Przejdź do komentarzyZamek Wulzburg. Obóz jeniecki w Szczecinie /2
Autor
Gatunekhistoryczne
Formaproza
Data dodania2020-05-24
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń943

Razem z nami są też kobiety; na każdym naszym statku było ich po kilka - pracowały u nas jako bufetowe, dentystki, kucharki, lekarki, sprzątaczki. Trzymają się dzielnie i z godnością, nie lamentują, żadnych łez czy histerii. Rozłożyły się na zielonej obozowej łączce, rozsiadły jak białe gąski na wodzie w tych swoich białych bluzeczkach i jasnych spódnicach i w zadumie  od czasu do czasu coś do siebie szczebiocą. Upał jest saharyjski. Duchota i skwar obezwładniają, a dookoła nawet najmniejszego drzewka, żeby można było chociaż gdzieś skryć się w jakimś cieniu.


Młody wachman rozpiął mundur, oblizuje suche wargi, patrzy na kobiety. Coś pod ich adresem szwargocąc, pokazuje im paczkę papierosów, nawet wyciągnął z kieszeni na piersi tabliczkę czekolady i woła:


- Maszka, ruski Maszka,  komm...


Dziewczyny nawet się w jego stronę nie odwracają. Z Niemcem nie ma rozmów, nawet kiedy tak strasznie chce ci się jeść i palić.


Kiedy urządzaliśmy się w naszych barakach, czas biegł naprzód szybko. Teraz odczuwamy okropne wyczerpanie, i jeść chce się okropnie. Na takim obozowym prowiancie szybko wyciągniesz kopyta, ale nic więcej już dzisiaj nie dostaniesz. O 21:00 zaganiają nas do baraków.


- Światła gasić! Zaciemnienie, inaczej... - przy tych słowach niemiecki tłumacz wykonuje dwoma palcami charakterystyczny gest z przykładaniem pistoletu do skroni. Każdy rozumie, co ma na myśli.


Rozchodzimy się po barakach, włazimy na nasze prycze. Przez jakiś czas panuje martwe milczenie, ale po chwili rozlega się czyjś rozdrażniony głos:


- Cholera, jak duszno! Otwórzcie okna, kto śpi blisko nich!


Stukają otwierane ramy, i do baraków wpada zapach nocnych kwiatów i suchej trawy. Z rzadka dobiegają syreny przepływających nocą rzecznych statków, a więc Odra musi być gdzieś całkiem blisko. Syreny są głośne, w nocnym mroku wyraźne i takie swojskie... Tam za drutami istnieje całkiem inne życie... A my? Jesteśmy pozbawionymi wszelkich praw jeńcami - bezbronni, bez żadnych szans, by siebie chronić. Fryce mogą z nami zrobić wszystko, co tak naprawdę zechcą i co tylko im strzeli do łba. Czym są dla nich jakieś międzynarodowe konwencje? Jakieś prawa internowanego? I wciąż jak natrętne lęki wracają myśli o tym, co się tam dzisiaj na wszystkich tych naszych granicach wyprawia...


Pierwszy dzień wojny...


Ludzie milczą w baraku. Raptem z górnej pryczy zeskakuje Lenik Królikowski i rzuca się w stronę okna.


- A może by tak, braciszkowie, dać stąd drapaka? To tylko jeden rząd drutu kolczastego!


Próbuje przecisnąć głowę przez szeroką kratę w oknie, lecz w tej samej chwili całkiem blisko za barakiem rozlega się chamski głos wachmana:


- E, e, Mensch! Zuruck!


Lenik szybko odskakuje od okna i z powrotem włazi na swoją pryczę.


- Ale! Uciekniesz stąd! - mówi ze smutkiem. - Co każde 10 metrów wartownia! Ale musimy próbować... Odra niedaleko, to znaczy, że port także gdzieś całkiem blisko. Wystarczy tylko stąd się wydostać, dotrzeć do jakiegoś szwedzkiego statku i na nim się schować... gdzieś w ładowni... Widziałem takie przy szczecińskim nabrzeżu... A ze Szwecji już rzut beretem do naszych...


Wygląda to jak jakaś z science-fiction idiotyczna fantasmagoria, ale z zapałem zaczynamy rozważać wszelkie możliwości ucieczki. W końcu zmęczenie wszystkimi tymi strasznymi przejściami dnia bierze górę -kolejne repliki są coraz rzadsze, pauzy między nimi coraz dłuższe... Barak cichnie.

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×