Przejdź do komentarzyChłopiec Cz. II
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Halo1
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2022-01-09
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń418

Może to złodzieje? A może po prostu trzeba to sprawdzić. Chłopiec ubrał się dyskretnie, tak żeby nie obudzić mamy. Rozwarł szeroko skrzydło okna. Chłodne, nocne powietrze owiało jego twarz nęcąc zapachem przygody. Stanął na parapecie. Spojrzał w dół, od czego zakręciło mu się w głowie. To był błąd, przecież nigdy nie patrzy się w dół, gdy stoi się na parapecie. Ale wisiała drabina, której chłopiec kurczowo się uchwycił. Gdy tylko to uczynił, drabina zaczęła wciągać chłopca do góry. Robiła to bezgłośnie. Już po chwili ramię wysięgnika postawiło chłopca przed srebrnym spodkiem. Stał on na trzech nogach, miał gładkie pokrycie kadłuba i przezroczystą kopułę. Był nieco większy, jak mogło się chłopcu wcześniej wydawać. Jednak nie za bardzo. Kopuła otworzyła się i znikła wewnątrz pojazdu. Jeden z dobrze dopasowanych do siebie segmentów wysunął się i odchylił na bok. Chłopiec mógł wejść do środka. A gdy to uczynił, spodek zamknął segment niemal bezgłośnie. Wysięgnik z drabiną również schował się w otworze innego segmentu poszycia. Pulpit sterowania podświetlały niebieskie światełka delikatnym blaskiem, którego nikt z zewnątrz nie mógł dostrzec. Chłopiec usiadł na wygodnym, kapitańskim, fotelu, który mógł obracać się dookoła i przysuwać do kokpitu w dowolnej pozycji.

Ale cudo — pomyślał.

Jednak po chwili zdał sobie sprawę z tego, że przecież do tej pory latał spodkami tylko w swoich marzeniach. Jak więc miałby teraz wznieść się prawdziwym? I gdy tak o tym myślał, spodek drgnął. Chłopiec wyjrzał za kadłub pojazdu i otworzył usta:

— Łał — wyszeptał. Jestem kilka centymetrów nad dachem. Mogę sterować talerzem za pomocą myśli, fajowo!

Wzniósł się na metr, a potem zsunął z obrysu dachu swojego bloku. Obniżył pułap do wysokości okna sąsiadów znad jego pokoju. Zajrzał dyskretnie do wewnątrz i zobaczył coś, czego nie do końca rozumiał, choć domyślał się, o co może chodzić. To już teraz wiem skąd się biorą te dziwne dźwięki — pomyślał. Potem zajrzał do własnego pokoju. Kołdra była odrzucona na bok, tak jak ją pozostawił. Delikatnie przymknął okno i odleciał. Nie chciał zamykać kopuły, choć na dworze panował orzeźwiający chłód, bo statek dysponował nawiewem ciepłego powietrza. Było już późno, więc chłopiec pomyślał, że świeże powietrze mu dobrze zrobi, w końcu nie chciałby zasnąć za kierownicą, czy czymkolwiek sterowanie talerzem było. Podleciał nieco wyżej i stwierdził ze zdziwieniem, że w bardzo wielu oknach wciąż palą się światła. Zawsze myślał, że po jedenastej wieczorem już wszyscy kładą się spać. Wtedy przeleciał do innej dzielnicy miasta, gdzie mieszkała wredna Basia. Często wyśmiewała go przed innymi koleżankami. Chłopiec pomyślał, że mógłby jej zrobić psikusa i zastukać w szybę. Ale zrezygnował z tego pomysłu; nie miał czasu na Baśkę. Tyle jest miejsc, gdzie chciałby polecieć! Zajrzał tylko dyskretnie do jej pokoju i stwierdził, że ma niezły bałagan. Nie jest taka porządna, za jaką się uważa — pomyślał. Podleciał też do okien: grubego Jasia, co to mu wykręcił boleśnie rękę, a on nawet nie mógł się popłakać z bólu, bo właśnie przechodziła obok Julka, a chłopaki przecież nie płaczą; następnie zajrzał do Marcina, jego najlepszego kolegi, bo Marcin najczęściej zajmował się rysowaniem samochodów w zeszytach przedmiotowych i nie zwracał uwagi na siedzącego obok dowódcę latającego spodka; jeszcze odwiedził Konrada, największego łobuza, przez którego nie raz wpadał w tarapaty. Teraz wreszcie chłopiec czuł się bezpieczny, jak nigdy dotąd.

To było wspaniałe doznanie.

Wzniósł się wysoko ponad miasto, ponad ich wszystkich, a nocne powietrze rozwiewało mu włosy. Niebo migotało od gwiazd. Tylko tu i ówdzie, chyłkiem, przepływał obłok jak duch.

Chłopiec postanowił wylądować na środku największego placu w mieście. To będzie prosty pokaz mojej mocy — pomyślał. I właśnie tak uczynił. Spodek delikatnie osiadł na bruku. Chłopiec pomyślał, czy aby nie jest widoczny na monitoringu straży miejskiej. Wiedział o nim już z telewizji. Ale przecież miał włączoną funkcję kamuflażu; nikt nie mógł go zobaczyć. Właśnie tak lubił się czuć — niezauważalny. Teraz pora na próbę wysokości lotu. Statek wystartował w górę. Gdy bloki mieszkalne zaczęły przypominać klocki Lego, chłopiec zamknął kopułę i kontynuował lot w kosmos. Przecież miał do tego odpowiedni sprzęt. Wznosił się coraz wyżej i wyżej. Nie potrafił już rozpoznać swojego miasta na tle ciemniejącej ziemi, która zamieniała się w wielką kulę. I wtedy zrobiło się ciemno. Może by tak polecieć na Księżyc? — pomyślał. Albo od razu na Marsa? Mam cały wszechświat do zwiedzenia! I tyle czasu. Nie chcę wracać do szkoły. Nie chcę oglądać moich kolegów i pań nauczycielek. Może i chcą one dla mnie dobrze, ale im to nie wychodzi. Tu w kosmosie jestem u siebie. Trochę szkoda mi mamy, pewnie będzie się o mnie martwiła. Napisze do niej wiadomość sms. Na pewno dojdzie; mam tu taką technologię. Zrozumie, że jestem nareszcie szczęśliwy.


***


Kobieta drżącą dłonią przyłożyła do ust papierosa. Zaciągnęła się płytko.

Policjant powtórzył pytanie:

— O której godzinie ostatni raz widziała pani swojego syna?

— Już mówiłam — odpowiedziała rozwibrowanym głosem — była dwudziesta druga trzydzieści. Zawsze przychodzę z pracy o tej porze w czwartki. Mój syn był do tego przyzwyczajony. Jestem sama. Nie mam z kim zostawić dziecka. Nigdy nie miałam…

— To było z pani strony bardzo nieroztropne. Może pani odpowiadać za to przed sądem. Nie można pozostawiać dziecka bez opieki.

— Ale…

Policjant wstał.

— Będziemy panią na bieżąco informowali o przebiegu poszukiwań.

Przed blokiem zebrała się grupka gapiów rządna informacji. Policjant przeszedł obok zaciekawionych twarzy i wydobył z kieszeni małe pudełko z miętowymi drażami. Do funkcjonariusza, konspiracyjnie jak spłoszony dachowiec, podszedł starszy mężczyzna. Jego długie, siwe i dawno niemyte włosy przesłaniały mu twarz. Odgarnął je drżącą dłonią. Spojrzał policjantowi w oczy i rzekł stłumionym głosem:

— Panie kapitanie.

— Nie jestem kapitanem. Czego pan chce? Widział pan coś podejrzanego?

— Chłopiec został porwany przez ufo. Widziałem. Drabina wciągnęła małego na dach. Potem spodek odleciał. Fiurrr!

Policjant spojrzał na mężczyznę i zmarszczył brwi.

— Niech pan nie utrudnia śledztwa. Za wprowadzanie policji w błąd grożą sankcje karne.

— Ale ja naprawdę widziałem…

Funkcjonariusz zgradował mężczyznę wzrokiem tak, że ten nabrał tylko powietrze do płuc i zamarł.

— I jeszcze jedno — rzekł policjant. — Niech pan tych swoich rewelacji nikomu nie rozpowiada. Nie można matce chłopca dawać fałszywej nadziei na powrót dziecka. Rozumiemy się?

Funkcjonariusz z niekrytą odrazą klepnął bezdomnego w ramię, a ten posłusznie pokiwał głową. Wówczas policjant ruszył w kierunku radiowozu po chwili znikając w jego wnętrzu. Chwycił za mikrofon policyjnego radia i wywołał centralę:

— Kod osiemnaście, dwadzieścia dwa. Powtarzam. Kod osiemnaście, dwadzieścia dwa. Przyślijcie patrol. Podejrzany to bezdomny mężczyzna oznaczony markerem…


***


— Na Boga! Panowie, dokąd mnie zabieracie? Przecież nie jestem pijany.

— Bądź cicho! — podniósł głos posterunkowy i ruszył radiowozem z piśnięciem opon. Wóz kołysał się na zakrętach, przyśpieszał i zwalniał nerwowo przed skrzyżowaniami co jeszcze bardziej niepokoiło bezdomnego. Po dziesięciu minutach jazdy głównym szlakiem komunikacyjnym wjechał z nadmierną prędkością w boczną uliczkę rozwiewając wyschnięte liście. Auto przechyliło się nieprzyjemnie, a opony pośliznęły na bruku.

— Gdzie mnie wieziecie? — zapytał bezdomny. — Na posterunek jedzie się tam. — Mężczyzna bezradnie wskazał palcem przeciwny kierunek. — Wiem wszystko. Chcecie mnie uciszyć. Jesteście w zmowie. Wiem, co widziałem. Obserwuję je od dawna. Są wszędzie. Widziałem, jak spodek porywa chłopca.

Policjant zatrzymał radiowóz. Odwrócił się do bezdomnego i z delikatnym uśmiechem rzekł:

— Nie mogłeś tego widzieć. — Funkcjonariusz nachylił się jeszcze bardziej nad mężczyzną, spojrzał w oczy przez ciemne okulary i dokończył. — Ten talerz miał na swoim pokładzie funkcję maskowania.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×