Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-09-23 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3295 |
STARA MŁODZIEŻ
Był to problem złożony a przy tym w międzyczasie dość obszernie opisany – właściwie na tyle, że podejmowanie go jest cokolwiek ryzykowne. Stara młodzież sama wypracowała wizerunek swojego pokolenia – jedynego i niepowtarzalnego. Dorzucanie do tego własnych trzech groszy wydaje się nawet nie na miejscu toteż ograniczę się jedynie do zasygnalizowania go.
W okresie, gdy zaczynałam cokolwiek rozumieć z otaczającego mnie świata stara młodzież miała około czterdziestu lat. Byli rówieśnikami Polski – młodego kraju z długą i burzliwą historią.
Wychowani w innych warunkach niż ich protoplaści, którzy z niejednego pieca chleb jedli odnosili się z szacunkiem ale też z pewnym pobłażaniem do tamtych doświadczeń starając się udowodnić, że teraz jajko będzie mądrzejsze od kury. Z resztą, robili wszystko, żeby tak było. Nawet ja musiałam przyjąć do wiadomości prostą prawdę, że dziecko nie może być głupsze od własnych rodziców a jeżeli tak jest, to świadczy to o degrengoladzie.
Nie wiem jak sprawa wyglądała wcześniej ale w czasach, gdy dorastałam ich charakterystyczną cechą było milczenie. Był to szczególny rodzaj milczenia – taki, który nie zamykał ust. Mówili dużo i chętnie - przynajmniej ci w moim otoczeniu – tylko nie na temat. Przede wszystkim nigdy nie opowiadali o swojej martyrologii wojennej. Być może uważali, że to, co ich spotkało było karą za przegraną wojnę.., ale o tym też nie mówili. Milczeli w okresie stalinowskim, bo inaczej nie można było; milczeli w okresie gomułkowskim, bo zmiany nie zaszły na tyle daleko żeby zacząć mówić; milczeli i później, bo wszyscy uznali, że tak to ma być.
Między sobą stara młodzież potrafiła porozumiewać się ale...
Właśnie.., tych „ale” było kilka. Zdziesiątkowani przez wojnę stanowili znacznie mniejszą grupę niż w okresie międzywojennym. Pozbawieni zostali też w drastyczny sposób swoich mentorów. Sami powinni byli przejąć ich rolę, co w warunkach powojennych było dość karkołomnym przedsięwzięciem. Ciągle kontrolowani i podejrzewani o wrogość wobec nowego systemu próbowali mimo wszystko wychować następców z większym lub mniejszym powodzeniem. Wiadomo jednak, że niebywale trudnym zadaniem jest przekazanie czegoś zachowując milczenie.
Żeby sprawę dodatkowo pokomplikować, stara młodzież miała swoich interpretatorów. Byli to ludzie, którzy podpatrywali ich, podsłuchiwali, próbowali naśladować a na końcu tłumaczyli w czym rzecz? Często zabiegi te dawały zaskakujące efekty. Dzisiaj można by porównać je do pracy najgorszego translatora działającego na zasadzie: „kto pomyśli może zgadnie”. Ta zabawa mogłaby być nawet komiczna, gdyby była bezpieczna. Bezpieczna jednak nie była. Interpretator, który za daleko posunął się licząc, że w razie czego obróci całą sprawę w żart mógł popaść w tak straszne tarapaty, że trzeba go było później siłą wyciągać z kłopotów co nie zawsze dało się zrobić – bo jak tu człowiekowi pomóc skoro trzeba milczeć i jak tu obrócić całą sprawę w żart, skoro nikt nie zadaje pytań? Do tego dochodził jeszcze problem – co będzie dalej, kiedy zabraknie tych, którzy mają w pewnych sprawach rozeznanie?...
Starą młodzieżą było się lub nie... Liczyła się data urodzenia. Ci, którzy przyszli na świat wcześniej ale nie należeli do pokolenia ojców przechodzili raczej na pozycję mentorów.
Urodzeni później zaliczali się do młodzieży ale nie do starej młodzieży. Stara młodzież musiała przejść pewien cykl edukacyjny, który w naturalny sposób wynikał z ich daty urodzenia. To, że są Polakami i chodzą do polskiej szkoły było dla nich rzeczą oczywistą. Co prawda zdarzył się taki, który to zakwestionował ale to już inna sprawa.
Młodszym cykl edukacyjny przerwała wojna. Niektórzy starali się uzupełniać wiedzę w czasie okupacji na tajnych kompletach. Inni dopiero po wojnie mogli zabrać się do tego.
Cały ten wywód zmierza do wydawałoby się prostego wniosku, który niestety, nie dla wszystkich był prosty.
Bycie starą młodzieżą wiązało się z posiadaniem rzetelnej wiedzy i tej bariery nie dało się przeskoczyć.
W okresie międzywojennym problem załatwiał egzamin maturalny. Był poświadczeniem zdobycia wiedzy ogólnej na właściwym poziomie. Ci, którzy nie byli w stanie jej opanować takiego poświadczenia nie otrzymywali.
Wojna ten prosty system naruszyła – zagubione dokumenty, przerwana nauka, duże straty w ludziach. To wszystko w okresie powojennym musiało zostać uregulowane poprzez przyspieszoną edukację i weryfikację tego, co zaginęło. W efekcie wystawiony dokument świadczył tylko o tym, że jakieś nauczanie było, okrywając zasłoną milczenia jego poziom, który wiązał się i z programem nauczania, i z czasem jego trwania, i z systemem prowadzenia nauki.
Niestety, braku wiedzy żaden dokument nie był i nie jest w stanie uzupełnić. Stara młodzież dobrze to rozumiała. Ta świadomość chroniła ich przed różnego rodzaju konfidentami i uzurpatorami.
Z jednej strony, jasne było, że człowiek, który ma poważne luki w edukacji ogólnej nie może być jednym z nich nawet jeśli jest lub sprawia wrażenie człowieka przyzwoitego.
Z drugiej zaś – łatwiej dawało się powstrzymać przed szkodliwymi kombinacjami kogoś, kto może nie darzył ich sympatią ale potrafił zrozumieć, że emocje nie mają tu nic do rzeczy.
Największy problem stwarzali uzurpatorzy – ludzie, podszywający się pod nich i liczący na jakieś korzyści. Okazało się bowiem z czasem, że bycie fałszywą starą młodzieżą może opłacić się.
Uzurpator niekiedy nie był do końca świadomy swojej uzurpacji. Często kierował się własnymi emocjami nierzadko podsycanymi przez ciekawskich kombinatorów, beztroskich dowcipnisiów jak również całkiem poważnych aferzystów.
Był to na ogół człowiek, który natchnienie czerpał z paru elementów swojego życiorysu. To, że inne elementy nie pasowały do całości nie przeszkadzało mu. Uważał, że wystarczy uporczywie podkreślać to co jest i nie wspominać o tym, że nie był do czegoś innego przygotowany. Ci, którzy na tym się znali, potrafili rozpoznać go w zwykłej rozmowie towarzyskiej ujawniającej jego poziom wiedzy, przy czym poziom dyskusji wcale nie musiał być wysoki i poważny.
Wśród uzurpatorów kobiety były znacznie gorsze od mężczyzn – bardziej emocjonalne i bardziej bezkrytyczne. Uważały, że wszystko jest kwestią aury, jaką się wokół siebie stwarza i ambicji, jakie się ma. Podjudzane przez jakichś krętaczy i sprawdzane przez tych, którzy chcieli mieć pewność z kim mają do czynienia potrafiły popaść w coś na kształt mitomanii. Prawda z niewinnym, zdawałoby się, kłamstwem - jednym, potem drugim - mieszała się tak dokładnie, że w końcu powstawał układ elementów stwarzających pewne pozory. Ambitna mitomanka mogła zabrnąć w tym bardzo daleko w ogóle nie zdając sobie sprawy z ewentualnych konsekwencji.
Mężczyźni pod tym względem byli bardziej ostrożni. Nastawiali się przede wszystkim na słuchanie.
Słuchając chwytali różne grepsy, powtarzali je bez zrozumienia dopóki nie stworzyli sobie z tego jakiejś wizji.
W tych sprawach najokropniejsza była jednak pozycja genialnego samouka, który wiedziony własnymi potrzebami, swoją wrodzoną inteligencją i ciekawością sam na coś wpadł i rozpracował to. Mogło bowiem okazać się, że jego wiedza ma się tak do rzeczywistości jak alchemia do chemii.
W tej gmatwaninie połapać się było trudno zwłaszcza, że – jak ktoś ze starej młodzieży czy też z jej mentorów stwierdził: wszystko łączy się ze wszystkim.
Na dodatek po wojnie zatraciło swój dawny sens pojęcie hierarchii. Układy między ludźmi wydawały się płynne, niestabilne i bardziej umowne niż w rzeczywistości były. Starsze, zwłaszcza to naiwne w prostocie myślenia pokolenie próbowało chociaż częściowo przywrócić zaburzony w różnych dziedzinach ład wprowadzając jako pozytywny wyróżnik przymiotnik „przedwojenny”. Tak więc, przedwojenne niezużyte palto było lepsze niż inne, przedwojenne książki bardziej atrakcyjne niż nowe a przedwojenny inżynier był bardziej poszukiwanym fachowcem niż młody adept tego zawodu.
Niestety, nadużywanie takiego przymiotnika mogło prowadzić do przykrego w skutkach posądzenia
o antykomunistyczne i rewizjonistyczne nastawienie.
Do całej tej menażerii należy na koniec dodać jeszcze szczyla.
O ile dobrze pamiętam, to słowo funkcjonowało już w okresie mojego dzieciństwa. Było niesłychanie pogardliwe i oznaczało dziecko lub młodego całkowicie nieodpowiedzialnego człowieka. Szczyl był nikim.
Stara młodzież też używała tego określenia w stosunku do młodych osób, które nic nie rozumiały, pchały się w nieswoje sprawy i beztrosko szły na każdy układ z przekonaniem, że jakoś to będzie...
Teoretycznie z bycia szczylem wyrastało się. Nie zawsze jednak... Ci, którzy z tego nie wyrośli przekształcali się z czasem w zwykłych kryminalistów działających w mniej lub bardziej otwarty sposób. Dlatego szczyla należało tępić.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Sporo potknięć interpunkcyjnych, ale trafił się też błąd ortograficzny, wskazywany już chyba przeze mnie w innym tekście: "z resztą" piszemy łącznie.
Brakuje przecinków przed: a przy, toteż, stara, niż (5 razy), odnosili, ale (6 razy), starając, a jeżeli, jak, zachowując, a na, ich, było, żeby, bo, może, licząc, mógł, co nie, skoro, było, takiego, nie może, przechodzili, nawet, również, co jest, z kim, potrafili, w ogóle, chwytali, dopóki, zwłaszcza, wprowadzając, a, nieodpowiedzialnego, przekształcali.
Zbędne przecinki przed: robili, jasne, przedwojenne.
Po raz kolejny zwracam uwagę, że w konstrukcjach typu "zwłaszcza że" nie stawiamy przecinka przed "że", lecz przed słowem poprzedzającym.
Kolejny też raz sygnalizuję, że nie ma takiego znaku interpunkcyjnego jak dwie kropki i przecinek, a taki znak zastosowano dwukrotnie.
Jak widać, jestem bardzo tolerancyjny.
oceny: bezbłędne / znakomite