Przejdź do komentarzyNiezwykłe przypadki Karolka Gratki (3 cz.)
Tekst 3 z 7 ze zbioru: Powieść fantasy
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2019-02-27
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń1301

Niezwykłe przypadki Karolka Gratki (3 cz.)



Karolek dokładnie opowiedział JuPi i TeR gdzie szedł przez las i po co. Opowiadał szczerze, gdyż nie miał żadnej obawy, że oni mogą mu przeszkodzić w ucieczce za granicę. Jakoś dziwnie szybko poczuł do nich zaufanie. Wierzył więc, że go przed nikim nie zdradzą. A kiedy obaj zaczęli go wypytywać w jakim celu chce uciec do Ameryki, bez najmniejszego zastanowienia opowiedział im już całe swoje życie. O swoim kochanym domu rodzinnym. O swoich ukochanych rodzicach i rodzeństwie. O tragedii jaka spotkała ich rodziców. O domu dziecka, w którym po tej tragedii znalazł się wraz ze swoim młodszym rodzeństwem. O bólu, który zawładnął nim po utracie rodziców i trawił dzień po dniu. O wielkiej i nieustającej tęsknocie za rodzicami. O nieznajomym wujku, który wyrzucił go z jego własnego domu rodzinnego. O obawie o przyszłość swoją i swego rodzeństwa. Opowiadając, czuł, że przygniatający go do tej pory ogromny ciężar — znika. A kiedy skończył opowiadać, poczuł się zupełnie lekko. Wreszcie się otworzył. Wreszcie wyrzucił z siebie cały swój ból. Wreszcie go ktoś wysłuchał. Zamilkł i rozpłakał się cichutko. W momencie był mokry od łez. Przez łzy spojrzał na swych nowych przyjaciół, i kiedy zauważył, że oni płaczą również, ocierając ogromne łzy spływające im po twarzach, rozpłakał się na dobre. Po chwili jednak przestał płakać. Uśmiechnął się serdecznie i głośno westchnął. Poczuł się oczyszczony.

JuPi i TeR, słuchając tej smutnej historii swojego nowego przyjaciela, nie mogli się opanować, by się też nie rozpłakać. Płakali bezgłośnie a łzy im same ciekły strugami. Tak bardzo żal było im Karolka. Każdy z nich poprzysiągł sobie w duchu, że go nie zostawi bez pomocy. Że zrobi wszystko, co tylko w jego mocy, by mu ulżyć w życiu. By mógł być wreszcie szczęśliwy.

Pod olbrzymim klonem, miejscem zawiązania się nowej przyjaźni, zapanowała cisza. Karolek siedział pomiędzy nowymi przyjaciółmi bez ruchu, wyciszony, z przyklejonym uśmiechem na twarzy. JuPi i TeR siedzieli również bez ruchu, ale spod oka obserwowali Karolka. Cieszyli się, że widzą uśmiech na jego twarzy. Nie śmieli się jednak odzywać, gdyż nie byli pewni, czy on, po wyznaniu całej tej smutnej prawdy o swoim życiu, nie potrzebuje teraz trochę więcej czasu na wyciszenie emocji. Czekali aż on sam się odezwie.

Karolek był wdzięczny swoim nowym przyjaciołom, że milczą razem z nim. Tak, potrzebował w tym momencie ciszy. Ciszy, która pozwoli mu rozkoszować się jego wewnętrznym stanem. Spokojem ducha, którego nagle zaznał. Błoga to była chwila. Karolek wręcz się nią upajał. Pragnął, by trwała jak najdłużej… Ale że nic nie może wiecznie trwać, tak i ta jego błoga chwila nie trwała. Została nagle przerwana. I to brutalnie. Bo oto, ciszę pod klonem zakłóciły jakieś dziwne dźwięki dobiegające z oddali. Karolek natychmiast wrócił do rzeczywistości. I nie ma co ukrywać, z wielkim niezadowoleniem. Nastawił uszu, chcąc ustalić, co to za dźwięki i skąd dobiegają. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy stwierdził, że brzmią jakoś tak, jakby się z głębokiej studni wydobywały. Popatrzył zdziwiony na JuPi i Tera i z lekką obawą w głosie, spytał:

— To was jest więcej?

— Och, nie obawiaj się. To nikt groźny. To tylko nasza siostra — pośpiesznie odpowiedział TeR. — Zapomnieliśmy ci powiedzieć, że z nami, tu, na Planecie Ziemia, jest też nasza siostra. Moja bliźniacza siostra, TeRka. Teraz w lesie nie było jej z nami, gdyż jak zwykle siedziała w jakiejś bibliotece i książki pożerała, to znaczy, czytała. Bo musisz wiedzieć, że ta nasza TeRka, to okropny mól książkowy. Wszędzie, gdzie tylko jesteśmy, poluje na książki, i jak się do nich dorwie, wczytuje się w nie godzinami, zapominając o Bożym Wszechświecie. A że na żadnej planecie nie ma aż tyle książek co na Ziemi, kiedy tylko tu przybędziemy, mamy TeRkę z głowy. My robimy swoje, to znaczy, co chcemy, a ona czyta, czyta i jeszcze raz czyta. Zawsze wynajdzie sobie jakąś bibliotekę, księgarnię, albo czasami, nawet zakradnie się do czyjegoś domu, jeśli wywęszy tam duże ilości farby drukarskiej… To na pewno ona buczy tam gdzieś za drzewem. Z pewnością podsłuchiwała, kiedy ty opowiadałeś o swoim smutnym życiu i na płacz jej się zebrało. Zresztą, nic w tym dziwnego, skoro i my nie mogliśmy się od płaczu powstrzymać… Ani chybi, stoi tam gdzieś w ukryciu, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Boi się podejść do nas, gdyż też po raz pierwszy z tak bliska widzi Ziemianina i jeszcze do tego nas przy nim. Poczekajcie, pójdę po nią, bo się tam jeszcze na amen zaryczy.

TeR poderwał się z ziemi i zniknął w ciemnościach lasu. Karolek, z buzią rozdziawioną ze zdziwienia, odprowadzał go wzrokiem po samą ciemność. I kiedy TeR wsiąkł już w ciemność zupełnie, poczuł nagle tak wielkie podekscytowanie, że w mig zerwał się z siedzenia. Pragnął na stojąco, godnie przywitać następnego przybysza z Jowisza. Czuł się też nieco onieśmielony, bo bądź co bądź, miała to być przecież Jowiszanka.

JuPi, widząc podekscytowanie Karolka, zaczął się komicznie chichotać:

— Hi, hi, ha! Hi, hi, ha-ha! Nie przejmuj się TeRką aż tak. To całkiem fajna kumpela… Choć potrafi też czasami zaleźć za skórę. Rozumiesz, jak każda baba! Zwłaszcza, kiedy usilnie próbuje wciskać nam do głowy te wszystkie mądrości, które wyczytała w książkach. Albo, kiedy cytuje kogoś lub coś przy byle okazji. Wiesz, ostatnio rozkochała się w łacinie i morduje nas różnymi łacińskimi określeniami i sentencjami. Ale wiesz, w sumie, to też można jakoś znieść. Trzeba się tylko nauczyć w danym momencie wyłączyć i po prostu jej nie słuchać. A tak poza tym, jest w porządku. Można z nią nawet, jak to się mówi po waszemu: konie kraść.

— No, to fajowo — zachichotał Karolek, zupełnie już rozluźniony. — Bo ja do realizacji swoich planów potrzebuję właśnie koni, tyle że mechanicznych.

Po niedługiej chwili, oczom Karolka ukazały się dwie połyskujące postacie wyłaniające się z ciemności. Postacie te były tego samego wzrostu, ale jakże różniły się między sobą. Już z daleka można było zaobserwować różnicę w poruszaniu się i w figurze. Karolek od razu odgadł, która z tych postaci to TeR, a która TeRka. I kiedy rodzeństwo bliźniaków zbliżało się coraz bardziej, wyszedł im naprzeciw. Nagle jednak znieruchomiał i stanął jak wryty. Tak bardzo onieśmielił go widok przepięknej twarzy TeRki.

TeRka była identycznie ubrana jak jej bracia w srebrzysty, obcisły kombinezon. Miała też podobną pilotkę na głowie. Jednak pilotka nie zakrywała jej aż tak dużej części twarzy. Karolek mógł wyraźnie zobaczyć jej cudowne rysy. TeRka miała piękne, bardzo duże czarne oczy oprawione gęstymi i długimi rzęsami. A usta, jak malowane, w kształcie wydatnego czerwonego serduszka. Na czubku zaś pilotki wystawały jej gęste złociste włosy upięte w koński ogon i sięgające ramion.

Ta piękna z wyglądu Jowiszanka, podobnie jak Karolek, zatrzymała się nagle i stanęła bez ruchu. I to w tym samym momencie. Na widok Karolka z tak bliska poczuła nie tylko onieśmielenie, poczuła też i lęk. W momencie zapomniała o tym, co jej TeR do głowy nawkładał, kiedy ją znalazł ukrytą za rozłożystym dębem. A braciszek mówił jej, iż nie powinna się lękać. Zapewniał ją, iż Karol Gratka to dobry Ziemianin. Zdążył jej też na szybko opowiedzieć jak Karolka spotkali. I o tym, jak go od popołudnia dokładnie obserwowali, zanim odważyli się do niego podejść. TeRce niestety na tak bliski widok prawdziwego Ziemianina wszystko co od TeRa usłyszała natychmiast wyleciało z głowy. Wpadła w panikę. Stała jak sparaliżowana i nie mogła się ruszyć, choć ją TeR uparcie popychał do przodu. Wreszcie się ruszyła. A właściwie została do tego zmuszona, gdyż dostała od TeRa bolesnego kuksańca w bok. Z bólu w mig zapomniała o obezwładniającym ją uczuciu i ruszyła do przodu. Zatrzymała się tuż przed Karolkiem i śpiewnie dudniącym głosem zawołała:

— Witam cię, Karolu Gratka! — A podając Karolkowi drżącą dłoń na przywitanie, cichutko dodała: — Miło mi cię poznać.

— Mnie też jest miło — odrzekł Karolek wibrującym głosem i delikatnie ujął dłoń TeRki. Ściskał ją leciutko przez chwilę i z zawstydzenia nie wiedział, co by tu jeszcze powiedzieć. Wreszcie dodał: — Nawet bardzo, ale to bardzo jest mi miło, że może być mi miło… O rany! Co ja gadam…? Wybacz mi TeRka. Nie wiem, co mam powiedzieć.

— A nic nie musisz gadać. W gadaniu to TeRka celuje — odezwał się JuPi, chichocząc. — Ale widzę po jej minie, że w tym momencie jakoś zatraciła swoją zdolność… Ejże, we dwójkę macie takie miny, jakbyście się zjełczałego oleju napili.

— Daj im spokój, JuPi! — TeR stanął w obronie Karolka i siostrzyczki. — Już zapomniałeś, jakie my mieliśmy miny? Udawaliśmy chojraków jak podchodziliśmy do Karola, ale miny mieliśmy nietęgie, a nogi jak z sypkiego rzepaku… Przecież to wielkie przeżycie zawrzeć przyjaźń ziemsko-jowiszową.

— Jasne, że wielkie — potwierdził JuPi. — Dlatego czas, abyśmy wreszcie tę naszą przyjaźń zaczęli przeżywać, a nie kontemplować… No, chodźcie tu pod drzewo. Pogadamy sobie.

Po chwili już wszyscy w czwórkę siedzieli pod olbrzymim klonem i rozmawiali. Na początku najwięcej gadała TeRka. Musiała nadrobić swoje długotrwałe milczenie przy książkach. Ale kiedy się wreszcie w miarę nagadała, opowiadając gdzie była, co widziała, i co przeczytała, dopuściła do głosu też i chłopców. Chłopcy, kiedy TeRka gadała jak najęta, uśmiechali się do niej, a w międzyczasie porozumiewawczo spoglądali na siebie. Zwłaszcza TeR i JuPi. W końcu gdy dziewczyna umilkła, odsapnęli i zaczęli rozmawiać. Rozmowa toczyła się swobodnie. Każdy zabierał głos, kiedy chciał się o coś zapytać, albo gdy odpowiadał na zadane pytanie. Na początku rozmowy Karolek spytał swoich nowych przyjaciół w jakim są wieku. No i okazało się, że wszyscy są w podobnym. To znaczy TeR i TeRka, tak jak i Karolek, mają po piętnaście lat, a JuPi jest o rok starszy i ma szesnaście lat. Wspólnie wyrazili szczerą radość z tego powodu i przeszli do konkretnych tematów. JuPi dopytywał się Karolka jak żyją na co dzień ich rówieśnicy na Ziemi. Czym się lubią zajmować. Co ich cieszy, a co wkurza. Karolek chętnie opowiadał o swoich kolegach i koleżankach ze szkoły, z sąsiedztwa, z całej wsi Wilczepędy, i nawet z pobliskich wsi, ale o rówieśnikach z domu dziecka nie wspominał. Wszystko co było związane z domem dziecka mierziło go okrutnie. Rówieśnicy także. Przyjaciele z Jowisza wyczuli to i żaden z nich nawet nie próbował pytać o życie w domu dziecka. TeR spytał tylko o jego młodsze rodzeństwo. Chciał wiedzieć jak się tam czują, co robią, i czy im nie będzie smutno bez Karolka. Kiedy Karolek opowiadał o Kysi i Pawiku miał łzy w oczach. Ale też i uśmiech na twarzy. Opowiadał o ich psotach i przeróżnych, wymyślonych przez siebie zabawach. O ich radosnym i ufnym podejściu do wszystkich i wszystkiego. O ich dziecięcej umiejętności zjednywania sobie sympatii wychowawców i innych pracowników domu dziecka. A na koniec, mówił jak bardzo ich kocha i że dla nich gotów jest poświęcić nawet swoje życie, byleby zapewnić im przyszłość z dala od domu dziecka. Że ma zamiar napisać do nich list jak już będzie w Ameryce i wyjaśnić im swoją nieobecność oraz zapewnić, że do nich wróci i zabierze ich do domu. Do ich prawdziwego domu. Gdy skończył opowiadać o swoim rodzeństwie, spytał swoich nowych przyjaciół jak żyją z kolei ich rówieśnicy na Planecie Jowisz. Niestety, odpowiedzi nie uzyskał.

— Eee tam, Karol, co tam nasze życie… — rzekł JuPi z serdecznym uśmiechem na twarzy. — Dużo by opowiadać o naszym życiu na Jupiterze, ale teraz nie czas, by o nas rozmawiać. Teraz twoje życie jest ważniejsze. Ale obiecuję ci, że jeszcze ci dużo o nas poopowiadamy.

— Nie wiem, czy zdążycie. Skoro świt muszę przecież udać się w drogę do Ameryki — powiedział Karolek w głębokiej zadumie i z lekkim smutkiem w głosie.

— Nie, nie, nie puścimy cię samego w tak daleką podróż — zakwiliła płaczliwym głosem TeRka.

— A przecież muszę — dodał Karolek.

— Nie, nie musisz — odezwał się tym razem TeR.

— Właśnie! — poparł brata JuPi. — Wspólnie się zastanowimy, co zrobić, i jak, by ci pomóc, byś nie musiał jechać w nieznane…

— O to to! — zawołała TeRka, przerywając bratu. — I też to, byś mógł pozostać blisko Kysi i Pawika, bo oni ciebie potrzebują, a ty ich.

Słowa przyjaciół, bardzo wzruszyły Karolka. A już najbardziej słowa TeRki tak ciepło przez nią wypowiedziane. Zaś gdy usłyszał, jak pięknie brzmią imiona jego ukochanego rodzeństwa w jej ustach, aż się roztkliwił. Znów mu się łezka w oku zakręciła. Nie chciał jednak po sobie pokazać, że jest bliski płaczu. Ale gdy spostrzegł na TeRki kombinezonie ogromne łzy perlące się w promieniach księżyca, nie wytrzymał i w końcu uronił kilka łez. Szybko je jednak otarł rękawem i popatrzył na twarze swoich przyjaciół. Nie odzywał się jednak. Chciał się głębiej zastanowić nad ich słowami. Przemyśleć, czy to w ogóle możliwe, aby mogli mu pomóc.

— No dobrze, zastanowimy się później nad tym — odezwał się po chwili, kiedy doszedł do wniosku, że z jego przemyśliwań nic konkretnego nie wychodzi. — Ale najpierw powiedz mi JuPi, bo teraz sobie przypomniałem, dlaczego przedtem nazwałeś waszą planetę jakoś inaczej? Bo na pewno nie Jowisz.

— Aaa, chodzi ci o Jupitera? — zachichotał JuPi.

— Właśnie.

— Jupiter, to inaczej Jowisz. Wiesz, nasza planeta jest największą planetą Układu Słonecznego i bardzo mocno świecącą…

— A jego łacińska nazwa to: Luppiter Lovis… — wtrąciła się TeRka z zadowoloną miną.

— TeRka, ty znów zaczynasz z tą swoją łaciną? — wkurzył się JuPi.

— No co? Ja tylko tak, dla ścisłości. Przecież to tak ładnie brzmi: Luppiter Lovis… Ha! Mam pomysł! Od dziś ty będziesz się nazywał JuPi-Lup, a ty, TeR-Piter. Natomiast ja, TeRka-Lovis. Fajnie wymyśliłam, nie?

— W rzeczy samej, fajowo wymyśliłaś! — głośno wyraził swą opinię Karolek. — A jak po łacinie nazywa się Ziemia?

— A właśnie, twoja planeta nazywa się Terra i ty, Karolu, będziesz się nazywał Karol-Gratka-Terra.

— Ekhm, ekhm… — chrząknął Karolek i zrobił zaskoczoną minę. — Nie, myślę, że to trochę za długie. Ja już wolę Karolek. Tylko Karolek… Po prostu Karolek, i nic więcej. Tak, jak mnie moi rodzice nazywali.

— Tak, masz rację — zawstydziła się TeRka. — Ja tylko żartowałam sobie. Piękne imię: Karolek, i nic do niego nie trzeba dodawać.

— Też tak myślę — zgodził się Karolek. — Ale nasza Ziemia po łacinie też pięknie brzmi: Terra… No i widzicie, to właśnie Terra tu i teraz, jest też i waszym światem, bo Jupiter, teraz nie jest. Tylko Terra jest teraz… Cha, cha, cha…! Ale wymyśliłem!

Karolek roześmiał się w głos. A po chwili, wręcz pękał ze śmiechu. I choć zdawał sobie sprawę, że nic aż tak śmiesznego nie wymyślił, jednak śmiał się i śmiał i nie mógł przestać. Sam był tym zdziwiony. Miał takie odczucie, że śmieje się mimowolnie. Że śmiech niczym jakiś stwór nim zawładnął i samowolnie miota całym jego ciałem. Ale miota przyjemnie. Nawet bardzo przyjemnie. Choć mimo jego woli. Wreszcie, ciągle się śmiejąc, popatrzył na swoich jowiszowych przyjaciół. Na ich twarzach zobaczył wielką konsternację. Natychmiast przestał się śmiać.

— Śmiej się śmiej, Karolku. Nie przeszkadzaj sobie… Śmiej się do woli! — zawołała TeRka, widząc zakłopotanie w oczach przyjaciela.

— Przepraszam was — wysapał Karolek. — Coś mi się wydaje, że śmieję się jak głupi do sera… I pewnie mnie też macie za głupiego.

— Ależ skąd! — zawołał JuPi, robiąc pocieszną minę. — Cieszymy się bardzo, że widzimy ciebie radosnego. Dość smutku widzieliśmy na twojej twarzy. Śmiej się do woli. Śmiech to wspaniałe lekarstwo.

— Żebyś wiedział. Teraz też to czuję — zachichotał Karolek. — Wierzcie mi, nie pamiętam już kiedy się ostatni raz śmiałem… Dziękuję! Bo to dzięki wam znów poczułem się radosny.

— I tak trzymaj! — zaśmiał się TeR. — Tak bardzo się cieszymy, że spotkaliśmy ciebie.

— Ja też się bardzo cieszę — poważnym już głosem rzekł Karolek. — Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo.

— No, to wszyscy razem się cieszymy. To całkiem miłe uczucie, cieszyć się — powiedziała TeRka i złapała się za brzuch. — Ale wiecie co, oprócz radości odczuwam też i głód. Może pójdziemy się gdzieś zatankować?

— Że co? Że zatankować? — zdziwił się ogromnie Karolek.

— Och, nie dziw się aż tak Karolku — zaśmiał się JuPi. — Nie zapominaj, że my jesteśmy z innej planety, więc siłą rzeczy, nie wszystko może być dla ciebie zrozumiałe. Wiesz, my już jesteśmy na Ziemi nie pierwszy raz, ale jeść, tak jak Ziemianie, i tak się nie nauczyliśmy. Widocznie w naszym przypadku jest to niemożliwe. Po prostu my nie jemy, my tankujemy.

— O rany, a co? — Karolek zdziwił się jeszcze bardziej.

— A olej.

— A jaki?

— A różny. Ale ostatnio stwierdziliśmy, że bardzo dobrze służy nam olej rzepakowy. Stąd też wiemy, gdzie leży twoja wieś Wilczepędy, gdyż dookoła tej wsi rosną ogromne łany smakowitego rzepaku.

— A co, ty Karolku nie lubisz oleju rzepakowego? — zaciekawiła się TeRka.

— Nie wiem. Może i lubię a nie wiem. Moja mama używała jakiegoś oleju w kuchni, ale nie wiem, czy był to akurat olej rzepakowy — odpowiedział Karolek ze zadziwioną ciągle miną. — Ale to dobrze, że lubicie olej.

— No widzisz? Sam przyznajesz, że to dobrze — odezwał się TeR. — Może jednak ty też go lubisz tylko nie wiesz.

— Nie, to nie to. Mówiąc dobrze, miałem na myśli coś innego. Bo wiecie, ja mam w plecaku jeszcze kawałek chleba, ale zbyt mały i już się martwiłem, czy wystarczy wam, abyście zaspokoili głód. Ale teraz wiem, że nie chleba wam potrzeba a oleju… No właśnie, to co z tym olejem? Teraz po nocy chcecie szukać pola z rzepakiem?

— A nie, szukać nie musimy, bo my bardzo dokładnie wiemy gdzie jest bardzo dużo rzepaku — odpowiedział JuPi. — Zaraz za lasem jest taka fabryka, gdzie zawsze o tej porze suszą się ziarna rzepaku. Pójdziemy tam po prostu i się zatankujemy jak trzeba… To znaczy, do syta.

— No tak, ale czegoś tu nie rozumiem. Wy mówicie o tankowaniu, a ziaren rzepaku, jak wiem, nie można przecież tankować. Olej tak, ale ziarna? Jak chcecie ziarnami rzepaku się zatankować? To nielogiczne, tego się przecież nie da zrobić.

— Da, da, da! — zachichotał TeR. — Już my mamy swoje sposoby.

— Ach tak. Powinienem się domyślić. W końcu JuPi mówił, że siłą rzeczy nie wszystko może być dla mnie zrozumiałe. No ale teraz, po ciemku, chcecie iść do tej suszarni rzepaku?

— Teraz, i po ciemku — odpowiedział JuPi.

— A co to znaczy, po ciemku? — zdziwił się TeR. — Nam nigdy nie jest ciemno.

— Aha, mogłem się tego domyślić. — Karolek podrapał się po czole. — No dobra, więc chodźmy już tam, moi wy Jowiszanie, bo martwi mnie to, że głód was morzy.

— No, to zasuwamy! — ucieszyła się TeRka. — A po drodze będziemy sobie dalej opowiadać.

Wszyscy jak na komendę zerwali się z ziemi. Karolek pozbierał swoje rzeczy i włożył do plecaka. Plecak zarzucił na ramiona i z dzidą w ręce stanął wyprostowany przed swoimi przyjaciółmi z Jowisza.

— Prowadźcie więc — powiedział, patrząc na każdego po kolei. — Domyślam się, że już wy dobrze wiecie jak tam dotrzeć. A już na pewno, lepiej niż ja.

— Wiemy, wiemy, co byśmy mieli nie wiedzieć — zaśmiał się JuPi. — Przecież bez szamania nie można żyć, więc aby żyć, to to, gdzie jest życiodajne szamanie, jako pierwsze trzeba wiedzieć.

— Chodźmy więc, bo mi już wnętrzności marsza grają z głodu — zachichotała pociesznie TeRka. Tak to się na Ziemi mówi, nie?

— Tak. Tylko z małą różnicą. Mówi się kiszki, a nie wnętrzności.

— A po co ci ten kij? Nogi Cię bolą? — spytał nagle TeR, spoglądając na dzidę w ręce Karolka.

— Nie, nie bolą. A ten kij, to nie jest taki sobie zwykły kij, to dzida. Moja broń przed dzikimi zwierzętami. Zwłaszcza wilkami. W tym lesie jest ich mnóstwo — odpowiedział Karolek z zakłopotaną miną.

— Lupus, tutaj? — zdziwiła się TeRka.

— Nie lupus, tylko wilki — uściślił Karolek.

— TeRka skończ! — zezłościł się JuPi. — Nie słuchaj jej Karolku. Ona znów wyjeżdża z tą swoją łaciną. Lupus, to wilk po łacinie.

— Aha, nie wiedziałem. Fajnie się nazywa.

— Ale tutaj, w tym lesie, rzeczywiście nie ma wilków. Dużo wilków widzieliśmy natomiast w lesie za wsią Wilczepędy — poinformował Karolka JuPi.

— A to wiem. Dlatego nasza wieś tak się ponoć nazywa, bo zawsze u nas mnóstwo wilków pędzi po polach i lasach — ucieszył się Karolek, że też coś wie i na moment się zastanowił. — A skąd wy to wszystko wiecie? — spytał po chwili.

— Sam nie wiem. Wiemy i już — odrzekł JuPi.

— Karolku, ale są też przecież inne wilcze pędy, takie, co wyrastają na przykład od pnia chorych drzew — powiedziała TeRka w zadumie. — Czytałam niedawno o nich w książce przyrodniczej.

— A wiesz, że ja o nich przez moment też pomyślałem, ale zaraz odrzuciłem tę myśl, gdyż te akurat wilcze pędy z naszą wsią nie mają nic wspólnego. Tego jestem pewien. Bo i dlaczego? — odrzekł Karolek z miną znawcy i popatrzył na swoją dzidę. I już ją chciał wyrzucić, ale w końcu postanowił zatrzymać, bo też się już do niej przyzwyczaił, no i, nie ma co ukrywać, pewniej się z nią czuł. —

Cieszę się TeRka, że czytasz książki o naszej kochanej ziemskiej przyrodzie — dodał po chwili, przenosząc wzrok z dzidy na przyjaciółkę.

— Wy tu rozprawiacie o wilkach i wilczych pędach, a mi już te kiszki, co to Karolek powiedział, do stelaża z głodu przyrosły — stwierdził z rozbrajającą miną TeR.

— Chyba miałeś na myśli… do kręgosłupa — zaśmiał się Karolek.

— Tak czy siak, umieram z głodu. — TeR złapał się za brzuch.

— Nie udawaj TeR — skrzywił się JuPi. — Jeszcze ci nic nigdy z głodu nie przyrosło, a już zwłaszcza kiszki.

— A skąd ty możesz wiedzieć? — nie odpuszczał TeR.

— A to akurat wiem — parsknął śmiechem JuPi i zakomenderował: — No to jazda! Idziemy!...



cdn.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×