Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-02-28 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 5309 |
Gulgot
Na początku nazywałem go Indorkiem. Pochodził z tego samego lęgu
co moja zaginiona przed kilkoma dniami Indajka. Wybrałem jego, bo był
większy od pozostałych piskląt, a Indajka była taka mała, więc
prawdopodobnie dlatego przepadła bez wieści. Indorka to właściwie
wskazała mi moja mamusia, bo to ona pierwsza zauważyła, że jest to
samczyk. - Przecież to lepiej, żeby chłopak zaprzyjaźnił się z indykiem, a
nie z jakąś indyczką - myślałem. Opiekowałem się nim bardzo troskliwie,
chociaż jego indycza mama nie zawsze na to pozwalała.
Pod jesień stadko się rozpierzchło, więc teoretycznie miałem większe
możliwości doglądania mojego przyjaciela, ale od września poszedłem do
pierwszej klasy i sporo czasu spędzałem w szkole. Ponadto wszystkie kury,
indyki, a nawet kaczki zintegrowały się w jedną wielką ptasią rodzinę,
tylko gęsi wciąż trzymały się oddzielnie. Mimo to po kryjomu
dokarmiałem mojego Indorka, a on rósł niemal w oczach. Był duży, a
zwisające czerwone korale i rozpostarty ogon czyniły go z każdym dniem
coraz bardziej poważnym, dumnym oraz dostojnym. Niektórzy to nawet
mówili, że Indorek puszy się jak paw. Nie wiedziałem, co to jest paw, ale
wypowiadający te opinie na pewno się mylili, bo mój Indorek był
najpiękniejszy i nie mógł być porównywany do jakiegoś tam pawia.
Wiosną Indorek puszył się coraz częściej, szczególnie w obecności
indyczek, donośnie gulgotał, czasami to nawet skakał na nie i niesamowicie
trzepotał skrzydłami, a jego korale robiły się wtedy jeszcze bardziej
czerwone i jakby większe. Nie wiedziałem, co to miało znaczyć, ale na
własny użytek tłumaczyłem sobie, że w ten sposób Indorek podkreśla
swoją wyższość nad innymi indykami. I właśnie wtedy uznałem, że skoro
mój Indorek jest taki ważny, to nie może już nazywać się tak pospolicie, a
będzie Gulgotem, bo jedynie on potrafił tak pięknie i donośnie gulgotać.
Nowe imię przyjęło się u domowników niemal natychmiast.
Gulgot, mimo swojej powagi, piękna i dostojności, wciąż się ze mną
przyjaźnił. Często podchodził do mnie, by go dodatkowo dokarmiać, a ja
głaskałem go po cudownych koralach i stawały się one wówczas jeszcze
bardziej krwiste. Patrzył wtedy na mnie z wdzięcznością i cichuteńko
gulgotał. Z czasem zauważyłem jednak, że nie dla wszystkich jest taki
przyjazny, a wobec niektórych to bywa nawet agresywny. Kiedyś to
pogonił ciocię Kamieniecką, potem Wróblową, ale najbardziej to uparł się
na moją siostrę Wandzię.
I wtedy właśnie wuj Kamieniecki powiedział mi w wielkiej tajemnicy,
że Gulgot nie lubi komunistów, bo oni są czerwoni. A Wandzi to nie lubi
szczególnie, bo ona nie dość że stroi się w czerwone kiecki, to nosi jeszcze
to samo imię co słynna komunistka Wasilewska, ni to Polka, ni to Ruska.
Nic z tego nie rozumiałem, chociaż rzeczywiście Wandzia lubiła ubierać
się na czerwono.
Któregoś popołudnia, kiedy nikogo nie było w domu, razem z
Gulgotem poszliśmy do stodoły. Tam weszliśmy do zasieka, położyliśmy
się na pachnącym sianie, bo pachnące siano wzmagało myślenie, i
przytulony do indora próbowałem to wszystko jakoś sobie w głowie
poukładać. - A właściwie to kim są ci komuniści, o których wuj mówił z
taką pogardą, a i Gulgot też ich rzekomo nie lubił? – myślałem. - Bo
przecież Stalin, którego śmierć przed ponad rokiem opłakiwaliśmy w
przedszkolu, oraz Bierut byli dobrymi i wspaniałymi ludźmi; nawet ich
portrety wisiały w szkole. A mój tatuś kiedy jeszcze żył i pracował przy
odbudowie stolicy, a był tam nawet przodownikiem pracy, to chciał, by
Bierut został moim ojcem chrzestnym i czekał na to ponad półtora roku, ale
się nie udało, bo kolejka była długa, inni przodownicy pracy mieli po 10 –
12 dzieci, a nas było tylko siedmioro. W tej sytuacji moim chrzestnym
został kuzyn Fredek z Marek, ale tatuś wciąż na każdą gwiazdkę przywoził
nam od Bieruta pokaźne paczki.
Nadal nie rozumiałem, dlaczego według wuja komuniści byli tacy źli,
że nie lubiły ich nawet indory. A przecież latem zeszłego roku ja też chyba
zostałem małym komunistą, bo przystąpiłem do pierwszej komunii świętej,
a potem codziennie rano biegałem do kościoła, by służyć do mszy świętej.
Bardzo chciałem spełnić oczekiwanie mamusi i zostać księdzem, a potem
to może nawet świętym. Ze stodoły wyszedłem chyba bardziej otumaniony,
niż do niej wchodziłem. Nie dawałem jednak za wygraną, więc poprosiłem
wuja Kamienieckiego, by mi to wszystko wyjaśnił. Jednak tylko pogroził
mi palcem, potem przystawił go do ust i tajemniczo pouczył, bym nigdy i
nikogo więcej o to nie pytał, a szczególnie w szkole. Zasmucony wróciłem
na podwórko, pogłaskałem Gulgota po główce i pomyślałem, ze gdyby żył
tatuś, to na pewno wszystko by mi wytłumaczył. W tej sytuacji
postanowiłem pozostać ze swoją niewiedzą, chociaż myśli te wciąż nie
dawały mi spokoju.
Gdzieś w połowie lipca, kiedy kolejne stadko indyczych piskląt
dorastało i widać było, że będzie w nim indorek, mamusia tak niby sama do
siebie powiedziała, że Gulgot spełnił już swoją rolę i trzeba teraz dać
szansę młodszemu. Nie rozumiałem, co to miało oznaczać, a kiedy
próbowałem o to dopytać mamusię, to Kazik z błyskiem w oczach
powiedział: indyk myślał o niedzieli, a w sobotę mu łeb ucięli.
Przeraziła mnie ta wizja, więc przez kilka dni nie odstępowałem
mojego przyjaciela ani na krok. Szczególnie czujny byłem calutką sobotę, a
w niedzielę do samego obiadu byłem przy nim. Zrezygnowałem nawet z
pójścia do kościoła, bo Gulgot był wówczas dla mnie najważniejszy. Tym
razem się udało, więc przez kilka dni miałem mieć więcej spokoju. Ale tak
mi się tylko wydawało, bo kiedy we wtorek wczesnym rankiem wyszedłem
przed dom, to natychmiast zauważyłem, że na podwórku nie ma wozu.
Pobiegłem do stajni, ale Gniadej tam nie było, więc w te pędy ruszyłem do
kurnika, a tam po Gulgocie też nie było śladu. - Pewnie mamusia i Kazik
wywieźli go do Wyszkowa na jarmark - wrzasnąłem z płaczem, potem
wbiegłem do izby, zakopałem się pod pierzynę i długo tłumiłem
spazmatyczny szloch.
oceny: bezbłędne / znakomite
Miło wieczorem usiąść i przeczytać opowieść bez przemocy, destrukcji. Jeśli nawet występuje w Twojej opowieści śmierć - ma ona swoje uzasadnienie. I choć napawa smutkiem - jest niejako koleją wiejskiego życia.
Kasia
oceny: bezbłędne / znakomite
Dziecięca miłość, zdruzgotana. Koniec,wzruszył do głębi. Pierzyna, jak indorek, ma pierze. Tyle, że dziecko nie wie, że kosztem cierpienia zwierząt. Wtula się. Bajka 37
oceny: bezbłędne / znakomite