Przejdź do komentarzyZagubione serca cz. 1
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Powiastka nr 2
Autor
Gatunekromans
Formaartykuł / esej
Data dodania2017-07-10
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1430

Ogłoszenie:


Oferujemy pracę za granicą we Włoszech, polegającą na opiece nad starszym mężczyzna. Potrzebna jest kucharka, która zajmie się nie tylko gotowaniem, ale też innymi obowiązkami domowymi.”

GWARANTOWANA DOBRA PŁACA”



- Carmela ?!

- Tak?

- Co myślisz o tym ogłoszeniu, które przed chwilą przeczytałam?

- No, nie decydowałabym się na ten wyjazd Diano.

- Ale, dlaczego? Och! Wiem, że masz uprzedzenia do Włochów, ale to może dobra praca. Posłuchaj – znam język; wszystkie potrzebne papiery mam. W sumie, co mi zależy? – spojrzała na koleżankę – Przecież jestem jedynaczką, rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Jakby nie patrzeć jestem sama i nic mnie tu nie trzyma.

- A ja to co? Już zapomniałaś, że masz najlepszą, najukochańszą koleżankę, hm?

Diana podeszła do dziewczyny.

- A jakbym mogła zapomnieć. Nawet tak nie mów. Umówmy się tak…

Carmela kiwnęła głową na zgodę.

– Pojadę do tej pracy, jeżeli pójdzie mi dobrze to ściągnę cię tam; a jeżeli jednak nie powiedzie mi się, to po prostu wrócę do Polski. Okay?

- Dobrze. Życzę ci powodzenia, a może zawładniesz kogoś swym urokiem, hm?

- Och! Carmelko nie przesadzaj. Jadę tam do pracy, a nie po faceta. Jakbym chciała faceta, to przecież tu w naszym kraju ich nie brakuje. Czyż nie?

- Zadzwonię tylko do pracodawcy i mogę ruszać.

Po paru minutach rozmowy z panem od ogłoszenia, Diana spojrzała z uśmiechem na koleżankę.

- Dobra nic nie mów. Dostałaś zgodę, rozpoznaje to po twoim chytrym uśmieszku. – rzekła z dobrym humorem Carmella. Pakuj się, idę załatwić bilet – Za nie cały tydzień wyjeżdżasz.

- Ale już za parę dni?

- A, na co zwlekać? Jeszcze ktoś ci tą pracę zakosi. Roześmiały się.

W piątek po czternastej Diana stała przed rezydencją – domem, w którym miała pracować. Wzięła do ręki mosiężną kołatkę i zastukała w drzwi. Otworzył jej lokaj.

- Tak, słucham panią?

- Dzień dobry. Myślałam, że będziemy posługiwać się językiem włoskim, a nie polskim.

- To jest w połowie polska rodzina. – odrzekł lokaj – Czterdzieści lat temu przeprowadziła się do Włoszech. A powie mi pani w jakiej sprawie przyszła? – Starszy pan spojrzał na nią z uśmiechem.

- Och! Przepraszam. Podobno szukacie państwo gospodyni i ja po prostu na chybił - trafił przyjechałam. To znaczy zadzwoniłam przed przyjazdem. Telefonicznie dostałam tą pracę.

- Masz szczęście panienko. Akurat jest jeszcze to miejsce. Pan jest wymagający. Wyrzucił już dwie gosposie w ciągu miesiąca, Może do trzech razy sztuka, hm?

- No cóż, oby tak było.

- Wejdź proszę – lokaj wprowadził Dianę do salonu. – Usiądź, zaraz przyniosę panience zimnego soku.

- Och, dziękuje panu. Jest naprawdę gorąco.

- Tylko nie pan. – rzekł lokaj – Jestem Patryk.

- O, to w takim razie jestem Diana.– oboje roześmieli się

- Zaraz zawołam panicza.

Panicza? – zdziwiła się. Podeszła do kominka, z zainteresowaniem przyglądała się zdjęciom stojącym na nim. Na większości widniała starsza para. – To pewnie tym panem będę się opiekowała - stwierdziła. Było też dziecko – chłopczyk, a obok zdjęcia znajdował się mężczyzna – To pewnie syn państwa. Na kolejnym zdjęciu młody mężczyzna stał wtulony w ramiona kobiety, która jak z resztą pan; nie miała sobie nic do zarzucenia.

- Dzień dobry.

Dziewczyna odwróciła się i ujrzała mężczyznę ze zdjęcia. Wysoki opalony na czekoladowo blondyn, barczysty, dobrze zbudowany.

- Dzień dobry. Jestem Diana Nowak…

- Wiem kim pani jest, przecież przesłała pani swoje dane faksem, które już zdążyłem przestudiować; kwalifikacje są całkiem możliwe. Przyjmuję panią. Dzisiaj ma pani wolne, zapoznam panią z moim ojcem. Proszę za mną. – Dziewczyna posłusznie ruszyła za mężczyzną, który nie odwracając się kontynuował swój monolog. - Ojciec jeździ na wózku inwalidzkim więc do rozkładu dnia wchodzą spacery. W czwartek przyjedzie moja narzeczona, także byłbym zobowiązany, gdyby pani ugotowała coś specjalnego na tą okoliczność. – spojrzał na nowa gospodynię – Bo umie pani gotować, mam rację? To było zaznaczone w ofercie pracy…

- Tak oczywiście, umiem gotować całkiem dobrze. Jak pan przeczytał w moich danych prezentujących moją osobę, pracowałam w znanej restauracji „Wodnik” w Warszawie. Sądzę, że sprostam zadaniu proszę pana. - spojrzała odważnie na pracodawcę.

Mężczyzna uśmiechnął się. – Dumna Gosposia no, no – pomyślał.

- No wiec dobrze. A! Jeszcze jedno.

- Tak proszę pana? - zapytała.

- Mam na imię Marco Bonetti. Jestem pani pracodawcą i nie spoufalam się z pracownikami, także kwestia zwracania się do mnie, a także i do pani jest oficjalna. Rozumiemy się?

Dziewczyna kiwnęła głową. Marco zaprowadził Dianę na pierwsze piętro do pokoju ojca. Zastali go leżącego w łóżku.

- Ojcze? To jest nowa gospodyni, zaakceptuj ją, ponieważ nie zamierzam szukać następnej. – starszy pan obruszył się nieco - A teraz poznajcie się, pani Diano oto mój ojciec Stefano. Zostawiam was porozmawiajcie sobie. Mam ważne spotkanie, jestem już spóźniony. - Po czym wyszedł.

Starszy pan przyglądał się dziewczynie i stwierdził, że jest niczego sobie. Stała przed nim szczupła młoda kobieta. Włosy prawie czarne, luźno spływające na plecy. Oczy brązowe, nosek zgrabny, a usta... – Tak sobie myślę, że idealnie pasowała by na żonę mojego wnuczka Marca. No, nic muszę wymyślić jakiś plan i wygonić tą jego Irene – ropuchę, która tylko łasa na jego pieniądze. Wstrętna Harpia. Stefano uśmiechnął się chytrze do dziewczyny i rzekł:

- Diano, dziecko podejdź tu i usiądź obok.

Dziewczyna podeszła do staruszka, a on ujął jej dłoń i schował w swoich.

- Coś mi się zdaję, że znajdziemy wspólny język. – puścił do niej oczko. - Co do Marca, to nie przejmuj się. On już taki był odkąd jego matka zmarła na atak serca dwadzieścia lat temu. Miał wtedy zaledwie jedenaście lat. Bardzo to przeżył i stał się zatwardziałym, pełnym zasad mężczyzną. – dziewczyna uważnie słuchała, szczególnie tego co dotyczyło Marca – Marco prowadzi rodzinną firmę SudGusto (czyli południowy smak), która zajmuje się hodowlą mandarynek i pomarańczy. Przepraszam, może kiedy indziej ci opowiem, bo nie chcę zanudzać pierwszego dnia na Calabrii.

- Nie, absolutnie mi to nie przeszkadza. Chętnie wysłucham co ma mi pan do powiedzenia, przy okazji dowiem się ciekawostek o firmie. Musze co nie co wiedzieć skoro mam tu pracować.

- To wspaniale. Tak więc SudGusto posiada dużą halę w której stoi ogromna maszyna mająca różne działy pracy. Mianowicie zaczyna się od taśmy która w środku ma kręcące się wały dzięki czemu swobodnie przemieszczają mandarynki czy pomarańcze. Jest osoba do rzucania na taśmę skrzyń. Po jednej i po drugiej stronie taśmy stoją po dwie kobiety, przebierają one zgniłe oraz zbyt zielone owoce. Następnie mandarynki wpadają do tzw. wielkiej wanny, gdzie się myją w płynach, woskach które nadają połysk, a także dzięki temu nie psują się. Tu maszyna skonstruowana jest do góry, też jest taśma z wałami. Tam dwie kobiety także po jej obu stronach przebierają również z zgniłe i czarne, brudne mandarynki. Kolejno toczą się na taśmy, które mają sektory od najdrobniejszych po największe cytrusy. Zlatują one w dół taśmy w formie płaskiego blatu, gdzie odbierają je kobiety, które też je przebierają i pakują do skrzynek dziesięciokilogramowych. Następnie stawiają je za sobą na stół, a mężczyźni je odbierają i układają na paletach. Później wózkami widłowymi wywożą je na samochody przewozowe. W ten sposób sprzedajemy je na przykład do Polski, do dużych sklepów typu Biedronka.

- Ojej to faktycznie duża firma, bardzo ciekawy opis sortowania owoców może uda mi się kiedyś to na żywo zobaczyć?

- No, zobaczymy jak to będzie. Słuchaj Słoneczko może byś poszła do kuchni i zrobiła nam herbaty?

- Chętnie, oczywiście już idę. Przynieść do pokoju, czy..?

- Tak proszę.


***


Po dziesięciu minutach Diana wróciła do pokoju starszego pana, który był wyraźnie skupiony na swych myślach, wydawał się nieobecny.

- Za parę miesięcy poślubi tą swoją Harpię… - rzekł nie spostrzegłszy obecności kobiety.

- Przepraszam, kogo? – zaśmiała się.

- Tę Harpię, jego narzeczoną Irene.

Dziewczyna ponownie się zaśmiała.

- Masz bardzo miły śmiech. Dawno nie było słychać śmiechu w tym domu… A tak w tajemnicy Kruszynko, ona Marca wcale nie kocha – jest dla mnie cały czas nieuprzejma, gdy tylko mojego syna nie ma w pobliżu, lecz w jego obecności staje się milutka i słodziutka jak miód. Ona chce tylko jego pieniędzy. Zresztą Marco też jej nie kocha. Ta Harpia jest zbyt dobrą aktorka i bezbłędnie mydli mu oczy, dlatego nic nie zauważył do tej pory. A mnie jest przykro, ponieważ ona zagroziła że nawet jeśli mu się poskarżę, to tak go ugada że wyląduję w Domu Opieki dla starców. Bardzo się boję. – staruszek rozpłakał się.

Dianę bardzo zdenerwował ten wybuch żalu. – Jak ta kobieta może być tak podła …

- Proszę się nie martwić od teraz ja tu jestem i nie pozwolę, by ta kobieta pana poniżała i zastraszała, może być pan spokojny zajmę się panem. – uśmiechnęła się do staruszka, a on jej się tym odwdzięczył. – Panie Stefano, a skąd pan wie, że pan Marco nie kocha swojej narzeczonej? Przecież są razem?

- Pomijając to, że Irene jest dobra aktorka… Ich związek ciągnie się już cztery lata, moim zdaniem to nie miłość, ponieważ gdyby tak było, to ślub odbył by się dużo wcześniej. Poza tym znam tego chłopca od dawna i widziałem jak toczyły się jego związki – wierz mi, nie były udane. On nigdy nie kochał, to pewnie dlatego, że musiał szybko dorosnąć po śmierci matki. Brak mu było matczynej miłości, dlatego nie może się odnaleźć. No nic Kruszynko, przy pogaduszkach leci czas. Lepiej będzie jak pójdziesz już spać, jest po dwudziestej drugiej, a rano mój syn zechce śniadanko.– Dobranoc Kruszynko.

Dziewczyna podeszła do drzwi:

- Dobranoc Panie Stefano.

- Mów mi Stefano.

Diana uśmiechnęła się i wyszła. Weszła do swojej sypialni, wzięła prysznic i położyła się spać.

Trzy dni później Diana krzątała się od piątej rano po kuchni, wyczarowywała potrawy, które zamierzała podać na kolację dla państwa. Dzięki swojemu doświadczeniu kulinarnym w „Wodniku” była wręcz spokojna i zadowolona ze swoich poczynań. W swoim menu umieściła zupę włoską MINESTRA DEL PARADISO (czyli Rajska Zupa), na drugie danie polska potrawa z kurczaka i do tego placki po Madziarsku z białym winem Sicilia Chardonnay. Na deser zaproponuje Tiramisu.

Wieczorem po dziewiętnastej pracodawca Diany i jego narzeczona siedzieli przy suto zastawionym stole; po minach jakie widniały na twarzach zajadających była pewna że im smakowało. Teraz zajadali jej słynna potrawkę z kurczaka. Postanowiła zostawić ich samych i poszła zanieść kolację dla Stefano. Diana siedziała i rozmawiała ze staruszkiem, po paru minutach usłyszała krzyk, który jak zdążyła zlokalizować wydobywał się z jadalni. Zerwała się na równe nogi i pognała w tamtą stronę. Zatrzymała się, patrzyła na panią Irene, a ona na nią.

Taksowała ja spojrzeniem od góry do dołu wściekła jak osa. Diana skołowana wyjąkała:

- Senior co się stało?

- Eee. W sumie nic takiego, Irene proszę usiądź. Moja narzeczona troszkę wybrzydza – zaśmiał się – Proszę się nie przejmować pani Diano. Wszystko jest wręcz wyśmienite. – uśmiechnął się do gosposi.

Zdenerwowana kobieta zaczęła gniewnie gestykulować i rozmawiać po włosku. Diana znała ten język i doskonale rozumiała co ona mówi.

- Nic takiego? Ja wybrzydzam? Co ty za kuchtę wynająłeś! – wrzeszczała na narzeczonego – Dobrze wiesz, że nie lubię groszku. W tym daniu jest groszek! Marco jeżeli nie wyrzucisz tej kuchty, - spojrzała na Dianę – to nie długo mnie otruje. Marco obiecaj, że to zrobisz! – krzyknęła rozdrażniona.

Diana miała łzy w oczach, Marco zauważył że dziewczyna płacze, ale za nim zareagował wybiegła z jadalni. Był wściekły, rzucił:

- Irene! Jak możesz tak mówić, dziewczyna starała się jak mogła! A z tego, że zjadłaś trochę groszku to nic ci nie będzie tylko na zdrowie wyjdzie. Usiądź proszę i zjedz, bo mnie osobiście bardzo smakowało i ani mi się śni ją wyrzucać - żachnął się ze złością.

- A co ty tak jej bronisz?! – spojrzała z zainteresowaniem, ale Marco jej nie odpowiedział. - Jeżeli tak stawiasz sprawę, – rzuciła widelcem w danie, które rozbryzgało się na stół. – to ja wychodzę. Jadę do restauracji, tam lepiej zjem. – stanęła przy drzwiach wyjściowych mówiąc - Poza tym tam może mnie nie otrują! – wyszła trzaskając drzwiami.

Marco w ciszy dokończył kolację, która tak mu smakowała i zastanawiał się jak tu przeprosić Dianę. Było mu wstyd i przykro za ten incydent. Diana na to nie zasłużyła.

Szedł w stronę sypialni gosposi. Drzwi były przymknięte. Uchylił je trochę, zobaczył że dziewczyna płacze, ale i pakuje się…Wszedł do jej pokoju, zamknął drzwi i oparł się o nie; patrzył w milczeniu na to, co ona robi. W końcu nie wytrzymał spytał:

- Co pani najlepszego wyrabia?

Dziewczyna spojrzała zaskoczona na Marca ledwie widzącymi przez łzy bursztynowymi oczami.

Marco dopiero teraz zobaczył jakie piękne miała oczy. Ten smutek, który od niej bił, zafascynował go. Nagle zapragnął jej dotknąć, poczuł chęć pocieszenia jej. Podszedł do dziewczyny i chwycił za ramiona.

- Czy pan oszalał? Co pan wyprawia, proszę mnie puścić! – krzyknęła. Ale tak naprawdę nie chciała tego, pragnęła by ją przytulił. – Tak dawno nikogo nie miałam.. Tak dawno nikt mnie nie przytulał… - szeptała w myślach.

- Pytałem co pani wyrabia? Dlaczego się pani pakuje? – rzekł spokojniej.

Diana wyrwała się z jego uścisku.

- To niedorzeczne pytanie panie Bonetti. Pana narzeczona wręcz mnie upokorzyła. Nic jej złego nie zrobiłam, a z powodu tego nieszczęsnego groszku, to nawet w Polsce mi nikt tak nie ubliżył. Poza tym już nie chodzi o ten incydent sądzę, że nie znajdę wspólnego języka z pana narzeczoną. Nie dam rady chyba tu pracować chyba „porwałam się z motyką na słońce„ nie wiedziałam, że jestem tak emocjonalnie słaba… - skierowała swój wzrok w podłogę.

Marco ponownie podszedł do kobiety stojącej nieopodal niego. Ujął jej brodę i wyrównał jej wzrok ze swoim, drugą zaś położył na jej plecach i delikatnie przyciągnął do siebie.

- Pani Diano. Nie mów, że jesteś słaba emocjonalnie, bo tak nie jest. Zobacz co osiągnęłaś, przyjechałaś do obcego kraju, do obcych ludzi. Do pracy, której mogło by nie być, ponieważ słyszy się o różnych niebezpiecznych sytuacjach w jakie wplątują nie inni. Ty trafiłaś do dobrego domu, do ludzi którzy chcą cię poznać. – właściwie chodziło mu o niego - Do człowieka, który dał ci prace bez mrugnięcia okiem, a to znaczy, że zaufałem tobie i od początku sądzę, że sprawdzasz się w tej pracy znakomicie wiec proszę nie mów, że nie dasz rady. Potrzebuje cię Diano…

W tym momencie, Diana poczuła na swych ustach soczysty pocałunek… Delikatny, lecz zachłanny…

Poddała się, lecz po chwili przed jej oczyma ukazała się Irene. Otworzyła oczy, odepchnęła Marca i rzekła:

- Marco, proszę ja nie mogę tak. – spojrzała na mężczyznę – Jestem porządną dziewczyna, nie chcę kłopotów, ani takich przeżyć miłosnych. Marco masz narzeczoną nie można tak postępować. To nie w porządku. Proszę nie mąć mi w głowie…

Marco odsunął się od dziewczyny.

- Przepraszam, masz rację, tak nie można. Niedługo biorę ślub… Przepraszam, ja nigdy się tak nie zachowywałem. Nie wiem co mnie opętało, ale proszę zostań. Nie mam z kim zostawić Stefano. Wiem to głupie tłumaczenie ale, proszę…

Diana spojrzała na swego pracodawcę.

- Zgoda. - rzekła.

- Naprawdę? Zostaniesz? – ucieszył się.

- Tak. – stanęła wyzywająco w odważnej pozie – Pod jednym warunkiem.

- Jasne – odpowiedział prawie natychmiast – Zrobię co tylko sobie zażyczysz.

- Dobrze, oto mój warunek. Nie będziesz więcej próbował mnie dotykać, wpadać przypadkiem itp. Rozumiemy się?

- Trudno mi będzie obejść ten zakaz, - spojrzała poważnym wzrokiem. – Dobrze zgadzam się jeżeli poprzez ten warunek będziesz czuła się bezpieczniejsza, to dobrze jesteśmy umówieni. Żadnych zbliżeń.

- Aha, jeszcze jedno….

- Hola miał być tylko jeden warunek – uśmiechnął się chytrze.

- Tak, ale ten nie dotyczy mojej osoby.

- A o kogo chodzi? Co to za warunek?

- Wprawdzie dopiero co poznałam twego ojca, ale jest tak sympatyczną osobą, że nie mogę powiedzieć, że jego nie polubiłam. Otóż to raczej prośba nie warunek…. Chciałabym, abyś zwrócił bardziej swoja uwagę na ojca. Szczególnie wtedy, gdy jest w domu Irene. Nie myśl sobie, że jestem o nią zazdrosna czy zła. Po prostu martwię się o niego.

- Ale jak to, dlaczego ? Co Irene ma wspólnego z moim ojcem? – zaniepokoił się.

- Marco otwórz oczy, zainteresuj się tym. Proszę jest to dla mnie ważne.

- Dobrze, widzę że nie wyjawisz mi co się stało. Dobrze postaram się być bardziej spostrzegawczy.

- Fajnie, dziękuję. A teraz, proszę marsz do swego pokoju. – zaśmiała się.

- O, tak już po rozmowie? Tak krótko to trwało.

- Tak już czas spać panie Bonetti.

- Ale… - spojrzał na Dianę błagająco, wręcz z chochlikami w oczach.

- Dobranoc…. – uśmiechnęła się złośliwie, lecz przyjaźnie.

Marco posłał dziewczynie smutny uśmiech, ale wyszedł posłusznie. Skierował się do swojego gabinetu łączonego z sypialnią i do późna w nocy pracował na komputerze, rozliczając rachunki firmy.


Trzy miesiące później.



Diana coraz bardziej była zadowolona z pracy. Z biegiem czasu zdobyła sympatie Stefano oraz Patryka. Cieszyła się, że może być w takim pięknym miejscu. W swoich rozmyślaniach przypomniała sobie o Carmeli, swojej najlepszej przyjaciółce. Od wyjazdu nie rozmawiały ze sobą, może do niej zadzwonię…

Dryń , dryń!!! Carmela właśnie weszła do domu obładowana zakupami, szybko rzuciła je na kanapę i pobiegła do kuchni odebrać telefon, chwyciła za słuchawkę.

- Halo? – rzekła Carmela.

- Buongiorno. Vorrei parlare con Carmela? – zapytała Diana.

- Ha, halo ale ja nie mówię po włosku. Ja nic nie rozumiem… - powiedziała zrezygnowana .

Carmela usłyszała znajomy śmiech.

- Diana? To ty? – zapytała zdumiona.

- Tak Carmelko, to ja – znowu się zaśmiała – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać he.

- Cześć przyjaciółko! Co u ciebie słychać? Jak tam praca, dobrze ci się wiedzie? No opowiadaj co tak milczysz? Aha pamiętaj, że jestem zła na ciebie. – roześmiały się – Wiesz za co?

- Tak wiem przepraszam, ale wpadłam w ten wir pracy i tak jakoś wyszło….

- Ej poznałaś kogoś przyznaj się! – Carmela zaszczebiotała.

- No co ty. – Fakt zauroczył mnie Marko, ale nie powiem jej tego. – zadecydowała. - Po prostu zakochałam się w tym miejscu. Tu naprawdę jest cudownie, mam nadzieje że w najbliższym czasie wpadniesz do mnie? – zaproponowała ochoczo.

- Naprawdę będę mogła przyjechać do ciebie do Włoch?

- Oj! Przecież cię zapraszam.

- Jejku dziękuję, nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym ciebie zobaczyć. Przyjadę jak tylko dostane urlop.

- Dobrze. Więc jesteśmy umówione. – Diana zaśmiała się, a przyjaciółka zawtórowała. – Carmelko, a nie chciała byś przyjechać do Włoch na stałe? Popytałabym się tu i ówdzie o pracę w jakiejś włoskiej restauracji. Wiesz znam twoje możliwości i uważam, że tylko marnujesz się w tym „Wodniku”. Na początek mogłabyś zamieszkać tu gdzie ja, myślę że Marco nie miałby nic przeciwko temu dom jest przecież ogromny a na czynsz byś najwyżej coś tam rzuciła hm? Co ty na to?

- Jejku ja miałabym pojechać do Włoch na stałe? No sama nie wiem to duże ryzyko, poza tym wiesz że nie przepadam za Włochami są tacy opętani za tą piłką nożna, no i tak za tymi swoimi mamusiami, nie mogą się bez nich ruszyć…

- Oj, nie przesadzaj, na pewno znajdzie się taki o jakim sobie marzysz. To co decydujesz się, mam ci szukać pracy? Hm? Ile potrzebujesz by sprzedać mieszkanie i tu przyjechać?

- Ajjj. No myślę że około pięciu tygodni. – powiedziała niezdecydowanie.

- W porządku, to zadzwonię za trzy tygodnie i będę tu działała w twojej sprawie.

- Diano poczekaj już kończysz? Nie powiedziałaś mi jak ci się tam mieszka?

- Hm. Z początku było drętwo, ale teraz mogę stanowczo powiedzieć, że zadomowiłam się. Mieszka tu lokaj Patryk, taki słodki staruszek Stefano, to właśnie nim się opiekuje chodzę z nim na spacery; dużo rozmawiamy. A i mieszka tu jego syn Marco. Dobrze mi tu , a z reszta sama się przekonasz. Jest tu fantastycznie. Duży dom, a za nim rozciągają się sady mandarynek i pomarańczy. Jest cudownie, ten klimat, słoneczko i jest co zwiedzać, wierz mi. Jak przyjedziesz to zabiorę cię do Nicotery nad morze.

- Świetnie. Syn powiadasz…- zachichotała.

- Carmela nawet nie próbuj kombinować on ma narzeczoną i niedługo biorą ślub. – zgorszyła się Diana.

- Oj droga przyjaciółko, narzeczoną się ma, ale można ją stracić. – znowu zachichotała.

- Carmela błagam….

- No już dobrze, dobrze nic nie mówię.

- Luzik. Dobra Carmi pomykam, już szesnasta zaraz mam iść na spacer ze Stefano. Trzymaj się cieplutko, do usłyszenia!

- Do usłyszenia pa! - rozłączyły się.

Dziewczyna pchała wózek, na którym siedział ojciec Marco. Idąc alejką, Diana przyglądała się z zachwytem otoczeniu zapamiętując, każdy szczegół tego pięknego miejsca. Wzdłuż drogi po jednej i po drugiej stronie rosły palmy. Zza zakrętu wyłonił się wielki mur, na którym piął się gęsty, zielony żywopłot. Wydawałoby się jakby to była opuszczona osada, gdyby nie to, że na żywopłocie kwitły różnokolorowe drobne kwiaty. Ten cudowny widok urozmaicał kojący śpiew ptaków.

- Stefano nie znałam tego miejsca, a gdzie znajduje się wejście…

- Otóż moja droga naprzeciwko nas.

Podjechał wózkiem do tegoż muru, nacisnął przycisk i „wrota” otworzyły się. Weszli do środka. Dziewczyna ujrzała pełne nowoczesności budowle i urządzenia. Znajdował się tam kort tenisowy, naprzeciw niego była siłownia, basen, sauna. Spojrzała w lewo i ukazał się jej cel ich wędrówki. Altana była z drewna. Prowadziła do niej asfaltowa dróżka. Altana była także nowoczesna, ponieważ w środku znajdowała się maleńka kuchnia, na której można było ugotować wodę w czajniku itp.

Diana zaparzyła dla siebie i staruszka kawę, z szafki wyjęła paczkę ciastek, którą postawiła na stole. Gdy Diana oswoiła się z otaczającym ja pięknem; spojrzała na staruszka i zapytała:

- Chciałabym zadać tobie pytanie. Zastanawiam się jak poznałeś swoją żonę. Przepraszam, że pytam ale ciekawi mnie to…

Staruszek zaśmiał się z zakłopotanej miny kompanki rozmowy.

- Ależ nie masz za co przepraszać, dobrze opowiem ci o nas. – mówił o swojej zmarłej żonie. - Ale nie będzie to historia dokładnie opowiedziana, bo jak wiesz jestem już w podeszłym wieku i moja pamięć ma prawo szwankować, ale postaram się wyciągnąć z moich wspomnień jak najwięcej szczegółów. – staruszek zamyślił się, po czym zaczął opowiadać. – W latach młodzieńczych byłem bardzo sprawnym fizycznie młodym mężczyzną. W sumie byłem budowy mojego jedynego syna Marca, którego już znasz. – uśmiechnął się. – Miałem dwadzieścia pięć lat. Każdego młodego mężczyzny marzeniem jest dostać całusa od najpiękniejszej dziewczyny z osiedla. Wraz z kolegami wychwalaliśmy się swoimi doznaniami miłosnymi, no wiesz – spojrzał na Dianę – który miał ich najwięcej itd. – dziewczyna kiwnęła głowa, ale nie przerwała opowiadającemu. – Pewnego razu jeden z kolegów wpadł na pomysł, abyśmy się założyli oto kto pierwszy zaprosi Alice na randkę i dostanie od niej buziaka. Założyliśmy się o skrzynkę piwa, a że ja byłem najbardziej zwariowany z tej paczki to zgodziłem się pierwszy startować. Chłopaki wyśmiali mnie wiec postanowiliśmy, że każdy będzie działał na własną rękę jednocześnie. Kacper i Teodor kupowali dziewczynie przeróżne rzeczy. Teodor kupił jej nawet poduszkę z jego imieniem, myśląc że Alice spała na niej i o nim marzyła. – zaśmiał się - Minął tydzień, drugi, trzeci; chłopakom brakowało pomysłów na zdobycie zaufania Alice. Pewnego wieczoru wziąłem scyzoryk i podkradłem z ogrodu sąsiadki pięć czerwonych róż – czerwony, kolor miłości – zaśmiał się Stefano – Końcówki kwiatów obwiązałem pozłotkiem od czekolady.

Podszedłem do drzwi jej domu, zapukałem. Otworzyła mi Alice. – krucha blondynka o fiołkowych oczach. Tego właśnie wieczoru zrozumiałem, że Alice jest kobietą mego życia. Nic nie mówiąc podałem jej kwiaty, uchwyciłem lekko jej dłoń i zaciągnąłem do samochodu. Alice siedziała cicho, patrzyła na mnie uśmiechając się nieśmiało. Zawiozłem ją na polanę, daleko za miasto.

Opowiadałem jej o gwiazdach, sporo o nich wiedziałem, ponieważ fascynowały mnie w tamtych czasach. Alice wyznała mi, że od zawsze się jej podobałem, tylko tak jak ja nie miała odwagi przyznać się do tego. Spotykaliśmy się często, zawsze o tej samej porze w tym samym miejscu. Jakiś czas później pobraliśmy się. Zgadnij gdzie?

- Stefano nie mam pojęcia. – rzekła Diana.

- Właśnie na tej polanie, gdzie odbyła

się nasza pierwsza randka. Po dziesięciu latach urodził nam się Marco. Koniec opowieści.

- Stefano, to piękna historia miłosna. Dziękuję, że zwierzyłeś mi się ze swoich wspomnień… - powiedziawszy to ucałowała go w czoło. A on przytulił ją serdecznie. – Stefano?

- Tak Kruszynko?

- Czy ja mogłabym… Ja wiem, że jestem waszą gosposią; moje miejsce jest w kuchni…

- Diano o co chodzi?

- Bo ja… No dobrze powiem wprost. Czy mogłabym korzystać z tych super rzeczy jakie się tu znajdują?

- Och! Tylko o to chodzi? – uśmiechnął się staruszek – Ależ oczywiście, że tak. Pozwalam tobie z wszystkiego korzystać.

- A pan Marco? On na pewno wygoni mnie przy pierwszej lepszej okazji.

- Nie sądzę. Przecież pamiętasz co powiedział w dniu twojego przyjazdu: „Ojcze. Oto nowa gosposia, zaakceptuj ją, bo nie mam zamiaru szukać następnej.” – Stefano wymówił te słowa z tak doskonałą ( udawaną) perfekcją i wyniosłością jak zrobił to Marco; dziewczyna roześmiała się, a staruszek zawtórował jej.

Jakiś czas później wrócili do domu. Było dość późno, bo aż po dwudziestej. Gdy staruszek był już w swoim pokoju Diana krzątała się przy kredensie; właśnie zaparzała herbatę, gdy nagle do kuchni wszedł „Pan Biznesmen”.

- Chcę z tobą porozmawiać. Proszę przynieś kolację do mojego pokoju. Czekam na górze.

- Dobrze, proszę pana.

- „Proszę pana?” Skąd ten oficjalny ton?

- Wolę ten sposób zwrotu do pracodawcy czyli pana, ponieważ niedługo zamieszka tu pańska żona i do niej tez zamierzam zwracać się „Per; Pani”.

- Ach rozumiem. W porządku pani Diano, pani życzenie jest dla mnie rozkazem. – zachichotał i oddalił się do swego sanktuarium.

Dziewczyna była pełna obaw, ponieważ myślała, że oberwie się jej za to, że tak długo nie wracali ze spaceru. Ale nic... Poszła odważnie do pokoju Marca z pełna tacą pyszności, które zachęcająco kusiły wyglądem i zapachem. Zapukała, usłyszała: PROSZĘ i weszła.

- Kolacja dla pana senior.

- Tak, proszę wejść. Połóż tacę na stolik, później zjem.

Marco siedział na fotelu przed biurkiem i wpatrywał się w Dianę. Zastanawiał się czy ślub z Irene jest aby dobrym posunięciem. Przecież jest wiele kobiet, które nie robią awantury tylko dlatego, że groszek jest w daniu. Ale to nie o to chodzi. – bił się z myślami - Irene jest co prawda dobrą kochanką, ale raczej niezdolna do okazywania uczuć kobietą. To widać… Ta wyniosłość w jej głosie, pogarda dla ludzi niższej sfery; dla dzieci.. Właśnie uświadomił, że ona nie chce dzieci i ich nie lubi. A ja tak bardzo chciałbym je mieć. Jak tak patrzę na Dianę to widzę w jej oczach szczerość, oddanie, optymizm, ciepło którego Irene nie posiada. Z jego rozmyślań wyrwał go głos gosposi.

- Proszę pana, dlaczego pan mi się tak przygląda? Jestem gdzieś ubrudzona?

- Nie jesteś ubrudzona, tylko że..- podszedł do dziewczyny, ujął w swe dłonie jej twarz i złożył na jej ustach, pocałunek, delikatny, ale stanowczy.

Diana stała zupełnie zbita z tropu, patrzyła w jego oczy, gdy on ją całował. Marco opuścił ręce wzdłuż tułowia i w tym momencie dostał w twarz. – Czemu to zrobiłaś? Jeny chodzi o pocałunek, nie podobało ci się tak?

- Tak a co pan żeś myślał, że zapomnę o złożonej mi obietnicy? Nie dam ponownie wciągnąć się w pana gierki. – fuknęła - niedługo się pan żeni, przypominam. A jeśli szuka pan kogoś na „boczek” to nie do mnie w tej sprawie! Ja na to nie pozwolę! Jestem porządną dziewczyną i choć jestem pana gosposią, nie dam się tknąć! Nie pomyślał pan o tym, że mogę mieć chłopaka? Co? No jasne, że nie. Proszę, niech pan trzyma się ode mnie z daleka. – szepnęła - Dobranoc panu.

Po tych słowach wyszła trzaskając drzwiami. Diana rozpłakała się, policzki płonęły żywym ogniem; sama nie wiedziała czy z pocałunku czy z furii która ja ogarnęła. Biegła po wzdłuż korytarza, mijała pokój Stefano. Wróciła się, zapukała. Stefano siedział i czytał książkę, spojrzał na dziewczynę pytającym wzrokiem. Diana podbiegła i przytuliła do niego. Staruszek kołysał ja w ramionach głaskając po plecach.

- Powiesz mi dziecko, co ci się przydarzyło, co lub kto doprowadził cię do takiego stanu?

Dziewczyna pokręciła przecząco głową.

- W porządku. Nie będę więcej pytał.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×