obie były wojowniczkami, niedocenionymi wojowniczkami. Ale to się zmieni!

– Oczywiście, że to musi być dziewczyna. To ma sens. Przecież najlepszymi wojownikami są kobiety! – krzyknęła Mira z wypiekami na twarzy . Podekscytowana podskoczyła. Jej złote włosy lśniły w półmroku.

Radość Miriam udzieliła się obecnym. Rozładowało to nieco napiętą atmosferę. Nawet Rozalia subtelnie się uśmiechnęła, bo ciepło bijące od nowo poznanej dziewczyny sprawiło, że poczuła do niej sympatię. Pomyślała, że może droga do Wulkanu nie będzie taką męką, jak się jej na początku wydawało. Fajnie będzie mieć przy sobie kogoś, kto podziela jej zdanie.

– Przepraszamy. – W imieniu swoim i Sebastiana powiedział książę. – Nie ma dla nas znaczenia, kim jesteś. Nasze zaskoczenie wzięło się stąd, iż zawsze sugerowano, że jesteś mężczyzną. Tak jak już powiedziała moja młodsza siostra Miriam, istotnie kobiety są tak samo dobrymi wojownikami jak mężczyźni. Najważniejsze to pokonać czarnoksiężnika, więc możesz liczyć na naszą pomoc – Daniel mówił spokojnym, dyplomatycznym głosem, tak jak uczył go ojciec. Do tej pory wraz z partnerem tylko obserwowali nowo przybyłych wojowników, teraz podeszli i przywitali się, jak należy. Chcieli zmazać swoje dotychczasowe niestosowne zachowanie. Musieli się przecież jakoś dogadać, to w rękach ich wszystkich spoczywał los czterech Magicznych Krain.

– Jak droga? Jakieś komplikacje? – spytał Sebastian, zmieniając temat, aby pomóc partnerowi.

– Gładko poszło – stwierdziła pewnie Rozalia. Instynktownie spojrzała w stronę swojego problemu, którym nie zamierzała się im chwalić. Lenard stał obok, oczywiście z Miriam. Widać było, że dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Chichotali, wspominając wspólne zabawy w Krainie Słońca. Z tego co zrozumiała Rozalia, to było ich sporo. Wyglądało jej to bardziej na przyjaźń, niż miłość, co przyjęła z dziwną ulgą, jak na to, że ją to w ogóle nie interesowało. – Ale widzę, że u was zaszły pewne zmiany?

– U ciebie też zaszły pewne zmiany. – Ubiegając już otwierającego usta Daniela, stwierdził szybko Sebastian. Od razu domyślił się, o co chodzi czarodziejce i zamierzał bronić Miry.

– Lenard był już po drugiej stronie Rzeki Snów i na pewno jest naszym przewodnikiem. Prawda? – Mira wtrąciła się, słysząc, o czym rozmawiają. Pytanie to nie skierowała, jakby się mogło wydawać, do Lenarda, ale do Rozalii, na którą popatrzyła, czekając na odpowiedź. Zdziwiona czarodziejka, zamrugała parę razy. Po chwili oprzytomniała. To była jej wyprawa, więc to logiczne, że to ona decydowała o takich sprawach.

Natomiast Lenarda rozbawiła troska księżniczki, tym bardziej że jej również nie powinno tu być, o czym jak widać w magiczny sposób zapomniała. Jej towarzysze pomyśleli o tym samym. Daniel po słowach siostry przekręcił oczami, a Sebastian z trudem powstrzymał się od śmiechu.

Rozalia gorączkowo zastanawiała się nad odpowiedzią. Nie mogła przecież powiedzieć prawdy, że Lenard to bezczelny i arogancki złodziej, który się do niej przyczepił. Co powinna powiedzieć, żeby się go pozbyć? Tego też nie wiedziała. Zerknęła na niego. On też patrzył na nią z tym swoim powalającym, pełnym triumfu uśmiechem. Dobrze wiedział, że postawił na swoim i czarodziejka musi go teraz zabrać na magiczną górę. Bezwiednie, nerwowo zaczęła bawić się warkoczem. Tym razem to ona musiała zmienić drażliwy temat, zanim ten gamoń coś palnie i ją ośmieszy przed wojownikami Krainy Słońca, co mogłoby podważyć jej autorytet.

– Tak, tak dokładnie, to nasz przewodnik. A gdzie przewoźnik? – zapytała szybko Rozalia wojowników Krainy Słońca.

– Onahi na pewno zaraz się zjawi. Punktualność nie jest jego mocną stroną – odpowiedział ku ogólnemu zaskoczeniu Lenard, wzruszając ramionami.

– Znasz naszego przewoźnika? – zapytał Sebastian i zmierzył Lenarda wzrokiem.

Od samego początku nadzwyczajna uroda wojownika przykuła jego uwagę. Nie dlatego, że mu się podobał. Choć oczywiście nie mógł zaprzeczyć, że był przystojnym mężczyzną, obok którego trudno było przejść obojętnie. Jednak Sebastiana bardziej nurtowała jego historia. Być może i same wróżki miały w niej swoje miejsce, co mogło oznaczać, że Lenard jak wielu mieszańców mógł posiadać jakieś zdolności magiczne.

– Urodziłem i wychowałem się w mieście Nahran. Znam tu kogo trzeba – odpowiedział Lenard. – Zresztą przewoźników nie ma zbyt wielu, to nie jest zawód marzeń. – Zachichotał. Przeczuwał, że z tego towarzystwa nikt, oprócz niego, nigdy nie płynął przez Rzekę Snów, co za pierwszym razem nie było zbyt przyjemne. To będzie ciekawa podróż, pomyślał i ponownie zachichotał.

Wszyscy wstrzymali oddech. W ciszy czekali, aż Lenard coś jeszcze o sobie powie. On dostrzegł zainteresowanie towarzyszy swoją osobą, jednak nie miał im już nic do powiedzenia. Odwrócił się i powoli podszedł do krawędzi rzeki. Zamyślony zatrzymał spojrzenie na jej drugim brzegu, jakby w ciemności dostrzegł tam coś interesującego. Zawiedzeni wojownicy popatrzyli po siebie, ale nikt nie ośmielił się o nic zapytać. Zostało im cierpliwie czekać, może później, gdy lepiej się poznają, będzie sposobność, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

Rozalia zostawiła rozgadanych wojowników Krainy Słońca i również podeszła do Rzeki Snów. Wcześniej nie miała czasu przyjrzeć się jej z bliska. Szafirowa, spokojna woda delikatnie skrzyła się w blasku szkarłatnego księżyca. Wygląda zwyczajnie, nic magicznego, pomyślała. Nachyliła się, nie widziała dna rzeki, więc musiała być bardzo głęboka. A gdzie są ciała? Pytająco uniosła brwi. Ten, kto zanurzy się w Rzece Snów, dryfuje w niej już po wieki, śniąc o swoich niespełnionych za życia nadziejach. Stąd wzięła się jej nazwa. Ludzie sami z różnych powodów decydowali się na tak desperacki czyn. Rozalii nie mieściło się to w głowie. Życie ma się jedno, może nie było idealne, ale każdy sam nim kieruje, więc zawsze przecież można coś zmienić. A jeśli nie, to już lepsza śmierć, niż takie fałszywe życie.

Lenard patrzył na nią od chwili, gdy stanęła obok niego. Od razu wiedział, co oznaczał ten nagły, bardzo szeroki uśmiech na jej dotąd poważnej twarzy.

– Nawet o tym nie myśl! Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Poza tym wiem, że uschłabyś z tęsknoty za mną. – Widząc jej uradowaną minę, sam zaczął się śmiać.

– Warto pomarzyć! – Zachichotała. Nie miała zamiaru zaprzeczać, tak, zgadł, pomyślała, że jeśli nadal będzie ją tak denerwować, to przypadkiem może wpaść do Rzeki Snów. No cóż, wypadki się zdarzają.

– Ślicznie wyglądasz, gdy się uśmiechasz, musisz to robić częściej. – Rozalia poczerwieniała – I najlepiej nie tylko wtedy, kiedy wyobrażasz sobie moją śmierć. – Lenard zachichotał.

– Mój uśmiech jest przeznaczony dla wyjątkowych osób. – Lenard chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziła. – Ty do nich nie należysz. Rzeka wygląda jakoś zwyczajnie. – Rozalia umyślnie zmieniła temat, była bardzo ciekawa, co chłopak wie na ten temat.

– Rzeka potrafi zwodzić.

Rozalia już miał zapytać, jak to, ale szybki stukot kopyt sygnalizujący zbliżającego się gościa, zmusił ich do przerwania rozmowy. Zgodnie odwrócili się i popatrzyli w stronę, z której sami przybyli. Lenard ruszył do przodu, Rozalia zrobiła to samo. To ja tutaj dowodzę, lepiej żeby o tym pamiętał, pomyślała.

Chłopak uśmiechnął się szeroko. Zrobił to złośliwie, bo przewidział jej zachowanie oraz pobudki, jakie nią kierowały. Dołączyli do reszty wojowników. Jeździec zatrzymał się przed nimi i zsiadł z konia. Potem zrzucił z głowy kaptur od szarego płaszcza. Tak jak Lenard był mieszańcem, miał czarny odcień skóry, niebieskie, skośne oczy i siwe włosy. Przewoźnik przejechał oczami po ich twarzach, a kiedy zobaczył Lenarda, od razu się uśmiechnął. Uścisnęli się, jak starzy przyjaciele.

– To jest Onahi, nasz przewoźnik. – Lenard przedstawił mężczyznę, który lekkim skinieniem głowy przywitał się z nieznajomymi. Oni odwdzięczyli się tym samym, taki był oficjalny zwyczaj witania się w czterech Magicznych Krainach.

– Spóźnił się pan – stwierdziła Rozalia.

– A co, martwisz się, że Anastol wam zwieje? – Onahi zarechotał z własnego żartu. – Spokojnie, słoneczko, temu skurczybykowi chwile zejdzie, zanim wypełznie z Wulkanu. – Wszyscy, oprócz Rozalii i Daniela, którzy okropnie poważni stali z rękami założonymi na piersi, wybuchli śmiechem.

– Super, a gdzie łódź? – zapytał Daniel.

Mężczyzna ręką wskazał na krzaki za nimi. Jak na rozkaz równo odwrócili się i popatrzyli na prawo. Potrzebowali chwili, żeby w ciemności dostrzec przywiązaną tam niewielką łódź.

– Jakaś mała ta łódź. A konie? – Uprzedzając towarzyszy, zapytał Daniel, drapiąc się po głowie.

– Dobrze Lenard, że płyniesz z nimi, inaczej w ciemnych barwach widziałbym ten nasz ratunek. Śmierć by ich dopadła, zanim chociażby dotknęliby kamyczek z magicznej góry – stwierdził Onahi, chichrając się przy tym.

Lenard śmiał się razem z nim. Włosy delikatnie opadły mu na twarz. Automatycznie rozczochrał je obiema rękami. Lubił, gdy sterczały na wszystkie strony i zdawał sobie sprawę, że dziewczynom też się to podobało. Spojrzał na Rozalie i trochę się zmieszał. Jej orzechowe oczy patrzyły na niego karcąco. Od razu spoważniał. Już chciał wytłumaczyć, dlaczego nie mogą zabrać ze sobą koni, ale ktoś go uprzedził.

– Nie możemy zabrać koni! Motyle troszczą się o przyrodę, nie uznają wykorzystywania zwierząt. Bywają kapryśne, więc lepiej je nie denerwować, bo mogą nas nie przepuścić przez swoje ziemie. Poza tym musimy uważać na rośliny, nadepnijmy na chociaż jednego kwiatuszka, a zginiemy. – To Sebastian uświadomił towarzyszy. Widząc ich zdziwione miny, dodał szybko. – Znam kogoś, kto tam był.

Sebastian czuł na sobie świdrujące spojrzenie partnera. Nie patrząc na niego, pospiesznie ruszył do konia. Wziął swoją torbę i przewiesił ją przez ramię, a potem skierował się do łodzi.

– Jeśli chodzi o wróżki, to Sebastian ma rację, lepiej ich nie drażnić – przytakną Lenard. Był trochę zdziwiony jego wiedzą, ale wolał nie drążyć tematu. Każdy miał prawo do tajemnic. – Jest jeszcze kwestia mniej sympatycznych stworzeń, obok których w miarę możliwości musimy przejść dyskretnie, co z końmi byłoby dość trudne. O konie nie musicie się martwić, Onahi zabierze je do miasta, a tam zajmą się nimi moi przyjaciele.

Wojownicy zgodnie pokiwali głowami. Nie pozostało im nic innego, jak ruszyć za Sebastianem.

– Ale ty przecież wszystko wiesz, bo masz mapę. Prawda? – Chichrając się, Lenard szeptem zapytał Rozalię, gdy zrównał się z nią. Dziewczyna prychnęła cicho. O nie, nie pozwoli tak do siebie mówić!

– Twoi przyjaciele – palcami zrobiła znak cudzysłów – którzy zajmą się naszymi końmi, czasami nie są złodziejami, jak ty? Pewnie opchną je na pchlim targu – szepnęła i nie czekając na odpowiedź, bo z pewnością jakąś by usłyszała, błyskawicznie podeszła do łodzi.

Lenard nie przejął się jej słowami, wręcz przeciwnie, rozbawiła go. Podobały mu się takie zadziorne dziewczyny próbujące opierać się jego urokowi. Dobrze pamiętał dzień, gdy postanowił dowiedzieć się czegoś o wybawicielu. Okazała się nim kujonka z pięknymi, orzechowymi oczami. Dłuższy czas był jej cieniem, z którego nie zdawała sobie sprawy. Zdołał ją wówczas trochę poznać i już wtedy się nią zauroczył. A przy bliższym poznaniu jeszcze bardziej rozgościła się w jego w głowie. Z szerokim uśmiechem na twarzy podszedł do łodzi i zagadał do Miry, ale patrzył na Rozalię. Ona, ignorując go, wsiadała na łódź z pomocą Sebastiana.

Drewniana łódź może nie należała do dużych, ale dla nich wystarczyła. Sebastian i Rozalia całkiem wygodnie usiedli naprzeciwko Miriam i Daniela. Ten ostatni, cały czas z wypiekami na twarzy patrzył na partnera. Wiedział, że chłopak coś przed nim ukrywa, bo nigdy wcześniej nawet się nie zająknął na temat wróżek za rzeki, a tu nagle taka wiedza. Onahi z tyłu i przodu oraz po bokach łodzi zapalił małe pochodnie, ich delikatne płomienie rzuciły blade światło na twarze podróżnych. Przewoźnik podał duże wiosło Lenardowi, który zorientowany zajął miejsce z tyłu, a sam przeszedł na dziób. Na stojąco razem ostrożnie popchnęli łódź i wiosłując na zmianę, z każdej strony burty pomału zaczęli posuwać się do przodu.

– Rzeka ma jakieś trzysta metrów szerokości, więc to będzie krótka podróż – stwierdził Daniel, nadal patrząc na dziwnie zachowującego się partnera.

Sebastian zarzucił na głowę kaptur od peleryny, który szczelnie zasłonił jego twarz. Jak dziecko chował się przed spojrzeniem partnera. Kiedy postanowił wziąć udział w misji, liczył się z tym, że w czasie podróży może wyjść na jaw cała prawda o nim i jego rodzinie. Jednak ważniejsze od zachowania tajemnicy, było pokonanie czarnoksiężnika. Dla niego samego pochodzenie nie miało znaczenia, ale bał się reakcji Daniela. Wiele razy chciał mu powiedzieć prawdę, ale jakoś nie mógł znaleźć odpowiedniego momentu na tak poważną rozmowę.

– Nie sugeruj się tym. To zależy, co spotkamy na swojej drodze – zarechotał przewoźnik.

– Jak to? – spytała Mira.

– Wy nic nie wiecie na temat Rzeki Snów? Przecież płynie koło wszystkich krain, nie ciekawiła was? Ciebie nie pytam, byłaś wychowywana jak dzikuska, więc nie ma w tym nic dziwnego, że nie wiesz – stwierdził Lenard, kierując ostatnie zdanie do Rozalii. Ku jego zdziwieniu zignorowała ona zaczepkę.

– Nie mieliśmy powodu tam wcześniej bywać, samobójstwo to nie nasza bajka. W Krainie Słońca ludzie są mega szczęśliwi, sam wiesz, bo nie raz nas odwiedzałeś – odpowiedziała Mira, szczerząc się do niego, co było ledwo widoczne w nikłym świetle pochodni. – Wiemy, że pływają w niej ludzie, którzy wybrali wieczny sen, ale oni chyba nie są już groźni? Co to znaczy że byłaś wychowana jak dzikuska? – zapytała na koniec czarodziejkę, która nadal milczała, jak zaklęta. Nawet nie drgnęła, tylko patrzyła na swoje splecione na kolanach dłonie.

– Oni nie – powiedzieli równo Sebastian i Lenard.

Sebastian dał znać ręką Lenardowi, żeby ten kontynuował.

– Masz rację, oni śpią, a ich ciała nam bezpośrednio nie zagrażają. Jednak musimy płynąć bardzo wolno i ostrożnie, bo jest ich tu tak wiele, że tworzą istny tor przeszkód, a nie chcemy wywrócić łodzi. Choć jeśli miałbym wybór, to wolałbym walczyć z topielcami, niż z Rzeką Snów, bo tutaj miecz się nie przyda, wszystko odbywa się w naszej głowie. Potrafi ona zamącić w niejednym umyśle. Wyczuwa ludzkie pragnienia i potrzeby, przyciąga obietnicą spełnienia najskrytszych marzeń, to właśnie one mogą stanąć nam na drodze. Jeśli nie chcemy dołączyć do jej ofiar, to musimy być czujni, bo w okamgnieniu rzeka może zachęcić nas do skoku w głębie, a stamtąd już nie ma powrotu. – Lenard, wiosłując, opowiadał poważnym tonem, co chwilę zerkając na Rozalię. Wydawała mu się bledsza niż zwykle i nie była to wina nikłego światła księżyca, jakie na nią padało. Zdziwił się, że uwagę o dzikusce zostawiła bez komentarza. Postanowił, że będzie ją obserwować. Choć sama się do tego nigdy nie przyzna, to według niego mogła zostać idealną ofiarą dla Rzeki Snów. Romin skazując ją na samotność, zrobił jej dużą krzywdę. Kiedyś zapłaci mu za wszystko. Lenard na wspomnienie króla Krainy Mgły, nerwowo zacisnął mocno zęby.

– Uczono nas, że ludzie z własnej woli wybierają taki los – oznajmił Daniel.

– Bo tak jest najczęściej. Ludzie przychodzą tu w jednym celu, żeby skoczyć. Ale tak jak w naszym wypadku, zdarzają się i tacy, którzy płyną na drugą stronę Rzeki Snów na wycieczkę. A wówczas nie przepuści ona okazji, aby spróbować wizjami zachęcić podróżnych do skoku. Jednak w jakiś pokrętny sposób, zawsze ostateczna decyzja należy do nas i naszej siły woli. Fajnie chyba też mieć zdolność odróżniania prawdziwego życia od snu, to pewnie wiele ułatwia. Ale pewności nie mam, bo jak dotąd mnie nie kusiła. Dlatego nie polecam samotnych podróży, czasami głos kogoś bliskiego potrafi zawrócić znad krawędzi przepaści. – Lenard skończył mówić i skupił się na ciągle uderzającym o jakieś ciało wiośle.

– Strasznie uczciwa ta Rzeka Snów – mruknął Daniel.

Lenard tylko wzruszył ramionami i wiosłował dalej.

Miriam zaintrygowała opowieść przyjaciela. Ją tam nic nie wołało. Właśnie spełniała swoje największe marzenie, więc rzeka nie miała jej co zaoferować. Odwróciła głowę i w skupieniu obserwowała czystą, spokojną wodę, czuła bezustannie uderzające w łódź ciała topielców. Wychyliła się lekko. Rzeka przepięknie zabłysła, odkrywając przed nią jeszcze więcej dryfujących istnień ludzkich, które z brzegu były niewidoczne. Dziewczyna spostrzegła młodego chłopaka o jasnych, kręconych włosach, więc musiał pochodzić z jej krainy. Zmarszczyła nos, co tak młodą osobę mogło popchnąć do zakończenia życia i to w taki sposób? Mira podskoczyła. Topielec znienacka otworzył powieki, jak gdyby przebudził się z wiecznego snu. Księżniczce zrobiło się niedobrze. Jego oczy nie były zielone, jak wszystkich mieszkańców Krainy Słońca, ale całe białe. Łódź zakołysała się gwałtownie, wszyscy nagannie popatrzyli na nią.

– Niech panienka uważa, bo zaraz wszyscy podzielimy ich los. – Onahi upomniał Miriam, skupiony nie przestawał wiosłować.

Dziewczyna wymamrotała przeprosiny. Brat ręką przygarnął ją do siebie i czule pocałował w czoło. Dobrze widział, co ją tak przestraszyło. Daniel żywił ogromną nadzieję, że szybko dopłyną na miejsce. Jak na razie Rzeka Snów nie podsyłała mu żadnych szczęśliwych wizji, ale i tak czuł się jakoś dziwnie, nieswojo. Wolał walczyć z ludźmi, czy choćby z potworami, one przynajmniej miały ciała, które mógł dźgnąć mieczem. Tutaj jego siła nie mogła się na nic zdać, bo Rzeka Snów nie miała serca, które mógł przebić, by ich wszystkich uratować.

Wszechobecna cisza potęgowała napięcie. Droga bezlitośnie się dłużyła. Rozalia o ten stan obwiniała złośliwą rzekę. Musiała ona nimi manipulować, ciągle oddalając utęskniony brzeg. Popatrzyła po twarzach przyjaciół, wszyscy wyglądali na spiętych. Czarodziejka zastanawiała się, czy oni też słyszeli szepty w głowie. W duchu pocieszała się, że na pewno musiało to być normalne, a Lenard, jak to mężczyzna, zapomniał im o tym wspomnieć. Przecież, gdyby rzeka upatrzyła sobie właśnie ją na kolejną ofiarę, to pokazałyby jej szczęśliwe wizje, a nic takiego się nie działo. Zresztą, czym niby mogłaby ją omamić? Przecież miała moc i była świetną wojowniczką, czego mogła chcieć więcej? Rozalia powtarzała sobie to w myślach, jakby próbowała przekonać samą siebie do tego, że była szczęśliwa. Jak bardzo czarodziejka się myliła, miało się dopiero okazać. Kiedy w końcu dopłynęli do celu, wojownicy z wielką ulgą postawili stopy na suchym lądzie. Podziękowali przewoźnikowi, który odebrawszy zapłatę, pożegnał się z nimi, życząc im zwycięstwa i szybkiego powrotu do domu. Onahi z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy, oddalał się od Wulkanu.

Wojownicy zgodnie odwrócili się plecami do Rzeki Snów. Chcieli o niej zapomnieć do czasu, aż być może przyjdzie im nią wracać do domu. Onahi pouczył ich, a Lenardowi przypomniał, jak w myślach mają przywołać przewoźnika. Dzięki swojej magicznej zdolności usłyszy on ich telepatyczną prośbę o przybycie. To dlatego niewielu wybierało to zajęcie, nie każdy chciał pływać po wrednej rzece, a i dar należał do bardzo rzadkich.

Otaczał ich mrok. W blasku pochodni przytomnie zabranej przez Lenarda z łodzi, zobaczyli rosnące przy brzegu zwyczajne krzaki i drzewa. Na pierwszy rzut oka nie było tu nic magicznego. Jednak tak spokojnie było tylko tutaj, na ziemiach neutralnych. Dalsze tereny zamieszkiwały różne magiczne istoty, a tam to one ustalały zasady. Dlatego wojownicy dobrze wiedzieli, że dotarcie do Wulkanu nie będzie tak proste i bezpieczne, jak choćby przebywanie w tym miejscu.

Gęsty las, z którym jako pierwszym miało przyjść im się zmierzyć, zupełnie nie przypominał dzikich, zielonych pasów ciągnących się po stronie Magicznych Krain. Może to przez ciemność, ale rosnące tu drzewa wydawały się Rozalii bardziej mroczne. Łyse gałęzie poruszane przez wiatr przypominały jej długie ręce. Złowieszczo próbowały dopaść swoją ofiarę. Teraz mógł nią zostać każdy z nich. Przeszedł ją dreszcz. Ogarnij się, dziewczyno, to tylko zwykłe, brzydkie drzewa, zrugała się w myślach. Przymrużyła oczy. Licznie wystające z ziemi korzenie i pokrzywione pnie z pewnością utrudnią im drogę. W delikatnym świetle pochodni tylko tyle mogła zobaczyć. Odwróciła się do przyjaciół i zdziwiona zerknęła na roześmianą Miriam. Jako jedyna nie zainteresowała się lasem. Kucając, jeździła ręką po zjawiskowo mieniącej się różnymi kolorami, sztywnej trawie. Wyglądała, jak tęcza, choć tego Rozalia mogła się tylko domyślać, bo jeszcze nigdy żadnej na własne oczy nie widziała. Wszystko przede mną, pomyślała i uśmiechnęła się do magicznej trawy.

– To dopiero początek. Tereny Motyli, to jest coś. – Lenard zagadał do roześmianej Miry. – Wiedziałem, że tobie się tu na pewno spodoba.

Miriam wstała. Lenard figlarnie przyciągnął ją do siebie. Nie protestowała, przytuleni, chichrali się, nie zwracając uwagi na niespuszczających z nich oczu przyjaciół. Rozalia nie wytrzymała i siląc się na beztroski ton, w końcu zapytała.

– Skąd wy się znacie?

– Właśnie – zawtórował jej Daniel. Nie podobała się mu ta zażyła znajomość. Jego siostrzyczka była zdecydowanie za młoda na takie związki.

– W czasie jednej z moich podróży do Krainy Słońca, wybrałem się na zabawę do wioski przy pałacu. Tam miałem szczęście poznać księżniczkę. Od razu połączyła nas przyjaźń – odpowiedział Lenard, patrząc Danielowi prosto w oczy. Uśmiechnięta Mira pokiwała głową, potwierdzając słowa przyjaciela.

Lenard nie miał w zwyczaju tłumaczyć się komukolwiek, ale chciał uspokoić Daniela. Zwyczajnie współczuł mu, bo jako straszy brat nie miał lekko. Tym razem mógł odetchnąć z ulgą, bo między nim a Miriam istniała tylko przyjaźń, nic więcej. Był przekonany, że ona czuła to samo.

– To była świetna zabawa, poszaleliśmy z księżniczką. – Lenard przeniósł wzrok na Rozalie. Ona to co innego, tu trochę zazdrości nie zaszkodziło. Chichocząc się, pocałował Miriam w czoło.

– Na tyle, ile zdążyłam cię poznać, to nie wątpię – wyrwało się Rozalii.

– A jednak zazdrosna. – Lenard ponownie zachichotał.

– Już ci mówiłam, że nie jestem zainter… – Rozalia nie dokończyła zdania, bo Mira weszła jej w słowo.

– I nie masz o co być zazdrosna, łączy nas wyłącznie przyjaźń. Jesteście uroczą parą i tak słodko się przekomarzacie. – Lenard i Sebastian wybuchli śmiechem, Daniel odetchnął z ulgą po wyznaniu siostry, a Rozalia patrzyła na nią tak, jakby dobierała dla niej odpowiednie narzędzia tortur. Mira odsunęła się od Lenarda i podeszła do brata, nie chciała stać na drodze miłości. Nieustraszona ciągnęła dalej. – Wiesz, jak to jest na takich zabawach. Grunt to się dobrze bawić, a Lenard świetnie tańczy. Oczywiście, Lenardzie, jesteś bardzo przystojny – puściła mu oczko – ale dla mnie za stary.

Przyjaciel uśmiechnął się do Miry – miała w sobie tyle ciepła i pozytywnej energii, że nie dało się jej nie lubić.

– Ona nie wie, co to są zabawy. Wychowywano ją, jak dzikuskę. – Lenard, widząc kątem oka, że tym razem Rozalia zareagowała na zaczepkę, zaciskając mocno dłonie w pięści, postanowił już jej nie dręczyć i szybko zmienił temat: – Proponuję, aby z przeprawą przez las poczekać do rana. Będzie tam wtedy odrobinę jaśniej, co nieco ułatwi sprawę. Odpocznijcie, macie za sobą długą podróż. To są ziemie neutralne, żadna istota z lasu tu nie przyjdzie, ale są jeszcze poplecznicy Anastola, więc będę trzymał wartę.

Wojownicy pokiwali głowami. W czasie przeprawy przez Rzekę Snów Lenard udowodnił, że ma sporą wiedzę i doświadczenie. Jeszcze nieraz mogło się im ono przydać, dlatego zdecydowali się mu zaufać.

Lenard, jednym ruchem rozłożył pelerynę na trawie. Nienaturalnie nie ugięła się ona pod jej ciężarem, przez co mogło się wydawać, że materiał subtelnie unosi się nad ziemią. Wojownik usiadł wygodnie. Potem wyciągnął miecz i położył go obok, żeby w razie potrzeby leżał w zasięgu jego ręki. Popatrzył na towarzyszy. Ciekawi przyglądali się magicznej trawie, która pomału, pod jego ciężarem, zaczęła opadać.

– Trawa jest mięciutka, będziecie zachwyceni.

– Świetnie, chłopaki, śpię między wami – oświadczyła Mira, klepiąc brata i Sebastiana po ramieniu.

Daniel rozłożył swoją pelerynę, tuż obok Lenarda. Mira jako pierwsza się położyła. Szpiczasta trawa nie wbiła się w jej ciało i rzeczywiście była mięciutka. Daniel i Sebastian ułożyli się po obu stronach dziewczyny i przytuleni do niej, spletli dłonie nad jej głową. Był to pierwszy czuły gest, na jaki sobie pozwolili od dłuższego czasu. Emocje już opadły. Daniel uznał, że kiedy partner będzie gotowy, to z pewnością wszystko mu wyjaśni, najwyraźniej miał ważny powód, skoro jeszcze tego nie zrobił. Poza tym nie chciał rozmawiać przy świadkach. Przeczuwał, że za wiedzą Sebastiana kryła się jakaś grubsza sprawa.

– Co to znaczy, że byłaś wychowana jak dzikuska? – zapytała ponownie Mira, ziewając.

– Nie jak dzikuska, tylko w odosobnieniu – odburknęła Rozalia i gniewnie spojrzała na Lenarda. – Dla mojego dobra musiałam skupić się na przygotowaniach do misji, a nie na głupotach. – Poirytowana zaczęła rozkładać pelerynę, umyślnie wybrała miejsce po lewej stronie wojowników Krainy Słońca, którzy tym samym oddzielili ją od Lenarda.

– Ale nudy – stwierdziła Mira i ponownie ziewnęła. Wtuliła się w towarzyszy i zamknęła oczy.

– Przykre to, tak żyć bez rodziny i przyjaciół – szepnął Daniel i mocniej ścisnął dłoń partnera.

– Mnie to nie przeszkadza.

– Bo nie wiesz, co ci odebrano – szepnął do siebie Lenard .

Rozalia usiadła na pelerynie. Gdy trawa ugięła się pod nią, poczuła przyjemne łaskotanie w brzuchu. Uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy tylko zeszła z łodzi, poczuła się dużo lepiej, bo głosy od razu ucichły.

Najchętniej ruszyłaby już w dalszą drogę, ale skoro reszta postanowiła czekać do rana, to nie zostało jej nic innego, jak odpocząć. Stanowili teraz drużyną – czarodziejka pogodziła się z tym i, co ją zaskoczyło, czuła się z tym całkiem dobrze. Z ich pomocą mogła dojść do Wulkanu, gdzie ona rozprawi się z czarnoksiężnikiem, a oni zajmą się jego zwolennikami.

Lenard wpatrywał się w nią przez cały czas, czym w końcu przykuł jej wzrok. Prawą ręką uderzył dwa razy w swoją pelerynę, zapraszając ją do siebie. Rozalia podniosła rękę do głowy i również dwa razy palcem wskazującym postukała się w czoło, po czym położyła się do niego plecami. Chłopak zaśmiał się bezdźwięcznie, nie szkodziło spróbować. Popatrzył na wtulonych wojowników z Krainy Słońca, słyszał ich równe oddechy. Zmęczeni szybko zasnęli. Lenard zgasił pochodnie. Nie zmarzną w strojach bojowych, dzięki magicznej lawie z Wulkanu zawsze jest tu ciepło, pomyślał i czujnie wsłuchał się w noc.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×